MAROU
— Pół baru wypite, mówisz…? Jak myślisz, powinniśmy drugą
połowę zostawić innym, czy nie ma potrzeby dzielić się z bliźnimi?
Miał nadzieję, że Aria — jego nowa przyjaciółka — jest
równie chytra co on i nie zechce zostawić ani kropli. Alkohol wchodził im
nadzwyczaj dobrze i napędzał coraz przyjemniejszą rozmowę, znacznie
zacieśniając ich wciąż bardzo świeże więzi. Marou musiał przyznać, że postać
Arii mocno go zaskoczyła, a raczej jej charakter — już dawno zapomniał, że
kobiety potrafią być tak przebojowe również na żywo, a nie tylko w tandetnych
filmach albo na rozkładówkach magazynów dla dorosłych panów. Aria Vasco była
przykładem kobiety, z którą dosłownie konie można było kraść i Marou przyznawał
sam przed sobą, że chętnie by tego z nią spróbował — tego i innego. Nie
zamierzał się jednak wychylać, mając świadomość, iż jego nowopoznana, jakże
miła towarzyszka była już zajęta. Wbrew powszechnej opinii, demony naprawdę
dbały o takie szczegóły jak wierność czy lojalność.
— A więc, droga Ario — zerknął na nią znacząco, podkreślając
tym przejście na ty — twoje zdrowie!
Obijane o siebie szkło zadzwoniło w rytmie wznoszonego
toastu, a bąbelki strzelające wewnątrz zaraz zaczęły szaleć w głowach wesołych
rozmówców. Marou miał świadomość, że jeśli dalej będzie się aż tak dobrze
bawił, będzie gotów wypeplać Arii wszystkie demonie tajemnice. Nie powinien
tego robić, ale na razie nie miał ani sił, ani ochoty, by zaprotestować,
podziękować za rozmowę, wstać i odejść. O nie, co to, to nie! Nie tak wcześnie
i nie w momencie, w którym rozmowa coraz bardziej się rozkręcała! I tylko
jeszcze raz Marou rozejrzał się dyskretnie dookoła, że nigdzie nie kręcił się
kochanek Arii, na którego wizyty demon nie miał żadnej ochoty.
Cierpliwie wysłuchiwał wątpliwości Arii dotyczących opętań i
Marou musiał przyznać, że jej dociekliwość była pełna podziwu. Choć w pewnym
sensie to nie było nic dziwnego — tego wieczoru dosłownie wszystko go
zachwycało w swojej towarzyszce. Poza tym demon czuł, że jego ego zostało
przyjemnie połechtane tym wyraźnym i szczerym zainteresowaniem.
— Hm — Marou zastanowił się przez chwilę — z tym układem to
nie do końca tak jest. Dogadujemy się z przyszłymi samobójcami, gdy uznajemy,
że nam to odpowiada. Wiesz, im już wszystko jedno — dodał nieco ponuro —
dlatego łatwo z nimi pójść na taki układ. Ale pozostali — skrzywił się lekko — nie
są już tak chętni. Sama przyznaj — uśmiechnął się szerzej — jakby ktoś ci nagle
zaproponował opętanie, zgodziłabyś się? Tak myślałem — zachichotał. — Więc
zwykle jak już, to wpraszamy się bez pytania. Nie robimy tego często, zwykle
musimy mieć konkretny powód — przekonywał z powagą. — Dlatego wolimy martwych.
Martwego możemy każdego opętać, bo tam już żadna dusza nie zamieszkuje, więc
nie ma żadnych ograniczeń. Ale jak mamy opętać kogoś żywego, to musi to być
ktoś mocno sponiewierany — wzruszył ramionami. — No wiesz, seryjni mordercy,
gwałciciele, pedofile… takie prawdziwe szumowiny. Bo takie gówna — syknął,
czując niespodziewanie narastający w nim gniew — tylko na opętanie zasługują.
Poza śmiercią oczywiście — doprecyzował pospiesznie. — I ot, nagle jak ich
demon opętuje, to cokolwiek z wartości zyskują — zachichotał. — To ci dopiero
ironia losu, co?
„Pokierowanie” kimś tak zdegenerowanym było o tyle dziwmy
uczuciem, że łatwo było przesiąknąć tą zgnilizną. Ale tym zabawniej było przeciwstawianie
się tym dzikim porywom właściciela, robiąc dla odmiany coś szlachetnego i
godnego. Opór, jaki wówczas powstawał wewnątrz poczerniałej duszyczki właściciela,
przypominał sympatyczne łaskotanie i drapanie po pleckach, dlatego demony tak
lubiły się z tymi padlinami drażnić.
— Krótko mówiąc — westchnął lekko — możemy opętać tylko
takich gnojów. A jak ktoś w spokoju żyje i nie zachciało mu się w seryjnego
mordercę czy coś bawić, to nie mamy wstępu bez wyraźnej zgody. Dopiero gdyby
taki świętoszek nam powiedział: ok, demonie, wejdź we mnie — Marou nie mógł się
powstrzymać przed puszczeniem Arii oczka — no to wtedy możemy. Ale strasznie
nam w takich czystych duszach niewygodnie — mruknął, wzdrygając się na samą
myśl. — Jednak najlepiej nam u takich degeneratów. Wiesz, mówi się, że nas,
demony, z ciemności powołano, to chyba swój do swego ciągnie.
Ucieszył się, słysząc od Arii o ich szlachetności, choć tego
akurat nie chciał dać po sobie poznać. Nie zamierzał kreować swojej rasy jako
ciepłe kluchy, które litują się nad każdym, kogo spotkają. Niezupełnie tak to
działało, a i samobójcom „pomagali” tylko gdy sami uznawali, że im się w ogóle
chce. Co nie zmieniało faktu, że rzeczywiście podobne praktyki były dość
częste.
Zaśmiał się za to perliście, słysząc garść komplementów
dotyczących ciała, które opętał. Wprawdzie nie dotyczyło bezpośrednio Marou,
ale i tak było mu miło, że chociaż w ten sposób został doceniony. Natomiast z
wielkim zainteresowaniem słuchał wykładu o unikatowych umiejętnościach
poszczególnych wampirów.
— No to w ignorancji mamy jeden do jednego — zawyrokował z
wesołym uśmiechem — bo ja też nie miałem o tym bladego pojęcia. Ale to niesamowicie
ciekawe! — wyznał szczerze. — I co, i każdy wampir ma takie swoje coś? I czy
zdarza się, że jakiś wampir nigdy takiej swojej umiejętności nie odkrywa? Czy
te wasze wyjątkowe moce są jak ósemki: u niektórych wyrastają, a inni nie mają
o nich bladego pojęcia? To ciekawe, naprawdę ciekawe! — przyznawał, prawdziwie
zafascynowany. — I wiesz co? Nie gniewaj się, moja miła, ale jakoś tak mi ta
twoja moc do ciebie pasuje! — zawyrokował, wybuchając radosnym śmiechem. — Ach
— westchnął, ocierając z oka łezkę rozbawienia — jakże teraz żałuję, że na nas
nic nie działa! Takie z nas nieczułe dziady — mruknął gorzko — że nawet nie da
się na nas przetestować umiejętności pewnej jakże uroczej kłamczuchy.
Zakończywszy tę mowę, po raz kolejny puścił jej oczko. Po
chwili zaś sobie uświadomił, że chyba z tym gestem przeginał, ale póki Aria mu
tego oka nie wydłubie, to chyba nie było aż tak źle.
— Ach, znowu Baltimore’owie — jęknął, machnąwszy lekceważąco
ręką — dajmy sobie z tym parszywcem spokój. Na szczęście już od dawna gryzie
piach i niech mu na zdrowie. Skupmy się lepiej na czymś przyjemniejszym!
Kolejny temat może zbyt przyjemny nie był, ale na pewno
lepszy od Baltimore’a.
— Nie przy kochasiu? — spytał podejrzliwie, łypiąc na nią
spod lekko zmrużonych powiek. — Mmm, tajemnica, lubię to! Ale w porządku! To
się, droga Ario, doskonale składa! Dlaczego, spytasz? Już wyjaśniam! — zawołał
z entuzjazmem. — Otóż: ja temu naszemu – to znaczy mojemu – szefowi wyjaśnię,
że biorę cię za kandydatkę do Rady. Ej, nie patrz tak! Obiecałaś, że się
zastanowisz, prawda? Tyle mi wystarczy, do reszty namówi cię Goro, zobaczysz!
Ale tak, na spokojnie umówię was na spotkanie! No i trzymam za słowo — łypnął
na nią, uśmiechając się lekko — że potem mi opowiesz o tym swoim niecnym
planie!
Aż się nie mógł doczekać ich następnego spotkania, kiedy to
jasnym będzie, że Aria jednak dołączy do ich elitarnego grona. Następnie opowie
mu z pikantnymi szczegółami, co ona tam z tym wskrzeszaniem wymyśliła i
dlaczego nie chciała angażować w to swojego kochasia — bo to akurat
interesowało go najbardziej.
— Ty! — zakrzyknął nagle, cicho chichocząc. — A może ty się
tak kitrasz, bo chcesz sobie jakiegoś tam dawnego kochanka przywołać, hę?
W ciągu tej ledwie niecałej godziny Marou łatwo zauważył, że
Aria miała mnóstwo dystansu do siebie, dlatego był pewien, że nie urazi jej tym
niezbyt lotnym żartem. Zamiast tego wychylił z kieliszka resztki szampana i już
miał proponować zawołanie kelnera, żeby przyniósł im coś jeszcze…
Aż nagle cały sympatyczny wieczór legł w gruzach.
Cholerny kochaś, jęknął Marou w duchu, zanim wszystko
potoczyło się koszmarnie źle.
Chyba właśnie czegoś takiego mu brakowało, choć wolał się do
tego nikomu nie przyznawać, a zwłaszcza Arii. Jak bowiem miał jej wytłumaczyć,
że tęsknił za wyrwaniem się? Ale komu? I z czego? Tego Athan sam nie
wiedział, a jednak czuł, że nawet taka krótka, niezobowiązująca rozmowa z
dawnym druhem przyniosła mu wiele ukojenia. Wszystko przez fakt, iż ich
pogawędka w żadnej mierze nie dotyczyła ich niedawnych albo bieżących kłopotów.
Lekkie, luźne wspominanie dawnych czasów było wszystkim, czego obaj panowie od
siebie oczekiwali i czego potrzebowali.
Poza tym Athan musiał zapalić, a wolał nie robić tego w
towarzystwie Arii. I tak potem wyczuje zapach dymu, którego tak nie znosiła,
ale przynajmniej tylko się skrzywi i nic więcej nie powie. A przynajmniej taką
miał nadzieję. Fakty bowiem były takie, że odkąd Belial zagnieździł się w jego
ciele i zaczął wypalać po dwie paczki dziennie, Athan ponownie wpadł w nałóg.
Już kiedyś palił, kilkukrotnie papierosy rzucał i kilkukrotnie do nich wracał.
Teraz, będąc z Arią, naprawdę się starał jakoś to z siebie wyplenić, ale musiał
przyznać, że nikotyna w jakiś sposób go uspokajała. Może to placebo, a może fajki
naprawdę mu pomagały. A to znacznie utrudniało mu rzucenie tego uporczywego
nałogu.
Ale kiedy już pogadał z Johanem, wypalił kilka szlugów, odświeżył
się nieco i uspokoił, mógł — a nawet powinien — wrócić do Arii. Nie czuł się
najlepiej z myślą, że zostawił ją tam samą, ale jednocześnie wiedział, że jego
luba pewnie sama zachęcałaby go do pogawędki z Johanem. Od dawna subtelnie
walczyła o to, by nieco Athana „oddziczyć” i zainteresować światem zewnętrznym,
więc być może tak długą nieobecność uznawała za dobry znak.
No chyba że podejrzewała, że po drodze zagadnął do jakiejś
innej kobiety. Nieco spanikowany tą myślą, czym prędzej ruszył na poszukiwania
Arii.
Odszukanie jej zajęło mu nieco czasu, a gdy już ją dojrzał,
krew odpłynęła mu z twarzy. Podczas gdy on się obawiał, że Aria go oskarży o
zdradę, to ona chichotała jak głupiutka nastolatka i wdzięczyła się do jakiegoś
faceta siedzącego do niego plecami, z którym wspólnie popijała szampana. Czując
się tak, jakby ktoś go kopnął w żołądek, nie miał czasu na doprowadzanie się do
porządku i wyszukiwania logicznych wyjaśnień. Zamiast tego zastanawiał się, czy
jeszcze trochę tam postać i wybadać, jak wiele mógłby Arii zarzucić, czy może
jednak od razu atakować. Jednak odpowiedź niemal od samego początku była
oczywista, dlatego Athanasius odchrząknął, poprawił marynarkę i założył maskę z
wyrazem opanowania, coby tak od razu nie zdradzić szalejącego w nim gniewu,
zazdrości i zawodu.
Jakimś cudem Aria ucieszyła się na jego widok, co
teoretycznie wykluczało teorię o jakichś tajemnych flirtach, ale to Athan wolał
sam sprawdzić, zwłaszcza że byli zewsząd otoczeni nieznajomymi.
I już miał fałszywie uprzejmym tonem przeprosić Arię z swoją
nieobecność i dyskretnie wybadać, kim był jej towarzysz…
Lecz wtedy ujrzał jego twarz.
Wtem wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Czując, jak serce na
moment mu staje, stopy przywarły mu do podłoża, a całe ciało sparaliżował niemy
strach, próbował sobie wytłumaczyć, jak to możliwe i czy to oby nie były żadne
omamy. Stłamszony, oniemiały, przez moment nie miał pojęcia, co zrobić i
dopiero gdy odważył się spojrzeć w te puste, zawistne, okrutne oczy, zerwał się
gwałtownie, szarpnął Arię za łokieć i dość brutalnie postawił na nogi, po czym
zasłonił ją własnym ciałem, nie dając temu potworowi do niej żadnego dostępu.
— Odsuń się od niej! — wrzasnął; ku swemu zażenowaniu, jego
głos potwornie drżał. — Nie próbuj się do niej zbliżać!
Aria wyraźnie niczego nie rozumiała, bo najpierw się
oburzyła, wielce niezadowolona z tak nagłego i nerwowego wtargnięcia, a gdy
zauważyła, że sprawa była poważna, próbowała go jakoś uspokoić. Jednak
Athanasius był głuchy na jej słowa; liczyło się tylko to, że była osłonięta, a
on mógł się skonfrontować ze swoim koszmarem.
I dopiero gdy Aria nie ustępowała, a Athanem szarpnął
niespodziewany gniew, zerknął na nią kątem oka, wściekły na jej nieostrożność i
niedomyślność.
— To Belial! — wysyczał gniewnie, ledwie powstrzymując się
od zniecierpliwionego wrzasku.
— Co?! — oburzył się demon, w dramatycznym geście kładąc
sobie dłoń na sercu. — W żadnym wypadku! Belialowi nie wolno tu być, Goro mu
za...
— Naprawdę sądzisz — wywarczał wściekle Athan — że zdołasz
mnie oszukać? Mnie?! Tego, którego opętałeś?!
Sam nie umiał tego wytłumaczyć, a jednak spoglądając na
wszystkich zebranych na tej sali, nie umiał odgadnąć, który z nich był demonem,
a którym wampirem, chochlikiem czy jeszcze kimś innym. Lecz ta aura, która
towarzyszyła Belialowi, była nie do podrobienia. Wokół jego postaci unosiła się
ciemnawa otoczka, którą najwyraźniej dostrzegał wyłącznie Athan — zapewne
dlatego, że był przez tę „otoczę” opętany. Z tego powodu nie było mowy o żadnej
pomyłce.
— Och — wybąkał zaskoczony Belial, przez moment się nad tym
zastanawiając. — No tak — zawyrokował w końcu — zapomniałem o tym. Rzadko
opętujemy żywych i rzadko żywych oddajemy, to dlatego… Ależ to uciążliwe,
prawda?! — zapytał z żywym zainteresowaniem, wpatrując się w Athana takim
wzrokiem, jakby oczekiwał od niego natychmiastowego przytaknięcia będącego
początkiem pięknej przyjaźni.
Ale coś nie poszło.
— No dobra, nie zapomniałem — przyznał, wzruszając
ramionami. — Po prostu jestem bezczelny.
Athan wybałuszył oczy, wprost nie mogąc uwierzyć, co ten
demon opowiadał. Cały czas z tyłu obejmował Arię lewą ręką, tym samym nie
pozwalając jej podejść bliżej. Lodowate dreszcze szarpały jego ciałem na samą
myśl, ile musiała spędzić czasu z tym potworem. Jednak, gdzieś z tylu głowy, Athanasius
musiał przyznać, że nie to było najgorsze. Nie to go najbardziej bolało, nie o
jej bezpieczeństwo najbardziej drżał. Najmocniej bowiem Athana ubodła myśl, że
Aria go nie poznała. Nie skojarzyła. Niczego się nie domyśliła. Ba!, najwyraźniej
spędzała z demonem cudowny wieczór — rozchichotana i pijana, najwyraźniej dostrzegła
w Belialu doskonałego towarzysza rozmów. Po chwili Athanowi przyszła do głowy
nawet taka gorzka myśl, że być może Aria właśnie jego — nie Beliala — uznawała
za winnego tej napiętej sytuacji.
Ale w tym krótkim, nieprzemyślanym momencie Athan nie umiał
i nie chciał wybaczyć Arii, że tak doskonale dogadywała się z kimś, kto tal niedawno
temu potwornie go straumatyzował.
— To tak Goro przyjmuje swoich gości?! — Athan niemal dyszał
z gniewu, coraz prędzej tracąc nad sobą panowanie. — Tak się z listownych
obietnic wywiązuje?! To u was słowo pisane mniej warte niż wypowiedziane?! Albo
z waszym honorem — wrzeszczał — jest jednak coś nie tak!
Belial rozłoży bezradnie ręce, uśmiechając się
przepraszająco.
— Wybaczcie — odparł ze skruchą — ale wiem, że dobre
pierwsze wrażenie można wywrzeć tylko raz. Za pierwszym razem nie wyszło —
przyznał, marszcząc brwi — no ale siła wyższa! Wiecie, wspólny wróg, wspólne
interesy i tak dalej. Poza tym — zagadnął, gdy nagle coś mu się przypomniało —
co z tym tekstem, że wróg mojego wroga to mój przyjaciel? Czy coś? Dlatego
próbowałem zaprzyjaźnić się od nowa! I z panią mi się udało, musi pani
przyznać! Doskonale nam się rozmawiało — zaćwierkał radośnie — dopóki pan nie
przylazł i wszystkiego nie zepsuł — dokończył burkliwie.
Athanasius wprost nie mógł uwierzyć w brednie, których
słuchał. I aż bał się uwierzyć, że ta gadka o zaprzyjaźnieniu się z jego
Arią była prawdziwa. Jednak Belial wydawał się niezrażony wściekłością Athana:
zgrabnie wymijając go spojrzeniem, skupił się na Arii, błyskając radośnie
oczami.
— I tym samym raz jeszcze serdecznie panią przepraszam —
rzekł, ułożywszy obie dłonie na sercu — za to, że tak brutalnie panią
potraktowałem w pani domu. Przysięgam, że gdybym wiedział, że jest pani tak
interesującą towarzyszką rozmów, nigdy bym się na to nie zdobył!
Dyszał ciężko, z trudem znosząc to, co się z nim działo. Ślepa,
martwa panika przed Belialem i tym, co z nim zrobił przed trzema miesiącami,
mieszała się ze strachem o Arię. Zazdrość zatruwała mu serce, gniew
rozszarpywał duszę na strzępy — ale najgorsza była niepewność. Wahał się, nie
wiedział, co zrobić, jak zareagować. Po prostu odejść? Dać mu w mordę?
Powinien, ale się bał. Co z niego za facet, jeśli nie potrafił przeciwstawić
się drugiemu — i to nastającemu na jego kobietę?! Żaden.
Panika tańcowała na tym balu z niepokojem, rozczarowanie z
zazdrością, żal z nienawiścią. I tylko oni troje stali bez ruchu,
niedostatecznie gotowi na to starcie. A na pewno nie on.
— Pana też bym przeprosił — mruknął Belial niezbyt uprzejmym
tonem, przerywając tę gęstą, duszną ciszę — ale ma pan zdecydowanie bardziej
zamknięty umysł niż pana partnerka. Jasnym jest więc, że to nic nie da. Choć
mogłoby — podkreślił. — Wybaczenie zawsze daje wiele więcej niż zwada. My, demony,
niby takie straszne i bezlitosne, doskonale o tym wiemy. A Pan, panie
Tismaneanu? Wie pan?
Belial wpatrywał się z Athana spojrzeniem, które
przewiercało go na wskroś. Ciałem raz jeszcze wstrząsnął dreszcz pełen
niepokoju, ale wampir nie mógł dać tego po sobie poznać. Nie mógł dać demonowi
tej satysfakcji. Nawet mimo tego, że Beliala zapewne nie dało się oszukać.
— No, ale nieważne — mruknął, a ton nagle mu zobojętniał. —
To ja przepraszam za zamieszanie i już znikam, proszę się nie obawiać. Myśmy i
tak powiedzieli sobie wszystko, cośmy chcieli — mruknął zawadiacko, puszczając
Arii oczko. Athan wybałuszył oczy, wpatrując się z niedowierzaniem to w
znikającego w tłumie Beliala, to w równie oszołomioną wszystkim Arię.
— Wracamy do domu — wywarczał przez zaciśnięte zęby, z trudem
powstrzymując się od urządzenia mało przyjemnej sceny na środku sali. I tak
wielu gości spoglądało na niego z ciekawością, co w normalnych warunkach Athana
strasznie by drażniło, a na co obecnie nie zwracał żadnej uwagi.
Nadal trzymając rękę Arii w żelaznym uścisku, szarpnął ją
niezbyt delikatnie, prowadząc do wyjścia. Athan nie zamierzał zostać tu ani
chwili dłużej, bez względu na to, co Aria sobie myślała. Pewnie będzie na niego
zła, pewnie będzie na niego wrzeszczeć, że jest aspołeczny, że nie potrafi się
z nikim dogadać, że ją ośmiesza przed towarzystwem, a na dokładkę wymyśli
trzynaście innych zarzutów. Nie dbał o to. Udało mu się nawet zdusić poczucie
niesprawiedliwości, że to on wyszedł w tym starciu na tego złego, choć nikt nie
miał pojęcia, co Athan przeżywał po spotkaniu ze swoim koszmarem.
Bał się, że nie wiedziała tego nawet Aria.
— Belial.
O kurwa, pomyślał, rozglądając się dookoła. Przechadzając
się po półpiętrze oddzielonym niską balustradą, przyglądał się tańczącym na
dole gościom, zastanawiając się, dlaczego on już od dawna nie potrafił się tak
dobrze bawić. Podejrzewał zmęczenie materiału i zwykłe wypalenie, ale nie miał pewności.
— O kurka — mruknął z niepokojem — powiało chłodem. No —
zawołał głośniej, odwracając się do Goro stojącego tuż za nim — co tam? Jak tam
bankiecik? Chyba całkiem udany, co?
Tak jak się spodziewał, jego szef nie podjął tej luźnej pogawędki,
wwiercając w niego swoje ponure, podszyte gniewem spojrzenie.
— Marou? — spytał Goro, spoglądając na Beliala wzrokiem
wyraźnie oczekującym wyjaśnień.
— No, pożyczyłem sobie jego imię, tak na szybko. Chyba się
nie pogniewa, jak myślisz?
Goro milczał chwilę, spoglądając na Beliala karcąco.
— Marou nie żyje.
— No wiem — odparł Belial, szczerząc się radośnie.
— Belial.
— Dobra, dobra, wiem. Obiecuję więcej takich numerów nie
robić — recytował tonem znudzonego ciągłym karaniem ucznia — a jak znowu coś wywinę,
to tak mi pieczątką zajebiesz, że się kopytami okryję.
— W osobnym liście obiecałem im — tłumaczył powoli i
cierpliwie, choć nadal ponuro — że nie będziemy im rzucać się w oczy. Zwłaszcza
ty, Belial — Goro łypnął na niego srogo — miałeś trzymać się z daleka, wyraźnie
cię o to prosiłem.
— Wiem, wiem, pamiętam. Ale słuchaj! — Belial nagle się
ożywił, spoglądając na Goro z istnymi ognikami w oczach — ta cala Aria Vasco to
świetna babka jest! Nawet nie wiedziałem! — zawołał z wyraźnym zdziwieniem. — Ja
raczej mam po swojej stronie, więc nie panikuj. Tylko ten cały Tismaneanu się
wściekł, ale sam mówiłeś, żeby się nim za bardzo nie przejmować. No więcej mu
się w oczy nie rzucę — jęknął — obiecuję. I tak sobie myślę… Goro… a ty nie myślałeś…
to znaczy myślałeś — poprawił się pospiesznie. — O Radzie myślałeś, nie?
— Nie wiem, jak to zrobisz — warknął Goro, najwyraźniej głuchy
na paplaninę Beliala — ale masz naprawić popełniony dzisiaj błąd.
— Oj — bąknął powątpiewającym tonem — z tym może być problem…
— Nic mnie to nie obchodzi.
— Dobra, dobra. Coś wymyślę. A teraz mnie słuchaj, tak? No.
To ta Aria Vasco! — zawołał dumnie. — Co o niej sądzisz? Słuchaj, jakie ona na
mnie wrażenie wywarła! Pasuje mi do Rady, wiesz? No wiem, co ja tam wiem, ale…
Nie myślałeś czasem o niej? Co?
— Myślałem.
Belial już się ucieszył i czekał rozwinięcie tej myśli. Zaraz
jednak przestał, przypominając sobie, jak irytujące bywały wypowiedzi Goro, zwłaszcza
że aż do bólu lakoniczne.
— To dobrze — odparł Belial, rezygnując z walki o szczegóły.
— Co robisz w poniedziałek wieczorem?
— Na randkę mnie umawiasz?
— Zgadza się. To co, siedemnasta trzydzieści? Dobra. A
gdzie? Bo chyba nie tutaj… O, tam, trzy przecznice dalej otworzyła się nowa
kawiarenka, tam kiedyś papierniczy był… to tam! Dobra, tylko napiszę jej smsa,
że…
— Belial.
Demon podniósł głowę, z zainteresowaniem przyglądając się
swojemu szefowi.
— Tak? — spytał niewinnie.
Goro przez jakiś czas wyglądał tak, jakby bił się z myślami,
czy podejmować walkę w tej bzdurnej kłótni. Zaraz się jednak poddał, kiwając z
politowaniem głową odwracając się na pięcie i odchodząc. Belialowi bardzo się
ten stan rzeczy podobał, bo u Goro rezygnacja zawsze oznaczała zgodę. Jakkolwiek
idiotycznie by to nie brzmiało.
— Masz to naprawić — rzucił przez ramię, nim całkowicie zniknął.
Belial westchnął. Nie wiedział, dlaczego szef aż tak się
przejmował tą małą kłótnią z Tismaneanu, ale odkręcenie tego wcale nie będzie takie
łatwe. No chyba że mu jego nowa, urocza koleżanka Aria pomoże. Niestety miał
prawo podejrzewać, że stając przy wyborze między nim a kochasiem, raczej
wybierze kochasia.
— A trzeba było go nie oddawać — burczał do siebie pod nosem
— to by nie było tyle kłopotów. Ech, kurwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz