ATHANASIUS
Nie umiał ukryć swojego
zaskoczenia, kiedy Aria z taką pasją i, co ważniejsze, optymizmem, opowiadała o
działaniach Goro. Jego przemowa i pomysł z Radą wywarły na niej ogromne
wrażenie i z jednej strony Athan powinien się cieszyć, lecz z drugiej on sam nie
umiał podzielać tego entuzjazmu.
— Owszem, Rada to bardzo
dobry pomysł — przyznał cicho. — Jeśli Goro naprawdę zamierza ją powołać,
znacznie zwiększy swoją wiarygodność, a to pozwoli mu na budowanie zaufania
wśród naszej społeczności. Przysięgał na tej scenie — zauważył — więc to musi
coś znaczyć. Inni tego nie wiedzą, ale my wiemy, jak wiele znaczą dla nich
przyrzeczenia. Więc może faktycznie coś z tego będzie — mruknął.
Ścisnął pod stołem jej
dłoń, szczerze rad, że jego ukochana tak radośnie zareagowała na re rewelacje.
On jednak nie był w stanie tak do końca zaufać demonowi, choć możliwe, że brało
się to z traumy, którą wciąż gdzieś tam w sobie nosił. Od czasów opętania — a
więc praktycznie od początku jego świadomości o tej rasy — miał do nich głęboki
uraz i choć pomysły Goro brzmiały naprawdę obiecująco, dla Athana było jeszcze
za wcześnie, żeby im zaufać.
Jednak Rada była fascynującym pomysłem, a Athan od razu poczuł dreszcz ekscytacji na myśl o poznaniu szczegółów. Natychmiast bowiem przyszło mu do głowy, że Goro miał wobec nich dług wdzięczności, poza tym w liście do nich nazwał ich swoimi gośćmi honorowymi. Wobec tego Athanasius od razu pomyślał o tym, jak by zareagował, gdyby Goro właśnie jemu zaproponował wampirze miejsce w Radzie. Sam nie wiedział, czy by się zgodził — nie ufał demonom, ale świadomość trzymania pieczy nie tylko nad resztą nadnaturalnych, ale i nad samym Goro, była całkiem kusząca. Oczywiście na tego rodzaju gdybania było dużo za wcześnie, ale Athan jakoś nie umiał wyzbyć się tej myśli.
Z rozmyślań wyrwała go
Aria, która odsunęła od siebie kielich z krwią, wybierając wino. Zmarszczył
brwi, nieco tym zaskoczony.
— Nie jesteś głodna? —
spytał z troską. — Kiedy ostatnio jadłaś?
Aria zaraz go zapewniła,
że nie jest głodna, a dobry nastrój wprawił ją w chęć napicia się alkoholu,
więc Athan zaraz się uspokoił, sam chętnie sięgając po krew. Na ogół raczej nie
przepadał za jej smakiem, ale wystarczyło, że był odrobinę głodny, by ten dość
odrażający napój smakował jak najsłodszy nektar. Athanasius najbardziej lubił
pić ją zmieszaną z alkoholem lub odrobinę podgrzaną — tak jakby pochodziła
prosto z żyły. Wstrząsnęły nim dreszcze ekscytacji i podniecenia na samą myśl o
wgryzieniu się w czyiś nadgarstek i wyssania stamtąd krwi. Tym samym poczuł nagłą,
palącą ochotę zabrać Arię w jakieś ustronne miejsce i przełożyć wyobrażenia na
praktykę. Obiecał sobie, że zrobi to później, ale na razie oboje musieli
sprawiać pozory grzecznych, opanowanych i kulturalnych.
I ewentualnie czekać na szczegóły dotyczące Rady, które tak go interesowały.
Lecz jeszcze ważniejsze było obserwowanie demonów. I walka z poczuciem osaczenia, która Athanowi nie dawała spokoju, choć robił co mógł, by je w sobie zdusić. Miał nadzieję, że Aria tego nie zauważy; nie chciał jej martwić, poza tym była tak radosna i podekscytowana, że Athanasiusowi żal byłoby to niszczyć.
Poza tym w udawaniu od zawsze był bardzo dobry.
MAROU
Nudził się. We fraku było
mu niewygodnie, poza tym — o zgrozo! — chyba się pocił. Wylał na siebie całe
wiadro perfum, tańca unikał jak ognia, a od ewentualnych rozmówców trzymał się
na bezpieczną odległość, więc ostatecznie nie było tak źle, ale szybko stało
się jasne, że to ciało nie zostało stworzone do żadnych tego typu zabaw. No
trudno, następnym razem wybierze mądrzej, choć obawiał się, że ten „następny
raz” nastanie za dobre kilka lat — i to co najmniej. Goro bardzo się
denerwował, kiedy demony zmieniały ciała częściej niż co ćwierćwiecze, co
akurat jemu bardzo przeszkadzało. Ale cóż, musiał zacisnąć zęby i unikać tego
typu potańcówek. I to bez większego żalu.
Westchnął, pokiwał z
niedowierzaniem głową, po czym zaczął krążyć między tłumem, nie bardzo
zainteresowany gośćmi. Na sali było wielu demonów: Goro przyprowadził tu cały
swój wianuszek, aby jak najbardziej zachęcić pozostałych do ich rasy. Doceniał
te starania, ale on sam nie był jakoś specjalnie ciekaw efektów i dobrze mu
było żyć w samotności. Po co jego szef chciał to zmieniać? Dlaczego aż tak mu
zależało na niesieniu dobra wszem i wobec? Nie wiedział. Albo raczej wiedział —
jak mógłby nie wiedzieć?! — ale gorowa zabawa w zbawiciela jakoś nie bardzo go
interesowała. Zamierzał mu pomagać i go w tej dziwnej walce wspierać, jasne,
ale bardziej z lojalności niż z poczucia misji, której w ogóle nie czuł.
Zainteresował się dopiero
w momencie, w którym podstępny dywan rzucił się z odrażającą brutalnością na
niewinną damę. Walka była zaciekła i panienka o mało co nie poległa, lecz demon
zdołał złapać ją w ostatniej chwili, całkiem rozbawiony tym nieoczekiwanym
zwrotem akcji.
— Ups! — zawołał
figlarnie. — Jeszcze trochę i byłoby bęc!
Uśmiechnął się uroczo, zaraz
pomagając jej wstać. Kobieta wyglądała na nieco skołowaną, ale bardzo szybko
doszła do siebie. Od razu było widać, że jest w dobrym humorze, a to
zapowiadało całkiem miłą pogawędkę.
— Cała przyjemność po
mojej stronie — odparł, kłaniając się lekko. Następnie ujął jej dłoń i musnął
lekko wargami, nie spuszczając z niej oczu. — Me imię Marou, jestem
zaszczycony.
Panna Aria Vasco
wyglądała na prawdziwie zachwyconą otaczającą ją mnogością nadnaturalnych
stworzeń, co Marou był w stanie zrozumieć i tym też chciał się podzielić ze
swoją towarzyszką.
— Tak, to prawda —
przyznał, jak na znak rozglądając się dookoła. — Muszę powiedzieć, że i ja
jestem tym zaskoczony. Wyjaśnienie tego wiąże się z odpowiedzi na pani pytanie.
Otóż — westchnął lekko — jestem demonem, podobnie jak miłościwie nam panujący
Goro, który postanowił się nami wszystkimi zaopiekować. Ale proszę się nie
obawiać — uspokoił, zaśmiawszy się krótko — nie jesteśmy tak straszni, jak
wielu może się wydawać. Nie jesteśmy kłamliwymi, złośliwymi stworami żerującymi
na duszach biednych śmiertelników. Zresztą — spojrzał na Arię znacząco — nie
sądzę, bym musiał to pani tłumaczyć: o wampirach także krążą krzywdzące
stereotypy. A jednak wierzę — dodał, uśmiechając się szelmowsko — że nie rzuci się
pani na mnie, żeby rozszarpać mi szyję. Chociaż… — zamilkł na moment,
udając, że się nad czymś zastanawia — może to nie byłoby wcale aż tak złe…
Zaśmiał się krótko i
perliście, mając nadzieję, że te malutkie, okraszone delikatną dwuznacznością
komplemenciki nie sprawią, że jego nadzwyczaj sympatyczna rozmówczyni się na
niego pogniewa. Wierzył jednak, że ma dość oleju w głowie — a tego jakimś cudem
był pewien — i zrozumie, że to nic innego, jak miłe, podszyte żartem słówka służące
rozluźnieniu atmosfery i uprzyjemnieniu pogawędki oraz ich znajomości.
— Natomiast my, demony — kontynuował
tonem znawcy — jesteśmy stworzeniami nadzwyczaj honorowymi. Brzydzimy się kłamstwem,
ale najgorsze jest łamanie przyrzeczeń i obietnic. Dla was, wszelkich innych
istot, obietnice to tylko słowa. Na nas one działają jak jakieś wiążące
zaklęcie: składając przysięgę, nie jesteśmy w stanie jej złamać. Dlatego — Marou
wskazał na scenę — nie ma możliwości, by Goro was okłamał. Oficjalnie przysięgał,
że będzie wszystkich chronił, a to znaczy więcej, niż może się komukolwiek wydawać.
Podkreślenie, że demony
to bardzo honorowe istoty, było bardzo ważne, ponieważ każdemu utarł
się już inny, całkiem fałszywy obraz, więc niełatwo będzie wyjaśnić, że wcale
nie są tymi podstępnymi diabłami z bajań. Goro i jego podobni wiedzieli, jak
długa droga wiodła do zaufania, ale wszyscy byli gotowi podjąć tę niełatwą podróż.
— Dlatego, dla przykładu —
mruknął z szerokim uśmiechem — jeśli powiem, że przysięgam, iż jest pani
najpiękniejszą kobietą na tej sali, to musi być prawda.
Raz jeszcze ukłonił się
lekko, nie spuszczając z kobiety wzroku. Ukradkiem rozejrzał się dookoła, ale
nie znalazł nikogo, kto by jej jakkolwiek pilnował. Zniknął także jej partner,
co było akurat nadzwyczaj sprzyjającą okolicznością, ponieważ nikt nie przerwie
im ich miłej pogawędki.
— Cieszę się, widząc pani entuzjazm — przyznał radośnie. — To dla nas wiele znaczy; tych wyklętych,
zepchniętych w najgłębszy margines. Potrafimy wiele, ale na cóż nam ta władza, jeśli
nijak nie możemy z niej korzystać? Możemy ją wykorzystać do własnych celów, ale
ileż można?! — jęknął z wyraźnym znudzeniem. — Po całych wiekach istnienia
łatwo się wypalić — dodał ze smutkiem. — A Goro, musi pani wiedzieć, naprawdę
wiele przeżył i najlepiej wie, jak to jest zostać całkiem sam, bez żadnej
pomocy. To dla niego bardzo ważne, żeby nikt nigdy się już tak nie poczuł,
dlatego — uśmiechnął się szerzej — podobny entuzjazm jest jak najbardziej wskazany!
Jeśli pani zechce, mogę szefowi szepnąć, że pewna urocza pani jest nadzwyczaj
chętna do pomocy. Zapewniam — zawołał energicznie — że będzie zachwycony i
bardzo wdzięczny! A na tym to ma polegać, prawda? Na wzajemnej pomocy!
Roześmiał się dźwięcznie
na wzmiankę o pozostawionym pawiu, tym samym myśląc sobie, jak niesamowicie
pozytywne wrażenie wywarła na nim panna Aria Vasco. Wampirzyca była energiczna,
pewna siebie i, co podobało mu się najbardziej, nadzwyczaj bezpośrednia.
Rozmowa i współpraca z kimś, kto nie ukrywał swych myśli i zamiarów, a zamiast
tego śmiało dzielił się nimi ze światem, była podwójnie interesująca i Marou
naprawdę zamierzał zwrócić uwagę Goro na ten chodzący, wampirzy huragan.
— Proszę się nie martwić —
stwierdził ze spokojem, chwytając kieliszek szampana — Baltimore’owie to już żaden
problem. Proszę sobie nie myśleć — dodał z powagą — że przejęliśmy ten
przybytek bez żadnego pomysłu. Najpierw trzeba było się pozbyć podwładnych świętej
pamięci Mary, a tych skurkowańców, niestety, było co niemiara. Ale i z tym
sobie poradziliśmy — wyjaśnił z wyraźną dumą — więc nie musi się pani niczym
obawiać, jest pani bezpieczna. I fakt — Baltimore’owie to straszne mendy.
Zaśmiał się raz jeszcze,
przyznając, że za Gruzję jeszcze nie zdarzyło mu się pić. Aczkolwiek zawsze to
jakaś nowość, z której bardzo chętnie zamierzał skorzystać.
— No dobrze — westchnął
lekko, gdy już obojgu skończył się alkohol poświęcony pomyślnością Gruzji — a
czy może mi pani powiedzieć, jak wyobrażała sobie pani nas, demonów? Zawsze
nadzwyczaj mnie to ciekawiło. Pozwoli pani, że zgadnę — uśmiechnął się z
rozbawieniem, na moment przymykając powieki — rogate, czerwonoskóre bestie z widłami?
Takie, co tymi swoimi widełkami kłują grzeszników w tyłki i zaganiają do kotłów?
Marou zachichotał cicho,
wiedząc, że te absurdalne obrazy naprawdę zagnieździły się w główkach wielu. I
o ile u ludzi nie było to nadzwyczajne, ponieważ ta ciemna masa nie miała pojęcia
o żadnych istotach nadprzyrodzonych, tak ci wyjęci z powieści fantasy powinni
wiedzieć nieco więcej. Lecz tylko teoretycznie — w praktyce istnienie demonów
dla wielu z nich było ogromnym zaskoczeniem. Aczkolwiek wynikał z tego jeden
pozytyw, które Marou bardzo się podobał — miło było grzać się w ciepełku sławy
i podziwu, jaki teraz na nich padał.
— A wracając do nieco
poważniejszych tematów… — odchrząknął lekko. Może trochę przesadzał, aż tak
wtrącając się w plany Goro, ale z drugiej strony cały czas ich rozmowa opierała
się na gruncie czysto teoretycznym. — Co pani tak naprawdę sądzi o tej Radzie?
Czy to ma szansę się udać? I… — zawahał się na moment, uważnie lustrując swoją
rozmówczynię wzrokiem — czy nie sądzi pani, że byłaby pani idealną kandydatką
na przedstawicielkę wampirze rasy?
Tak jak się spodziewał,
mocno ją zaskoczył tą niewinną sugestią, ale wcale się temu nie dziwił. A
jednak był ze swoją propozycją śmiertelnie poważny, o czym zresztą zamierzał
powiadomić swojego szefa. Co on z tym zrobi, to już jego sprawa, ale zawsze
będzie to jakaś opcja.
— Oczywiście to tylko
moje gdybania — zaznaczył — a o wszystkim i tak zadecyduje Goro. Ale… silna kobieta,
pewna siebie, zdecydowana i, co ważniejsze, z błyskiem w oku i poczuciem misji…
— wymieniał znacząco, cały czas zerkając na nią spod lekko zmrużonych powiek — sama
musi pani przyznać: czyż to nie brzmi jak idealna kandydatka? Czyż pani sama
nie chciała umieścić na stołku kogoś o tak doskonale dobranym zbiorze cech? Ja
również bym tego chciał: miałbym pewność, że interesy wampirów są doskonale chronione
i zapewne starczyłby tydzień, by zrobiła pani więcej niż ci śmieszni Baltimore’owie.
Brzmi obiecująco, prawda? — zakończył, puszczając jej oko.
— Dlatego ja proponuję
jeszcze jeden toast — dodał, machnąwszy ręką do kelnera. — Za rasę wampirzą! Za
silne, nieustraszone wampirzyce, za ich misję i za ich powodzenie! Pani
zdrowie, pani Vasco!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz