ROZDZIAŁ 194

Jehanne

Była tak podekscytowana spotkaniem, że same przygotowania do niego trwały kilka godzin. Nigdy jeszcze nie uczestniczyła w czymś takim, dlatego czuła małą presję, ale mimo wszystko cieszyła się, że będzie mogła towarzyszyć wampirowi. Przebierała się kilka razy, kompletując zestawy ubrań i dodatki. Nie mogła się zdecydować, a więc w efekcie nieco przesadziła z kreacją. Bardzo chciała zrobić wrażenie na ukochanym, chciała by patrzył na nią z podziwem tak, jak ona patrzy na niego każdego dnia. Pragnęła być dla niego ozdobą, a przede wszystkim, nie chciała go sobą znudzić. Miała wrażenie, że ktoś taki, jak Ish, ktoś kto ma wszystko, jest wymagający pod tym względem. Bała się, że któregoś dnia po prostu przestanie mu zależeć, że pojawi się ktoś ładniejszy, bardziej interesujący od niej i jego zapał minie. Musiała go czymś zaskakiwać, sprawiać, by przez cały czas czuł podekscytowaniem. Nigdy wcześnie nie czuła tak silnych uczuć wobec drugiej osoby, choć trochę lat życia już za sobą miała. Spotkanie wampira było dla niej, jak nowy rozdział, jak kolejna szansa od losu. Oboje bardzo się różnili, a jednak idealnie do siebie pasowali. Jehanne dodawała mu uroku, sprawiała, że jego oblicze jaśniało. Ishmael z kolei potrafił zapanować nad jej wielkim entuzjazmem, przyhamować emocje. Uwielbiała moment, w którym ją uspokajał i jak to robił. Wystarczyło, że na nią spojrzał, a już topniała. W sprawach łóżkowych natomiast śmiało za nią podążał i chętnie oddawał się w jej ręce, choć sam nie pozostawał dłużny. Lubiła na niego patrzeć, na układające się pod skórą mięśnie. Nie musiała już go podglądać na siłowni. 

Kiedy zeszła na dół, w pierwszej chwili zobaczyła zachwyt na twarzy Drawsona i ucieszyła się, że się jej udało, bo o to jej przecież chodziło. Serce zaczęło bić jej mocniej, a nogi lekko się ugięły, kiedy wyobraziła sobie, co będą robić po spotkaniu. Gdy jednak się odezwał, cały czar prysł, w tym jej zapał. Chciała iść się przebrać, jednak nie mieli tak dużo czasu, więc pojechała do fabryki sera odstawiona, jak na bal. Było jej strasznie głupio, ale nic już z tym nie mogła zrobić. Przepraszała Isha w samochodzie, jednak mężczyzna zapewnił, że nic złego się nie stało i obracał to w żart. 

Nie śmiał się natomiast, kiedy pan Simons nie mógł oderwać od niej oczu. Trochę go kokietowała, z premedytacją wystawiając Ishmaela na małą próbę. Czy był zazdrosny? Jeśli tak, to skrzętnie to ukrywał. Jehanne robiła wszystko, aby kontrakt doszedł do skutku, a na koniec dostała jeszcze kosz sera. Starszy mężczyzna był nią wprost oczarowany i pozwalał sobie nawet na flirt, choć bardzo subtelny. Kobieta przygotowała się wcześniej do rozmowy, wyszukując informacje w Internecie na temat fabryki i rodzajów sera. Zadawała pytania, była ciekawa i to chyba spodobało się najbardziej właścicielowi. Na Isha łupał tylko nieprzychylnie i chociaż nie powinna, to w duchu śmiała się z tej całej sytuacji. Ot co, poważny biznesmen. Po wszystkim pożegnali się, a Jehanne obiecała, że odwiedzi pana Simonsa na Malediwach, bo tam sugerowała, by spędził emeryturę. Objęła go na pożegnanie i życzyła dużo zdrowia. Sama rozmowa była dość przyjemna i nie czuła się wcale osaczona przez mężczyznę. Był przede wszystkim dżentelmenem i było to widać, słychać i czuć. 

Stojąc na niewielkim wzniesieniu przy parkingu, spojrzała na Ishmaela, który podziwiał okolice. Ona sama ledwo mogła oderwać wzrok od tafli krystalicznego jeziora, w którym odbijało się światło latarni poustawianych wzdłuż linii brzegowej. 

- Wiesz, że mieszkal tu kiedyś hrabia Boden? Słynął z tego, że lubił seks. Ten budynek, to istna jaskinia rozpusty. Podobno bywała tu Katarzyna Wielka i to on zbudował dla niej ten słynny stelaż dla konia, z którym miała yhym yhym no wiesz -  poczuła, że jej policzki się zarumieniły, więc szybko postanowiła zmienić temat. Nagle coś wpadło jej do głowy, dziwna głupkowata myśl. Miała nadzieję, że poprawi mu humor, bo wydawał się nieco przygaszone, zapewne zmęczony i przepracowany. Nawiązywała do filmu, który ostatnio oglądali i który tak się jej spodobał, że cały czas nuciła pod nosem jedną z piosenek. Miłość rośnie wokół nas, w spokojną jasną noc... 

- Wszędzie tam, dokąd sięgają słoneczne promienie, jest nasze królestwo. Potęga władcy wschodzi i zachodzi, jak słońce. Nadejdzie dzień, kiedy zachód wyznaczy kres mojego panowania, a z nowym świtem narodzi się twoja władza. – powiedziała poważnym głosem, unosząc nieco rękę i zataczając koło nad głową. Ish spojrzał na nią i milczał przez chwilę, a później roześmiał się cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem. Król Lew to istna kołomyja emocji: można się śmiać, a zaraz wzruszyć. Płakała, jak dziecko, gdy zginął Mufasa, dostrzegając, że i Drawsonowi łezka się w oku zakręciła, ale starał się to ukryć. Uważała, że ten kto nie wzruszył Król Lew, nie ma serca. 

- Pizza w domu brzmi kusząco, ale tylko pod warunkiem, że zjemy ją w samej bieliźnie albo bez niej. Uwielbiam patrzeć na twoje ciało – wymruczała, obejmując Ishmaela. Posłała mu delikatny uśmiech uwieńczony przeciągłym spojrzeniem. Niedługo później skierowali się w stronę samochodu, by udać się do centrum miasta po jedzenie.

- Właściwie, tak sobie myślę, że siedzę w Blickling, jak pasożyt. Nie chcę być dla nikogo ciężarem. Aria i Marisa oddają mi swoje ubrania i inne rzeczy, bo nie mam nic swojego. Wszystko, co miałam zabrał Blome i niestety nie ma szans na odzyskanie czegokolwiek. Sprzedał mój dom we Francji i Szkocji oraz wszystkie kosztowności i pamiątki – odezwała się cicho, gdy mężczyzna zatrzymał się na światłach. Już od jakiegoś czasu ten pomysł chodził jej po głowie i chciał poruszyć temat z Ishem, ale nie było ku temu okazji. Zawsze coś było ważniejsze. 

- Doceniam waszą pomoc, ale chciałabym mieć coś swojego. Nie chcę być twoją utrzymanką – spojrzała na niego niepewnie. Wiedziała, że tak jej nie odbierał, ale ona sama nie czuła się w tej sytuacji komfortowo. Nie zamierzała prosić go o pieniądze, a czasem potrzebowała małych zakupów, np kiedy kończyły się jej środki higieny. Czuła zażenowanie i wstyd za każdym razem, kiedy zwracała się do Arii w tej sprawie. Kobieta nigdy nie zachowała się wobec niej tak, by poczuła niechęć lub wyższość, ale i tak trudno jej było prosić o głupie waciki i krem. 

- Co myślisz o rozszerzeniu produkcji samogonu Madame Rosmerty? Zajęłabym się dystrybucją na terenie Anglii. To dobry trunek, co więcej działa zarówno na ludzi, jak i na nadprzyrodzonych. Wystarczy dobra reklama i można na tym nieźle zarobić. Chciałabym też coś wnosić do domu, a nie tylko na was żerować – wyjaśniła z westchnięciem. Niby spoglądała przed siebie, ale obraz nieco jej się zamazywał. Stresowała się tym, jak Ish zareaguje na to wszystko.

- Zrobiłam już biznesplan, oszacowałam wstępnie wszystkie koszty. Jeśli zechciałbyś zerknąć na to w wolnej chwili, to byłabym wdzięczna – zrobiła słodką minkę i spoważniała zaraz, przechodząc w końcu do sedna sprawy.

- Jeśli pomysł ci się spodoba, to poproszę cię o pożyczkę lub inwestycję. I to nie ma być na zasadzie, że potraktujesz mnie ulgowo i dasz mi kasę. Masz sprawdzić, czy to ma sens, czy chcesz zainwestować we mnie i mój biznes. Szczera propozycja, szczera ocena i pieniądze. Jeśli uznasz, że to do dupy, to koniec tematu i znajdę coś innego. I podkreślam słowo pożyczka. Nie jałmużna. Wszystko, co do grosza oddam – powiedziała na wydechu i spojrzała na niego dopiero, gdy zatrzymał auto pod pizzerią. Nawet nie zwróciła uwagi, że już dojechali.

- Wiem, że to kiepski czas na takie plany i nie zamierzam otwierać firmy jutro, czy za tydzień. Zajmę się tym, jak uporamy się z łowcami – zapowiedziałam, odpinając pas. Obróciła się w stronę mężczyzny i cierpliwie czekała na jego odpowiedź.

 Aria Vasco

Po opuszczeniu szpitala skierowali się od razu do kobiety, którą polecił Matt. Wampir był sceptycznie nastawiony, ale ona wprost nie mogła się doczekać. Fascynował ją mistycyzm, wróżby i przede wszystkim ludzie, którzy owiani byli taką tajemniczą, niezwykłą aurą. Uwielbiała słuchać przepowiedni, nawet jeśli nie raz wyssane były z palca i nic nie znaczyły. W swojej pracy nie raz spotykała właśnie takie osoby, korzystała ze wskazówek szamanów, medium i wróżbitów. Niekiedy wyprowadzali ją w pole, ale w większości przypadków, to co mówili zgadzało się z prawdą. Dzięki nim odkryła miejsca, w których od wieków nie stanęła ludzka stopa. Nieskalane cywilizacją świątynie, jaskinie, grobowce. Podziwiała ludzi, którzy potrafili łączyć się z różnymi bytami, przepowiadać przyszłość, widzieć przeszłość.

Gdy tylko weszli do księgarni, a kobieta zrobiła im małą analizę osobowości, Aria wyszczerzyła się radośnie i z optymizmem przyjmowała wszystko, co staruszka mówiła. Athanasius nie podzielał jej zdania, ale mogła się tego po nim spodziewać. W końcu był tym, który stał po stronie nauki, a nie ludowych wierzeń. Aria nie uważała, że wizyta w bibliotece była stratą czasu.

- A nie przyszło ci do głowy, że coś mogło ich poróżnić? Dwóch przyjaciół i jeden zakon. Mogę się tylko domyślać, że poszło o to, kto ma być przywódcą. Zachłanność i chęć zdobycia władzy poróżniły już nie jednych przyjaciół. Ludzie nienawidzą się z mniej błahych powodów, o czym mówi historia. – powiedziała cicho, spoglądając na ukochanego. Coś podpowiadało jej, że to dobry trop i że za wszystkimi atakami stoją te same osoby. Zawsze ufała swojej intuicji, która nigdy jej jeszcze nie zawiodła. To samo było w przypadku Antonego, przy którym cały czas jakiś cichy głosik w głowie mówił uważaj. Ignorowała go od momentu, gdy powiedział o ataku i poniekąd ocalił Emmeta, jednak nie był osobą, której powierzyła by swoje życie i do której zwróciłaby się w pierwszej kolejności o pomoc.

Po powrocie do domu, Athan został w salonie, a ona wzięła szybki prysznic. Stojąc pod zimnym strumieniem, dumała o wszystkim, czego się dowiedzieli i próbowała poskładać to w całość. Brakowało wielu elementów. Przede wszystkim powinni dowiedzieć się, kto założył zakon i z jakiego powodu ewoluował on z obrońców, w zabójców.  Te dwie kluczowe informacje były niezbędne do tego, by wiedzieć kto tak naprawdę im zagraża. Nie potrafiła znaleźć w głowie wskazówki, która mogłaby na prowadzić ich na właściwy trop. Gdy dołączyła do ukochanego w salonie, dostrzegła że był jeszcze bardziej markotny niż wcześniej, jak się okazało, miał ku temu powody.

Aria siedziała na fotelu pod oknem z założonymi na piersi rękoma i bacznie przyglądała się ciemnowłosemu mężczyźnie. Miała minę trochę, jak obrażone dziecko, ale nic nie mogła na to poradzić. Była wściekła, że Athan zgodził się na wizytę kogokolwiek z rodu Baltimore. Koniec końców to był jego dom i on decydował, kogo chciał w nim gościć. Cała rozmowa z Lucą była dziwna, a wampirzyca aż kipiała ze złości, gdy traktował ich w tak protekcjonalny sposób. Szarogęsił się, jakby był u siebie i Vasco nie mogła tego znieść. Traktował ich z góry i to chyba najbardziej jej przeszkadzało. Nie chciała przerywać rozmowy i bardzo dużo ją to kosztowało. Czuła niemal fizyczny ból, że nie mogła kopnąć ich gościa w dupe. 

- Panie Baltimore! Proszę pozdrowić małżonkę. Szkoda, że też nie wpadła z wizytą, ale pewnie jest bardzo zajęta. Tortury zabierają wiele czasu – wypaliła, gdy Luca szykował się do wyjścia. Zatrzymał się w progu i odwrócił powoli w stronę Arii. Przez chwilę piorunował ją wzrokiem, ale ona pozostała nieugięta i dumnie unosiła głowę, nie mając zamiaru ugiąć się pod jego wzrokiem. Kąciki ust mężczyzny uniósł się lekko w górę, po czym przeniósł wzrok na Athana i opuścił Blickling bez słowa.

- Co za cham! No cham! – warknęła Vasco wstając z impetem z fotela i podchodząc do okna. Obserwowała, jak sylwetka mężczyzny ginie w mroku między drzewami. Łazi tak, jakby miał kija w dupie.

- Nie powinniśmy mu niczego mówić. On coś kombinuje, jestem pewna. Co to w ogóle miało być? To on do nas przylazł i jeszcze twierdzi, że nam pomaga. Pfff, tupet to on ma – prychnęła Aria, zerkając gniewnie na Athanasiusa. Miała żal, że pozwolił mu wejść bez uzgodnienia tego z nią. Wszystko co prawda należało do Athana, ale sądziła iż w tak istotnej kwestii miała coś do powiedzenia. Poczuła, jak oblewa ją fala zawodu i rozczarowanie. Po raz kolejny podjął decyzję sam.

Emmet nie miał pojęcia, co się dzieje, dlatego Aria uznała, że czas wtajemniczyć go, choć pokrótce, w całą sprawę związaną z Blomem. Westchnęła głośno i opadła ponownie na fotel, przymykając na moment oczy. Nie miała ochoty wracać wspomnieniami do tych wydarzeń, ale mężczyzna miał prawo wiedzieć.

- Baltimore. Nie lubimy ich i zaraz dowiesz się dlaczego – oznajmiła, rozsiadając się wygodnie i zaczynając opowiadać. Athanasius wymknął się z gabinetu niepostrzeżenie, zapewne nie chcąc im przeszkadzać. Watts był w ciężkim szoku, ale rozumiał powód, dla którego Aria nie powiedziała mu o tym od razu.

- Nie chciałam zasypywać cię złymi wiadomościami i w ogóle do tego wracać. To wszystko nadal jest trudne. Miewam koszmary i czuję ogromne poczucie winy przez to, co musiał zrobić Athan. Sama bym to dla niego zrobiła – przyznała z lekkim uśmiechem, gdy mężczyzna objął ją i ucałował lekko w skroń. Porozmawiali jeszcze dłuższą chwilę i w końcu się pożegnali, by każde mogło udać się do swojego pokoju i odpocząć. Ona sama była wykończona, bo ostatnio nie spała zbyt dobrze. Nikt z nich.

Athanasiusa zastała przy kominku w sypialni. Był już po kąpieli, z lekko wilgotnymi włosami, ubrany tylko w luźne szorty. Uśmiechnęła się lekko i zbliżyła do niego, wsuwając się na kolana wampira. Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi, a gdy wyczuła pulsującą żyłę, wprost nie mogła się oprzeć.

- Mogę? – zapytała cichutko, a gdy pozwolił, wgryzła się w skórę i zaczęła wysysać krew. Metaliczny posmak, nieco słodki, sprawił, że po całym jej ciele przeszły dreszcze. Usłyszała, jak Athan cicho mruczy, najwyraźniej zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zawsze lubili wymieniać się krwią, jeszcze gdy była tylko jego Stworzoną. Być może to zbliżyło ich do siebie tak bardzo. Gdyby nie to, że wampirza krew była właściwie bezwartościowa dla drugiego wampira, to wystarczyłoby jej pożywianie się na Athanie. Sama również chętnie dzieliła się swoją krwią z ukochanym. Oderwała się w końcu od jego szyi i zlizała starannie niewielką, czerwoną stróżkę, która spłynęła na obojczyk mężczyzny. Obserwowała, jak dwie, maleńkie dziurki po jej kłach niemal od razu się zasklepiają

- Jeśli masz ochotę, to też możesz się napić – spojrzała na niego z uśmiechem i delikatnie dotknęła jego twarzy. Zaczesała kilka kosmyków włosów za ucho i ułożyła dłonie po bokach jego twarzy, tak by poczuć pod palcami zarost.

- Myślę, że Baltimore dobrze wie, co jest w tych lotkach. Wie, kto za tym wszystkim stoi i jak sam zauważyłeś, boi się. To nie są zwykli Łowcy. To ktoś bardzo, bardzo potężny – stwierdziła, zastanawiając się w myślach, dlaczego zawsze to oni są w centrum złych wydarzeń. Czy w całej Anglii nie ma innych wampirów? Myślała, że wyczerpali już pulę przesrania na to stulecie i chwilowo mają spokój.

- Aha, zapomniała że jestem na ciebie zła! Coś ty sobie myślał, pozwalając mu tu przyjść?! Jeśli myślisz, że jak zrobisz tą swoją słodką minkę, to mi przejdzie, to jesteś w błędzie. – oznajmiła stanowczo, zakładając po raz kolejny tego dnia, ręce na piersi. Nie potrafiła się na niego gniewać i złościć zbyt długo, zwłaszcza gdy byli w tak kiepskiej sytuacji. Z tyłu głowy ciągle miała myśl, że Łowcy mogą dostać się do Blickling bez problemu i wszystkich ich zabić. Wystarczył jeden strzał, by straciła wszystko, co kochała najbardziej na świecie. Wystarczył jeden strzał, by straciła cały świat. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^