LUCA
Ostatnio nieczęsto rozmawiał ze swoją żoną: albo nie mieli
na to czasu, albo ochoty. Także ich interesy mocno się rozmijały: Mary władała
na miejscu, nadzorując całość i wydając polecenia swoim licznym podwładnym.
Luca wolał pracę w terenie, mając tym samym poczucie realnego wpływu na sytuację.
Z tego powodu oddalenie się od siebie dwojga małżonków było rzeczą naturalną,
której zresztą każda ze stron się spodziewała. Początki ich związku były
nadzwyczaj ekscytujące, ale — gdyby się tak nad tym głębiej zastanowić — im
obojgu od początku chodziło o coś innego, a uczucie grało w tym wszystkim drugorzędną
rolę. Zwykle ten układ działał i żadnemu z nich nie przeszkadzał, ale to z
czasem jeszcze bardziej im ułatwiło odseparowanie się od siebie.
Mary taki stan rzeczy odpowiadał. Jemu zdecydowanie nie.
Westchnął ukradkiem, gdy zobaczył, że jego szanowna małżonka
nie była w najlepszym humorze. Nie miał ani sił, ani ochoty się z nią użerać,
dlatego Luca miał nadzieję, że czegokolwiek dotyczyła rozmowa, nie potrwa zbyt długo.
Ale zaczęło się od razu od falstartu. Przeglądając raporty
rzucone mu przez Mary, Luca wpatrywał się w nie szeroko otwartymi oczami,
czując, że nic mu się tu nie zgadzało. Niemal nie słyszał ględzenia Mary, która
w kółko powtarzała, że tego całego Tismaneanu należało jak najszybciej zlikwidować.
W innym wypadku odparłby znudzonym tonem, że niepotrzebnie się go tak czepiała,
skoro to nie pierwszy i nie ostatni psychol, z jakim mieli do czynienia.
Jednak raporty donoszące o tym, że Tismaneanu był
odpowiedzialny za dwa ostatnie mordy na wampirach, wzbudzały wiele wątpliwości. Obaj byli jakimiś
politykami, ale znacznie niższego rzędu, co nieco odbiegało od dotychczasowego
klucza, jakim posługiwał się Goro. Ale to był najmniejszy problem — znacznie większym
był ten przeklęty Tismaneanu. Przecież niedawno się z nim widział, niedawno z
nim rozmawiał! Niedawno ktoś sprzątnął mu spod nosa wampirzego przyjaciela,
więc…
Nagle go olśniło. Aż nie mógł uwierzyć, że wcześniej na to
nie wpadł, choć teoretycznie był blisko. Już w dniu morderstwa Emmeta Wattsa
Luca sugerował, że być może zabił go któryś z domowników. I o ile wtedy nie miał
żadnych konkretnych typów, teraz nasuwał się sam.
Jednak nadal pozostawało pytanie, dlaczego Tismaneanu, tak
wiekowy wampir, zabijał swoich pobratymców? I jak to możliwe, że dołączył do
Goro? Ale i na to zaraz znalazł odpowiedź, i to banalnie prostą. Mimowolnie spojrzał
na Mary, uświadamiając sobie, że Tismaneanu musiał jej wyjątkowo nienawidzić. A
skoro chciał się zemścić na niej, to i na nim. Jasnym było, że Goro wcale nie
chodziło o polityków czy innych biznesmenów — chodziło mu tylko o niego, a cała
ta szopka z morderstwami służyła tylko zwróceniu jego uwagi. Być może Tismaneanu
uznał, że wróg jego wroga to jego przyjaciel, dzięki czemu zgodził się pomóc
Goro i wyrżnąć kilku obcych sobie wampirów, byle tylko dopilnować, aby w Londynie
nie został ani jeden krwiopijca podwładny Baltimore’om.
To stawiało sytuację w jeszcze ciemniejszych barwach. Sądząc
po krwawej przeszłości Tismaneanu i tym, jak potężny był jego nowy szef, ich
szanse znacznie malały.
— Zwracam honor — mruknął Luca wyjątkowo ponurym tonem, cały
czas wpatrzony w treść raportów. — Trzeba go zlikwidować i to możliwie jak najszybciej.
Oskarżenia o zacieranie śladów i tak nie był w stanie uniknąć,
ale wiedział, jak udobruchać Mary, a przynajmniej częściowo. Te uniwersalny sposób
działał na wszystkie kobiety, a polegał po prostu na przyznaniu im racji. Nawet
jeśli jej nie miały.
— Nic ci nie mówiłem — zaczął nieco znudzonym tonem — bo myślałem,
że sam sobie z tym poradzę. Mało łowców przez te lata mieliśmy na głowie? Żaden
dotychczas nie stanowił większego wyzwania, a kłopotami w terenie zajmuję się
ja. Ale tym razem przyznaję — mruknął niechętnie — że sprawy mocno wymknęły mi się
spod kontroli. I teraz to ty musisz sprzątać to, co ja spaprałem, o pani —
dodał z ledwie wyczuwalną nutą ironii, spoglądając jej bezczelnie w oczy.
Wiedział, że jego żona uwielbiała poczucie wyższości i
dominacji, więc nawet jeśli wyczuła ten sarkazm — a na pewno tak było — jej ego
zostało przyjemnie połechtane. A Luca miał dość kłopotów na głowie i nie potrzebował
do tego jeszcze wściekłej Mary.
— I nie zamierzam ci wchodzić w drogę — odparł, wstając z
fotela. — Wprost przeciwnie: zamierzam ci w tej drodze towarzyszyć. Zdecydowanie
za długo z tym zwlekaliśmy. Więc ruszamy za godzinę? Będę gotowy.
Nie potrzebował wiele czasu na przygotowania, dlatego pozostawało
mu tylko czekać. Wzdrygał się niespokojnie na widok ksiąg, które zostawił mu
Aiden, raz jeszcze rozważając wszystkie za i przeciw użycia zaklęcia. Przeważały
argumenty zniechęcające do tego pomysłu, a głównym powodem był strach. Dlatego
też dość nierozsądnie było wtykanie kija w mrowisko i ganianie za tym, przed którym
Luca pragnął uciec. Na dodatek przypałętał się jeszcze ten Tismaneanu, który
prywatnie żywił ogromną niechęć do jego rodu, toteż na pewno chętnie przyjął propozycję
Goro, by wspólnie się na nim zemścić.
Ta myśl niespodziewanie mocno go rozsierdziła. Nie mógł uwierzyć,
że jeszcze tak niedawno naprawdę sądził, że te szumowiny mogą się okazać
przydatne! Oddali mu strzałki, upewnili w przekonaniu, że to Goro mordował
wampiry, a w razie czego mogli stanowić niezłą przynętę. Ale w tym wszystkim
nawet by nie pomyślał, że największym problemem okaże się Tismaneanu.
— To ja wam, kurwa, chciałem pomóc — syczał wściekle sam do
siebie, wyjmując z kieszeni telefon — a wy się tak odwdzięczacie? Dobrze! Więc
niech będzie i tak!
Odkąd zadał się z tą śmieszną szajką, na wszelki wypadek
zdobył numery wszystkich domowników. Tym razem wybrał numer Arii Vasco, bo to
jej reakcja usatysfakcjonowałaby go najbardziej. Na szczęście wampirzyca
odebrała niemal natychmiast, być może mając nadzieję usłyszeć wieści o swoim
partnerze.
No to zaraz je usłyszy.
— Taka z ciebie niby odważna i pewna siebie suka — wywarczał
wściekle bez zbędnych wstępów — że nie umiesz nawet swojego faceta na smyczy utrzymać?
Pewnie się zastanawiasz — kontynuował, udając swobodny ton — gdzie on się teraz
podziewa? Krąży sobie po całej Anglii i morduje na zlecenie Goro! Nie wiedziałaś?
— pytał wściekle. — Nie spodziewałaś się? Jesteś albo aż tak głupia, albo aż
tak naiwna!
Podobnie jak ja, że w ogóle zechciałem mieć z wami cokolwiek
wspólnego.
— Tym razem nie tylko on odpowie głową za te mordy —
wysyczał gniewnie przez zaciśnięte zęby. — Odpowiecie za nie wy wszyscy!
Nie czekając na odpowiedź, natychmiast się rozłączył. Nie
potrzebował odpowiedzi Vasco: chciał jej tylko zakomunikować, że gdy już ta gonitwa
się skończy — a skończyć się musiała ich zwycięstwem — osobiście dopilnuje, by
wszyscy mieszkańcy rezydencji w Blickling skończyli w zbiorowej mogile gdzieś
za Londynem.
Wilby było niewielką wsią na południe od Norwich. Nie znajdowało
się tam nic poza małą szkółką, kościołem i stacją benzynową. Domki były porozstawiane
w dość dużych od siebie odległościach, a przerwy między nimi wypełniały pola i gęste
zagajniki. Z jednej strony tak otwarty teren utrudniał skrywanie się, lecz z drugiej,
niewiele za wioską, znajdowało się kilka nieużytków, starych hal i rozległych
terenów przemysłowych. W związku z tym mieli sporą okolicę do przeszukania, ale
mieli od tego swoich ludzi, dlatego Luca wraz z Mary mogli jedynie czekać na
raporty. Ale nie chcieli. Woleli czynnie uczestniczyć w poszukiwaniach,
zwłaszcza że ich obstawa była doskonale przygotowana i choćby Tismaneanu miał wpaść
w dziki szał, nie przedarłby się przez ich ochronę.
Co do Goro, Luca już nie byłby taki pewny. Na szczęście pamiętał,
że jego dawny przyjaciel nienawidził brudzić sobie rąk, woląc wysługiwać się
słabszymi i gorszymi od siebie. Tym mniej więc dziwił wybór Tismaneanu do tego
zadania.
Pierwsza godzina okazała się bezowocna, podobnie zresztą jak
druga. Jeśli niedawno widziano Tismaneanu w okolicach Wilby, to już od dawna go
tam nie było. Co więcej, nie pozostawił za sobą żadnych śladów i nawet monitoring
udostępniony przez zahipnotyzowaną pracownicę stacji benzynowej nic nie wykazał.
Dlatego szukali dalej, choć zdawali sobie sprawę, że ten, którego ścigali, mógł
znajdować się już całe mile stąd.
Choć z drugiej strony — czy nie stanowili idealnej przynęty?
Stanowili. I Luca, choć tego nie podejrzewał, przekonał się
o tym bardzo szybko.
Ogromny teren wypełniony kilkoma hangarami, mniejszymi
blaszakami i dwoma tirami zdawał się zupełnie opustoszały. Jednak wyglądało na
to, że tylko na chwilę, bo gdzieś w oddali zadzwonił telefon, słychać było też
jakieś stłumione głosy. Luca i tak nie spodziewał się tu zbyt wiele znaleźć,
denerwując się w duchu, że tak naprawdę nie mieli żadnych tropów. Tym samym
coraz mocniej zastanawiał się nad tym rytuałem znalezionym przez Aidena. Pomysł
był wielce ryzykowny, ale przynajmniej mógł im jakkolwiek pomóc.
Choć, z drugiej strony, jak miał pomóc, jeśli przywołany
Goro na pewno zechce go zabić? Nawet jeśli nie osobiście — przysięga mu tego zabraniała
— Luca nie miał wątpliwości, że jego niegdysiejszy przyjaciel znalazłby inny sposób.
I znalazł.
Nie wiedział, co się dzieje. Nie mogąc się w żaden sposób na
to przygotować, nie zdołał się obronić, przez co z impetem wpadł na betonową ścianę
jednego z mniejszych magazynów na terenie zakładu. Mimowolnie próbował się wyrwać,
nim zrozumiał, co tak naprawdę się działo. A działo się bardzo źle.
Przygwożdżony do ściany, nie miał szansy na wykonanie
jakiegokolwiek ruchu. Czując, że serce wali mu jak młotem, próbował złapać oddech,
lecz nie mógł — oprawca chwycił go za szyję i mocno ścisnął, z najszczerszą
nienawiścią spoglądając Luce prosto w oczy.
— Nie szukajcie nas — warknął groźnie — bo nie zdołacie. To
my zawsze znajdziemy was.
Zamarł, przejęty najszczerszą paniką. Duma, pewność siebie i
zuchwałość gdzieś z niego uleciały, podświadomie zdając się na łaskę i niełaskę
tego, który miał być ich ofiarą. Luca usiłował rozejrzeć się kątem oka, nie
mogąc uwierzyć, że nagle nigdzie wokół nie było żadnego wampira podległego
Baltimore’om. I to sprawiło, że w Luce zapłonął nagły gniew. Przecież to tylko
cholerny Tismaneanu, nikt aż tak groźny! Z takimi parszywcami powinien sobie
poradzić w mgnieniu oka, a jednak, przygwożdżony do ściany, nie mógł się
ruszyć.
I nie tylko dlatego, że uścisk był silny, a z niego uleciały
wszystkie siły.
Największą przeszkodą był strach. Nienaturalny, irracjonalny, niezrozumiały strach, którego źródła Luca nie umiał zlokalizować.
— Myślałem — wydyszał, próbując ocalić resztki swojego
honoru — że jesteśmy w jednej drużynie…
Tismaneanu roześmiał się głośno, wyraźnie rozbawiony tą uwagą.
— To ty… — wycharczał Baltimore z coraz większym trudem — ty…
ty zabiłeś Emmeta Wattsa…
Nie wiedział, co było tego powodem, ale Tismaneanu nagle mocniej
nim szarpnął, jeszcze mocnej przyciskając do ściany.
— Wkurwiał mnie — warknął, wyraźnie wyprowadzony z równowagi
— bo się za bardzo kręcił wokół mojej kobiety. Musiałem coś z nim zrobić. To
kwestia honoru, rozumiesz!
Luca wpatrywał się w Athanasiusa z niezrozumieniem
zmieszanym z oszołomieniem i paniką, nerwowo analizując wszystko, czego się
dowiedział. Tak stresowa i jakże patowa sytuacja nie pomagała w łączeniu
kolejnych elementów układanki, a jednak gdy Baltimore’owi przyszła do głowy pewna
zakurzona, zapomniana teoria, Tismaneanu uśmiechnął się szeroko i wyjątkowo
paskudnie, jak gdyby właśnie odczytał jego myśli i potwierdzał, że wszystko się zgadzało.
A wtedy Luca zrozumiał. Na samą myśl o tym lodowaty dreszcz spłynął
mu po kręgosłupie, uzmysławiając, w jak fatalnej sytuacji się wszyscy
znajdowali.
Wtem powietrze przeszył zdławiony krzyk, a Luca poczuł, jak
serce na moment mu staje. Wszystko za sprawą obecności Mary, która zjawiła się
na miejscu w towarzystwie kilku ich prywatnych ochroniarzy. To choć częściowo
uspokoiło Lucę, mając nadzieję, że ich gwardia w moment rozprawi się z Tismaneanu.
Tym bardziej, że wokół nie widać było nikogo innego.
Jego naiwność szybko została zdemaskowana i obdarta ze
wszelkich nadziei, gdy dwóch wampirów stojących najbliżej Mary wyjęło noże, jak
na znak podstawiając ostrze pod szyję jego żony. Przerażony tym widokiem, raz
jeszcze próbował się wyrwać, choć wiedział, że nie miał szans.
— Panowie chyba właśnie złożyli ci wypowiedzenie — zauważył
swobodnie Athanasius, wzruszając ramionami. — Może za mało im płaciłaś.
Wtem Tismaneanu puścił Lucę, spoglądając na niego jak na nic
niewartego robaka. Najwyraźniej nie dostrzegając w nim żadnego zagrożenia, odszedł
kilka kroków, z uporem wpatrując się w Mary.
— Jak ja bym chciał zabić cię osobiście — mruczał
rozmarzonym tonem. — Głosy każą mi to zrobić — uzupełnił, kręcąc dłonią przy
swojej głowie — bo chyba nie jestem tak całkiem normalny. Ale hej — zakrzyknął
z przekonaniem — który normalny puściłby cię na moim miejscu wolno? Ale ja tak
zrobię — odparł uprzejmie. — Zabroniono mi cię choćby tknąć — wyjaśnił z wyraźnie
wybrzmiewającym żalem — ale nic straconego! Jak nie ja, to ktoś inny.
Jego uśmiech był iście przerażający i Luca nie miał żadnych
wątpliwości, że ten psychopata nie żartował.
— MARY, NIE ZBLIŻAJ SIĘ DO NIEGO! — ryknął Luca, spoglądając
panicznie to na Athanasiusa, to na swoją żonę. Na szczęście i nieszczęście, ta była
zbyt sparaliżowana strachem, by choćby drgnąć.
— Mary jest niezależną kobietą — pouczył go Athanasius tonem
nauczyciela karcącego niesfornego ucznia — i zrobi tylko to, co sama zechce.
Prawda, Mary? Skazać kogoś na śmierć, a resztę torturować na oczach bliskich? — wymieniał z coraz szerszym, okrutniejszym
uśmieszkiem. — Pewnie, czemu nie! Zignorować psychopatycznego doktorka
eksperymentującego na wampirzycach? Załatwione! Przegapić bandy łowców od kilku
tygodni polujących na jej terenie? Jasne, bez problemu! Mary to kobieta sukcesu
— zawyrokował Tismaneanu tonem pełnym uznania — dlatego zasługuje na
spektakularny koniec! Ty, na przykład — Athan obrzucił Lucę obojętnym
spojrzeniem — na taki nie zasłużyłeś. Ale spokojnie, to jeszcze nie teraz.
Gramy wszyscy w pewną grę — wyjaśnił wesoło — i kilku pionków nie ma jeszcze na
mecie. Poczekamy. Ale wiecie — dodał, spoglądając na Lucę i Mary z powagą — jak
to mawiają, co się odwlecze, to nie uciecze! To mogę wam zagwarantować!
Zamilkł na moment, uśmiechając się delikatnie. Wodził przez
chwilę po nich wzrokiem, jakby z ciekawością czekając na ich reakcję.
— Puścimy was teraz — wyjaśnił ze spokojem Athan — żebyście
pomyśleli, jak by tu zabić Goro. Na pewno istnieją jakieś sposoby, Luca, jako
jego dawny kompan, na pewno jakieś zna, jak tylko się skupi i obudzi swoje wszystkie
cztery szare komórki. Nas też oczywiście możecie zabić, jeśli chcecie — dodał Tismaneanu
takim tonem, jakby mówił o oczywistości — ale nie teraz. Zachowujmy się jak ludzie
honoru. My nie zabiliśmy was, choć możemy to zrobić w każdej chwili, a i wy nie
zabijecie nas teraz. Na pojedynek umówimy się kiedy indziej. Panowie, puśćcie
damę — zawołał w kierunku strażników. Ci jak na znak opuścili ręce, jedynie
łypiąc ponuro na Mary. — Proszę się nie martwić, jest pani dziś bezpieczna. Nienawidzę
niedotrzymanych obietnic i może dlatego tak cię nie lubimy — dodał, spoglądając
znacząco na Lucę — ale nie jestem hipokrytą, dlatego możecie spokojnie odejść.
Lecz jeśli nas zaatakujecie — natychmiast was zabiję.
Spojrzenie jego ciemnych, zimnych oczu aż paraliżowało, a
Luca nienawidził sam siebie za to, że tak łatwo dał się stłamsić. Lecz
świadomość swoich win oraz fakt, że Goro nigdy mu ich nie wybaczy i zechce się
zemścić najokrutniej, jak to tylko możliwe, potwornie go przerażały.
— I pamiętaj: Goro zawsze cię znajdzie. I odbierze to, co ty
odebrałeś jemu.
Po tych słowach Athanasius Tismaneanu rzucił ostatnie spojrzenie
w stronę Mary, po czym odwrócił się na pięcie, by zaraz zniknąć. Wraz z nim odeszło
dwóch strażników Baltimore’ów, reszta zaś przybiegła dopiero gdy było już po
wszystkim.
Gdy Luca się otrząśnie z szoku, stwierdzi, że powinien
wszystkich ich zwolnić. Gdy otrząśnie się z szoku uzna, że powinien jak najszybciej
zacząć działać i szukać sposobu na uśmiercenie Goro. Gdy otrząśnie się z szoku, zrozumie, dlaczego nie mieli szans zabić Athanasiusa Tismaneanu, choć
Mary tego nie mogła tego pojąć.
Gdy otrząśnie się z szoku.
Choć jeszcze nie był w stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz