ROZDZIAŁ 208

Mary Baltimore

Czytał z niej, jak z otwartej księgi i nic nie mogła na to poradzić. Nie obawiała się, że pozna jej tajemnice i zacznie oceniać wybory, których dokonała. Sam był demonem i zapewne dopuścił się o wiele gorszych rzeczy niżeli ona w całej swej wieczności. Tak zwyczajnie, po ludzku, wstydziła się niektórych sekretów i nie bez powodu schowała je na dnie skrawka duszy, który jeszcze jej pozostał. Nie mylił się co do tego, że nie przygotowała się do spotkania, ale zupełnie nie wiedziała, w jaki sposób powinna to zrobić. Przed tygodniem nie miała pojęcia o istnieniu demonów, a teraz gawędziła sobie z jednym z nich przy barze. Strach i niepewność, którą czuła kilka chwil temu uleciała gdzieś hen daleko, a zastąpiło ją dziwne zaskoczenie. Nie spodziewała się tak osobistego pytania i zazwyczaj nie lubiła tego typu zwierzeń, ale czuła iż w tym jednym przypadku powinna zrobić wyjątek. Demon co prawda nie oczekiwał od niej zwierzeń, ale chciała by zrozumiał, co nią kierowało. Czy zdoła pojąć wartość miłości? Czy sam kiedykolwiek czuł coś podobnego?

- Thalonius był zimny, szorstki i wolał zabawiać się ze stajennym. Ja byłam młoda i pragnęłam wielkiej miłości, której mąż nie był w stanie mi dać. – wyznała cicho, dochodząc do wniosku, że i tak zdoła w jakiś magiczny sposób poznać prawdę. Goro był niezwykłą istotą, z którą Mary mogłaby się dogadać, gdyby tylko mężczyzna zechciał jej zaufać. Razem byliby niezwyciężeni, razem mogliby pozbyć się Lucii raz na zawsze. Oddałaby mu Anglię dobrowolnie, gdyby zechciał zatrzymać ją u swego boku. Czy ktoś taki, jak on w ogóle potrzebował kogokolwiek?

- Znasz go i dobrze wiesz, w czym jest mistrzem. Potrafi doskonale manipulować uczuciami. Dał mi to, czego potrzebowałam, zaślepił mnie samym sobą i sprawił, że byłam dla niego gotowa na wszystko. Z perspektywy czasu wiem, że wcale mnie nie kochał, nawet przez jeden dzień. Potrzebował armii, kogoś kto stanie po jego stronie i będzie na każde wezwanie. Kilka przeciągłych spojrzeń i uśmiechów, kilka gorących nocy i miał, co chciał. Byłam bardzo podatna na jego względy – zaśmiała się gorzko i sięgnęła po szklankę z alkoholem, którą przez chwilę obracała w dłoniach. Wypiła zawartość duszkiem i westchnęła cicho, zerkając kątem oka na Goro, którego wyraz twarzy pozostał nieskalany żadną emocją. Był niewzruszony, jak głaz, ale było w nim również coś fascynującego, coś co niegdyś dostrzegła w Luce.

- Kiedy zorientowałam się, co się dzieje było już za późno, zwłaszcza że samotna kobieta u władzy zazwyczaj nie żyła zbyt długo. Nie miałam dokąd odejść i nie chciałam porzucać wszystkiego, na co tak ciężko pracowałam. On też nie zamierzał odejść, a więc trwamy tak sobie do dziś – wyjaśniła, spoglądając przed siebie, na własne odbicie w szklanej, barowej półce. Skrycie sobą gardziła, nie chciała przyznać, że bolało ją to, co stało się z jej małżeństwem. Przez niemal cały czas czuła się jak kompletna idiotka, która uległa mężczyźnie, dała porwać się na czułe słówka.

- Dawno przestaliśmy udawać, że coś nas łączy. Wiem już, że nie był wart śmierci Thaloniusa – szepnęła opuszczając nieco głowę. Włosy opadły jej na czoło i przykryły większą część twarzy, przez co Goro nie był w stanie dostrzec, jak w kącikach oczu tańczą jej łzy. Została pokonana przez mężczyznę, a przed drugim musiała się ukorzyć.

- A więc, co to za propozycja? – odezwała się po długiej chwili ciszy, gdy upewniła się już, że głos nie będzie jej drżał. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się pewna myśl, jakby coś podpowiadało jej, że cokolwiek jej zaproponuje, powinna odmówić i uciekać. Z tymi miernotami przy drzwiach poradziłaby sobie bez problemu, Tismaneanu mógłby być małą przeszkodą, ale raczej dałaby radę. Musiała zmienić temat chociaż na chwilę, by odpędzić złe myśli. Nie mogła uciec, jak tchórz, jak szczur. Była silną, niezależną kobietą, która wiedziała czego chce i jak to zdobyć. Teraz jednak czuła się trochę, jak mała dziewczynka.

- Powiedz mi, proszę, co was poróżniło. Ciebie i Luce. Znam jego wersję, ale domyślam się, że nieco mija się z prawdą. – pokrótce opowiedziała demonowi, jak jej mąż przedstawił wszystkie wydarzenia i z niecierpliwością wyczekiwała odpowiedział. Uważała, że jej się to należy. Prawda – to przecież nie tak wiele. Przez te wszystkie lata nauczyła się jednego, aby w nic nie wierzyć mu na sto procent i jak dotąd dobrze na tym wychodziła. Gdy pierwszy raz przyłapała go na zdradzie wmówił jej, że miała przewidzenia i nic takiego nie miało miejsca. Uwierzyła, bo przecież był jej mężem, kochała go i była pewna, że on również darzy ją uczuciem. Jakimkolwiek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^