ROZDZIAŁ 210

Mary Baltimore

Trudno było jej uwierzyć w to wszystko, co właśnie miało miejsce w barze Tombland. Ona, siedząca obok Demona, który mógłby zabić ją jedną ręką pomimo tego, że była starą wampirzycą i potrafiła doskonale walczyć. Bała się przez cały czas, a jednak przyszła na spotkanie zupełnie sama, nie informując nikogo dokąd się wybiera. Gdyby coś się stało, to nikt nie wiedziałby gdzie jej szukać. Miała wrażenie, że spotkanie z Goro i pogawędka o minionych czasach była tak irracjonalna, że odbywała się tylko w jej głowie. Każde słowo mężczyzny sprawiało jej niemal fizyczny ból i to nie dlatego, że mówił coś przykrego. Dawno już pozbyła się tych emocji, dawno zapomniała o tym, jak to jest cierpieć, bo to ona była tym, który zadawał cierpienie. Tak, jak w przypadku Tismaneanu, którego mogłaby przecież potraktować ulgowo ze względu na to, że działał w obronie swej ukochanej i innych wampirzyc. Była tak cholernie zazdrosna, że mężczyzna walczył o Vasco, że dopuścił się dla niej tak niecnych czynów, bo wiedziała, gdzieś w głębi serca, że Luca nigdy by dla niej tego nie zrobił. Porzuciłby ją już pierwszego dnia, zapomniałby i zostawił samą sobie. Teraz Goro sukcesywnie odkopywał w niej to wszystko, czego dawno temu się pozbyła. Dawne pragnienia, chęć zemsty, lata upokorzeń które znosiła z pokorą byle tylko pozostać na swoim miejscu. Raz już, jej własny mąż próbował zbuntować wampiry przeciw niej, ale miała na tyle szczęścia, że jeden z Kronikarzy się w niej podkochiwał i o wszystkim opowiedział zanim nabrało to rozpędu. Ot co, znowu miłość popchnęła kogoś do heroicznych czynów. Rzecz jasna, Luca zabił Kronikarza, by dać nauczkę innym i pokazać, jaki to on nie jest bezwzględny. Na pewien czas wyprowadził się wtedy z domu i podobno przeniósł do Szkocji, ale mało ją to interesowało. Wrócił po kilku latach prosząc o wybaczenie, a ona jak ta ostatnia idiotka, uwierzyła w jego zapewnienia i przyjęła ponownie. Wiedział, że jadła mu z ręki, że będzie tańczyła, jak jej zagra. Był jej największą słabością, ten jego czarujący uśmiech, przenikliwe spojrzenie. Mówił wszystko to, co chciała usłyszeć i bawił się nią w najlepsze. A biedna, żałosna Mary godziła się na to wszystko, bo tak bardzo pragnęła miłości, nawet tylko jej złudzenia, którym mamił ją mąż. Wiedział za jakie sznurki pociągać, co jej obiecać by godziła się na to, co zamierzał.

Gdy demon zbliżył się do niej na tak niebezpieczną odległość, zadrżała i wstrzymała oddech. Miała wrażenie, że z nią flirtował, że chciał rozbudzić płomień sprzed setek lat, ten sam który pchnął ją do zamordowania Thalaniusa. Ciężko było jej skupić się na jego słowach, ciężko było brać w ogóle pod uwagę fakt, że mogłaby zabić kolejnego męża, niczym Czarna Wdowa. Oczywiście, że byłaby do tego zdolna, ale on nie musiał wiedzieć o tym od razu. W głowie jednak zapaliła się jej czerwona lampka, którą skutecznie ignorowała. Kurwa, Mary! Do bólu honorowy facet proponuje ci zabicie męża, a ty to rozważasz?! Spierdalaj, kobieto! Nie uciekła, a wręcz przeciwnie, rozkładała już przysłowiowe szachy i była gotowa do rozgrywki, na szali której leżało jej życie. Jej i wielu wampirów. Była zdeterminowała, by ochronić swój ród.

- Dlaczego sam tego nie zrobisz? Jesteś potężny i zapewne bez problemu dałbyś sobie z nim radę – stwierdziła, spoglądając w oczy mężczyźnie. Była już pewna, że za chwile zabije Luce, choć nie dała swemu rozmówcy póki co żadnej odpowiedzi. Sama nie wiedziała dlaczego przeciągała ten moment. Najwyraźniej sama bała się przyznać przed sobą, że zamierza to zrobić. Przez całą wspólną wieczność z Lucą ani razu nie przeszło jej przez myśl, by pozbyć się go w taki sposób. Rozmyślała nie raz i nie dwa, jak wykluczyć go z pełnienia władzy na równi z nią, ale nigdy nie brała pod uwagę jego śmierci.

- Czy dasz mi słowo, że moja rasa będzie bezpieczna? Luca jest jedynym wampirem, który powinien zginąć. To on jest wszystkiemu winien i musi ponieść konsekwencje. Zrobię to. Zabiję go, ale nie dla ciebie. Robię to dla mojej rasy, bo jak mniemam, to jedyne wyjście byś zaprzestał zemsty i dał nam spokój – jej głos był stanowczy, ale mówiła szeptem. Demon cały czas stał przy niej, tak blisko że trudno było jej oddychać. Nie była zaskoczona jego propozycją, bo Luca wspominał że on sam nie lubi brudzić sobie rąk i wyręcza się innymi. Nie przeszkadzało jej to w żadnym stopniu, nie obchodziło jej, że będzie miała na rękach krew męża. Liczyło się tylko to, że wampiry będą bezpieczne, że jej rasa nie wyginie. Obawiała się tego, że Goro mógłby unicestwić ich wszystkich i gdzieś pod skórą czuła, że był do tego zdolny. Da mu to, czego chciał – głowę Baltimorea.

- Demony są bardzo honorowe, prawda? Mam zatem pewność, że dotrzymasz słowa – dodała nieco ciszej, siląc się na lekki uśmiech.

- Czy masz jakieś wytyczne, co do jego śmierci? Chcesz żeby cierpiał czy wystarczy ci fakt, że nie żyje? – zapytała, odsuwając się w końcu od niego. Co jakiś czas zerkała na siedzącego nieopodal Athanasiusa Tismaneanu, którego ciało było we władaniu Beliala. Nie mogła uwierzyć, że wampir dał się opętać i tak po prostu zostawił swoją ukochaną Arię, o którą tak zaciekłe walczył.

- Czy on tam jest? Tismaneanu. Jest świadomy tego, co się z nim dzieje? Będzie to wszystko pamiętał? – zagadnęła z zaciekawieniem, poprawiając się nieco na barowym stołku. Uniosła głowę i napotkała wzrok Goro w odbiciu szklanej półki. Patrzył na nią chłodno, ale było w tym spojrzeniu coś jeszcze. Niebezpieczny, złowrogi, żółty blask. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^