ROZDZIAŁ 204

Aria Vasco

Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, co powiedział Ishmael, a w zasadzie wywarczał. Starała się przypomnieć sobie chwilę, w której mężczyzna zaczął ją nienawidzić i nie potrafiła odszukać we wspomnieniach tego momentu. Poznali się całkiem niedawno, a on już od pierwszych sekund chciał ją zabić. Co takiego mu zrobiła? Lubiła rzucać drobne uszczypliwości w jego stronę, ale poza tym zawsze była grzeczna i odnosiła się do niego z szacunkiem. Liczyła na to, że przy Jehanne wampir nieco odżyje i przestanie być takim sztywniakiem, ale  najwyraźniej nie było na niego mocnych. A może to tylko ona wzbudzała w nim takie negatywne emocje. Powoli zaczynała mieć tego dość, bo o ile znosiła jego opryskliwość do tej pory, tak tym razem miała ochotę mu się odgryźć i to tak konkretnie. Nagromadziło się w niej zbyt wiele rzeczy na raz i naburmuszony Ish przelał czarę goryczy.

Pojawienie się rudowłosej było wybawieniem dla nich obojga. Aria była o włos od wszczęcia awantury, zwłaszcza że to on zaczął pierwszy sapać, a łatwo było ją sprowokować. Wsłuchując się w opowieść Jehanne o tym, co zobaczyła, gdy dotknęła Baltimorea, sprawiło iż ogarnął ją dziki szał. Przed oczyma jej pociemniało i najchętniej rzuciłaby się na Luce, gdyby teraz pojawił się w Blickling.  Kłamliwa szuja. Nie był z nimi szczery od początku, ale można było się tego spodziewać, biorąc pod uwagę z jakiego był rodu. Z jednej strony cieszyła się, że nie było przy niej Athanasiusa, bo nikt nie będzie jej powstrzymywał, gdy spotka się z Lucą i powie mu, co o nim myśli.

Opuściła wraz z Jehanne gabinet Isha, czując wszechogarniający smutek, który aż bił od rudowłosej.

- Jak on mógł tak po prostu odejść i to w takiej chwili – szepnęła, gdy znalazły się w salonie. Aria spojrzała na nią zaskoczona, ale nie odpowiedziała od razu, bo nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Sama tego wszystkiego nie rozumiała i ciężko było jej pogodzić się z myślą, że Athan tak po prostu wstał nad ranem i ich wszystkich opuścił.

- Chcę wierzyć, że miał ku temu jakiś cholernie ważny powód – powiedziała w końcu z cichym westchnięciem. Obawiała się jednak, że najzwyczajniej na świecie zwiał, bojąc się zobowiązań wynikających ze związku. Zaczynało robić się poważnie, pojawiły się z jej strony deklarację o ślubie i to zapewne sprawiło, że postanowił ją zostawić. Uciekł, jak szczur. Mogła się po nim spodziewać takiego zagranie, zwłaszcza że wcześniej nie miał oporów by podrzucić ją Cavendishą. Och, ileż by dała, by móc porozmawiać z Marisą. Przyłapała się nawet na tym, że kilka razy chciała wybrać jej numer. Przyjaciółka była jednak nieosiągalna i z jednej strony nawet ją to cieszyło, bo nie zniosłaby myśli o tym, co zrobił Athan.

Spędziły z Jehanne dość miłe przedpołudnie, udając że nic złego się nie stało. Obie musiały czymś się zająć, dlatego skupiły się na stajni, o którą wspólnie dbały. Dokończyły listę zakupów i wystawiły nawet ogłoszenie o pracę poszukując stajennego lub pracownika gospodarczego, który fachowo zaopiekuje się końmi i wesprze je od strony technicznej. Młodsza wampirzyca udała się po wszystkim na przejażdżkę, a Aria została w salonie, gdzie zastał ją Drawson. Trzeba było mu przyznać, że potrafił węszyć, bo odnalazł telefon Athana. Vasco odblokowała go bez problemu, ale niczego nie znalazła, a przy najmniej nie wskazówek, jak go odnaleźć. Już miała się odezwać, ale nagle usłyszała dźwięk własnego telefonu, więc odebrała pospiesznie, widząc na ekranie nieznany numer. Spodziewała się usłyszeć Athanasiusa, jednak gdy dotarło do niej, kto dzwoni, aż ją zmroziło.

- Taka z ciebie niby odważna i pewna siebie suka, że nie umiesz nawet swojego faceta na smyczy utrzymać? Pewnie się zastanawiasz, gdzie on się teraz podziewa? Krąży sobie po całej Anglii i morduje na zlecenie Goro! Nie wiedziałaś? Nie spodziewałaś się? Jesteś albo aż tak głupia, albo aż tak naiwna! Tym razem nie tylko on odpowie głową za te mordy. Odpowiecie za nie wy wszyscy!

Dźwięk zakończenia połączenia jeszcze długo rozbrzmiewał w jej głowie, bo stała jak sparaliżowana i trzymała telefon przy uchu. Czuła, jak robi jej się słabo. Spojrzała na Isha, który stał z boku i zapewne wszystko doskonale słyszał. Luca darł się tak, że nawet zwykły człowiek nie miałby z tym problemu. Analizowała przez kilka sekund wszystko, co powiedział i powoli cały scenariusz układał się w całość.

- Słyszałeś... – wymamrotała drżącym głosem. Nie chciało jej się wierzyć, że Athan mógłby zachować się w taki sposób, ale przecież znała jego przeszłość i wiedziała, do czego jest zdolny. Żałowała, że powiedział jej o wszystkim, bo teraz zamiast się na niego wściekać, mogłaby po prostu tylko się martwić. Serce jej pękło, bo do tej pory miała jeszcze nadzieję iż to wszystko jest tylko serią niefortunnych zdarzeń, a jej ukochany wróci zaraz do domu cały i zdrowy. Modliła się, żeby tak właśnie to się skończyło, ale najwyraźniej los jej nie sprzyjał.

- Odszedł, bo zachciało mu się mordowania. Dasz wiarę? – prychnęła z rozbawieniem. Nawet nie czuła, jak z oczy zaczęły wypływać jej łzy, których było tak dużo, że w ciągu kilku chwil cała jej twarz stała się zupełnie mokra.

- Jaa... Muszę się przewietrzyć – wymamrotała wybiegając z salonu. W drzwiach wpadła na Jehanne, ale nie zatrzymała się. Za plecami usłyszała jedynie głos Isha i słowo zostaw ją, które kierował w stronę rudowłosej. Była mu za to wdzięczna, bo chciała zostać sama. Po raz pierwszy, w najgorszym momencie wystarczyło jej własne towarzystwo. Nie wiedziała dokąd idzie, dopóki nie dotarła na miejsce. Miała wrażenie, że jest więźniem we własnym ciele, które poniosło ją gdzieś wbrew jej woli. Otworzyła szeroko oczy na widok paskudnego posągu pani Tismaneanu, który łupał na nią groźnie pustymi, czarnymi ślepiami.

- To wszystko twoja wina. Dlaczego o niego nie walczyłaś? Dlaczego nie walczyłaś o siebie?! – wrzasnęła podchodząc do rzeźby z zamiarem roztrzaskania jej w drobny mak. Gdyby to zrobiła, Athan nigdy by jej tego nie wybaczył. To część jego historii, bądź co bądź, jego żona. Nie zdążyła zatrzymać ręki, przez co jej pięść trafiła w sam środek czoła kamiennej kobiety. Usłyszała trzask i poza łamanymi paliczkami, ukruszył się również kawałek posągu. Był w takim stanie, że każda inna osoba nie zwróciłaby uwagi na dodatkowy ślad, ale wiedziała że Athanasius to zauważy. Znał na pamięć każdy, nawet najmniejszy ubytek. Adrenalina tak w niej buzowała, że dopiero po dłuższej chwili poczuła ból, który wyrwał z jej gardła głośny jęk. Spojrzała na dłoń i skrzywiła się lekko, zastanawiając się czy obejdzie się bez pomocy Davida lub innego lekarza.

Mary Baltimore

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz działała w terenie i to razem z Lucą. Na początku swoich rządów, jako najstarszy ród w Anglii, lubili siać postrach w okolicznych miastach, a nawet tych całkiem dużych. Zabijali za błahe przewinienia, chcąc utrzymać iluzje bezwzględności tak, by nikt nie próbował odebrać im władzy. Raz tylko przez całą ich karierę, był taki śmiałek, któremu zachciało się rebelii, ale skończył bardzo źle. Podobnie, jak jego wyznawcy, których zdołał zgromadzić całkiem spore grono. Mary niegdyś sama była w stanie rozprawić się z hordą wampirów i to bez najmniejszego problemu. Ciekawiło ją, czy jeśli dojdzie do walki, to jej ciało będzie pamiętało, co robić. Podobno pamięć mięśniowa jest niezawodna, a ona ostatnimi czasy zaniedbała trening fizyczny i skupiła się na wydawaniu poleceń.

Wilby zawsze było opustoszałe, bo z jakiegoś powodu nikt nie chciał w nim mieszkać. Były tu głównie magazyny, ale i kilka zamieszkałych domów. W tym miejscu było coś dziwnego, jakby naelektryzowane powietrze i wiszący w nim niepokój. Sama miała ciarki na plecach, a była raczej u szczytu łańcucha pokarmowego niżeli zwykły człowiek, który boi się własnego cienia. W pewnym momencie rozdzieliła się z Lucą, sądząc iż w pojedynkę każde z nich będzie mógł w stanie skupić się bardziej na przeczesywaniu danego miejsca i zrobią to o wiele szybciej. Kiedy rozglądała się w jednym z magazynów, usłyszała kroki za plecami, więc odwróciła się powoli, by odkryć że to jeden z jej strażników.

- Nie skradaj się tak, Jeff. Gdzie Amir? – nie zdołała powiedzieć nic więcej, bo wampir zadał jej niespodziewanie silny cios w nos, aż ją zamroczyło. Odezwał się do drugiego ochroniarza, który wraz z nim dźwignęli ją na nogi i ruszyli w stronę parkingu otoczonego jakimiś starymi budynkami. Ich uścisk był mocny i silny, jakby nagle nabrali dodatkowej mocy. Nie była w stanie uwolnić się z ich łap, a kiedy zobaczyła, co dzieje się przed jej oczami, krzyknęła z przerażeniem. Athanasius Tismaneanu podduszał jej męża, przyciskając go do ściany. Luca wyglądał tak, jakby zaraz miała odpaść mu głową. Skąd, kurwa, ten parszywiec miał tyle siły? Powinien być osłabiony przez to, co mu podali, a on bez problemu miażdżył krtań jednego z najstarszych wampirów. Gdy ją zobaczył, a ochroniarze przystawili jej nóż do gardła, oniemiała sparaliżowana strachem. Spodziewała się najgorszego, jednak ten zaprzeczał jakoby chciał ich zabić, a przynajmniej nie w tej chwili. Tismaneanu był wszystkim tym, czego nienawidziła i gdy tylko go widziała, czuła odrazę. Przypominał jej pierwszego męża, którego jak można było się domyślać, nie wspominała z rozrzewnieniem. Docierały do niej pojedyncze słowa i gesty, bo w uszach świszczało ciśnienie, które osiągnęło niewyobrażalne rozmiary. Skroń jej pulsowała i choć bardzo chciała, nie potrafiła się poruszyć. Wampir odegrał scenkę, powiedział urzekający monolog i zniknął w mroku razem z Amirem i Jeffem.

- Nic ci nie jest? – zapytała bardziej z ciekawością niż z troski. Prawdopodobnie poza wielkim szokiem, nic mu się nie stało, a nawet jeśli, to był dużym chłopcem i szybko się wyliże. Gdzie podziewali się pozostali strażnicy? Nikomu już nie można ufać w tych czasach. Z tą myślą rzuciła się od razu na ochroniarzy, wyrywając im serca, jedno po drugim, gdy tylko w końcu do nich dołączyli. Zjawili się dopiero po wszystkim, jakby czekali aż Tismaneanu sobie pójdzie. Nikt nie próbował im pomóc, więc uznała, że nie potrzebują tchórzy w swoich szeregach. Po co im ochrona, która ich nie chroni.

- Kto to jest Goro i skąd go znasz, to po pierwsze. Po drugie, co mu zrobiłeś, bo ewidentnie coś do ciebie ma. A po trzecie, jakim cudem to mongolskie ścierwo było w stanie tak cię urządzić. Nie powinien móc nawet się do ciebie zbliżyć. – wpatrywała się w Luce wycierając twarz z krwi, która niestety była nieuniknionym elementem mordowania. Spojrzała na stos wampirzych ciał i sięgnęła po telefon z zamiarem wezwania sprzątaczy. Były to wampiry, które specjalizowały się właśnie w sprzątaniu i ukrywaniu jakichkolwiek dowodów po mniej lub bardziej spontanicznym mordzie.

- Pięknie, nie ma zasięgu. Trzeba się tego pozbyć w inny sposób – powiedziała cicho, wskazując ruchem głowy ich martwych strażników. Nieco ją poniosło, ale nie było czego żałować. Należało im się, zwłaszcza że siedzieli w krzakach, jak banda żółtodziobów, a byli elitarną jednostką od zadań specjalnych. Kiedyś najemnicy byli przydatni i niezastąpieni, teraz wystarczy skusić ich dodatkowym centem i już zmieniają front. Mary była pewna, że Łowcy przekupili ich większą kwotą pieniędzy, zwłaszcza iż Tismaneanu sam o tym wspomniał.

- Nie ma to, jak grzebanko zdechlaków. Kiedyś często to robiliśmy. Pamiętasz, jak Norwich było jeszcze małą wioską? Wyrznęliśmy wszystkich niemal do nogi. To były czasy. Szanowano nas, odczuwano respekt. Teraz byle wampir podchodzi, chwyta Baltimorea i go dusi. Uwierzyłbyś w coś takiego? – rzuciła w jego stronę, śmiejąc się pod nosem. Jedyne, co jej pozostało, to śmiech. Sytuacja była tak beznadziejna, jak nigdy dotąd. Kimkolwiek był ten, o kim wspominał Tismaneanu, nie bał się ich i śmiało sobie poczynał.

- To co tam z tym Goro? Nie usłyszałam jeszcze twoich wyjaśnień, kochanie. Zechcesz w końcu mówić, czy mam zachęcić cię w inny sposób – syknęła gniewnie, podnosząc z ziemi serce jednego z wampirów, które chwilę temu wyrwała. Cisnęła nim w Luce z impetem, tak że uderzyło w niego z głośnym plaskiem i pozostawiło krwawą plamę na jego marynarce w okolicy klatki piersiowej.

- Mów, kurwa!

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^