ROZDZIAŁ 229

 MAROU

— Pół baru wypite, mówisz…? Jak myślisz, powinniśmy drugą połowę zostawić innym, czy nie ma potrzeby dzielić się z bliźnimi?

Miał nadzieję, że Aria — jego nowa przyjaciółka — jest równie chytra co on i nie zechce zostawić ani kropli. Alkohol wchodził im nadzwyczaj dobrze i napędzał coraz przyjemniejszą rozmowę, znacznie zacieśniając ich wciąż bardzo świeże więzi. Marou musiał przyznać, że postać Arii mocno go zaskoczyła, a raczej jej charakter — już dawno zapomniał, że kobiety potrafią być tak przebojowe również na żywo, a nie tylko w tandetnych filmach albo na rozkładówkach magazynów dla dorosłych panów. Aria Vasco była przykładem kobiety, z którą dosłownie konie można było kraść i Marou przyznawał sam przed sobą, że chętnie by tego z nią spróbował — tego i innego. Nie zamierzał się jednak wychylać, mając świadomość, iż jego nowopoznana, jakże miła towarzyszka była już zajęta. Wbrew powszechnej opinii, demony naprawdę dbały o takie szczegóły jak wierność czy lojalność.

— A więc, droga Ario — zerknął na nią znacząco, podkreślając tym przejście na ty — twoje zdrowie!

Obijane o siebie szkło zadzwoniło w rytmie wznoszonego toastu, a bąbelki strzelające wewnątrz zaraz zaczęły szaleć w głowach wesołych rozmówców. Marou miał świadomość, że jeśli dalej będzie się aż tak dobrze bawił, będzie gotów wypeplać Arii wszystkie demonie tajemnice. Nie powinien tego robić, ale na razie nie miał ani sił, ani ochoty, by zaprotestować, podziękować za rozmowę, wstać i odejść. O nie, co to, to nie! Nie tak wcześnie i nie w momencie, w którym rozmowa coraz bardziej się rozkręcała! I tylko jeszcze raz Marou rozejrzał się dyskretnie dookoła, że nigdzie nie kręcił się kochanek Arii, na którego wizyty demon nie miał żadnej ochoty.

Cierpliwie wysłuchiwał wątpliwości Arii dotyczących opętań i Marou musiał przyznać, że jej dociekliwość była pełna podziwu. Choć w pewnym sensie to nie było nic dziwnego — tego wieczoru dosłownie wszystko go zachwycało w swojej towarzyszce. Poza tym demon czuł, że jego ego zostało przyjemnie połechtane tym wyraźnym i szczerym zainteresowaniem.

— Hm — Marou zastanowił się przez chwilę — z tym układem to nie do końca tak jest. Dogadujemy się z przyszłymi samobójcami, gdy uznajemy, że nam to odpowiada. Wiesz, im już wszystko jedno — dodał nieco ponuro — dlatego łatwo z nimi pójść na taki układ. Ale pozostali — skrzywił się lekko — nie są już tak chętni. Sama przyznaj — uśmiechnął się szerzej — jakby ktoś ci nagle zaproponował opętanie, zgodziłabyś się? Tak myślałem — zachichotał. — Więc zwykle jak już, to wpraszamy się bez pytania. Nie robimy tego często, zwykle musimy mieć konkretny powód — przekonywał z powagą. — Dlatego wolimy martwych. Martwego możemy każdego opętać, bo tam już żadna dusza nie zamieszkuje, więc nie ma żadnych ograniczeń. Ale jak mamy opętać kogoś żywego, to musi to być ktoś mocno sponiewierany — wzruszył ramionami. — No wiesz, seryjni mordercy, gwałciciele, pedofile… takie prawdziwe szumowiny. Bo takie gówna — syknął, czując niespodziewanie narastający w nim gniew — tylko na opętanie zasługują. Poza śmiercią oczywiście — doprecyzował pospiesznie. — I ot, nagle jak ich demon opętuje, to cokolwiek z wartości zyskują — zachichotał. — To ci dopiero ironia losu, co?

„Pokierowanie” kimś tak zdegenerowanym było o tyle dziwmy uczuciem, że łatwo było przesiąknąć tą zgnilizną. Ale tym zabawniej było przeciwstawianie się tym dzikim porywom właściciela, robiąc dla odmiany coś szlachetnego i godnego. Opór, jaki wówczas powstawał wewnątrz poczerniałej duszyczki właściciela, przypominał sympatyczne łaskotanie i drapanie po pleckach, dlatego demony tak lubiły się z tymi padlinami drażnić.

— Krótko mówiąc — westchnął lekko — możemy opętać tylko takich gnojów. A jak ktoś w spokoju żyje i nie zachciało mu się w seryjnego mordercę czy coś bawić, to nie mamy wstępu bez wyraźnej zgody. Dopiero gdyby taki świętoszek nam powiedział: ok, demonie, wejdź we mnie — Marou nie mógł się powstrzymać przed puszczeniem Arii oczka — no to wtedy możemy. Ale strasznie nam w takich czystych duszach niewygodnie — mruknął, wzdrygając się na samą myśl. — Jednak najlepiej nam u takich degeneratów. Wiesz, mówi się, że nas, demony, z ciemności powołano, to chyba swój do swego ciągnie.

Ucieszył się, słysząc od Arii o ich szlachetności, choć tego akurat nie chciał dać po sobie poznać. Nie zamierzał kreować swojej rasy jako ciepłe kluchy, które litują się nad każdym, kogo spotkają. Niezupełnie tak to działało, a i samobójcom „pomagali” tylko gdy sami uznawali, że im się w ogóle chce. Co nie zmieniało faktu, że rzeczywiście podobne praktyki były dość częste.

Zaśmiał się za to perliście, słysząc garść komplementów dotyczących ciała, które opętał. Wprawdzie nie dotyczyło bezpośrednio Marou, ale i tak było mu miło, że chociaż w ten sposób został doceniony. Natomiast z wielkim zainteresowaniem słuchał wykładu o unikatowych umiejętnościach poszczególnych wampirów.

— No to w ignorancji mamy jeden do jednego — zawyrokował z wesołym uśmiechem — bo ja też nie miałem o tym bladego pojęcia. Ale to niesamowicie ciekawe! — wyznał szczerze. — I co, i każdy wampir ma takie swoje coś? I czy zdarza się, że jakiś wampir nigdy takiej swojej umiejętności nie odkrywa? Czy te wasze wyjątkowe moce są jak ósemki: u niektórych wyrastają, a inni nie mają o nich bladego pojęcia? To ciekawe, naprawdę ciekawe! — przyznawał, prawdziwie zafascynowany. — I wiesz co? Nie gniewaj się, moja miła, ale jakoś tak mi ta twoja moc do ciebie pasuje! — zawyrokował, wybuchając radosnym śmiechem. — Ach — westchnął, ocierając z oka łezkę rozbawienia — jakże teraz żałuję, że na nas nic nie działa! Takie z nas nieczułe dziady — mruknął gorzko — że nawet nie da się na nas przetestować umiejętności pewnej jakże uroczej kłamczuchy.

Zakończywszy tę mowę, po raz kolejny puścił jej oczko. Po chwili zaś sobie uświadomił, że chyba z tym gestem przeginał, ale póki Aria mu tego oka nie wydłubie, to chyba nie było aż tak źle.

— Ach, znowu Baltimore’owie — jęknął, machnąwszy lekceważąco ręką — dajmy sobie z tym parszywcem spokój. Na szczęście już od dawna gryzie piach i niech mu na zdrowie. Skupmy się lepiej na czymś przyjemniejszym!

Kolejny temat może zbyt przyjemny nie był, ale na pewno lepszy od Baltimore’a.

— Nie przy kochasiu? — spytał podejrzliwie, łypiąc na nią spod lekko zmrużonych powiek. — Mmm, tajemnica, lubię to! Ale w porządku! To się, droga Ario, doskonale składa! Dlaczego, spytasz? Już wyjaśniam! — zawołał z entuzjazmem. — Otóż: ja temu naszemu – to znaczy mojemu – szefowi wyjaśnię, że biorę cię za kandydatkę do Rady. Ej, nie patrz tak! Obiecałaś, że się zastanowisz, prawda? Tyle mi wystarczy, do reszty namówi cię Goro, zobaczysz! Ale tak, na spokojnie umówię was na spotkanie! No i trzymam za słowo — łypnął na nią, uśmiechając się lekko — że potem mi opowiesz o tym swoim niecnym planie!

Aż się nie mógł doczekać ich następnego spotkania, kiedy to jasnym będzie, że Aria jednak dołączy do ich elitarnego grona. Następnie opowie mu z pikantnymi szczegółami, co ona tam z tym wskrzeszaniem wymyśliła i dlaczego nie chciała angażować w to swojego kochasia — bo to akurat interesowało go najbardziej.

— Ty! — zakrzyknął nagle, cicho chichocząc. — A może ty się tak kitrasz, bo chcesz sobie jakiegoś tam dawnego kochanka przywołać, hę?

W ciągu tej ledwie niecałej godziny Marou łatwo zauważył, że Aria miała mnóstwo dystansu do siebie, dlatego był pewien, że nie urazi jej tym niezbyt lotnym żartem. Zamiast tego wychylił z kieliszka resztki szampana i już miał proponować zawołanie kelnera, żeby przyniósł im coś jeszcze…

Aż nagle cały sympatyczny wieczór legł w gruzach.

Cholerny kochaś, jęknął Marou w duchu, zanim wszystko potoczyło się koszmarnie źle.

 

 ATHANASIUS

Chyba właśnie czegoś takiego mu brakowało, choć wolał się do tego nikomu nie przyznawać, a zwłaszcza Arii. Jak bowiem miał jej wytłumaczyć, że tęsknił za wyrwaniem się? Ale komu? I z czego? Tego Athan sam nie wiedział, a jednak czuł, że nawet taka krótka, niezobowiązująca rozmowa z dawnym druhem przyniosła mu wiele ukojenia. Wszystko przez fakt, iż ich pogawędka w żadnej mierze nie dotyczyła ich niedawnych albo bieżących kłopotów. Lekkie, luźne wspominanie dawnych czasów było wszystkim, czego obaj panowie od siebie oczekiwali i czego potrzebowali.

Poza tym Athan musiał zapalić, a wolał nie robić tego w towarzystwie Arii. I tak potem wyczuje zapach dymu, którego tak nie znosiła, ale przynajmniej tylko się skrzywi i nic więcej nie powie. A przynajmniej taką miał nadzieję. Fakty bowiem były takie, że odkąd Belial zagnieździł się w jego ciele i zaczął wypalać po dwie paczki dziennie, Athan ponownie wpadł w nałóg. Już kiedyś palił, kilkukrotnie papierosy rzucał i kilkukrotnie do nich wracał. Teraz, będąc z Arią, naprawdę się starał jakoś to z siebie wyplenić, ale musiał przyznać, że nikotyna w jakiś sposób go uspokajała. Może to placebo, a może fajki naprawdę mu pomagały. A to znacznie utrudniało mu rzucenie tego uporczywego nałogu.

Ale kiedy już pogadał z Johanem, wypalił kilka szlugów, odświeżył się nieco i uspokoił, mógł — a nawet powinien — wrócić do Arii. Nie czuł się najlepiej z myślą, że zostawił ją tam samą, ale jednocześnie wiedział, że jego luba pewnie sama zachęcałaby go do pogawędki z Johanem. Od dawna subtelnie walczyła o to, by nieco Athana „oddziczyć” i zainteresować światem zewnętrznym, więc być może tak długą nieobecność uznawała za dobry znak.

No chyba że podejrzewała, że po drodze zagadnął do jakiejś innej kobiety. Nieco spanikowany tą myślą, czym prędzej ruszył na poszukiwania Arii.

Odszukanie jej zajęło mu nieco czasu, a gdy już ją dojrzał, krew odpłynęła mu z twarzy. Podczas gdy on się obawiał, że Aria go oskarży o zdradę, to ona chichotała jak głupiutka nastolatka i wdzięczyła się do jakiegoś faceta siedzącego do niego plecami, z którym wspólnie popijała szampana. Czując się tak, jakby ktoś go kopnął w żołądek, nie miał czasu na doprowadzanie się do porządku i wyszukiwania logicznych wyjaśnień. Zamiast tego zastanawiał się, czy jeszcze trochę tam postać i wybadać, jak wiele mógłby Arii zarzucić, czy może jednak od razu atakować. Jednak odpowiedź niemal od samego początku była oczywista, dlatego Athanasius odchrząknął, poprawił marynarkę i założył maskę z wyrazem opanowania, coby tak od razu nie zdradzić szalejącego w nim gniewu, zazdrości i zawodu.

Jakimś cudem Aria ucieszyła się na jego widok, co teoretycznie wykluczało teorię o jakichś tajemnych flirtach, ale to Athan wolał sam sprawdzić, zwłaszcza że byli zewsząd otoczeni nieznajomymi.

I już miał fałszywie uprzejmym tonem przeprosić Arię z swoją nieobecność i dyskretnie wybadać, kim był jej towarzysz…

Lecz wtedy ujrzał jego twarz.

Wtem wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Czując, jak serce na moment mu staje, stopy przywarły mu do podłoża, a całe ciało sparaliżował niemy strach, próbował sobie wytłumaczyć, jak to możliwe i czy to oby nie były żadne omamy. Stłamszony, oniemiały, przez moment nie miał pojęcia, co zrobić i dopiero gdy odważył się spojrzeć w te puste, zawistne, okrutne oczy, zerwał się gwałtownie, szarpnął Arię za łokieć i dość brutalnie postawił na nogi, po czym zasłonił ją własnym ciałem, nie dając temu potworowi do niej żadnego dostępu.

— Odsuń się od niej! — wrzasnął; ku swemu zażenowaniu, jego głos potwornie drżał. — Nie próbuj się do niej zbliżać!

Aria wyraźnie niczego nie rozumiała, bo najpierw się oburzyła, wielce niezadowolona z tak nagłego i nerwowego wtargnięcia, a gdy zauważyła, że sprawa była poważna, próbowała go jakoś uspokoić. Jednak Athanasius był głuchy na jej słowa; liczyło się tylko to, że była osłonięta, a on mógł się skonfrontować ze swoim koszmarem.

I dopiero gdy Aria nie ustępowała, a Athanem szarpnął niespodziewany gniew, zerknął na nią kątem oka, wściekły na jej nieostrożność i niedomyślność.

— To Belial! — wysyczał gniewnie, ledwie powstrzymując się od zniecierpliwionego wrzasku.

— Co?! — oburzył się demon, w dramatycznym geście kładąc sobie dłoń na sercu. — W żadnym wypadku! Belialowi nie wolno tu być, Goro mu za...

— Naprawdę sądzisz — wywarczał wściekle Athan — że zdołasz mnie oszukać? Mnie?! Tego, którego opętałeś?!

Sam nie umiał tego wytłumaczyć, a jednak spoglądając na wszystkich zebranych na tej sali, nie umiał odgadnąć, który z nich był demonem, a którym wampirem, chochlikiem czy jeszcze kimś innym. Lecz ta aura, która towarzyszyła Belialowi, była nie do podrobienia. Wokół jego postaci unosiła się ciemnawa otoczka, którą najwyraźniej dostrzegał wyłącznie Athan — zapewne dlatego, że był przez tę „otoczę” opętany. Z tego powodu nie było mowy o żadnej pomyłce.

— Och — wybąkał zaskoczony Belial, przez moment się nad tym zastanawiając. — No tak — zawyrokował w końcu — zapomniałem o tym. Rzadko opętujemy żywych i rzadko żywych oddajemy, to dlatego… Ależ to uciążliwe, prawda?! — zapytał z żywym zainteresowaniem, wpatrując się w Athana takim wzrokiem, jakby oczekiwał od niego natychmiastowego przytaknięcia będącego początkiem pięknej przyjaźni.

Ale coś nie poszło.

— No dobra, nie zapomniałem — przyznał, wzruszając ramionami. — Po prostu jestem bezczelny.

Athan wybałuszył oczy, wprost nie mogąc uwierzyć, co ten demon opowiadał. Cały czas z tyłu obejmował Arię lewą ręką, tym samym nie pozwalając jej podejść bliżej. Lodowate dreszcze szarpały jego ciałem na samą myśl, ile musiała spędzić czasu z tym potworem. Jednak, gdzieś z tylu głowy, Athanasius musiał przyznać, że nie to było najgorsze. Nie to go najbardziej bolało, nie o jej bezpieczeństwo najbardziej drżał. Najmocniej bowiem Athana ubodła myśl, że Aria go nie poznała. Nie skojarzyła. Niczego się nie domyśliła. Ba!, najwyraźniej spędzała z demonem cudowny wieczór — rozchichotana i pijana, najwyraźniej dostrzegła w Belialu doskonałego towarzysza rozmów. Po chwili Athanowi przyszła do głowy nawet taka gorzka myśl, że być może Aria właśnie jego — nie Beliala — uznawała za winnego tej napiętej sytuacji.

Ale w tym krótkim, nieprzemyślanym momencie Athan nie umiał i nie chciał wybaczyć Arii, że tak doskonale dogadywała się z kimś, kto tal niedawno temu potwornie go straumatyzował.  

— To tak Goro przyjmuje swoich gości?! — Athan niemal dyszał z gniewu, coraz prędzej tracąc nad sobą panowanie. — Tak się z listownych obietnic wywiązuje?! To u was słowo pisane mniej warte niż wypowiedziane?! Albo z waszym honorem — wrzeszczał — jest jednak coś nie tak!

Belial rozłoży bezradnie ręce, uśmiechając się przepraszająco.

— Wybaczcie — odparł ze skruchą — ale wiem, że dobre pierwsze wrażenie można wywrzeć tylko raz. Za pierwszym razem nie wyszło — przyznał, marszcząc brwi — no ale siła wyższa! Wiecie, wspólny wróg, wspólne interesy i tak dalej. Poza tym — zagadnął, gdy nagle coś mu się przypomniało — co z tym tekstem, że wróg mojego wroga to mój przyjaciel? Czy coś? Dlatego próbowałem zaprzyjaźnić się od nowa! I z panią mi się udało, musi pani przyznać! Doskonale nam się rozmawiało — zaćwierkał radośnie — dopóki pan nie przylazł i wszystkiego nie zepsuł — dokończył burkliwie.

Athanasius wprost nie mógł uwierzyć w brednie, których słuchał. I aż bał się uwierzyć, że ta gadka o zaprzyjaźnieniu się z jego Arią była prawdziwa. Jednak Belial wydawał się niezrażony wściekłością Athana: zgrabnie wymijając go spojrzeniem, skupił się na Arii, błyskając radośnie oczami.

— I tym samym raz jeszcze serdecznie panią przepraszam — rzekł, ułożywszy obie dłonie na sercu — za to, że tak brutalnie panią potraktowałem w pani domu. Przysięgam, że gdybym wiedział, że jest pani tak interesującą towarzyszką rozmów, nigdy bym się na to nie zdobył!

Dyszał ciężko, z trudem znosząc to, co się z nim działo. Ślepa, martwa panika przed Belialem i tym, co z nim zrobił przed trzema miesiącami, mieszała się ze strachem o Arię. Zazdrość zatruwała mu serce, gniew rozszarpywał duszę na strzępy — ale najgorsza była niepewność. Wahał się, nie wiedział, co zrobić, jak zareagować. Po prostu odejść? Dać mu w mordę? Powinien, ale się bał. Co z niego za facet, jeśli nie potrafił przeciwstawić się drugiemu — i to nastającemu na jego kobietę?! Żaden.

Panika tańcowała na tym balu z niepokojem, rozczarowanie z zazdrością, żal z nienawiścią. I tylko oni troje stali bez ruchu, niedostatecznie gotowi na to starcie. A na pewno nie on.

— Pana też bym przeprosił — mruknął Belial niezbyt uprzejmym tonem, przerywając tę gęstą, duszną ciszę — ale ma pan zdecydowanie bardziej zamknięty umysł niż pana partnerka. Jasnym jest więc, że to nic nie da. Choć mogłoby — podkreślił. — Wybaczenie zawsze daje wiele więcej niż zwada. My, demony, niby takie straszne i bezlitosne, doskonale o tym wiemy. A Pan, panie Tismaneanu? Wie pan?

Belial wpatrywał się z Athana spojrzeniem, które przewiercało go na wskroś. Ciałem raz jeszcze wstrząsnął dreszcz pełen niepokoju, ale wampir nie mógł dać tego po sobie poznać. Nie mógł dać demonowi tej satysfakcji. Nawet mimo tego, że Beliala zapewne nie dało się oszukać.

— No, ale nieważne — mruknął, a ton nagle mu zobojętniał. — To ja przepraszam za zamieszanie i już znikam, proszę się nie obawiać. Myśmy i tak powiedzieli sobie wszystko, cośmy chcieli — mruknął zawadiacko, puszczając Arii oczko. Athan wybałuszył oczy, wpatrując się z niedowierzaniem to w znikającego w tłumie Beliala, to w równie oszołomioną wszystkim Arię.

— Wracamy do domu — wywarczał przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując się od urządzenia mało przyjemnej sceny na środku sali. I tak wielu gości spoglądało na niego z ciekawością, co w normalnych warunkach Athana strasznie by drażniło, a na co obecnie nie zwracał żadnej uwagi.

Nadal trzymając rękę Arii w żelaznym uścisku, szarpnął ją niezbyt delikatnie, prowadząc do wyjścia. Athan nie zamierzał zostać tu ani chwili dłużej, bez względu na to, co Aria sobie myślała. Pewnie będzie na niego zła, pewnie będzie na niego wrzeszczeć, że jest aspołeczny, że nie potrafi się z nikim dogadać, że ją ośmiesza przed towarzystwem, a na dokładkę wymyśli trzynaście innych zarzutów. Nie dbał o to. Udało mu się nawet zdusić poczucie niesprawiedliwości, że to on wyszedł w tym starciu na tego złego, choć nikt nie miał pojęcia, co Athan przeżywał po spotkaniu ze swoim koszmarem.

Bał się, że nie wiedziała tego nawet Aria.

 

 BELIAL

— Belial.

O kurwa, pomyślał, rozglądając się dookoła. Przechadzając się po półpiętrze oddzielonym niską balustradą, przyglądał się tańczącym na dole gościom, zastanawiając się, dlaczego on już od dawna nie potrafił się tak dobrze bawić. Podejrzewał zmęczenie materiału i zwykłe wypalenie, ale nie miał pewności.

— O kurka — mruknął z niepokojem — powiało chłodem. No — zawołał głośniej, odwracając się do Goro stojącego tuż za nim — co tam? Jak tam bankiecik? Chyba całkiem udany, co?

Tak jak się spodziewał, jego szef nie podjął tej luźnej pogawędki, wwiercając w niego swoje ponure, podszyte gniewem spojrzenie.

— Marou? — spytał Goro, spoglądając na Beliala wzrokiem wyraźnie oczekującym wyjaśnień.

— No, pożyczyłem sobie jego imię, tak na szybko. Chyba się nie pogniewa, jak myślisz?

Goro milczał chwilę, spoglądając na Beliala karcąco.

— Marou nie żyje.

— No wiem — odparł Belial, szczerząc się radośnie.

— Belial.

— Dobra, dobra, wiem. Obiecuję więcej takich numerów nie robić — recytował tonem znudzonego ciągłym karaniem ucznia — a jak znowu coś wywinę, to tak mi pieczątką zajebiesz, że się kopytami okryję.

— W osobnym liście obiecałem im — tłumaczył powoli i cierpliwie, choć nadal ponuro — że nie będziemy im rzucać się w oczy. Zwłaszcza ty, Belial — Goro łypnął na niego srogo — miałeś trzymać się z daleka, wyraźnie cię o to prosiłem.

— Wiem, wiem, pamiętam. Ale słuchaj! — Belial nagle się ożywił, spoglądając na Goro z istnymi ognikami w oczach — ta cala Aria Vasco to świetna babka jest! Nawet nie wiedziałem! — zawołał z wyraźnym zdziwieniem. — Ja raczej mam po swojej stronie, więc nie panikuj. Tylko ten cały Tismaneanu się wściekł, ale sam mówiłeś, żeby się nim za bardzo nie przejmować. No więcej mu się w oczy nie rzucę — jęknął — obiecuję. I tak sobie myślę… Goro… a ty nie myślałeś… to znaczy myślałeś — poprawił się pospiesznie. — O Radzie myślałeś, nie?

— Nie wiem, jak to zrobisz — warknął Goro, najwyraźniej głuchy na paplaninę Beliala — ale masz naprawić popełniony dzisiaj błąd.

— Oj — bąknął powątpiewającym tonem — z tym może być problem…

— Nic mnie to nie obchodzi.

— Dobra, dobra. Coś wymyślę. A teraz mnie słuchaj, tak? No. To ta Aria Vasco! — zawołał dumnie. — Co o niej sądzisz? Słuchaj, jakie ona na mnie wrażenie wywarła! Pasuje mi do Rady, wiesz? No wiem, co ja tam wiem, ale… Nie myślałeś czasem o niej? Co?

— Myślałem.

Belial już się ucieszył i czekał rozwinięcie tej myśli. Zaraz jednak przestał, przypominając sobie, jak irytujące bywały wypowiedzi Goro, zwłaszcza że aż do bólu lakoniczne.

— To dobrze — odparł Belial, rezygnując z walki o szczegóły. — Co robisz w poniedziałek wieczorem?

— Na randkę mnie umawiasz?

— Zgadza się. To co, siedemnasta trzydzieści? Dobra. A gdzie? Bo chyba nie tutaj… O, tam, trzy przecznice dalej otworzyła się nowa kawiarenka, tam kiedyś papierniczy był… to tam! Dobra, tylko napiszę jej smsa, że…

— Belial.

Demon podniósł głowę, z zainteresowaniem przyglądając się swojemu szefowi.

— Tak? — spytał niewinnie.

Goro przez jakiś czas wyglądał tak, jakby bił się z myślami, czy podejmować walkę w tej bzdurnej kłótni. Zaraz się jednak poddał, kiwając z politowaniem głową odwracając się na pięcie i odchodząc. Belialowi bardzo się ten stan rzeczy podobał, bo u Goro rezygnacja zawsze oznaczała zgodę. Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało.

— Masz to naprawić — rzucił przez ramię, nim całkowicie zniknął.

Belial westchnął. Nie wiedział, dlaczego szef aż tak się przejmował tą małą kłótnią z Tismaneanu, ale odkręcenie tego wcale nie będzie takie łatwe. No chyba że mu jego nowa, urocza koleżanka Aria pomoże. Niestety miał prawo podejrzewać, że stając przy wyborze między nim a kochasiem, raczej wybierze kochasia.  

— A trzeba było go nie oddawać — burczał do siebie pod nosem — to by nie było tyle kłopotów. Ech, kurwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^