ROZDZIAŁ 195

ATHANASIUS

Musiał włożyć wiele trudu w uspokojenie nerwów, choć sytuacja za bardzo na to nie pozwalała. Spotkanie z Baltimorem było co najmniej dziwne i nie do końca poszło po ich myśli. Luca sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie, wyraźnie wiedząc, czego chciał i po co tutaj przybył. Co więcej, najwyraźniej nie traktował ich jak równych sobie pomocników, a byle płotki, których jedynym zadaniem było udostępnienie mu potrzebnych informacji. Nie ulegało wątpliwości, że Batimore wiedział znacznie więcej, niż twierdził; Athan podejrzewał, że Luca miał podejrzenia, kto dokładnie stał za tym atakiem. Jednak wiele rzeczy się tu nie zgadzało i równie wiele niepokoiło. Ich niespecjalnie mile widziany gość wyraźnie się przeląkł, gdy zobaczył strzałki: jakby to one były dla niego ostatecznym potwierdzeniem ponurych podejrzeń. Jednak zaraz nastąpiła zmiana nastroju i nagle Baltimore stwierdził, że wszystkim się zajmie, tym samym sugerując, że zagrożenie wcale nie jest aż tak duże, jak myśleli. Albo — że jest poza ich zasięgiem. 

Cokolwiek Luca miał na myśli, łowcy mieli być od teraz problemem wyłącznie Baltimore'ów. Ich powinien interesować tylko Emmet. Niebawem chciał wrócić do Stanów, gdzie z pewnością będzie miał zapewnioną najlepszą ochronę. Także teraz, przebywając w Blickling, był bezpieczny i tylko na tym Athan powinien się skupić.

Właśnie dlatego zacisnął zęby, słysząc wręcz haniebną odzywkę Arii do Luci. Wiedział, że jego partnerka też była zestresowana i przejęta, dlatego darował sobie reprymendę, choć musiał włożyć w to wiele wysiłku. Dodatkowo Watts miał się dowiedzieć, z czego właściwie wynikała ich niechęć do Baltimore’ów, a tego Athan słuchać nie zamierzał — wystarczyło mu, że sam to wszystko przeżył. Był zdania, że Emmet miał prawo wiedzieć, tym bardziej, jeśli Aria zdecydowała mu się o wszystkim powiedzieć. Athan nie miał monopolu na opowiadanie o tym, co się wydarzyło w połowie lutego, dlatego nie miał jej tego za złe. Ale nie odczuwał też specjalnej ochoty jej w tym towarzyszyć, co, jak sądził, powinna rozumieć.

Aria dołączyła do niego jakiś czas później i wyraźnie było widać, że ta rozmowa w pewien sposób jej ulżyła. Mógł się domyślić, że ukrywanie przed przyjacielem tak istotnych informacji nie było ani łatwe, ani przyjemne i choć prawda była brutalna, zapewne oboje się cieszyli, że nie mieli już przed sobą żadnych tajemnic. Athanasius rozumiał to tym bardziej, że sam niedawno przerabiał to z Arią, a ulga, którą czuł na myśl o swojej oczyszczonej karcie, nie znikała aż po dziś dzień.

Zaczęło się przyjemnie; zawsze lubili wymieniać się swoją krwią, aż w pewnym momencie ten rytuał stał się dla nich bardzo intymny, a tym samym sprawiający jeszcze więcej przyjemności. Westchnął głęboko, gdy poczuł, jak jej kły wbijają mu się w szyję, gdy zaś delikatnie ujęła w dłonie jego twarz, spoglądając głęboko w oczy, poczuł ogniste dreszcze rozlewające się po całym ciele. Ciepło, jakie odczuwał w każdej komórce ciała z radosną słodyczą uświadamiało mu, jak bardzo kochał Arię i że wreszcie, po całych setkach lat, czuł się szczęśliwy. Tylko dzięki niej i tylko dla niej.

Potem, niestety, było już nieco gorzej.

— Aha, zapomniałam, że jestem na ciebie zła!

Aż go zatkało, gdy to usłyszał, zwłaszcza że dalsza część wyjaśnień tylko jeszcze bardziej go zdenerwowała. I o ile tuż po wyjściu Baltimore’a chciał Arii odpuścić reprymendę, tak tym zarzutem sama się na niego skazała.

— A co niby, twoim zdaniem, miałem zrobić?! — zawołał z jawnym oburzeniem, patrząc na ukochaną bez zrozumienia. — Powiedzieć, że nie jest tu mile widziany, bo mnie niedawno jego ludzie po plecach podrapali, i nie potrzebujemy jego pomocy? Jasne, że jej potrzebujemy! — krzyknął, ostrożnie zsuwając ją ze swoich kolan, by po chwili wstać i zacząć przechadzać się nerwowo po sypialni. — Aria, my nie jesteśmy jakąś wampirzą strażą, żebyśmy brali wszystko na swoje barki! Sprawa Elijaha to jedno, atak na Emmeta drugie, ale czy nie widzisz, że nas to wszystko przerasta? Nie jesteśmy jak bohaterowie jakichś durnych komiksów czy filmów, którzy zawsze ze wszystkim sobie poradzą! To jest rola Baltimore’ów, właśnie ich! Muszą wiedzieć, co się dzieje i muszą temu przeciwdziałać, jeśli nie chcą, by problem łowców rozrósł się do zastraszających rozmiarów! Więc niech sobie zbiera te lotki — a co ja niby miałbym z nimi zrobić? — spytał, znacząco rozkładając ramiona. — Przekazaliśmy je Malcolmowi, on zrobi, co swoje, a resztą niech zajmują się Baltimorowie, bo to ma być teraz głównie ich problem!

Zdawało mu się, że wyrażał się jasno i że to, o czym mówił, było oczywiste. Tym bardziej nie rozumiał reakcji Arii i jej protestów dotyczących wpuszczenia tu Baltimore’a. Gdy zaś przypomniał sobie, jak jego dziewczyna potraktowała na odchodne jednego z najważniejszych wampirów w kraju, aż włos zjeżył mu się na karku, a wnętrzem targnęła gwałtowna złość.

— I coś ty sobie myślała — syknął wściekle, wpatrując się w nią uparcie — w tak chamski sposób żegnając Baltimore’a?! Zawsze byłaś wyszczekana i nigdy nie bałaś się wyrażać swojego zdania, co zwykle przekuwałaś na zaletę, ale wszystko ma swój umiar! I łatwo przesadzić, przez co pewność siebie jest odebrana za arogancję i brak ogłady! Tej, w której naukę ja i Elijah włożyliśmy tyle czasu i wysiłku! Luca Baltimore to nie jest żaden twój znajomy z dalekich podróży, tylko, do cholery, ktoś diabelnie ważny! Ktoś, kto ma nam pomóc i ktoś, kto ma nas nami taką władzę, że najwyraźniej nawet sobie tego nie wyobrażasz! Przypominam ci — krzyknął, coraz trudniej panując nad złością — że mieli mnie skazać na śmierć, a jednak oszczędzili! I wiesz, co jeszcze ci powiem? Kara śmierci była w moim przypadku jedyną słuszną opcją, bo wielu za mniejsze występki mordowali! Myślałem, że nawet się ucieszyłaś, jak mnie ułaskawili — syknął sarkastycznie — zwłaszcza że, kto wie, może to dzięki niemu! Pamiętasz, że przed odczytaniem wyroku ktoś nagle wpadł na salę i wyszeptał coś Matce, przez co mocno się zmieszała? Przecież to był on, Luca! Więc w taki sposób wyrażasz swoją wdzięczność?! — pytał, coraz bardziej podnosząc głos. — Było mi za ciebie wstyd! — krzyknął z dobitną szczerością. — Chcesz być panią domu, to się zachowuj jak pani domu, a nie jak rozwydrzona, zbuntowana nastolatka!

Wiedział, że to co powiedział, brzmiało bardzo ostro i że Aria miała prawo za coś podobnego cisnąć w niego wazą, zwyzywać albo się śmiertelnie obrazić i przestać odzywać. Albo to wszystko naraz. Jednak mogła nie wspominać o swoich zarzutach, to wtedy i on siedziałby cicho, tak jak to sobie obiecał po wyjściu Luci. Teraz już wiedziała, co o tym wszystkim sądził i naprawdę nie potrafił pojąć, dlaczego Aria posłużyła się tak niską odzywką. Wiedział, że stać ją było na coś więcej i nawet jeśli sam nie ufał Luce i czuł, że Baltimore coś kombinował, nie miał wyjścia i musiał liczyć, że sprawa łowców będzie dla niego priorytetem. Bo w to, że się tym naprawdę przejął, nie było żadnych wątpliwości.

 

Kolejny tydzień nie przyniósł wielu zmian — może poza tą, że po ostatniej kłótni Aria i Athan się do siebie nie odzywali. Vasco przeniosła się do swojej starej sypialni, a jej Stwórca nawet nie protestował; oboje cały czas byli na siebie źli, jednocześnie zdając sobie sprawę, że w końcu nagle wszystko z nich zejdzie i zaczną się zachowywać tak, jakby żadna sprzeczka nie miała miejsca — zawsze tak było. Dlatego Athan wolał się skupić na pilniejszej kwestii. Malcolm zadzwonił do Athana i wyjaśnił, że nie znalazł zbyt wiele poza tym, co powiedział im ostatnio, ale obiecał skontaktować się z kimś, kto lepiej się znał na podobnych dziwactwach. Tismaneanu podziękował mu grzecznie za pomoc, ale w kościach czuł, że ani Malcolm, ani ktokolwiek inny, już nic tam nie znajdzie. Baltimore wyraźnie im zasugerował, że z czymkolwiek się mierzyli, nie mieli szansy ani tego wykryć, ani tym bardziej zwalczyć.

Dobrą wiadomością był brak ataków w ciągu tego tygodnia. Między innymi dlatego Emmet zdecydował, że w ciągu kilku najbliższych dni powinien wyjechać do Stanów. Na miejscu otrzymałby lepszą ochronę, poza tym wszyscy mieli nadzieję, że łowcy nie zapuszczą się za nim aż za wielką wodę. Marisa miała jeszcze zostać w Blickling, za to Antony obiecał, że rozejrzy się po okolicy i będzie miał oczy dookoła głowy, informując ich o wszystkich podejrzanych znakach i aktywnościach, jakie tylko dostrzeże. To mogło im mocno pomóc, zwłaszcza że obecnie nikt nie mógł się czuć w pełni bezpiecznie.

Kolejny tydzień nie przyniósł wielu zmian.

Aż któregoś ranka obudził ich głośny, rozdzierający wrzask.

Gdy Athan usłyszał ten mrożący krew w żyłach dźwięk, zerwał się gwałtownie z łóżka, czując, jak serce mocno mu łomocze. W bezmyślnej panice najpierw pomyślał, że to Arii coś się stało i to ona krzyczała, w tym stresie nie będąc w stanie rozpoznać jej głosu. Wybiegając na korytarz, próbował zlokalizować źródło dźwięku, jednocześnie w roztargnieniu rozglądając się dookoła. Niewiele myśląc, rzucił się w stronę sypialni Arii, lecz nie zdążył chwycić za klamkę, gdy drzwi otworzyły się na oścież. Naprzeciw stanęła mu Aria: silnie zaniepokojona, ale cała i zdrowa. Odetchnął z ulgą, lecz tą szybko rozdarł kolejny wrzask i tym razem Athan był pewien, do kogo należał i skąd dochodził.

Biegnąc w tamtą stronę jak na złamanie karku, rzucili się w stronę właściwych drzwi, lecz te pozostawały szeroko otwarte. W progu leżały resztki potłuczonej porcelany umoczonej w kałuży herbaty, już w ten sposób sygnalizując tragedię, jakiej mieli za chwilę doznać.

Na skraju łóżka siedział Antony, usiłując ostrożnie tulić do siebie roztrzęsioną, zapłakaną Marisę. Wampirzyca pochylała się nad śpiącym Emmetem, obejmując go, układając głowę na jego piersi, głaszcząc po włosach i raz za razem podnosząc wzrok na jego pobladłą, spokojną twarz, by ponownie wybuchnąć głośnym, dławiącym płaczem.

Sparaliżowani tym widokiem, w pierwszej, krótkiej chwili nie wiedzieli, co zrobić i dopiero po paru sekundach Athan ocknął się z letargu, by wciąż nieco niepewnie podejść do łóżka. I choć podskórnie przygotowywał się na ten widok, momentalnie wstrzymał oddech, a jego serce na moment stanęło. Drżący, przerażony, dogłębnie zszokowany, wpatrywał się w szeroko otwarte, puste, szklane oczy Emmeta. Zmrożony tym, co ujrzał, poczuł, jak temperatura w pomieszczeniu gwałtownie spada, a przeszywający chłód owija się boleśnie wokół każdego, kto przebywał wewnątrz. Sprawdzenie pulsu było tylko formalnością, lecz Athan zrobił to niemal automatycznie, tylko potwierdzając coś, czego wszyscy byli już pewni.

Ostatnim dowodem była lotka tkwiąca w szyi Emmeta. Intensywna czerń okalających ją piór mroziła krew w żyłach.

Marisa, bez ustanku opłakująca swojego Stworzonego, zdawała się nie dostrzegać nikogo poza Emmetem. Antony próbował ją pocieszyć, lecz zanim Athan się odwrócił, wychwycił jego przepraszające spojrzenie. Nie wiedział, za co Młody przepraszał, dlatego ledwie zauważalnie kiwnął głową, po czym momentalnie odszukał stojącego w progu Isha, każąc mu jak najszybciej sprawdzić całą posiadłość i zabrać stamtąd zesztywniałą z szoku Jehanne.

Wtedy jego wzrok osiadł na Arii i to, na swój okrutny sposób, było najstraszliwszym widokiem, jaki zastał tego ranka. Wampirzyca wpatrywała się w ciało Wattsa niemal beznamiętnym wzrokiem i każdy, kto nie znał jej dość dobrze, uznałby to za przejaw braku szacunku lub wyraźny znak, że ta śmierć nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. Jednak Athan znał ją z nich wszystkich najlepiej. Wiedział, że było bardzo źle, gdy Aria wściekała się i krzyczała. Wiedział, że było bardzo źle, gdy Aria płakała i szalała z rozpaczy.

Ale zdecydowanie najgorzej było, gdy milczała.

Mówią, że jest taka granica bólu, za którą zaczyna się uśmiech. U jego wybranki za tą granicą czaiły się cisza i zobojętnienie. Aria nieraz zarzucała Athanowi, że zamiast otwarcie mówić o swoim cierpieniu, wszystko w sobie tłumił, ukrywając głęboko na dnie. Aria zwykle robiła dokładnie na odwrót; zawsze była bardzo otwarta, czasami aż za bardzo. Ale nie wtedy, gdy aż tak cierpiała.

Nie wtedy, gdy patrzyła na blade, znieruchomiałe ciało Emmeta.

Zdając sobie sprawę, że powinien teraz towarzyszyć Ishmaelowi i dołożyć wszelkich starań, aby dokładnie obejrzeć posiadłość, wezwać policję, powiadomić Matta i kierować wszystkim, co miało się tu dziać, zdecydował się na coś zupełnie innego. W iście naturalnym odruchu natychmiast podszedł do Arii, ostrożnie, choć dość stanowczo zamykając ją w swoich ramionach. Milcząca, koszmarnie blada, drżała delikatnie, ale był to jedyny objaw jej słabości. I choć mogło to trwać tylko chwilę, ponieważ zaraz musiał dołączyć do Isha, wiedział, że Aria tego potrzebowała. Chociaż na chwilę i chociaż odrobiny.

Podobnie zresztą jak on.

 

Roztargniony, przerażony i zestresowany, nie wiedział, co robić. Nie wiedział, czy wziąć Antony’ego ze sobą, aby przyspieszyć przeszukiwania posiadłości, czy jednak pójść tylko z Ishem. Ostatecznie zdecydował się na tę drugą opcję; bał się zostawić Arię i Marisę same, więc Antony mógł mieć je na oku. Ish zdążył już powiadomić policję, tym samym informując o wszystkim Matta. Wraz z Athanem sprawdzali każde wejście, każdy odczyt z kamery i czujnik ruchu, ale nic nie udało im się znaleźć — wszystko wyglądało tak, jakby nie stanęła tu żadna obca noga. Najbliższe otoczenie posiadłości też nie zdradzało żadnych niepokojących tropów, ale tego nie mogli być pewni i woleli zostawić to lepszym od siebie, dlatego ostatecznie się wycofali w obawie, że przypadkiem zadepczą jakieś ślady. Jednak wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały na to, że nikt obcy nie dostał się do środka.

A jednak Emmet był martwy.

Dławiąca duszność atakowała go za każdym razem, gdy przywoływał przed oczy ten przerażający widok. Tuż po niej pojawiał się palący wstyd na myśl, że najbardziej żałował nie samego Emmeta, a faktu, że został zamordowany pod jego dachem, pod jego opieką. Tego nie mógł sobie wyparować i momentami aż chciało mu się wyć z żalu, zawodu i rozczarowania samym sobą. Jak mógł do tego dopuścić?! Jak mógł trzymać pod swoja opieką najważniejsze osoby w swoim życiu, nie upewniwszy się wcześniej, że wszyscy byli w stu dziesięciu procentach bezpieczni?! Odpowiadał za ich bezpieczeństwo — tak samo jak teraz odpowiadał za śmierć Emmeta. Silnie drżący i dławiony nieznośnym poczuciem winy, poczuł nagłe mdłości, zbyt wycieńczony natłokiem koszmarnych myśli, okrutnych wniosków i tragicznych wydarzeń.

Zawiódł, choć nawet nie wiedział, co poszło nie tak, by móc to jakkolwiek naprawić.

Lecz co miał do naprawienia? Co, jeśli właśnie ziścił się najczarniejszy scenariusz?

 

Nie wiedział, co robić.

 

Nie wiedział, co robić, gdy jak przez mgłę obserwował krążącą po jego domu policję. Nie pamiętał, co odpowiadał, gdy go przesłuchiwano. Nie pamiętał, jak zareagował na czyjeś jakże słuszne spostrzeżenie, że morderca, kimkolwiek był, najwidoczniej miał okazję zabić ich wszystkich, a jednak zdecydował się tylko na Emmeta.

Pamiętał tylko, że ani na moment nie chciał wypuszczać Arii ze swoich ramion, mogąc się tylko domyślić, że była w jeszcze gorszym stanie od niego. Pamiętał, że wstyd mu było spoglądać na Marisę, a gdy już mu się udało, przyjaciółka natychmiast odwracała wzrok, wyraźnie dając mu znać, by nawet się do niej nie zbliżał. W tamtym momencie dostęp do Marisy miał tylko Antony, który z nich wszystkich — może wraz z Ishem — zachowywał zimną krew i jasny umysł.

Jednak jeśli myślał, że już nie mógł się gorzej czuć, szybko wyprowadzono go z tego błędu. Cichy, zachrypnięty, wprost upiornie brzmiący głos dobiegł go gdzieś z tylu. Lodowaty dreszcz spływający mu karku zdawał się ostrzegać, by się nie odwracał, lecz jakże mógłby tego nie zrobić, koro wzywała go Marisa? Ta, której był najwięcej winien.

Gdy wstał, odwracając się w jej stronę, miał nadzieję zebrać w sobie cale odwagi rozszarpanej na strzępy odwagi i cokolwiek wypowiedzieć, choćby marne wyrazy współczucia. Jednak wiedział, że nie zdoła, gdy tylko ją ujrzał. Czarne, zawsze idealnie wygładzone włosy miała rozczochrane i gdzieniegdzie zmoczone od łez. Przeraźliwie bladą twarz zdobiły niezdrowo zaczerwienione policzki oraz sine wory pod oczami. Jednak najgorszy był uśmiech, silnie drżący, chwiejący się  na granicy nienawiści, rozpaczy i czegoś na podobieństwo koszmarnej groteski — jakby Marisa była o krok od tego, by po prostu zacząć się śmiać, nie dając wiary tragedii, która ją spotkała.

Dlatego, z całkowicie ściśniętym gardłem i mocno bijącym sercem, nie był w stanie powiedzieć nic. Choć powinien. Podskórnie czuł, że musiał coś powiedzieć.

Nie dał rady.

Dlatego mówiła ona.

— J-jak… jak mogłeś… — szeptała ledwie wyraźnie z mocno zaciśniętymi zębami. — Miał być tu bezpieczny… Jak mogłeś… dlaczego…

Kolejne słowa zagłuszyło głośne łkanie, któremu Marisa po chwili całkowicie się poddała. Opadając ciężko na podłogę, płakała, wyła i krzyczała, mając złudną nadzieję, że wyrzucenie z siebie tych emocji przyniesie jej choć odrobinę ulgi. Nie przyniosło, lecz przynajmniej Marisa nie miała siły odsunąć od siebie Athana, gdy ten w nagłym zrywie do niej podbiegł, ostrożnie ją tuląc.

Powinna go odrzucić. Wiedział, że chciała to zrobić.

Aż wreszcie zdobyła się na ostatnie zdanie. Ostatnie pytanie. Tylko tyle. I aż tyle.

 — Dlaczego… dlaczego go zabiłeś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^