ROZDZIAŁ 188

Antony de Clare

Nie spodziewał się, że wróci do Blickling po raz drugi i to w tak szybkim czasie. Lubił to miejsce, jednak nie na tyle by wpadać tu co godzinę. Wiadomości, jakie otrzymał sprawiły, że gnał na łeb na szyję, by jak najszybciej dostać się do posiadłości Tismaneanu. Nie mógł dodzwonić się do Athana i domyślał się, co było tego powodem. Mężczyzna zapewne zostawił telefon w swoim pokoju, a przebywał chwilowo w innej części domu. W końcu jednak oddzwonił, a Antony od razu zaalarmował, że coś się dzieje i ma być w gotowości. Wiedział, że wampir od razu się przejmie, zwłaszcza że w to wszystko  zamieszana była Aria. Co prawda, sprawa wcale nie dotyczyła jej bezpośrednio, a kobieta znalazła się po prostu w złym miejscu i o złym czasie. Przeczuwał jednak, że Athan od razu założy najgorsze i ruszy do Norwich nie patrząc na nic. Nie chciał, by coś mu się stało, zwłaszcza iż dobrze wiedział, że był znacznie osłabiony przez mikstury Baltimorów. Nie zdradził więc, o co konkretnie chodzi podczas rozmowy telefonicznej. Zależało mu przede wszystkim na bezpieczeństwie ich wszystkich.

- Łowcy polują na Emmeta. Kurwa, no i to tacy konkretni. Dostałem chwilę temu cynk i od razu przyjechałem – rzucił nerwowo, przechadzając się po salonie. Athan na początku wyglądał trochę tak, jakby nie wiedział, o co mu właściwie chodzi. Spoglądał na niego zdezorientowany, w między czasie próbując dodzwonić się do Arii, prawdopodobnie mimowolnie wybierając jej numer telefonu. Chciał zapewne sprawdzić, czy wszystko u niej dobrze i liczył iż za chwilę usłyszy głos ukochanej. Abonent jest w tym momencie nieosiągalny. Antony dostrzegł w jego oczach przerażenie i wielką obawę o Arie. Nie dziwił mu się, bo gdyby on był w kimś zakochany, to zrobiłby wszystko, by ocalić bliską osobę. Pewnie rzuciłby wszystko i pognał przed siebie. Na szczęście nie był zakochany i jako jedyny w tym momencie zachowywał trzeźwy umysł.

- Opłacam informatorów od czasu Blomea. Wolę wiedzieć, co się w okolicy dzieje.  Myślałem, że ci Łowcy to kolejne żółtodzioby i zaraz sami się wykończą, ale najwyraźniej mamy większy problem. Pozbywają się wpływowych wampirów i teraz na celu jest Emmet. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nic nie wiedział. Przecież musi mieć jakąś ochronę, więc ktoś to musiał sprawdzić – powiedział Antony, siadając na moment na sofie, ale nie trwało to długo. Wstał zaraz i zaczął ponownie nerwowo chodzić po pomieszczeniu. Bał się o Vasco, nawet jeśli ona nie pałała do niego sympatią. Była ważna dla Elijaha, dla Marisy i Athana, dlatego nie chciał by stała się jej krzywda, a mogło do tego dojść, gdyby w porę nie zareagował. Łowcy, którzy pojawili się w okolicy byli dobrze wyszkoleni i używali dobrego sprzętu. Korzystali ze starych, ziołowych receptur braci Winchester, którymi chrzcili naboje, groty strzał i ostrza, by zadać jak najwięcej bólu nadprzyrodzonym istotom, a przede wszystkim, by skutecznie się ich pozbyć. Być może był to jakiś odłam lub fanatycy, którzy wzorowali się właśnie na nich. Należało się im dyskretnie przyglądać, aby zdobyć więcej informacji. W końcu jednak trzeba będzie coś zrobić, zadziałać w jakiś sposób i stawić im opór. By się bronić, najpierw należy wiedzieć, z kim ma się do czynienia.

Athanasius już go nie słuchał, bo zmierzał właśnie do swojego samochodu, wyraźnie zdenerwowany. Nakazał Antonemu pozostać w domu, a sam pojechał do muzeum, by sprowadzić Emmeta i Arię do domu. Wrócili po niecałej godzinie i nie trzeba było być za bardzo spostrzegawczym, by zauważyć, że atmosfera była dość napięta. Vasco trzymała się za nadgarstek i na szczęście był to jedyny uszczerbek na jej zdrowiu.

- Nic wam nie jest. To dobrze. Bałem się, że nie zdążę – powiedział mężczyzna z westchnięciem i dopiero teraz opadł na sofę wyraźnie odprężony. Aria spojrzała zaskoczona na Athana, który zrobił taką minę, jakby chciał powiedzieć: a nie mówiłem, że on jest okej? Myliłaś się!

- Emmet, masz jakiegoś asystenta prawda? Przecież zawsze powinien sprawdzić zagrożenie w mieście i okolicach, zwłaszcza że jesteś dyplomatą. Dziwne ze nikt od Baltimorów nie wie o łowcach...

- Jakich kurwa łowcach? W Anglii nie ma łowców – odezwała się zaskoczona Aria, uważnie przypatrując się Antonemu. Athanasius rzucił jej rozeźlone spojrzenie, zapewne chcąc skarcić ją w ten sposób za używanie przekleństw. Był ich wielkim przeciwnikiem. Wynikało to z tego, że był starej daty i mimo wszystko sądził iż kobietom to nie przystoi. O Arii można natomiast powiedzieć tyle, że nie bawi się w konwenanse.

- Nie było, ale są od około trzech miesięcy i śmiało sobie pogrywają. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, to polują na wpływowe wampiry. Właściwie, jak tak się nad tym zastanowić, to ma to sens. Chcą pozbyć się nas z senatu, z ratusza itd – stwierdził, zaczynając wymieniać nazwiska zaginionych lub zamordowanych okolicznych arystokratów i ważnych osobistości. Aria zdębiała, gdy dowiedziała się, że czwórka pozostaje zaginiona, a drugie tyle oficjalnie uznano za zmarłych.

- Myślisz, że to łowcy zabili Elijaha? – zapytała ciemnowłosa, wwiercając  w niego wyczekujące spojrzenie. Skinął lekko głową i westchnął cicho.

- Nie mam pewności – odpowiedział, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Uważał, że poniekąd mogli przyczynić się do śmierci jego Stwórcy, choć nie mógł tego jasno stwierdzić. Takiej wersji zamierzał się trzymać, przynajmniej na razie. Aria wstała ze swojego miejsca i zbliżyła się do de Clarea. Athan spiął się cały, a Emmet najwyraźniej wyczekiwał walki. Spodziewał się, że przyjaciółka spoliczkuje Antonego albo chociaż napluje mu w twarz. Nic takiego się nie stało. Kobieta objęła zaskoczonego wampira i lekko go przytuliła, okazując mu tym samym swoje pełne zaufanie. Nie miała potrzeby dłużej uważać go za intruza, co więcej, ocalił ją po raz drugi.

- Dziękuję za pomoc. Ocaliłeś Emmeta, to wiele dla mnie znaczy – przyznała z uśmiechem i wróciła zaraz na swoje miejsce u boku Athanasius. Wtuliła się w niego, układając głowę na jego ramieniu. To właśnie tam czuła się najbezpieczniej.

- Żal mi pana Goranovicia. To miły człowiek i świetny historyk. Pewnie będzie musiał dojść do siebie, więc przejmę jego obowiązki w muzeum. – powiedziała cicho, ale choć bardzo chciała, nie była w stanie powstrzymać lekkiego uśmiechu. Nie podejrzewał, że cieszyła się z powodu krzywdy szefa, ale wprost nie mogła doczekać się kierowania całym przybytkiem i aż ten entuzjazm z niej kipiał.

- Wracając do łowców i niekompetencji twoich pracowników – Antony zwrócił się ponownie do Emmeta z powagą wymalowaną na twarzy. Był wstrząśnięty, że żaden z jego ludzi nie był w stanie dotrzeć do informacji o łowcach i ich poczynaniach. Być może jego wizyta w Anglii nie była oficjalna, ale i tak ktoś powinien to sprawdzić, zainteresować się tym. Chyba, że Watts miał aż tak wybujałe ego i uważał iż nikt nie jest w stanie go tknąć.

- Jest na ciebie zlecenie i to na pokaźną sumkę – wyciągnął z kieszeni jakiś świstek i podał mężczyźnie, który wytrzeszczył oczy, gdy odczytał treść z kartki.

- Powinniśmy przejmować się tymi łowcami  na poważnie? – zapytała Aria, spoglądając to na Emmeta, to na Antonego.

- Problem w tym, że jeszcze tego nie wiem. To nie byle jacy łowcy, z pewnością, ale jak bardzo są groźni, nie mam pojęcia – odpowiedział zgodnie z prawdą, wstając by nalać sobie whisky. Podszedł do stolika przy kominku i zręcznie poradził sobie z lodem oraz butelką. Zaproponował towarzystwu kolejkę.

- Ja poproszę...albo nie... – wymamrotała Aria, która wyraźnie ugięła się pod ciężarem spojrzenia Athana. Najwyraźniej nie życzył sobie, by kobieta piła w tej chwili, czemu się nie dziwił.

- Nastawisz mi ten nadgarstek, kochanie? – poprosiła ze słodką minką, podczas gdy Antony wręczył Emmetowi szklankę z alkoholem. Mężczyzna wypił ją duszkiem, wyraźnie wstrząśnięty wszystkim, czego właśnie się dowiedział. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^