ROZDZIAŁ 217

ATHANASIUS

Gdzieś daleko, w alternatywnej rzeczywistości, Athanasius powinien być szczęśliwy. 

Zdołał się wyrwać z uwięzi demona, po niemal dwóch tygodniach odzyskując upragnioną wolność. Opętanie z całą stanowczością było rzeczą traumatyczną, o której prędko nie zapomni – ale przecież wyzwolenie, a wraz z nim spotkanie swoich bliskich, było znacznie ważniejsze i, co ważniejsze, znacznie szczęśliwsze. 

Gdzieś daleko, w alternatywnej rzeczywistości, człowiek cieszy się z rzeczy dobrych, a smuci się z rzeczy złych. Gdzieś daleko człowiek nie poddaje każdej jednej decyzji szalonym analizom, które doprowadzają go do zupełnie odmiennych wniosków. Athan często się zastanawiał nad tym, dlaczego wraz z kolejnymi decyzjami, które z założenia powinny mu życie ułatwić, wszystko zaczynało się coraz bardziej komplikować.

Teraz też. Bo bardzo trudno było mu wydobyć z siebie jakiekolwiek pokłady optymizmu. Miał nadzieję, że to chwilowe, ale niemal niemożliwym było wzięcie głębokiego oddechu i próby odzyskania spokoju, kiedy wszyscy nad nim skakali jak nad jakąś kaleką. Ktoś mu podawał krew, ktoś coś mówił, ktoś inny sugerował i polecał. Nagle nie miało żadnego znaczenia, że to on był głową tej rodziny, to on był Stwórcą ich wszystkich. To przecież on miał dbać o nich, a nie na odwrót - choć ostatnimi czasy częściej to właśnie jego rodzina pomagała jemu. Tak nie powinno być i ta myśl od dłuższego czasu Athana męczyła, by teraz osiągnąć punkt krytyczny. Czuł się jak niedołężny starzec, który nie jest w stanie zrobić nic bez pomocy. Słaby, poniżony i zhańbiony, nie umiał ochronić tych, na których najbardziej mu zależało. 

Nienawidził myśli, że nikt z nich nie mógł już na niego liczyć. 

Może przesadzał. Zapewne tak było i z całą pewnością by mu to zarzucono, gdyby wyraził na głos swoje obawy. Ale właśnie dlatego nie zamierzał tego robić. Słowem się nie odezwał, pozwalając bliskim na pełną opiekę. Tylko czasami kiwał głową i coś odmrukiwał — głównie po to, by dać znać, że całkiem nie odpłynął — ale poza tym nie chciał się wtrącać, wdawać w żadne dyskusje. Zresztą, nawet nie musiał — Aria, Ish i Jehanne robili wszystko za niego, co jeszcze bardziej go dobijało. Oczywiście wiedział, że to z chęci pomocy i troski, lecz Athana ta litość poniżała. Jednak był tak koszmarnie zmęczony, że razie nawet to przegrywało z wyczerpaniem.

Nawet gdy zostali z Arią sami, nie miał siły wydusić z siebie więcej niż parę słów. Czuł, że oboje zasługiwali na więcej niż tylko jakieś strzępki rozmowy, a łazienka nie była na to najlepszym miejscem. Dlatego pozwalał, by jego ukochana mówiła, samemu niemal wyłącznie słuchając. Nie odezwał się nawet w momencie, w którym Aria zarzucała sobie, że powinna go szukać i bardziej mu zaufać. Athan planował poruszyć ten temat — czuł, że się udusi, jeśli tego z siebie nie wyrzuci, poza tym Aria zasługiwała na tego rodzaju szczerość. Zasługiwała na każdą szczerość.

Sam nie umiał zrozumieć, dlaczego tak się stało, ale odetchnął z ulgą, gdy wreszcie został sam. Trudno było wyjść z wanny ze świadomością, że gdy to zrobi, rozpocznie morderczy pęd w przeżywaniu codziennych, nudnych, ale nieuniknionych spraw. Miał wrócić do swojej rutyny, na którą chwilowo nie miał żadnej ochoty. Podszedłszy do lustra, bardzo długo wpatrywał się w swoje zmęczone oblicze. Blada skóra, dłuższa, poplątana broda, cienie pod oczami, w których brakowało jakiegokolwiek blasku. Wyglądał mniej więcej tak, jak się czuł — z tą różnicą, że z wyglądem łatwo sobie poradzi. Przystrzyżenie brody i doprowadzenie włosów do względnego ładu nie zajęło wiele czasu. Wory i bladość znikną po porządnym wyspaniu się, więc po góra kilku dniach Athan będzie wyglądał po staremu. 

Tylko czuć się będzie cały czas inaczej.

Ale to nie był czas na użalanie się nad sobą. Wampir odetchnął, wściekły na siebie i swoje liczne słabości. Nie mógł się poddawać — a jednak robił to nieustannie. Nie umiał wyjaśnić, co robił nie tak, ale szybko znalazł rozwiązanie, przynajmniej chwilowe.

Musiał udawać. Wmawiać sobie i innym, że wszystko jest dobrze, on się pozbierał i ponownie przejął stery w Blickling, pozwalając swoim bliskim skupić się na swoim, niezmąconym już niczym żywocie. To on miał dbać o nich, nie oni o niego. I jeśli to wymagało od niego odrobiny poświęcenia i kłamstwa, którym przecież sam tak mocno gardził, był w stanie się na to zgodzić.

Poza tym łgarstwo powtarzane sto razy podobno staje się prawdą i Athan zamierzał to wypróbować. Tym bardziej, że przeczekiwaniu złego był bardzo dobry.

A jednak zdarzył się moment, w którym pomyślał, że może naprawdę nie będzie tak źle. Czując, jak Aria go obejmuje, przytulił ją do siebie mocno, odetchnąwszy głęboko. Niespodziewana fala ciepła rozlała się po całym jego ciele, rozluźniając mięśnie i rozplątując myśli dużo przyjemniej i skuteczniej, niż niedawna kąpiel. Głaszcząc ją delikatnie po plecach, od czasu do czasu całował ją krótko w głowę, przez cały czas milcząc. Aż w końcu lekko ją podniósł i zaprowadził wprost do łóżka, na którym oboje się położyli, ponownie do siebie przylegając. Wpatrzony w sufit, obejmujący leżącą na jego torsie Arię, próbował ułożyć sobie w głowie wszystko, co chciał jej powiedzieć. Próbował przypomnieć sobie, co mówiła do niego w łazience, aby jej na to odpowiedzieć, ale myśli wyjątkowo trudno się ze sobą zlepiały.

— Szalony czas, co? — mruknął, sam zaskoczony tym, jak umęczony miał głos. Musiał się koniecznie przespać, ale jeszcze nie teraz. — Jestem ciekaw, co takiego nad nami wisi, że cały czas coś idzie źle.

Łatwo było sobie wyobrazić, że ich ostatnie miesiące były jak domino, które zburzyła śmierć Elijaha. Po tej tragedii kolejne klocki upadały z głośnym stukotem, powodując nieodwracalne straty. Wiele przeszli, wieloma rzeczami byli już potwornie zmęczeni — tak jakby nagle los się do nic odezwał po nieodebrane kary za ich przeszłe grzechy. 

— Ale wiesz — odezwał się nieco żywiej — co jest w jakimś sensie piękne? Że wszystko się już skończyło.

Domyślał się, że Aria mogła go w pierwszej chwili nie zrozumieć, choć zapewne po chwili połączyłaby wszystkie elementy. Ale Athan czuł potrzebę wypowiedzenia tego na głos i cieszenia się brzmieniem problemów, które w ten lub inny sposób zostały rozwiązane.

— Wiemy, kto zamordował Elijaha — zaczął powoli, nieco sennie — a przecież od tego właśnie się zaczęło. Pamiętasz? — zerknął na nią z lekkim uśmiechem. — Nawet cię nie przeprosiłem za swoje tamtejsze zachowanie. Nie byłem dla ciebie chyba zbyt miły, co? Dobra, uznaję, że mi wybaczyłaś — zaśmiał się cicho. — Ale nawet mimo to chcieliśmy uparcie znaleźć mordercę – którego cały czas mieliśmy pod nosem — dodał gorzko. 

Nadal nie poświęcił temu zbyt wielu myśli, ale faktem było, że on, ponad pięćsetletni wampir, dał się omamić jakiemuś rudemu gówniakowi. Facet zmylił ich tylko dlatego, że miał jakiś swój kaprys, za którego niespełnienie Elijah zapłacił życiem. Zamordowanie kogokolwiek z tak nędznych pobudek było odrażające i nawet jeśli Athan powinien to zrozumieć, bo sam za młodu często to praktykował, tak teraz czuł ogromną odrazę, niczym rasowy hipokryta myśląc, że on nigdy by się czegoś takiego nie dopuścił. 

— Na szczęście — podjął z nieco prześmiewczym uśmiechem — nasza mała pani detektyw nie dała się zwieść i od razu wyczuła pismo nosem. Trochę się temu nie dziwię — mruknął, jak na znak jeszcze bardziej ją do siebie tuląc. — Zawsze byłaś podejrzliwa co nie raz, muszę przyznać, mnie wkurzało — odparł z krzywym uśmiechem. — Niekiedy wydawało mi się, że przesadzasz z tą swoją nieufnością… ale nie tym razem. Biedna Marisa — dodał z cichym westchnięciem.

Jego myśli natychmiast powędrowały w stronę przyjaciółki. Tym samym pomyślał, że może dobrze, że akurat teraz zapadła w hibernację — przynajmniej nie musiała przeżywać tego zawodu, jakim okazało się odkrycie mordercy jej męża. Kiedyś i tak będą musieli jej to powiedzieć, ale może jakimś cudem będzie łatwiej.

— Na pewno nie muszę ci tego mówić, bo sama to wiesz — rzekł cicho — ale trzeba się pozbyć zwłok tego ścierwa. Nie zasługuje na to, by tam spoczywać. 

Był więcej niż pewien, że nie musiał tego Arii tłumaczyć. Od początku nie znosiła Antony’ego. Poza tym jego ukochana była wyjątkowo zawzięta i złośliwa, więc nie było możliwości, by Aria zignorowała fakt, że morderca leżał w rodzinnej krypcie obok swoich dwóch ofiar.

— Ale to później — odparł — a teraz słuchaj dalej. Wiemy, kto zamordował Elijaha — wyliczał — i wiemy, że ten gnój nie żyje. Więc Elijah jest pomszczony – niestety nie przez nas, ale grunt, że w ogóle. Mamy z głowy problem z Blomem — mruknął gorzko — i z łowcami też. No i, choćby nie wiem jak marne to było pocieszone, to jednak mamy za niechcianego sojusznika jednego z najpotężniejszych demonów. Fakt — westchnął — że to wszystko zajęło nam kilka bardzo długich, bardzo bolesnych miesięcy, ale…

 Athan przechylił delikatnie Arię na bok, spoglądając na nią z góry. Lubił budować tego rodzaju napięcie, patrząc jej w oczy i milcząc dłuższą chwilę, napawając się tym widokiem. I wiedział, że i ona to lubiła. Uśmiechnął się więc, raz jeszcze z pełną mocą doceniając, że przynajmniej chwilowo nie mieli już żadnych kłopotów, mogąc cieszyć się tylko odbudowywaniem własnego szczęścia. 

— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — rzekł z lekkim uśmiechem.

Był ciekaw, czy zrozumie, co miał na myśli, choć z drugiej strony w to nie wątpił. Mimo to, aby ułatwić jej zadanie, pochylił się nad nią, ostrożnym ruchem odgarnął kilka kosmyków jej włosów, po czym ją pocałował: najpierw delikatnie i czule, by z czasem odrobinę podsycić tę czułość. Odprężenie i ulgą rozpłynęły się przyjemnym ciepłem, wnikając w każdą komórkę jego ciała — i wiedział, że jego wybranka czuła to samo. Wtedy właśnie uzmysławiał sobie coś, co w zasadzie było oczywiste, a jednak ta świadomość sprawiała wiele przyjemności: jak bardzo mu jej brakowało. 

— Bardzo za tobą tęskniłem — szepnął, gdy znowu mógł ją do siebie przytulić. — Zwłaszcza gdy…

Coś mocno szarpnęło go za serce na samo wspomnienie o opętaniu, ucinając krótką chwilę spokoju. Na powrót ponury, wpatrzony pustym wzrokiem gdzieś w dal, przywoływał w pamięci moment przejęcia nad nim kontroli, choć, ku własnemu zdziwieniu, nie do końca umiał go tak dokładnie ustalić — jakby ten jeden fragment był zamazany, jakby istniał tylko moment przed i po opętaniu, ale nic pomiędzy. 

— Nie wiedziałem, co się dzieje — odparł cichym, niemal martwym głosem, nadal patrząc przed siebie pustym wzrokiem. — Tak nagle, wbrew sobie, wstałem z łóżka i zacząłem się rozglądać za czymś do pisania, żeby zostawić ci wiadomość. Nadal niczego nie rozumiałem, ale wszystko aż we mnie krzyczało — syknął — na myśl, że cokolwiek ten ktoś ze mną robi, to każe mi cię porzucić. Znowu. 

To ostatnie słowo długo dźwięczało mu w głowie, po raz kolejny w pełni sobie uświadamiając, że Aria miała pełne prawo do tego, o co miał do niej żal. Miała prawo w niego zwątpić, oskarżyć o porzucenie, co przecież nieraz kiedyś praktykował, a być może nawet zacząć się godzić z myślą, że Athanasius dotychczas ją okłamywał i wcale jej nie kochał — albo i kochał kiedyś, ale w końcu przestał. Albo wystraszył się zobowiązań, jak to zasugerowała sama Aria. Oboje wiedzieli, że to wszystko by do niego pasowało. Oboje wiedzieli, że Athan nie był kimś, komu warto było zaufać, bo już dawno tym zaufaniem wzgardził. 

Dlatego nie mógł mieć do niej żalu. I dlatego był na siebie zły, że jednak miał. 

— To oczywiste, co pomyślałaś — dodał ze smutkiem, którego nawet nie próbował ukryć. — Wtedy, kiedy odszedłem. Zostawiłem liścik, nic innego nie wskazywało na to, by mogło mi się coś stać. Nieraz cię zawiodłem — wyliczał — więc nikt nie wpadłby n tak absurdalne rozwiązanie, jak opętanie. Więc nie miej tego sobie za złe, kochanie — szeptał, całując ją delikatnie w skroń.

Tylko jak miał od takiej deklaracji przejść do wyjaśnienia, co tak naprawdę czuł? Miał sam sobie zaprzeczyć? „Nie przejmuj się, Aria, zrobiłaś dobrze, ale i tak mam do ciebie pretensję”? Tak to wyglądało i z całych sił nie chciał niepokoić swojej lubej, ale wiedział, że to go będzie potwornie męczyło. I że ona to zauważy.

Westchnął ciężko. Obiecali sobie szczerość. Obiecali, że nie będą mieli już przed sobą żadnych tajemnic. Obiecali mówić sobie o wszystkim, co leży im na sercu i na duszy. Więc musiał to zrobić. 

— I to oczywiste — zaczął powoli, nieco się obawiając dalszego ciągu — że jeszcze mi do końca nie ufasz. Nie dałem ci do tego wielu powodów — dodał, uśmiechając się smutno. — Ale… 

Urwał. Nie umiał dokończyć myśli, co strasznie go irytowało. Czego się bał? Jej reakcji? Pewnie tak. Że ją tym zrani? Na pewno. Wiedział, że musiał jej to powiedzieć, ale nawet nie umiał dobrać odpowiednich słow.

— Naprawdę tak szybko uwierzyłaś, że bym cię zostawił? — spytał, uważnie się jej przyglądając. Sam nie wiedział, skąd znalazł w sobie odwagę, by spojrzeć jej w oczy. — Po tym wszystkim, co przeszliśmy? Po tym, co ci powiedziałem, do czego ci się przyznałem? Po tylu traumatycznych wydarzeniach? Po śmierci twojego przyjaciela i tuż po hibernacji Marisy? Naprawdę — szeptał, ostrożnie głaszcząc ją wierchem dłoni po policzku — tak łatwo mnie przekreśliłaś?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^