ROZDZIAŁ 207

 GORO

Istniejąc już tyle lat, nadal nie był w stanie zgłębić tajemnicy czasu.

Praktyka czyni mistrza, a czas winien być teoretycznie jej najlepszym przyjacielem. Kolejne lata przeznaczone na poszerzanie swojej wiedzy i pobudzania głodu poznania powinny wreszcie zaowocować oświeceniem, przemieniając byle śmiertelnika w odwiecznego mędrca.

Jednak czas to nie język. To nie nowa kultura, to nie żadne odkrycie. Czas — mija. Jest przeszłością, teraźniejszością, przyszłością. Jest pozornie niczym skomplikowanym.

Pozornie. Ponieważ on, Goroheidur’ath, kroczący po tym ziemskim padole od wielu setek lat, nadal nie potrafił pojąć specyfiki czasu. Umiał go naginać, w pewnym sensie go oszukiwać, przez co zdawał się marnym rywalem. Czas płynął, ale i on, Goro, wciąż istniał i się z nim ścigał w tym wiecznym, z góry rozstrzygniętym, choć niezbyt uczciwym wyścigu.

Lecz czy ten odwieczny wróg ludzkości obchodził się z nim aż tak okrutnie? Goro sądził, że wprost przeciwnie. Dlatego nie traktował go jak rywala, a pomocnego przyjaciela. Wszak dziesiątki lat jego uwięzi zamieniły się w ledwie kilka chwil udręki, a setki lat bólu po stracie przerażająco szybko przemknęły ku wiekom marzeń o zemście. 

Aż wreszcie cała ta koszmarnie długa nieskończoność skróciła się do ułamka sekundy. Bo ileż mogło trwać to jego oczekiwanie na ten dzień? Z pewnością bardzo krótko; przecież właśnie nastał.

I tak oto Goroheidur’ath spotkał się z samą Mary Baltimore.

Pierwszym, co rzucało się w oczy, była jej niezwykła uroda. Wysoka, dostojnie krocząca kobieta o skórze koloru gorzkiej czekolady spoglądała na niego bez cienia lęku w ciemnych, czujnych oczach. Niby nonszalanckim gestem odrzuciła na plecy swoje gęste, długie, czarne włosy, lecz nim ruszyła w jego kierunku, lekko się zawahała. Goro natychmiast wychwycił tę małą chwilę słabości i gdyby nie fakt, że i tak z łatwością czytał z niej jak z otwartej księgi, zapewne prędko by to wykorzystał. Na razie jednak nie było potrzebny, a on, inicjator spotkania, sam nie był pewien, jak się ono skończy.

Bardzo ciekawiła go ta rozmowa, tym bardziej, że Mary Baltimore już od samego początku starała się uchodzić za kobietę władczą i pewną siebie. Pod tym względem bardzo przypominała swojego męża, lecz w żaden sposób go to nie drażniło, a raczej skłaniało do refleksji i potwierdzało, że przeciwieństwa się przyciągają, podobieństwa zaś nie są w stanie się ze sobą połączyć.

Mary i Luca najwyraźniej też nie byli.

Nie odpowiedział na jej zaczepkę, zamiast tego z uwagą wsłuchując się w każde słowo wampirzycy. Nie chciał niczego przegapić i choć podejrzewał, jak się skończy to spotkanie, a tym samym wiedział, że poznanie Mary do niczego mu się nie przyda, był jej ciekaw. Tym bardziej, że w niczym nie przypominała Isalind. Ten kontrast był o tyle fascynujący, że Goro zamierzał czerpać z tej rozmowy jak najwięcej.

Zaskoczyła go wzmianką o Thaloniusie, a zaraz potem rozbawiła uwaga dotyczącą Beliala, a raczej krwiopijcy, którego opętał. Goro jak na znak odwrócił się w stronę przyjaciela, spoglądając na niego z jawną kpiną. Także Belial właściwie zareagował: z wolna wypalając papierosa, łypnął na Mary ze znudzeniem, lekko machając do niej ręką w geście powitania.

— Degenerat i morderca? — powtórzył, z największym zainteresowaniem przyglądając się Belialowi. — Może. Ale nie Belial, z którym mamy teraz do czynienia. Dlatego zostanie — zarządził surowym tonem, spoglądając na Mary ponuro.

Nie zamierzał wdawać się w dyskusję na temat wyboru swojego towarzystwa. Tym bardziej, że Mary powinna postąpić podobnie — w wiadomości, którą jej przekazał, Goro nie wspominał o żadnym zakazie, a co najwyżej sugestii. Spotkanie z kimś obcym — i to kimś, kto wyraźnie nie przepadał za jej mężem — nie było zbyt rozsądne, choć Goro podejrzewał, że winna temu była buta Mary, co akurat demon był w stanie zrozumieć i to zaakceptować.

— Proponuję, byś przestała skupiać uwagę na kimś, kto jest bez znaczenia — odparł chłodno, cały czas z ciekawością przyglądając się Mary. W zamyśleniu obracał w palcach chłodną szklankę z whisky, choć ani myślał brać choćby łyka. — Żądasz konkretów, lecz sama poruszasz kolejne, mało ważne tematy. Bądź zdecydowana, Mary — rzekł ze spokojem, choć w jego oczach cały czas zionął chłód.

Czas był jego przyjacielem. Dlatego Goro nie zamierzał się spieszyć. I jeśli Mary chciała zakryć swój lęk dociekliwością, narzucając tym samym wrażenie, że to ona panuje nad rozmową i rozdaje karty, demon nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Co więcej, pragnął pójść jej na rękę i nieco przedłużyć to ich spotkanie.

— Znałem Thaloniusa — przyznał, kiwając lekko głową. — Pamiętam go jako prawego człowieka, chociaż surowego. Był dobrym towarzyszem i opiekunem dla swoich Stworzonych, co nie każdy potrafił docenić — powiedział, znacząco spoglądając na Mary, w oczywisty sposób mając na myśli Lucę. — Tym bardziej się dziwię, dlaczego go zabiliście. Z Thaloniusem dużo łatwiej można było się dogadać, niż z takim… Lucą — ostatnie słowa niemal wypluł, spoglądając gniewnie na Mary, jakby przez tę jedną chwilę to ona była winna wszystkich tragedii, których sprawcą był Luca. — Tego jednego nie wiem. Co najwyżej się domyślam. Więc: dlaczego?

Nie zdziwiło go jej wielkie zaskoczenie wymalowane na twarzy. Może nawet zaczęła się bać, nie rozumiejąc, skąd Goro mógł o tym wszystkim wiedzieć. Od Luci? Na pewno nie. A może jednak? Może jeszcze wtedy mieli dobre relacje? Goro zastanawiał się, jak dobrze Mary znała swojego męża i czy była świadoma, jak ten lubował się w chorobliwym kolekcjonowaniu swoich tajemnic. Czuł się wtedy lepszy od innych, mając na każdego jakiegoś haka, ani myśląc o tym, że ktokolwiek mógłby je poznać. Czuł się z zbyt pewnie z tymi swoimi asami w rękawie, a Goro zamierzał tę marną arogancję przekuć na własne zwycięstwo.

— Nie przygotowałaś się odpowiednio do tego spotkania — odparł na pozór swobodnym tonem, odchylając się lekko w krześle, aby lepiej się jej przyjrzeć. Przez kilka przeciągających się chwil obserwował ją w milczeniu, przytłaczając ciężarem tego gestu. — Żadnego wsparcia i żadnej wiedzy o tym, co tacy jak my potrafią. Wiesz ty chociaż, kim ja jestem? — spytał, a lewy kącik jego ust na moment delikatnie się uniósł. — Nie urągając więcej twojej inteligencji, przed spotkaniem z demonem należy bardzo głęboko w sobie ukryć wszystkie tajemnice. Inaczej je przejrzymy, odczytamy i poznamy.

Bez odpowiedniego zabezpieczenia, Goro wiedział o Mary wszystko. Ku jego własnemu rozczarowaniu, te sekrety nie były czymś nadzwyczajnym: mnóstwo zdrad, kilka tajemniczych mordów, szantaży i umów. Pani Baltimore wyraźnie się ich bała, lecz Goro uznawał je za nadzwyczaj nudne i niewarte uwagi. I tylko to jedno zamordowanie Thaloniusa interesowało go trochę bardziej, ale to dlatego, że osobiście go znał. Z tego powodu napawał się błyszczącym w oczach Mary lękiem, która jakby dopiero pojęła, z kim miała do czynienia i jak bezbronna się zdawała w starciu z demonem. Goro nie ułatwiał jej zadania, cały czas uważnie się jej przyglądając, tą subtelną nachalnością pospieszając ją do odpowiedzi na pytanie.

Napiętą, od dłuższego czasu utrzymującą się ciszę przerwał Belial, który zaklął siarczyście, nerwowo szukając kolejnej paczki papierosów. W ciągu ostatniej godziny spalił już jedną i najwyraźniej chciał sprawdzić, jak szybko da się umrzeć na raka płuc.

— To pytanie jest oczywiście retoryczne — odparł nagle, sprawiając, że nerwowa atmosfera prysła nagle jak bańka mydlana. — Jakiekolwiek mieliście powody, wyszły wam najwyraźniej na dobre. Ale nie Thalonius mnie interesuje — rzekł nieco ciszej, a w oczach Goro momentalnie błysnęły iskierki ekscytacji. Pochyliwszy się nieco do przodu, spojrzał Mary głęboko w oczy, sygnalizując tym samym, że właśnie przechodzili do sedna sprawy. — Interesuje mnie… Luca.

Wypowiadając to imię, położył nacisk na każdą literę, dając tym samym znak największej pogardy, jaką czuł do tego wampira. Mary musiała to wiedzieć — inaczej zapewne nie zgodziłaby się na spotkanie. Co więcej, słyszała ostatnią rozmowę Luci i Beliala i z pewnością była na tyle inteligentna, by wyciągnąć słuszne wnioski.

— Jak wam się układa, Mary? — zagadnął uprzejmie. — Na tyle dobrze, że się go boisz? Jego? — powtórzył z domieszką kpiny. — Tego szubrawca? I dlaczego dopiero teraz? Dlaczego, zabijając Thaloniusa uznałaś, że Luca jest lepszym wyborem? I czy nadal jesteś tego zdania, Mary?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^