Jehanne
Nie potrzebowała więcej wrażeń, a mimo to los rzucał w nią kolejnymi atrakcjami. Pojawienie się łowców sprawiło, że znowu poczuła niepokój i choć wiedziała iż Ishmael, Athan i Aria nie pozwolą jej skrzywdzić, potwornie się bała. Miała już do czynienia z podobnymi ludźmi, dlatego tak bardzo się tym przejęła. Gdy tylko Antony powiedział im o tym wszystkim, ciężko było jej skupić się na czymkolwiek innym. Nie mogła zasnąć w nocy, więc wyszła na taras, by nie zbudzić Isha swoim wierceniem. Siedziała tam aż do świtu, a później wzięła długą kąpiel i poszła do kuchni na śniadanie. Znając rutynę Drawsona doskonale wiedziała, że i on zjawi się w kuchni lada moment, dlatego przygotowała dla niego kawę, tost z dużą ilością sera i świeżo wyciskany sok z pomarańczy, tak jak lubił. Zawsze najpierw wypijał pół kubka kawy, później jadł śniadanie i dopiero po nim kończył kawę. Nie mogła uwierzyć, że robił tak codziennie i nic nie zmieniał. No, z wyjątkiem chwil, gdy zatrzymywała go dłużej w łóżku na igraszki, wtedy nie miał czasu na śniadanie i prosił panią Adriannę tylko o kawę do gabinetu. Jehanne nie raz wyręczała gosposię i sama mu zanosiła, kradnąc przy tym kilka buziaków od ukochanego.
Korzystając z okazji, że jeszcze była sama, wyciągnęła telefon i wybrała numer Madame Rosmerty. Godzina była wczesna, ale wiedziała że przyjaciółka nie spała. Kilka sygnałów wystarczyło i zaraz usłyszała znajomy głos po drugiej stronie.
- Oh, mon Dieu! Moja słodka Jehanne – wykrzyknęła kobieta, zaczynając dopytywać co u niej słychać i jak żyje jej się w Blickling. Dziewczyna opowiedziałam o wszystkim, co działo się w ostatnim czasie i zapewniła, że jest bardzo szczęśliwa.
- Pamiętasz tego gbura, Ishmaela? Cóż, tak wyszło, że jesteśmy razem i jest cudownie...
- Wiedziałam! Wiedziałam, że prędzej czy później zdobędziesz jego serce. Zakochałaś się, prawda? Pierwszy raz czujesz tak silne uczucie. To piękne i zarazem zdradliwe. Uważaj, moja słodka Jehanne. Miłość uskrzydla, ale może też te skrzydła wyrwać. Życzę ci, jak najlepiej, obyś nigdy nie zaznała goryczy złamanego serca – rudowłosa uśmiechnęła się lekko do siebie i podziękowała przyjaciółce za okazaną troskę. Wiedziała, że Madame niegdyś została skrzywdzona przez ukochanego, który oszukiwał ją kilka lat prowadząc podwójne życie. Nie dziwiła się, że kobieta była podejrzliwa, gdy w grę wchodziło zakochanie.
- Tak przy okazji, mam jeszcze pytanie. Czy słyszałaś może o zakonie św. Patryka? Pamiętasz naszego klienta, Adama? Opowiadał mi o nich i zastanawiam się...
- Zostaw to! Po co interesujesz się łowcami? Jesteś szczęśliwa i niech tak pozostanie – usłyszała szorstki ton Rosmerty i aż włos zjeżył się jej na głowie. Robiła tak tylko wtedy, gdy się czego bała. Jehanne domyśliła się zatem, że coś jest na rzeczy i zamierzała wyciągnąć od kobiety jakiekolwiek informacje. Opowiedziała zatem pokrótce, co stało się poprzedniego wieczora i że być może wszyscy są w niebezpieczeństwie.
- To demony z najgłębszych czeluści piekieł. Niektórzy, to ludzie, a nawet nadprzyrodzone istoty. Żyją w cieniu, często tuż obok nas i cały czas polują. Wiem tylko tyle, że posługują się powszechnie zakazaną magią krwi. Nigdy ich nie spotkałam, ale ostatnio był u nas przejazdem młodziutki wampir z Londynu. Podobno ginie coraz więcej wampirów i to same szychy. Uciekał, był przerażony. Paplał coś o czarnych piórach, czy strzałach. Miał romans z jakąś wysoko postawioną kobietą, która została zamordowana w swoim apartamencie. Nie było śladów włamania, niezwykle czysta robota. Być może to właśnie ten Zakon, ale nie znam szczegółów. – Madame nie miała już nic więcej do powiedzenia na temat łowców. Niemal błagała Jehanne, by uważała i nie opuszczała domu sama, a co więcej, nie pakowała się w kłopoty. Rudowłosa nie zamierzała szukać łowców, a jedynie zebrać informacje na ich temat, tak jak polecił Athanasius.
Kiedy w kuchni pojawił się Ishmael, przypomniała sobie nagle, jak ważny dziś był dzień. Mężczyzna nie lubił obchodzić swoich urodzin i dziewczyna nie chciała zmuszać go do świętowania, jednak nie mogła przejść obok tego tak zupełnie obojętnie. Postanowiła dać mu prezent, ale nie byle jaki. Od kilku tygodni starał się o spotkanie w lokalnej wytwórni sera, która chyliła się ku upadkowi. Bardziej od sera interesował go teren, na którym znajdowało się przedsiębiorstwo. Malownicza okolica idealnie nadawała się na miejsce wypoczynkowe tuż nad jeziorem, otoczone gęstym lasem z jednej strony i cudownymi wrzosowiskami z drugiej. Miał kupca zainteresowanego inwestycją, jednak właściciel fabryki nie chciał się z nim spotkać i nie przyjmował żadnej oferty. Ishmael kontaktował się z nim kilkadziesiąt razy, ale za każdym razem słyszał to samo. Nie. Jehanne postanowiła zaryzykować i sama skontaktowała się z Panem Simonsem, przedstawiając się jako asystentka Drawsona. Rozmowa na początku się nie kleiła, jednak z każdą chwilą mężczyzna ulegał jej namową i ostatecznie zgodził się na spotkanie. Opowiedziałam mu o planach inwestycji, zapewniając, że ma być to ośrodek otoczony naturą, a nie kolejny wielki hotel. Atutem miały być widoki i jezioro, co przekonałoby Simonsa do sprzedaży terenu, bo zależało mu na tym, by nie karczować lasu.
Tak miłe przywitanie sprawiło, że Jehanne zapomniała choć na chwilę o obawach związanych z tym, jak mężczyzna przyjmie prezent. Nie chciała go rozzłościć, bo Athan wspominał jej, że Drawson nie obchodzi urodzin i lepiej potraktować ten dzień, jak każdy inny.
- Bardzo chętnie, ale jesteś zajęty po szesnastej. – oznajmiła, przesuwając w jego stronę różową kopertę. W środku była kartka urodzinowa, o zakup której poprosiła Arię kilka dni temu. Spodziewała się, że będzie to coś równie uroczego, ale nie miała wyjścia i musiała z niej skorzystać. Na pierwszej stronie był wielki tort ze świeczkami i napis: 16 Urodziny! Wewnątrz Jehanne starannie napisała: Yarmouth Rd 152 Norwich, godzina 17:30, 14 kwietnia.
- Nie będę życzyła ci wszystkiego najlepszego, bo przecież już masz wszystko, co najlepsze – powiedziała ze słodkim uśmiechem, odrzucając do tyłu włosy teatralnym gestem. Sugerowała tym samym, że ma na myśli siebie, swoją skromną osobę. Wstała z krzesła i objęła Isha od tyłu, całując go najpierw w kark, później w policzek, a na końcu w usta. Trwało to dłuższą chwilę aż w końcu, niechętnie oderwała się od niego.
- Spotkanie z panem Simonsem, tym od fabryki sera. Podałam się za twoją asystentkę i umówiłam spotkanie. To tylko formalność, bo jest gotowy na sprzedaż. To uroczy, starszy pan któremu zależy tylko na tym, by widok się nie zmienił, co oczywiście mu obiecałam. Zapłać mu godziwie, by spędził emeryturę w spokoju. Prowadził tą wytwórnie ponad pięćdziesiąt lat. Niesamowite. Powiedział, że da mi swój najlepszy ser! – Jehanne opowiadała jeszcze dłuższą chwilę o przebiegu rozmowy i nadal nie mogła rozszyfrować, co myślał o tym wszystkim Ish. Podała mu sok i tost, zerkając przy tym, jak ogląda kartkę. Nie chciała zdradzać, że wybierała ją Aria, więc tą część przemilczała. Być może domyślał się, że to Vasco stała za tym małym psikusem.
- Jesteś zły? Przepraszam, Athan mnie uprzedzał, że nie lubisz urodzin i mam udawać, że to zwykły dzień. No nie mogłam tak. – przyznała po chwili ciszy. Miała wielką nadzieję, że bardzo się na nią nie pogniewał. Nie chciała wdawać się w sprzeczki.
- Chciałam zrobić coś dla ciebie, bo ty robisz dla mnie tak dużo każdego dnia. Jesteś wspaniały i jest mi z tobą dobrze. Wiem, że zależało ci na tym miejscu, dlatego zrobiłam wszystko, co mogłam byś mógł je zdobyć. Nie możesz się o to gniewać! – wymruczała rudowłosa, siadając ponownie na krześle obok wampira. Miał nieodgadniony wyraz twarzy i o ile zawsze łatwo jej odszyfrować jego nastrój, tak teraz nie była w stanie nic dostrzec.
- Czy jeśli powiem, jak bardzo cię kocham, to będziesz gniewał się troszeczkę mniej? – zapytała, robiąc przy tym słodką minkę.
Aria Vasco
Wiedziała, że ten dzień będzie jeszcze trudniejszy niż poprzedni. Athanasius wprost nie powiedział, że jest na nią zły, ale czuła, że się o coś złości. Może nie bezpośrednio na nią, ale z pewnością na Emmeta. A może chodziło o dziennik i o fakt, że w ogóle była w jego posiadaniu? Co prawda, nie zdobyła go w sposób legalny, ale jako samotna podróżniczka i poszukiwaczka, nie zawsze mogła pozwolić sobie na luksus prawości i dobre maniery. Nie raz i nie dwa uciekała się do haniebnych czynów i nie była z tego dumna.
Mężczyzna był nieco zdystansowany i choć przytulał ją i całował, to czuła, że nieco się oddalił. Liczyła, że to przez łowców i ogólny strach, który udzielił się wszystkim w Blickling. Gdy Ish i Jehanne poszli do siebie, Athan chciał wziąć kąpiel i się odprężyć. Aria natomiast udała się do swojego pokoju z artefaktami, postanawiając poszukać w przechowywanych dokumentach jeszcze jakiś wzmianek o łowcach i ich powiązaniach z Zakonem św. Patryka. Zaciekawiła ją historia Jehanne i to, jak wszystko może do siebie pasować. Zawsze uwielbiała układanki, zagadki i znajdźki, dlatego wkręciła się w to niemal od razu. Siedziała tak długo, że aż naszła ją Marisa wraz z Antonym, którzy dotarli do posiadłości. Przyjaciółka została poinformowana przez de Clarea o wszystkim, co zaszło i widać było, że była mocno poruszona. Gdy tylko zobaczyła Arię, objęła ją i mocno przytuliła.
- Nic ci się nie stało? A Emmet? Och, nie możemy żyć w spokoju. Zawsze coś się przypałęta – odezwała się drżącym głosem, wzdychając cichutko.
- Nic nam nie jest. Emmet już śpi, zaglądałam do niego chwilę temu. Był nieco podenerwowany, ale oczywiście starał się to ukryć. Dałam mu ziółek, żeby przespał całą noc – wyjaśniła Vasco, uśmiechając się lekko do kobiety. Razem ruszyły korytarzem w stronę skrzydła sypialnianego, rozmawiając jeszcze chwilę o nieuchronnie zbliżającym się niebezpieczeństwie. Niedługo później kobiety się rozeszły, a Aria dołączyła do Athanasiusa w sypialni. Wzięła szybki prysznic i wślizgnęła się do łóżka, układając się tuż za jego plecami. Podparła się na łokciu i obsypała odsłonięte ramię mężczyzny pocałunkami, mrucząc cicho. Athan poruszył się lekko i odwrócił w jej stronę.
- Nie znalazłam już niczego więcej o łowcach i zakonie. Później poszukam czegoś o tym wampirze z dziennika, może tą drogą jakoś do nich dojdę – szepnęła, posyłając mu lekki uśmiech. Ułożyła głowę na jego klatce piersiowej i zamknęła oczy, zasypiając niedługo później. Cały czas czuła niepokój, jakby ktoś dyszał jej w kark chcąc dać o sobie znać. Jakby ostrzegał ją, że w każdej chwili jej i komuś bliskiemu może stać się krzywda. Bała się nawet o tego przeklętego Antonego.
Athan zbudził ją tuż przed świtem, tłumacząc iż umówił się ze znajomym, który miał przeanalizować próbki z lotek. Szpital w Norwich nie był tak wielki, jak w Londynie, ale mieli tam laboratorium i na szczęście pracowała w nim zaufana osoba. Aria ogarnęła się w ciągu dziesięciu minut i dołączyła do wampira w aucie, gdzie czekał na nią z kawą w kubku termicznym. Była mu wdzięczna, potrzebowała kopa energetycznego po kilku godzinach ślęczenia nad papierzyskami.
Do szpitala dotarli w przybliżeniu po około trzydziestu minutach. Droga była spokojna i praktycznie pusta. Wampir zaparkował na tyłach i poprowadził kobietę do wejścia dla pracowników. Wykonał połączenie, informując swego rozmówcę, że są już na miejscu. Nie czekali długo, gdy zza drzwi wyłoniła się twarz chłopaka o blond czuprynie i niesamowicie niebieskich oczach. Na oko był niewiele starszy od Arii.
- Athan, dobrze wyglądasz. – odezwał się radośnie na widok dawno nie widzianego znajomego i poklepał go po ramieniu. Tismaneanu przedstawił ich sobie pospiesznie, by nie marnować czasu, a gdy formalnością mieli za sobą, Malcolm, bo tak miał na imię ów laborant, poprowadził ich wąskim korytarzem do pierwszych drzwi. Pokonując kilka stopni w dół, dostali się do przesmyku przy kostnicy, by po krótkiej chwili dotrzeć do kolejnych drzwi, tym razem z wielkim, czerwonym napisem: Wstęp tylko dla personelu.
- Wchodźcie, dziś jestem sam. Co tam macie? – Malcolm zwrócił się do Athana, który podał mu odpowiednio zabezpieczone lotki. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i ostrożnie wyjął zawartość torebek. Najwyraźniej wcześniej przygotował już sobie wszystkie niezbędne akcesoria do badań, bo wszystko było rozłożone na metalowym stole. Ubrał rękawiczki, maseczkę i okulary ochronne, podając Arii i Athanowi ten sam zestaw. Po kilku minutach przyglądania się lotce, w końcu odczepił ostrze, odnajdując w nim ukryty zbiorniczek z żółtą zawiesiną. Gdy go otworzył, wszyscy poczuli okropny zapach przypominający gnijące mięso. Zebrał patyczkiem odrobinę mazi i umieścił ją na płytce, to samo robią z drugą lotką. Następnie obie próbki umieścił w cieplarce i odwrócił się do swoich towarzyszy.
- To chwilę potrwa. Najpierw sprawdzę to pod kątem bakterii. Mówicie, że to takie groźne, to może przypomina składem wirus. – stwierdził, wyprowadzając ich z laboratorium i prowadząc do niewielkiego kantorka. Czekali nieco ponad godzinę aż w końcu usłyszeli charakterystyczne pikanie z pomieszczenia obok. Malcolm wyciągnął płytki i zamarł, wpatrując się w posiew.
- Nie widziałem jeszcze czegoś takiego. – wymamrotał, układając płytki na czymś, co wyglądało na skaner. Na monitorze zaczęły pojawiać się nazwy bakterii, które zawarte były w wydzielinie pobranej z lotki. Chłopak zrobił miejsce, by Athan mógł podejść. Aria trzymała się z boku, nie mając pojęcia o co chodzi. Nie chciała wtrącać się w rozmowę, bo to mężczyźni znali się na rzeczy.
- Jest tu wszystko. Laseczka wąglika, pałeczka Listeria monocytogenes, prątek trądu i masa bakterii bez ściany komórkowej. Jest jeszcze coś, co to wszystko ze sobą łączy, ale będę musiał poddać to głębszej analizie. Teraz nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć. Jest to coś, jak wirus, ale nie do końca. Jakby pasożyt. Te dwie bakterie mają duży wpływ na przysadkę mózgową, niekiedy mogą doprowadzić do amnezji lub nawet utraty pamięci długotrwałej. Połączone razem...
- Połączone razem sprawiają, że osoba ugodzona tą lotką robi wszystko, czego chcemy. Jakby była w transie lub hipnozie – wtrąciła Aria, zerkając to na Athana, to na Malcolma. Laborant zrobił zaskoczoną minę i najwyraźniej chciał zapytać o coś jeszcze, ale kobieta weszła mu ponownie w słowo.
- Okej, nie znam się na tych pierdkach i węglikach. Powiedź nam po prostu, jak bardzo mamy przesrane – dodała niecierpliwie. Chłopak popatrzył na nią chwilę w milczeniu, po czym przeniósł wzrok na Athanasiusa. Wyglądał trochę tak, jakby bał się powiedzieć na głos złą wróżbę w obawie, że się spełni.
- Jesteście tak głęboko w dupie, że bliżej wam do wyjścia ustami niż w drugą stronę – wyjaśnił dość obrazowo, opadając na fotel z głośnym westchnięciem.
- Będę pracował nad wyodrębnieniem tego czegoś, co łączy te szczepy bakterii. Dam wam znać, jak tylko się dowiem. To jest kluczowe, bo w normalnym środowisku jedna bakteria niszczyłaby drugą, a tutaj żyją wspólnie, co jest niewiarygodne i zupełnie sprzeczne z naturą – powiedział Malcolm zerkając na zegarek, dając tym samym znać, że ich spotkanie musi dobiec końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz