ATHANASIUS
Jeszcze długo nie mógł się uspokoić, choć musiał udawać
opanowanego. Musiał się skupić, musiał zacząć wszystko analizować, musiał
zrobić wszystko, co tylko w jego mocy, aby jego bliscy byli bezpieczni. A
zwłaszcza ona. Ale mimo to — a może właśnie dlatego — długo czuł, że aż trzęsie
się od środka. Adrenalina, która w nim buzowała, gdy tylko usłyszał
elektryzujące wieści od Antony’ego i pognał po Arię, już dawno minęła i teraz,
siedząc we własnym salonie i słuchając tych wszystkich przerażających
rewelacji, był silnie zaniepokojony.
Opatrzenie nadgarstka Arii nie stanowiło większego problemu,
ponieważ jej uraz, ku ogromnej uldze Athana, nie był zbyt poważny. Nie poszła
żadna kość i tylko ścięgna były dość poważnie naruszone. Żeby mieć pewność,
Athanasius zamierzał zawieźć Arię na prześwietlenie, ale podejrzewał, że
skończy się na smarowaniu obolałej ręki końską maścią, dopóki nie przestanie
boleć — a to, gdyby nie była wampirem, miałoby w pełni nastać dopiero za
dwa-trzy miesiące.
Jednak biorąc pod uwagę to, co im groziło, potłuczony
nadgarstek i tak był przejawem szczęścia, a na samą myśl, że Athan nie dał upustu swojej zazdrości i nie zatrzymał Arii w domu, krew go zalewała, a szlag trafiał
na miejscu. Myślał ponuro, że przecież aż miesiąc spokoju to jak na ich
ostatnie standardy zdecydowanie za dużo, więc powinien być gotów na to, że w
każdej chwili coś może się zepsuć. A mając to na uwadze, Aria musiała być źrenicą
jego oka.
Nawet jeśli ona sama wciąż powtarzała, że nie potrzebuje
pomocy, bo zawsze sama doskonale sobie poradzi. Athanasius w to nie wątpił,
choć z drugiej strony miał już wiele okazji, by ją uratować, a nie tylko tego
nie zrobił, ale wręcz pchnął ją w przepaść. Jeśli więc tym razem Aria uzna go
za nachalnego i nadopiekuńczego — trudno. I tak zrobi to, co sam uzna za słuszne.
— Ish — rzucił do przyjaciela, który niczym duch pojawił się
w salonie, z niepokojem wszystkiemu się przysłuchując — zabezpiecz posiadłość,
a potem wróć tu razem z Jehanne. Mamy kilka spraw do omówienia.
— Jasne. Ach, Vasco — Ishmael spojrzał na Arię z delikatnie złośliwym
uśmiechem — jeśli znasz jeszcze jakieś sekretne przejścia, tak jak poprzednio,
to jest odpowiedni czas, by mi o nich powiedzieć.
Athan zmarszczył brwi, patrząc bez zrozumienia na oboje
swoich Stworzonych. Ostatecznie o nic nie pytał, zwłaszcza że Ish nie
czekał na odpowiedz Arii, zaraz znikając, by zrealizować wydane mu polecenie.
Mimowolnie zerknął na Emmeta, który stał na środku salonu, spoglądając
z wyraźnym szokiem na wciąż mówiącego Antony’ego. Wyglądało na to, że Watts
naprawdę nic nie wiedział o tym, że ktokolwiek miał go na celowniku. Z jednej
strony to logiczne, lecz z drugiej mógł coś podejrzewać i właśnie dlatego uciec
do Anglii. To właśnie ta druga ewentualność tak rozzłościła Athana, gdy tylko dopadł
Emmeta pod muzeum. Jednak wyglądało na to, że Watts był tak samo skołowany i
jeszcze bardziej zaniepokojony, wiec Tismaneanu pomyślał, że trzeba go będzie
za ten jawny brak zaufania przeprosić.
Ale to później. Teraz mieli znacznie ważniejsze rzeczy do
omówienia.
— Do niekompetencji?! — powtórzył gniewnie Emmet, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w Antony’ego. — Jaka to niekompetencja? Jestem tu prywatnie, to po pierwsze. A po drugie: kto w tych czasach przed jakimkolwiek wyjazdem sprawdza, czy wokół nie czają się łowcy? Łowcy to relikt przeszłości! — zagrzmiał, wyraźnie wzburzony. — Nikt się nimi już nie przejmuje, bo my, wampiry, już dawno temu wmieszaliśmy się w tłum ludzi i nikomu nie wadzimy! To nie są, do chuja, czasy dzikich klanów i przebija rudych osikowym kołkiem, żeby im czasem po śmierci kły nie wyrosły! Wy też — syknął — przed każdym wyjściem do spożywczaka najpierw dokładnie sprawdzacie, czy na karku nie dyszy wam jakiś łowca? No, mnie też się nie wydaje!
Jednak na wieść o zleceniu aż brakło Emmetowi tchu, przez co
ciężko opadł na kanapę, wpatrując się tępo najpierw w Antony’ego, a potem w
kartkę, którą od niego otrzymał. Athan nie był chwilowo ciekaw, co dokładnie
się na niej znajdowało: nie musiał jej widzieć, by znać jej treść.
Dlatego Athan nie dziwił się Emmetowi, gdy chwycił od
Antony’ego szklankę whisky, choć nie podobało mu się, że ktokolwiek chciał
teraz pić. Mieli dużo do ustalenia i przemyślenia, a alkohol w żaden sposób by
tu nie pomógł w rozjaśnieniu umysłu. Gdy zaś usłyszał, że Ish i Jehanne wrócili, westchnął cicho,
mimowolnie mocniej obejmując Arię. Musiał się nad tym wszystkim zastanowić,
zwłaszcza że Antony rzucał im poszczególne kawałki układanki w, jak się zdawało,
losowej kolejności.
— No ale hej! Noż kurwa!
Podniósł zaskoczony głowę, patrząc na wyraźnie wściekłego
Emmeta. Watts gromił ich wszystkich spojrzeniem, sprawiając wrażenie, jakby był
zły nie na całą tę sytuację, ale konkretnie na nich — siedzących wokół i
starających się mu pomóc. Jednak Athan wcale nie musiał znać Emmeta wybitnie
dobrze, by wiedzieć, że to pozory. Złość bowiem, nawet jeśli dość wyraźna, była
tylko jeszcze jednym, choć dość specyficznym, przejawem strachu. Dlatego Tismaneanu
mu nie przerywał i ucieszył się, że nie zrobił tego nikt inny; Emmet
najwyraźniej musiał wyrzucić z siebie parę dręczących go myśli.
— Przecież chyba mi nie powiecie — krzyczał, patrząc na nich
wszystkich buntowniczo — że wiedziałem albo chociaż podejrzewałem, że coś jest
na rzeczy i zamiast cokolwiek z tym zrobić, to sobie pojechałem na wczasy? Albo
jeszcze lepiej — wrzasnął, coraz bardziej wzburzony — że przyjechałem tu
specjalnie, bo przecież dawno nie spotkały was żadne kłopoty, więc wypada to
nadrobić? A ja się tu schowam i wystawię was na pierwszą linię frontu?
Raz jeszcze nikt nie odezwał się ani słowem. Tylko gdy Athan
poczuł, jak Aria rwie się do przodu, aby zaprotestować, lekko mocniej ścisnął
jej rękę, dyskretnym spojrzeniem dając znać, że powinna dać mu mówić dalej.
Emmet z pewnością bowiem wiedział, że nikt — poza Athanasiusem na samym
początku — go nie oskarżał i nie podejrzewał o tego rodzaju nieodpowiedzialność.
Nie zmieniało to jednak faktu, że mieli ogromny problem i Watts był jego
epicentrum.
Wybrzmiewająca wokół cisza pozwoliła Emmetowi nieco się
uspokoić, choć wyraźnie było widać, że niełatwo sobie z tym wszystkim radził. Nie
przypominał już tego wesołego, pewnego siebie chłopaczka, który tak się rozpromieniał,
ilekroć tylko zobaczył Arię. Tym razem wyglądał tak, jakby uszło z niego cale
powietrze; chorobliwie blady, o pociemniałych z niepokoju oczach, spoglądał na
Arię i Athana niemal błagalnie.
— Nie chciałem sprowadzać na was żadnego niebezpieczeństwa —
wyznał słabym, znacznie spokojniejszym tonem. — Aria — spojrzał nagle na
przyjaciółkę — przecież wiesz, że gdybym miał jakiekolwiek sygnały… plotki
nawet… nie przyjechałbym tu!
Emmet, wyraźnie coraz bardziej przybity tym wszystkim, zakrył dłonią usta, zrywając się z kanapy i krążąc
nerwowo po salonie.
— Powinienem jak najszybciej wyjechać — mamrotał, wyraźnie
strapiony. — I to tak, by nikt o tym nie wiedział, a…
Nie dokończył, bo natychmiast przerwała mu Aria. Jej gwałtowna
reakcja jasno wyrażała, że się z tym pomysłem nie zgadzała. Athanasius wcale
się jej nie dziwił: wlanie się dowiedziała, że na jej bliskiego przyjaciela, wręcz
brata, ktoś wydał wyrok śmierci. I Athan mógł być o niego zazdrosny, mógł go za to nie lubić i chcieć, by jak najszybciej wyjechać
— I mnie się zdaje, że to zły pomysł — odparł Athan, spoglądając
z największą powagą na Emmeta. — Przetransportowanie cię, że tak to ujmę, do
Stanów byłoby bardzo wymagającą i czasochłonną operacją. I jeśli rzeczywiście
ktoś na ciebie poluje, to będzie wiedział, że chcesz wyjechać i tam będzie szukał
okazji. Powinieneś tu zostać. Sam niewiele zdziałasz, a my tu jesteśmy na swoim
terenie.
Watts spojrzał niepewnie na Athana, nie bardzo wiedząc, czy żartował,
czy jednak mówił poważnie. Wyraźnie było widać, że Emmet czuł się winny tej
sytuacji, choć najpewniej nie miał ku temu żadnych powodów.
— Pomożemy ci — zaczął Athan — o ile — dodał nieco ostrzej,
spoglądając na niego niemal wrogo — przyrzekniesz, że nie miałeś ani cienia podejrzeń, że ktoś
może cię śledzić!
Watts wybałuszył oczy, jednocześnie zszokowany i przerażony
tym zarzutem.
— Athan! — zawołał, spoglądając na niego niemal błagalnie —
przecież ja…
— Masz jakichś wrogów? — spytał, zaraz mu przerywając. — Domyślam
się, że na swoim stanowisku możesz mieć ich paru, ale czy to ktoś poważniejszy,
groźniejszy? To samo ze środowiskiem wampiryzm. Z kim się tam zadawałeś w
Stanach? I tam cały czas polują, prawda? Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś
wpadł na twój trop? Twój i twojego Stworzonego? Bo masz jakiegoś, prawda?
Emmet pobladł momentalnie, wyraźnie przerażony wizją tego,
że tam, w Stanach, cały czas przebywał Thomas. A jeśli ci łowcy naprawdę
przybyli tu zza morza, to mogli już mieć na oku także jego Stworzonego.
Wyraźnie tym zaniepokojony, przeprosił ich na chwilę, aby wykonać kilka pilnych
telefonów. Ostrzeżenie Thomasa oraz wszystkich, którzy mogli być w jakikolwiek
sposób zagrożeni lub tez mogli coś wiedzieć, było słusznym posunięciem. Całość
trwała chwilę, podczas której mało kto miał ochotę się odezwać i tylko Antony
od czasu do czasu dodawał coś od siebie. I właśnie wtedy Athan zerkał na niego
kątem oka, zastanawiając się nad tym, że to naprawdę intrygujący dzieciak.
Wziął się praktycznie znikąd, zaskarbiając sobie uwielbienie Marisy i Elijaha, w reszcie początkowo wzbudzając wiele pytań i wątpliwości. Dopiero z czasem dało się
zauważyć, że to dość zagubiony młodzieniec, który dopiero się uczył posiadania
rodziny — jakby dotąd nie mógł uwierzyć, że naprawdę spotkało go takie
szczęście. A gdy już uwierzył, postanowił zacząć o nią walczyć, tak jak w
przypadku wspierania Marisy w tym trudnym dla niej czasie, jak w przypadku
pomocy w poszukiwaniu Arii czy teraz, ostrzegając Emmeta przed czyhającym na
niego zagrożeniem. Athanasius miał wrażenie, że Antony był jak to małe dziecko,
które popisywało się przed swoimi bliskimi, bo bardzo chciał być wreszcie
poważany i traktowany jak równy reszcie. Dziś tego dowiódł, a największym na to
dowodem była wdzięczność Arii, którą tak jawnie okazała. Athan był ze swojej
ukochanej naprawdę dumny; znał ją i wiedział, że gdyby się zawzięła, mogłaby mu
po prostu sucho podziękować i skupić się na Emmecie. A jednak porwała się na coś
więcej; na coś, co miało swoją głębię i szczerość. Dlatego mocno ją do siebie
przytuli, delikatnie całując w skroń. I choć na nią nie patrzył, wciąż
wypatrując Emmeta, wiedział, że Aria tego nie potrzebowała, bo czuła jego
obecność i wsparcie. A i on wiedział, że teraz będzie tego potrzebowała bardzo
dużo.
— Thomas jest bezpieczny — wyjaśnił wreszcie Emmet; ulga
wymalowana na jego twarzy była aż nadto widoczna, mimo że w oczach cały czas czaił
się cień niepokoju. — I z tego co wiem, sytuacja z łowcami w Stanach jest
stabilna. Mam tam swoich informatorów i, tak jak się tego spodziewałem, nie
było tam ostatnio żadnych gwałtownych zrywów. No i żadni wampirzy senatorowie
tak nagle nie ginęli. Ktokolwiek poluje, musi działać tutaj: albo w Anglii,
albo ogólnie na terenie Europy. Tylko w takim razie — podjął głośniej, z
wyraźnie wybrzmiewającą w głosie irytacją — dlaczego uwzięli się na mnie, skoro
dosłownie niedawno tu przyjechali? Czemu nie atakowali nikogo w Stanach, a na
mnie czekali tutaj? Co ja im przeszkadzam, skoro nie mam z Anglią już nic
wspólnego? Sam mówiłeś — zerknął na Antony’ego — że zaginęło tu już kilku
wpływowych polityków. Ale wszyscy są stąd, tak? No właśnie! — zakrzyknął. — I zakładając, że to wszystko to robota tych łowców,
to mają określony sposób działania i wybrany typ. Do którego ja, do kurwy nędzy,
nie pasuję!
Athanasius pokiwał w zamyśleniu głową. On także doszedł do
tego wniosku i to mocno go niepokoiło. Dlaczego łowcy — o ile to rzeczywiście
oni — zainteresowali się właśnie Emmetem, który nie miał nic wspólnego z ich
poprzednimi celami?
— Antony — Athan przyjrzał się rudemu uważnie — co to za
informatorzy? Masz do nich pełne zaufanie? Rozumiem, że to twoje sekrety, ale
czy jesteś w stanie się dowiedzieć, jaki jest powód polowania na Emmeta? Bo słyszałeś,
co powiedział i musisz się zgodzić, że ten wyjątek jest niepokojący. Więc albo to
nie łowcy, tylko jakiś ponury przypadek, albo to my mamy problem znacznie
większy, niż myślimy — wyjaśnił wyjątkowo ponurym tonem — bo czegoś nie wiemy i
nie pojmujemy.
— Ja rozumiem, że jestem ważny i ogólnie cenny — parsknął
gniewnie Watts — ale żeby aż tak o mnie zabiegać i robić wyjątki? Będę
zaszczycony, będąc jedynym wampirzym trupem z Ameryki na tym angielskim
cmentarzu!
Nikt się nie zaśmiał na ten ponury żart i nawet Emmet uśmiechnął
się krzywo, wciąż mocno przejęty
— Tu mi się więcej rzeczy nie klei — mruknął ponuro Athan.
Na moment wypuszczając Arię z objęć, przechylił się na bok,
sięgając po torbę, w której miał ukryte odpowiednio zabezpieczone dwie lotki.
Wyglądające jak prowizoryczne rzutki do darta, były z jednej strony ozdobione
czerwonymi i zielonymi piórkami, a z drugiej zakończone cieniutką igiełką.
Athanasius uważnie przyjrzał się obu, starając się dostrzec między nimi jakiekolwiek
różnice.
— Emmet — odezwał się po chwili, wciąż wpatrzony w lotki —
dobrze się czujesz? Na pewno nic ci nie jest?
— Nie, spokojnie…
— Co poczułeś — spytał, niemal przebywając Wattsowi — gdy
facet tym w ciebie strzelił?
Emmet zastanowił się chwilę, wzruszając ramionami.
— Najpierw takie dziwne mrowienie — tłumaczył, usiłując sobie
przypomnieć więcej szczegółów — a potem takie wrażenie, jakby mi do kończyn
ktoś przywiązał worek ołowiu. Ale to zaraz minęło.
— Więc co to niby miało dać napastnikowi?
— No na pewno nie tego oczekiwał — stwierdził stanowczo
Watts — bo jak koleś zobaczył, że nie bardzo mnie to ruszyło, to się wyraźnie zdziwił.
— Czyli nie był najlepiej przygotowany — mruczał w zamyśleniu
Athan, cały czas porównując strzałki. — Kto normalny — mamrotał, sam nie wiedząc,
czy do siebie, czy do reszty — wpada do zamkniętego w nocy muzeum, żeby kogokolwiek
zaatakować? Na otwartym terenie, wokół kamer i w towarzystwie świadków… Mówiłeś
— Athan popatrzył uważnie na Emmeta — że tego całego kustosza ktoś mógł zahipnotyzować…
Kochanie — zwrócił się do Arii — możesz to potwierdzić? On faktycznie się tak
zachowywał?
Drażniło go poczucie, że tak wiele elementów tu nie pasowało
i im bardziej się nad tym wszystkim zastanawiali, tym mniej wiedzieli. W pewnym
sensie przerażała go złożoność kłopotu, jaki ich dopadł.
— Tylko że — tłumaczył Athanasius, patrząc na Emmeta — ten,
który cię zaatakował, był człowiekiem. Do pomocy – teoretycznie – miał tylko
kustosza. Więc kto go niby zahipnotyzował? — spytał z lekką irytacją, spoglądając
kolejno na wszystkich zebranych. — I, co
ważniejsze: kto go, do diabła, zabił?
To było jedno z dwóch najważniejszych pytań. Pierwszym był powód
ataku na Emmeta, a drugim właśnie śmierć napastnika. Kto i dlaczego go
zabił — zwłaszcza że zrobił to tak szybko i niezauważenie?
— Może ktoś ci dobrze życzy — zagadnął Ish, spoglądając na
Emmeta — i masz jakiegoś anioła stróża, który siedzi na dachu ze spluwą i
strzela do każdego, kto ci złowróży?
— Albo — wymruczał ponuro Athan — coś w ich planie poszło
nie tak. Spójrzcie — uniósł dłonie, w których wciąż trzymał zabezpieczone lotki
— są takie same. Nie wiem, czy w środku też mają tę samą truciznę, ale trudno uwierzyć
w aż taki przypadek. Możliwe, że morderca i ofiara ze sobą współpracowali. Może
— dumał na glos — to była kara za to, że sobie nie poradził z zadaniem i nie
zabił Emmeta…
Tylko przelotnie zerknął na Wattsa, dostrzegając, jak
przełykał nerwowo ślinę. Athan się domyślał, że trudno mu było słuchać o
kolejnych teoriach spiskowych dotyczących nieudanego zamachu na jego życie —
ale z pewnością rozumiał, że im więcej się dowiedzą, tym lepiej.
— Jutro zawiozę te próbki do analizy — odparł Athan, nieco się
prostując. — Wiem, do kogo uderzyć, żeby rozniosło się bez echa. A ciebie —
wskazał na Arię palcem, łypiąc na nią groźnie — na prześwietlenie. I nawet nie
próbuj protestować; jeśli jednak coś ci się złamało, to owszem, samo ci się zrośnie,
ale jak się niewłaściwie ułoży, to będzie ci się zarastało długo i boleśnie. Dlatego
nie marudź mi nawet, bo cię zawiozę, choćbym siłą miał cię do bagażnika wsadzić.
Tylko najpierw trzeba stamtąd wyciągnąć trupa, pomyślał
ze swoistym poczuciem groteski.
Była jeszcze jedna kwestia, która nurtowała Athana, a którą
poruszyła już Aria — pytanie, czy ci ewentualni łowcy mieli coś wspólnego ze
śmiercią Elijaha. Wampir zastanowił się chwilę, wykonując w pamięci pospieszne
obliczenia.
— Mówiłeś — zaczął, zwracając się do Antony’ego, choć nawet
na niego nie patrząc, wpatrując się z zamyśleniem przed siebie — że łowcy
pojawili się tu koło trzech miesięcy temu, tak? Mamy trzynasty kwietnia… a
Elijah zginął dwudziestego trzeciego stycznia. Prawie trzy miesiące temu —
zauważył ponuro. — To by się mogło nawet zgadzać, zwłaszcza że pasowałby do
reszty ich rzekomych ofiar i…
Nagle poczuł się tak, jakby coś brutalnie ścisnęło go za żebra,
na moment pozbawiając tchu. Sam nie dając wiary, jak mógł o tym zapomnieć,
wpatrywał się w Antony’ego niemal z obłędem w oczach, nerwowo próbując dobrać
odpowiednie słowa.
— Marisa… — wydukał przerażony, mając nadzieję, że de Clare
zaraz pojmie, o co mu chodziło. — Nie może być teraz sama! — zawołał, silnie
przejęty. — Nie wiemy, z kim mamy do czynienia i czy łowcy faktycznie mieli
cokolwiek wspólnego ze śmiercią Elijaha, ale… ale — podjął nerwowo, spoglądając
to na Antony’ego, to na Wattsa — jeśli zaatakowali Elijaha, a potem Emmeta, to niedaleko im do
Marisy!
Uspokoił się — choć tylko odrobinę — gdy Młody zapewnił go,
że przed wyjazdem, właściwie zabezpieczył posiadłość, prosząc Marisę, by nigdzie
sama nie wychodziła, dopóki Antony nie wróci. Zapewnił także, że gdy tylko
wróci do Londynu, nie spuści z niej oka. Najchętniej zrobiłby to Athan, zgarniając
ją do Blickling, ale im więcej osób miałby na oku, tym trudniej byłoby mu to wszystko kontrolować. Dlatego musiał zaufać Antony’emu — i tak nie miał innego wyjścia.
Mimo to myśli Athana cały czas krążyły wokół Elijaha i tego,
że być może to ci łowcy byli odpowiedzialni za jego śmierć. Jeśli tak, to Athan od dawna gonił za kimś zupełnie innym, co przepełniało wampira ogromnym gniewem. Był
wściekły, ale jednocześnie musiał przyznać, że wiele elementów by pasowało.
— To by tłumaczyło, dlaczego nigdzie nie było śladów — mamrotał,
odwracając się w stronę Arii. — Pamiętasz? Tam, w tym lesie, nie było żadnych śladów.
Matt też nic nie znalazł i to do tej pory, choć cały czas się tym zajmuje.
Gdyby to był jakiś byle kretyn — tłumaczył nieco żywiej — na pewno o czymś by
zapomniał. Ale tacy łowcy… cholera — Athan pogładził się w zamyśleniu po
brodzie, coraz silniej zaniepokojony tym, nad czym sam się zastanawiał. — Jeśli
faktycznie znali się na rzeczy, to nic dziwnego, że nie zostawili śladów. Ale
tu znowu — zakrzyknął z nagłym wzburzeniem — nie zgadzają mi się dwie rzeczy!
Jeśli łowcy zabili Elijaha i ci sami łowcy chcieli zabić Emmeta – to czemu tak
to spartaczyli? I czemu zabili swojego? A nawet jeśli to nie oni, to – wracając
do Elijaha – czemu trop tak łatwo poprowadził nas do Blome’a?
Nie chciał wymieniać tego nazwiska, zwłaszcza że w salonie
przebywały Aria i Jehanne. Jednak tak patowa sytuacja, w jakiej się znaleźli,
musiała zostać pozbawiona wszelkich tematów tabu, a więc także tego.
— Elijaha zabił Oddech Diabla — tłumaczył, próbując jakoś
sobie to wszystko ułożyć w głowie. — Jeśli ta trucizna była śmiertelna dla
wampira, to dla człowieka tym bardziej. Zresztą sam miałem okazję to sprawdzić —
dodał gorzko — bo ja też zabiłem Blome’a Oddechem…
— Przepraszam — wtrącił cicho zupełnie oszołomiony tymi nowościami
Emmet — ale o czym wy gadacie?
— …ale tutaj — Athan wskazał na lotki, tym samym popisowo ignorując
Wattsa — nie mogło być Oddechu, bo Emmetowi nic nie jest. Ale niewykluczone, że
Blome współpracował jakoś z łowcami… choć to dziwne, bo sam był wampirem. Ale może
dostarczał im jakichś swoich przeklętych specyfików… może takich jak te —
uzupełnił, spoglądając znacząco na dwie zatrute lotki. — Ale, do diabla, niby
za co w zamian? Jasny szlag, nic się tu nie klei! — warknął, coraz bardziej
rozeźlony tymi kolejnymi niepowodzeniami.
Zaczynał sądzić, że z czymkolwiek się mierzyli, znacznie przerastało
ich możliwości. Athan już raz dotkliwie się przekonał, że nie należało się porywać
z motyką na słońce, jak to zrobili z Arią w przypadku poszukiwań mordercy
Elijaha. Co ciekawe, na stypie, kiedy każdy z gości po kolei zapewniał
zrozpaczoną wdowę, że znajdzie drania, Athan tłumaczył Arii, że nie powinna się
poddawać temu ślepemu gniewowi i rządzy zemsty — po czym oboje złamali tę obietnicę,
co omal nie skończyło się tragicznie.
Westchnął ponuro i odrobinę gniewnie, gdy do głowy przyszła
mu wyjątkowo niewygodna myśl.
— Może być tak — podjął, czując się nagle potwornie zmęczony
— że Baltimorowie będą musieli się o tym dowiedzieć. Nie patrz tak na mnie — mruknął
w stronę Arii, posyłając jej lekki, uspokajający uśmiech — nie zamierzam pchać
się do paszczy lwa. Ale jeśli to faktycznie łowcy, to Baltimorowie powinni o
tym wiedzieć — o ile nadal nie wiedzą. A że ostatnio nie popisali się sprytem —
burknął — to kto wie, może rzeczywiście o problemie dowiedzą się od nas. A wtedy niech sami się
z tym męczą. Ponoć od tego są.
Na samo wspomnienie o tym rodzie Athan poruszył lekko
łopatkami, czując nieprzyjemne mrowienie w okolicach blizn, które zadały mu te
upiorne służki. Tym samym mimowolnie przejechał dłonią po szramie przecinającej
jego lewy policzek, choć ta powstała w zupełnie inny sposób. Jednak wszystkie
te rany były cichym groźbami, o których Athanasius nigdy nie zapomni. Były groźbami,
symbolami, powodami i przyczynami, ale przede wszystkim były dowodami jego porażki.
Wiedział, jak mocno wtedy igrał z ogniem i ile teraz miał do stracenia, gdyby
znowu dał się ponieść swojemu szaleństwu. Jak na znak mocniej przytulił do
siebie Arię. Jeśli cokolwiek miałby robić lub nie robić, to tylko dla niej. Tylko
ona była ważna, tylko ona się liczyła i tylko ona musiała być bezpieczna.
Bo czy Athan tak niepokoił się dzisiejszym atakiem, bo bał się
o Emmeta?
Nie. Nie dbał o Emmeta. Nie dbał o Antony’ego ani o nikogo
innego. Martwił się i dbał wyłącznie o nią.
Z trudem wrócił myślami do zebrania i z jeszcze większym kłopotem
przypomniał sobie o poruszonej kwestii Baltimore’ów. Naprawdę wolałby trzymać się
od nich z daleka, ale możliwe, że nie będzie miał innego wyjścia.
— Ish — zaczął nagle z lekko złośliwym uśmiechem — ty masz
jutro urodziny. Nie chcesz sobie zrobić prezentu i wpaść z małą wizytą do
Baltimore’ów? Atrakcje gwarantowane. A mnie tam raczej niespecjalnie chętnie
przyjmą. Albo odwrotnie: na tyle chętnie, że już nie wypuszczą.
Drawson zgromił go spojrzeniem, na co Athan zachichotał w
duchu. Wiedział, że Ish nienawidził obchodzić urodzin, czy to swoich, czy to
cudzych. Wychodził z założenia, że skoro byli wampirami, to i tak bez sensu,
dlatego od dawna traktował swoje urodziny — i wiek! — jako temat tabu.
— Czemu? Co przeskrobałeś? — spytał Emmet z żywym
zainteresowaniem.
Athan łypnął na niego ponuro, ale przypomniał sobie, że to
przecież Watts był tu teraz najbardziej poszkodowany, więc z trudem oszczędził
sobie gniewnego grymasu.
— To opowieść na kiedy indziej. Dobra, żartowałem — dodał,
ponownie zwracając się do Isha. — Sam nie wiem, co powinniśmy zrobić — wyznał
szczerze — ale jeśli Baltimorowie zignorują łowców polujących po całej Anglii,
to…
Nie dokończył, szczerze zaniepokojony i rozgoryczony tą
ewentualnością. O Blomie nic nie wiedzieli, choć ostatecznie dość łatwo było
wpaść na jego trop. Jeśli wiec zignorują problem łowców, a oni znowu sami będą
musieli sobie radzić z tym problemem, to będzie ostateczny dowód na to, że ten
ród czerpał swoją władzę jedynie ze swojej wiekowości. Nie mając w rzeczywistości
wpływu absolutnie na nic, stawali się niepotrzebni, a w Athanie zapłonął nagły
gniew, że gdyby tylko mógł przyczynić się do upadku Baltimore’ów, zrobiłby to z
największą ochotą.
— ...to będziemy mieli duże kłopoty — dokończył cicho, nie mając już siły zupełnie na nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz