ROZDZIAŁ 205

 LUCA

Szybko doszedł do siebie po tym, co spotkało ich przed momentem — a jednak wciąż za wolno. Luca złapał oddech, wyprostował się z dumą, którą niedawno zdołał gdzieś zgubić, po czym pozwolił się otulić dobrze sobie znanej wściekłości, która tarmosiła jego niespokojnego ducha. Nie obawiał się powrotu demonów — choć były wysoce niebezpieczne, miały dość specyficzną obsesję na punkcie honoru. Demony, wbrew powszechnym bajaniom, nie zwodziły, nie oszukiwały, nie okłamywały. Złożona przez nie obietnica była żelazna i należało być pewnym, że nie zostanie złamana. Jednak te istoty, choć prawdomówne, jawiły się ogromną podstępnością. Złośliwe, okrutne nadzwyczaj pamiętliwe i mściwe, stanowiły wielkie niebezpieczeństwo dla każdego, kto wejdzie im w drogę.

Dlatego Luca chwilowo nie miał się czego bać. Choć nie wątpił, że demony wrócą i tym razem być może nie dadzą mu następnej szansy.

Tym bardziej, że nie rozumiał, dlaczego otrzymał ją dzisiaj.

Mary, jak można było się tego po niej spodziewać, wpadła w szał. Odstawienie pokazówki polegającej na wyrwaniu serc ich strażników było bardzo w jej stylu i choć Luca na ogol tego nie pochwalał, tak tym razem musiał przyznać, że się im należało. Nawet mimo swoich podejrzeń, że za tę niemoc ich ochrony także odpowiadały demony.

— Przestań się zachowywać jak wariatka niespełna rozumu — warknął, nie będąc pod wrażeniem rzucania się wampirzymi sercami. — Zajmijmy się trupami i wróćmy do domu, to ci wszystko wyjaśnię. Łącznie z tym, dlaczego niczego ci nie powiedziałem. I nadal żałuję, że jednak zdołałaś się dowiedzieć.

Nie reagował na jej kolejne zaczepki, zwłaszcza że zakopanie ciał i wydostanie się z tego pustkowia zajęło im więcej czasu, niż się tego spodziewali. Dopiero po około trzech godzinach wrócili do siebie: brudni, zmęczeni i wyjątkowo wściekli. Na kąpiel, przebranie się i posiłek nie mieli wiele czasu, ponieważ Mary koniecznie chciała się wszystkiego dowiedzieć.

A Luca, wciąż z trudem nad sobą panujący, zamierzał z wielką przyjemnością jej to wyjaśnić.

— Ile jeszcze katastrof ci trzeba, żebyś wreszcie zaczęła się rozglądać dookoła i reagować? — spytał, krążąc po jej gabinecie. Mary zajmowała miejsce za swoim ukochanym biurkiem, które prawdopodobnie kochała znacznie bardziej niż jego. — Od wieków rządzisz tymi ziemiami i jedyne, co robisz, to mordujesz na pokaz tych, którzy akurat najmniej złego narobili. Wygodne to, owszem — mruknął na pozór obojętnym tonem — ale mało praktyczne.  Przyznaję, o to nam chodziło, gdy zabijaliśmy Thalaniusa i ten układ nam odpowiadał. Ale starzejesz się, Mary — przyznał z kpiącym uśmieszkiem. — Przegapiłaś jakiegoś psychopatycznego doktorka, który torturował wampirzyce, a o łowcach nie miałabyś pojęcia, dopóki sami by cię nie porwali i napluli ci prosto w twarz. To, jak możesz się domyślić, robi nam fatalną reklamę, a nasz wizerunek i zaufanie lecą na łeb na szyję. Takim rządzeniem łatwo sobie nazbierać wrogów. A my, kochanie, wbrew temu, co ci się wydaje, nie jesteśmy nieśmiertelni.

Wreszcie podszedł do biurka i usiadł po drugiej stronę, na miękkim, zdobnym fotelu wyścielanym materiałem w kolorze butelkowej zieleni. Oskarżanie jej o jawne zaniedbywanie swoich obowiązków to jedno, ale teraz jechali na jednym wózku — i to takim bez jednego kola, chwiejącym się niebezpiecznie w obie strony. Dlatego, choć Luca nie miał na to wielkiej ochoty, musiał wyjawić jej prawdę. A przynajmniej tę część, która dla mężczyzny była w miarę wygodna.

— Odpowiadając na twoje pytania… — sięgnął pamięcią wstecz, usiłując je sobie przypomnieć. Westchnął ciężko, zastanowił się, po czym zaczął mówić. — Goro… to demon.

Był ciekaw reakcji Mary na to jedno stwierdzenie, zwłaszcza że było kluczowe dla ich całego, jakże wielkiego problemu. Ale Luca nie miał ani czasu, ani ochoty przyglądać się, jak Mary się wścieka, lęka czy poddaje szokowi. Mieli dużo rzeczy do omówienia, a czasu coraz mniej.

— Dokładnie nazywa się Goroheidur’ath i jest Oni — swego rodzaju japońskim duchem. Symbolizuje klęskę, choroby i nieszczęście. Więc marny zestaw — mruknął ponuro. — To, co musisz wiedzieć o demonach, to na pewno to, że są bardzo honorowe. Mają dosłownie obsesję na punkcie honorowości, sprawiedliwości i tak dalej. Ale są niestety nieśmiertelne — dodał gorzko. — A przynajmniej ja nie znam sposobu na ich zabicie. A, jak spostrzegłaś, znamy się z Goro od… od wieków.

Luca zamilkł na moment, wracając wspomnieniami do tych pradawnych czasów, w których on i Goro byli druhami. Zaczęło się niepozornie i przebiegało nadzwyczaj pomyślnie.

— Jak sama pamiętasz, Thalanius był wyjątkowo wpływowym wampirem, któremu z jakiegoś powodu zależało na utrzymywaniu kontaktu z przedstawicielami innych ras — poza ludźmi, którymi wyjątkowo gardził. Wobec tego znał też Goro, a wkrótce poznałem go też ja. Szybko znaleźliśmy wspólny język, poza tym byłem jeszcze wtedy wampirzym gówniarzem i traktowałem Goro jak jakieś bóstwo, co na pewno bardzo mu się podobało. Poza tym przejąłem wiele poglądów po swoim Stwórcy i sadziłem — i nadal sądzę — że istoty nadprzyrodzone są zagrożone przez dominację ludzi. To samo uważał Goro, co przyczyniło się z czasem do powstania Zakonu Świętego Patryka. W teorii założyli go Goro i Thalanius, ale mój kochany Stwórca z czasem zaczął się wycofywać. No a potem znalazł sobie ciebie — zakpił — wiec całkiem ustąpił. Zająłem wtedy jego miejsce i obaj dbaliśmy o nadprzyrodzonych. Krótko mówiąc, po prostu likwidowaliśmy ludzkich łowców. Dobrze nam się współpracowało — przyznał całkiem szczerze, niemal z nostalgią wspominając dawne czasy.

Prawda w dużej mierze przetykała się z fałszem, a Luca bardzo ostrożnie dobierał słowa, opowiadając tylko tę część historii, która była dla niego wygodna. Nie od dziś wiadomo, że najlepszym kłamstwem jest właśnie prawda — a więc opowieść wybiórcza. Historia o wspólnym założeniu Zakonu, o ich celu ochrony nadnaturalnych oraz o niezdrowej obsesji Goro była prawdziwa. Nieprawdziwy zaś był brak winy Luci i choćby Baltimore chciał, to nie mógł powiedzieć, że to nie miało znaczenia. Bo miało. I to fundamentalne.

— A czego ode mnie chce – nie wiem — zełgał, rozkładając ramiona. — Przed naszym… hm, rozstaniem, dużo się spieraliśmy, to fakt. Mieliśmy dwa różne spojrzenie na Zakon. Ja chciałem, by działał według pierwotnych założeń, ale Goro już wtedy zaczął przejawiać tę swoją maniakalną honorowość. Twierdził, że nie każdy zasługuje na naszą pomoc i że powinniśmy ich selekcjonować, a nawet likwidować tych, których Goro uważał za niegodnych. Kłóciliśmy się o to, ale potem odszedłem, bo — Luca uśmiechnął się znacząco — Thalanius miał się ożenić i chciał mnie przy sobie. Goro prowadził Zakon sam — uzupełnił ponuro — i to na swoich zasadach. Ale po iluśtam latach go złapano i pojmano, skąd musiał się wydostać dopiero niedawno. Pewnie sądzi, że miałem coś wspólnego z jego pojmaniem, ale to bzdura — zastrzegł natychmiast. — W tamtym czasie byłem już twoim mężem i zajmowałem się tutejszymi sprawkami, nie przejmując się Zakonem. O jego uwięzieniu dowiedziałem się wiele lat później i nawet nie wiem, jak i kto tego dokonał. Może o to ma do mnie żal? Że mu nie pomogłem? Nie wiem. Ale Goro jest niezrównoważony z tą swoją obsesją na punkcie honoru. Zabije każdego, kogo uzna za niegodnego. Więc — Luca zastanowił się chwilę — gdyby miał tak więcej czasu i zakasał rękawy, mógłby wybić pół globu. Problem w tym — westchnął ciężko — że ma takie możliwości i jest do tego zdolny.

Wstał, coraz bardziej dręczony narastającymi w nim pytaniami, ponownie przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. Ani myślał podawać Mary prawdziwego powodu gniewu, jakim darzył go Goro. Ten był dużo poważniejszy niż jakieś tam podejrzenia i dawne żale, zwłaszcza że to nie Luca uwięził demona. On tylko uruchomił swoje wpływy i… pchnął poszukiwania w odpowiednim kierunku. Nie miało już znaczenia, że niegdyś byli przyjaciółmi: obsesja Goro przybierała ogromne rozmiary i powoli zakrawała o chorobę psychiczną. Dla niego każdy był nieczysty, każdy zasługiwał na karę i każdy powinien zginąć. Pogrążony w swych paranoicznych łowach, zupełnie zapomniał o pierwotnym celu Zakonu, zabijając nie tylko ludzi, ale i tych, których przecież miał chronić, uznając ich za niegodnych.

— Jeśli cię to pocieszy, to Goro zależy tylko na mnie. Nie wychylaj się i nie wtrącaj, to nic ci nie będzie. Isalind… — zawahał się na moment na dźwięk tego imienia — nasza wspólna znajoma… zabroniła mu mnie skrzywdzić. Dla Goro to musi wystarczyć, aby mnie nie tknąć — honor nie pozwoli mu złamać przysięgi. Ale nie wiem, czy dotyczy to wszystkich demonów, czy tylko Goro. Podejrzewam, że wszystkich — demony mają świra na punkcie honoru — ale pewności nie mam. Zresztą widziałaś, co się stało dzisiaj — mogli nas zabić, a tego nie zrobili. Dlatego nie mam wątpliwości, że ten jeden mówił prawdę. Tylko że…

Westchnął ciężko, czując, że to, co zamierza powiedzieć, będzie niejako przyznaniem się do porażki. Jednak przewaga Goro nad nim była wyraźna i nie było sensu tego ukrywać.

— Tylko że nie wiadomo, jak go zabić — uzupełnił. — I nie wiem, jakie ma zamiary. Ani jak się przed nim ochronić. Zrobię, co będę mógł. Skontaktowałem się już z kilkoma starymi druhami z Zakonu. Z założycieli prawie nikt już nie żyje, ale kilku się trafiło. Wiem, jak zabezpieczyć przed nimi posiadłość i jak uchronić się przed opętaniem. Ale co dalej…

Luca zamilkł na dłuższą chwilę

— Wiem, że nie możemy tu siedzieć zamknięci jak szczury — przyznał ponuro — ale na razie chyba nie ma wyjścia. Wiem, co zaraz powiesz! — krzyknął, czując niespodziewany przypływ złości. — Że to wszystko moja wina i że przez moją głupotę ty, wielka pani, musisz teraz siedzieć zamknięta we własnym domu — jakbyś tego, kurwa, przez cały czas nie robiła! Wytrzymaj jeszcze kilka dni. Bo to, że ja nie znam sposobu na uśmiercenie Goro, to nie znaczy, że taki sposób nie istnieje.

Zastanawiały go słowa demona, który ich zaatakował. Sam kazał Luce odszukać sposobu na zabicie Goro, wyraźnie sugerując, że taki istniał. A nawet jeśli nie, to ktoś już raz zdołał uwięzić Goro. Bez swojego władcy, reszta demonów jest bezużyteczna, pozbawiona swojej mocy i woli. Jednak Luca mógł się tylko domyślić, że skoro Goro raz dal się zamknąć, to na drugi raz będzie z pewnością znacznie ostrożniejszy. Zwłaszcza że tym razem to nie on uciekał, tylko gonił.

— A Tismaneanu to tylko płotka — mruknął, machnąwszy lekceważąco ręką. — Tym bardziej, że to nie on wtedy nas zaatakował, tylko demon, który go opętał. Więc to nie był konkretnie Tismaneanu tylko jakiś sługus Goro. Sądząc po arogancji i bliskim kontakcie z Goro, to może być Belial albo Asmodeusz, ale nie mam pojęcia. Mimo niegdysiejszej znajomości z demonami, nie mam aż takiej wiedzy, żeby ich rozpoznać po samej gadce. Ale, według Goecji, obaj to demoni królowie, więc tak czy inaczej koszmar — skwitował z krzywą miną.

Nie miał ochoty na dłuższą rozmowę, tym bardziej, że powiedział już wszystko, co leżało mu na wątrobie. No, może poza kwestią Isalind, ale tej Mary miała nigdy nie poznać. Co więcej, im mniej jego żona wiedziała, tym była bezpieczniejsza. I choć Luca od dawna jej nie kochał, szczerze nie chciał, by cokolwiek się jej stało.

Choć gdyby miał wybierać między ratowaniem jej a siebie, wybór byłby prosty.

 

Kolejny tydzień nie był najłatwiejszy. Zabunkrowani i zestresowani, skrywali się w murach swojej twierdzy, mając nadzieję, że odnalezione w starych księgach symbole rzeczywiście uchronią ich przed wtargnięciem na ten teren.

Mary przez większość czasu była na niego wściekła i to Luca był w stanie zrozumieć. Zdziwił się i zaniepokoił dopiero w momencie, w którym jego małżonka zaczęła się bać. Zestresowana, milcząca i spięta, przemykała nerwowo korytarzami, całkowicie porzucając wszystkie swoje obowiązki. Sprawiała wrażenie knującej coś, o czym nie miał prawa dowiedzieć się nikt — nawet on. A może zwłaszcza on. Spytana o tę nagłą zmianę nastroju zaraz zaczynała warczeć, że to jego wina, bo ściągnął na ich głowy demony, dlatego kontynuowanie dyskusji nie miało sensu — Mary i tak uparcie nie chciała zaradzić swojej tajemnicy.

— A rób co chcesz — warknął na odchodne, wyprowadzony z równowagi jeszcze jedną sprzeczką. — Byleś nie wyłaziła na zewnątrz.

On sam poświęcał się poszukiwaniom sposobów na demony. Przydatny okazał się jeden z prezentów od jego dawnych kompanów — Lemegeton, demonologiczna księga ze zbiorem wszystkich złych duchów, ich charakterystyką oraz sposobami na przywołanie, spętanie i uwięzienie demonów. Niestety nie było tam słowa o Oni, ale było wiele innych przydatnych informacji. Te zaś, które znalazł, nie napawały zbytnim optymizmem — znalazł wzmiankę o tym, że najlepszą ochroną przed Oni jest rozrzucenie na progu domu fasoli. Inne księgi głosiły, że Oni jest w stanie pokonać tylko duch Shōki, który wzywał demony na pojedynek, zawsze z nimi wygrywając, a następnie przeciągając je na swoją stronę. Luca nie miał pojęcia, czy niejakie Shōki faktycznie istniały, lecz warto było spróbować go wezwać, gdyby nie było żadnej innej opcji.

Ale poza tym — nic. Jak gdyby Oni rzeczywiście były nieśmiertelne. Luce przeszło nawet przez myśl skontaktowanie się z jakimś profesjonalnym łowcą. Był to bardzo ryzykowny pomysł, ale czy miał inne opcje? Wiedział, że w Stanach jeszcze się ich kilku kręciło, dlatego może warto było spróbować. Albo ich tu ściągnąć, delikatnie naprowadzić na trop, a po zabiciu Goro, pozbyć się przywleczonych za wielkiej wody gości.

Była jeszcze jedna zastanawiająca kwestia.

Wiedział, że Goro osobiście nie może go zabić — co zapewne rozsierdzało go jeszcze bardziej. Ale skoro demon był pozbawiony takiej możliwości, to co zamierzał zrobić? Tym bardziej, gdy Goro przysiągł Isalind w imieniu wszystkich duchów — czego akurat nie był pewien? Ta myśl dawała Luce pewien komfort, choć jednocześnie nie miał wątpliwości, że Goro jakoś ominie ten zakaz.

Albo po prostu złamie ten zakaz, plując na pamięć Isalind.

— Byłbyś do tego zdolny, stary przyjacielu? — pytał cicho samego siebie, szczerze ciekaw odpowiedzi.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^