ROZDZIAŁ 187

EMMET

— Mam nadzieję, że Athan nie ma mi tego za złe, co? No wiesz, że sami tu jedziemy. Sam mówił, że niby nie może, bo coś tam, ale… no wiesz?

Emmet naprawdę cieszył się na wspólną wycieczkę po muzeum. Może niekoniecznie dlatego, że był ciekaw poszczególnych eksponatów, ale dlatego, że Aria wprost kochała swoją pracę. Wprawdzie pracowała tu ledwie od miesiąca, ale Emmet znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to robota idealna dla niej. Vasco, tak pasjonująca się podróżami, opowiadając o wszystkich swoich zdobyczach i doświadczeniach była idealnym specjalistą szczerze zakochanym w tym, co robi. Wiec nawet gdyby Emmet nie miał ochoty na zwiedzanie muzeum, zgodziłby się właśnie dla Arii — aby obserwować i posłuchać, z jakim zachwytem o wszystkim opowiada.

Poza tym, to była jeszcze jedna okazja do wspólnego spędzenia czasu — i to z dala od reszty. Oczywiście cieszył się, mogąc posiedzieć z Marisą jeszcze trochę dłużej, lepiej też poznał Antony’ego. Co więcej, Jehanne okazała się bardzo miłą towarzyszką rozmów i nawet Ish, choć trochę sztywnawy, ostatecznie nie był taki zły.

Tylko Athanasius chyba przestał za nim jakoś specjalnie przepadać. Emmet podejrzewał, że podpadł mu tym wyskokiem do ogrodu, a sądząc po tym, jakie rzucał mu spojrzenia podczas śniadania, prędko mu tego nie wybaczy. Emmet bardzo tego żałował; jeśli jego mała zwariowana przyjaciółeczka zamieszkała z facetem, którego kochała od zawsze, to pewnie niedługo za niego wyjdzie. Więc wypadałoby mieć dobre relacje ze swoim „szwagrem”, jako że Emmet traktował Arię jak swoją młodszą, rozpieszczoną siostrzyczkę. Gdzieś z tyłu głowy miał poczucie, że może ten ich wspólny wypad miał być kolejną zadrą, ale z drugiej strony — przecież nie robili nic złego. To go pocieszało i wierzył, że Athanasius był na tyle sprytny, by to zrozumieć.

Czuł się dziwnie, siedząc na miejscu pasażera, ale nie znał się na Norwich, poza tym nigdy specjalnie nie ufał nawigacji. Dlatego prowadziła Aria, która za chwilę miała ich zawieźć do swojego miejsca pracy. Emmet myślał, że będzie to po prostu jakiś bogato zdobiony budyneczek z równie bogato zdobionym wnętrzem wypełnionym obrazkami i innymi rzeźbami. Tego rodzaju ignorancja wynikała z faktu, że nieczęsto odwiedzał podobne placówki.

Dlatego aż tak się zdziwił, gdy zobaczył przed sobą wyrastające łagodnie wzgórze, na którego szczycie górowało wielkie zamczysko. Z daleka wyglądał na poły bardzo i niezbyt imponująco: kilkupiętrowy budynek z białej cegły był dokładnie oświetlony z każdej strony, aby jak najbardziej zaznaczyć jego majestatyczność. Lecz z drugiej strony, kształtem przypominał kwadratowy klocek; pozbawiony finezyjnych kształtów i barwnych, strzelistych wieżyczek rodem z bajki, nie przypominał typowego zamku, jaki kreował się w wyobraźni Emmeta. Jednak miał z tylu głowy poczucie, że najwyraźniej nie doceniał tego piękna, co czyniło z niego swoistego troglodytę. Był ciekaw, czy Arii uda się to zmienić.

Gdy dojechali na miejsce, całość aż porażała swoim ogromem. Zadarłszy głowę, próbował dostrzec choćby zarys dachu, ale nie było to zbyt łatwe. Na parkingu zbudowanym pod zamkiem — pasującym do niego jak pięść do nosa — nie było prawie żadnych wozów; Aria wyjaśniła, że na nocnej zmianie zostają zwykle tylko konserwatorzy, jeśli potrzebują więcej czasu. Podobnie się dzieje, gdy należy stworzyć nową wystawę, co też zwykle zajmuje cala noc. Reszta pracowników to zwykle po prostu dozorcy. Ten, który pracował tego wieczoru, był podobno ostrzeżony o tej nocnej wycieczce, ale…

Kiedy Aria zaczęła krążyć wokół wejścia, mruczeć coś pod nosem, a potem klnąc, Emmet zrozumiał, że coś było nie tak. Nie mógł się powstrzymać przez zachichotaniem i wesołym, szerokim uśmiechem — od zawsze jej porażki były jego zwycięstwem. I na odwrót. Nie powstrzymało go nawet mordercze spojrzenie przyjaciółki, która była wyraźnie niezadowolona z tej jawnej niekompetencji dozorcy. Na szczęście już po chwili w drzwiach stanął wysoki, chudy jak szkapa jegomość wyglądający trochę jak sama Śmierć — blady, o głęboko osadzonych ciemnych oczach i gładko ulizanych czarnych włosach przyprószonych siwym pasmem. Spoglądając na nich, jak na znak poprawił marynarkę swojego garnituru, po czym uśmiechnął się szeroko, dzięki czemu aura upiornej tajemniczości prysła. Pan Goranović, kustosz muzeum, przywitał się radośnie, trajkotając, jak to się cieszy, że ich widzi. Emmet początkowo zmrużył powieki, zastanawiając się, jak to możliwe, że ci dwoje już tak dobrze się znają, skoro Aria pracowała tam ledwie od miesiąca. Jednak sądząc po sposobie, w jaki ze sobą rozmawiali, musieli znać się już wcześniej — to raz. A dwa, że przecież Aria niedawno przekazała muzeum pokaźny zbiór ze swojej kolekcji eksponatów, o czym Emmet zapomniał, a czym przecież z pewnością zaskarbiła sobie dozgonną wdzięczność pana Goranovicia.

Gdy weszli do środka, pierwszym, co ich przywitało, było głębokie echo rozchodzące się po całym ogromnym wnętrzu. O ile sklep z pamiątkami i galeria nie były niczym nadzwyczajnym, więc szybko je minęli, tak na dole zaczęła się magia. Podczas gdy kustosz zajął się ponownym zabezpieczaniem wejścia, Emmet z lekko uchylonymi ustami wpatrywał się w wielką, iście średniowieczną salę zbudowaną z chłodnego, jasnego kamienia. Kolumny podpierające strop choć idealnie zadbane, już z daleka sprawiały wrażenie bardzo wiekowych. W wąskich wnękach ściennych straszyły rzeźby i zbroje rycerskie, a wszędzie wokół stały gabloty ze wspaniałymi eksponatami. Po bokach niemal klaustrofobicznie wąskie schody prowadziły do piwnic, gdzie znajdowały się lochy oraz liczne narzędzia tortur używane w dawnych czasach. Jak znal Arię, właśnie to będzie chciała mu pokazać na pierwszym miejscu, dobrze wiedząc, że nie przepadał za tego rodzaju wrażeniami. Wiedziała, że nie znosił horrorów i nie za bardzo lubił się bać — nawet mimo tego, że sam był stworzeniem wyjętym z filmów grozy.

Na szczęście, najpierw postanowili oprowadzić go o podstawach, opowiadając, że muzeum przechowywało tu zbiory pochodzące z najróżniejszych epok oraz kultur, dzięki czemu można było tu poznać nie tylko historię samego zamku i dziejów Anglii, ale i wydarzenia oraz eksponaty związane ze starożytnym Rzymem, Grecją, erą wikingów czy dawnymi Słowianami. Sama różnorodność tematyczna była imponująca, nie wspominając o wszystkich tych zbiorach cieszących oko. I tylko to jedno Emmeta bawiło: że nie za bardzo wiedział, kto był jego przewodnikiem — Aria czy pan Goranović — bo oboje wypowiadali się równie często i chętnie.

— Aria — zaczął, udając poważny ton — ja wiem, że chcesz się podlizać szefom na początku pracy, ale daj panu dojść do słowa.

Podczas gdy Goranović wybuchnął gromkim śmiechem, Emmer beztrosko pomyślał sobie, że właśnie podpisał na siebie wyrok.

Być może właśnie dlatego Aria zaproponowała, by zwiedzić część piwniczna, gdzie ulokowano lochy. Ciasne, chłodne pomieszczenia pełne były wszelkiej maści narzędzi tortur, klatek i zapadni, przez co Emmetowi niemal się zdawało, że wewnątrz unosił się specyficzny odór śmierci. Patrząc na te wszystkie zerkające rzeźby, czuł się nieco nieswojo. Dziwiło go to, a jednak dreszcze przebiegały mu po kręgosłupie, ilekroć spoglądał w te martwe, drewniane oczy. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że to uczucie utrzymywało się później, kiedy zwiedzali zupełnie inne, dużo sympatyczniejsze zakątki muzeum. I, co więcej, z czasem wrażenie oberwania zaczęło się potęgować.

— Dziwne są te rzeźby — zaśmiał się nerwowo. — Chyba jednak za rzadko łażę po muzeach, skoro mnie zwykle drewniaki przerażają. Żałosne, nie?

Był pewien, że Aria za chwilę przyzna mu rację, zwłaszcza że uwielbiała mu dopiekać i wykorzystywać każdą, nawet najmniejsza słabość. Wcale jej się nie dziwił, bo i on lubił z tego korzystać.

Idąc bardzo długim, słabo oświetlonym korytarzem, kierowali się ku małej, okrągłej salce, która kiedyś służyła za więzienie dla wybitnie zdegenerowanych jednostek. Pan Goranović z przyjemnością oddał głos Arii widząc, że ta aż się trzęsła, aby wygłosić swoją mowę. Emmet zachichotał, będąc pod szczerym wrażeniem jej zaangażowania i już chciał to jakoś skomentować, gdy wtem…

— Och — zakrzyknął zaskoczony Goranović — co się dzieje? Przepraszam państwa najmocniej… musiała nastąpić jakaś awaria prądu... Zaraz to załatwię, proszę poczekać…

Pogrążeni w zupełnym mroku, nie mieli nic innego do wyboru. I o ile Aria i Emmet nie mieli z ciemnością problemu, tak przy kustoszu musieli udawać ślepych. Ten zaś odszedł na bok, bo w pewnym momencie już nie było słuchać ani jego kroków, ani rozkazów wyszeptywanych przez krótkofalówkę.

— I co? — spytał po chwili, od niechcenia podchodząc do jednej z rzeźb, uważnie się jej przyglądając — to też jedna z waszych atrakcji? Jakaś taka mało… atrakcyjna.

Aria nie zechciała mu odpowiedzieć, na co Emmet tylko wyszczerzył się wesoło, prychnąwszy pod nosem. Odechciało mu się śmiać, kiedy przez przypadek trącił dłonią jakiś mały element czegoś, co wyglądało na dziwny, wymyślny sprzęt do zadawania tortur. Przez jego niezdarność całość się rozleciała, powodując niemało hałasu.

— Kurwa, przepraszam — syknął, nieco zażenowany. Ale i tym razem nikt nie zechciał mu odpowiedzieć.

Wiedząc, że sobie nagrabił, chciał odwrócić się za siebie, ale właśnie w tym momencie włączyli światło. Zaskoczony Emmet przymknął powieki, porażony tą nagłą jasnością. Gdy zaś je otworzył, znieruchomiał.

W pomieszczeniu nie było Arii. Nie było też Goranovicia.

Był za to ktoś inny.

Wyjście z salki zasłaniał mu barczysty mężczyzna odziany w czarny dres. Głowę miał całkiem łysą, jasnoniebieskie oczy groźnie zmrużone, a wąskie, blade usta wykrzywione w paskudnym, szerokim uśmiechu. Zamachnąwszy imponujących rozmiarów maczetą, natychmiast rzucił się na Emmeta, nie dając mu wiele czasu na reakcję. Ostatecznie udało mu się odskoczyć, z zaskoczeniem — jednym z wielu — spostrzegając, że ktokolwiek go atakował, był to człowiek. Gdyby miał na to więcej czasu, zastanawiałby się, który śmiertelnik byłby na tyle głupi, by atakować wampira? Lecz z pewnością nie był to przypadek — przez przypadek nie atakuje się ludzi w zamkniętym o tej porze muzeum.

Napastnik musiał wiedzieć, z kim miał do czynienia. I, co ważniejsze, doskonale się na tę okoliczność przygotował, czego Emmet, na jego nieszczęście, nie docenił. Początkowo bowiem był pewien, że szybko sobie z tym człowieczkiem poradzi, czym prędzej ruszając na poszukiwanie Arii. Właśnie tę pychę wykorzystał przeciwnik, wyjmując coś na wzór małej, choć znacznie ulepszonej kuszy, od razu w niego celując. Tym razem Watts nie zdążył odskoczyć, czując, jak mała lotka wbija mu się w ramię. Zaskoczony Emmet wydał z siebie coś pośredniego między sykiem a jękiem, silnie zaniepokojony rozpływającymi się po jego ciele gorącymi dreszczami. To właśnie one sprawiły, że jego ciało stało się dziwnie ociężałe, nie pozwalając wampirowi w pełni korzystać ze swoich „udoskonaleń”. I choć każdy ruch wykonywał znacznie wolniej, zmagając się ze swoistym osztywnieniem, wciąż był w stanie walczyć, co zaraz udowodnił, rzucając się na napastnika. Ten wydawał się tym wielce zaskoczony, jakby specyfik, który mu wbił w ramię, nie zadziałał tak, jak powinien. Najwyraźniej mocno tym sfrustrowany, chwycił z tyłu za resztki tego czegoś, co Emmet zdążył już zepsuć, gniewnie tym w niego ciskając. Kilka elementów trafiło go w głowę i ramię, na moment go dezorientując, co wykorzystał napastnik, rzucając się na niego i przygwożdżając do ściany. Łysy zamachnął się swoją maczetą, ale przytrzymywanie Emmeta tylko jedną ręką zdecydowanie nie starczyło, przez co zdołał się wyrwać, nim napastnik zadał cios.

I na tym skończyła się ta dziwna walka polegająca na samych zaskoczeniach. Kolejne nadeszło, gdy do pomieszczenia wpadło dwóch strażników, najwyraźniej zaalarmowanych hałasem. Ewentualnie przysłał ich kustosz, który też nagle gdzieś zniknął. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, pojawienie się ochrony mocno zachwiało pewnością siebie łysego, który przez chwile nie wiedział, co zrobić, jakby pojawienie się tych dwóch nie pasowało mu do planu. Wyraźnie się wahał, czy powinien atakować, czy może uciekać i choć Emmet był pewien odpowiedzi i już się szykował do wznowienia walki, raz jeszcze w ciągu kilku minut dał się zaskoczyć — i z niemałym otępieniem obserwował, jak łysol rzuca się w stronę strażników, odpychając ich i uciekając wąskim korytarzem w stronę wyjścia. Strażnicy, najwyraźniej równie mało sprytni, co niedoszły morderca, po chwili zrozumieli, że powinni go gonić, by następnie rzeczywiście za nim pobiec.

— Co to, kurwa, miało być? — wyszeptał zszokowany Emmet, czując, jak z bezsilności i niezrozumienia opadają mu ramiona.

Watts, skołowany i coraz silniej zaniepokojony, przez moment pomyślał, by biec za nimi — na pewno zdziałałby więcej, niż ci strażnicy. Ale nadal nie wiedział, co się stało z Arią, a to go bardzo martwiło, dlatego zdecydował, że jak najszybciej musi ją znaleźć. I jeszcze zanim wybiegł z salki, w oczy rzuciły mu się kamery — i fakt, że nie migała przy nich żadna lampka, ani trochę go nie uspokoił.

Arię znalazł na szczęście całkiem szybko w jednej z cel. Siedziała pod ścianą, trzymając się za swój prawy nadgarstek. Także i ona wyglądała na zszokowaną tym, co się stało, tym bardziej, że tuż obok niej leżał nieprzytomny kustosz.

— ARI! — krzyknął, przestraszony nie na żarty. — Nic ci nie jest?!

Ukucnąwszy przy niej, przyjrzał się jej nadgarstkowi, dowiadując się, że łysy napastnik go jej wykręcił tuż po tym, jak zgasły światła. Potem przywlókł do celi, a gdy zniknął, pojawił się kustosz, rzucając się na nią ze sztyletem. Udało jej się go obezwładnić, ale wtedy upadła, podpierając się o uszkodzoną dłoń, jeszcze bardziej sobie go rozwalając.

Emmet słuchał tych wyjaśnień i mrugał zawzięcie powiekami, próbując to wszystko przetworzyć. Zerkał więc bez zrozumienia to na Arię, to na nieprzytomnego Goranovicia, usiłując sobie wyobrazić to, o czym opowiadała mu Vasco.

— Ale jak to: szef cię zaatakował?! — zawołał, zupełnie oszołomiony. — Aż tak ci kiepsko w pracy szło? — zażartował, uśmiechając się krzywo.

Pomagając Arii wstać, raz jeszcze zerknęli na kustosza, dostrzegając w jego leżącej bezwładnie osobie spory problem. Ostatecznie Aria stwierdziła, że z samym jednym typem powinna sobie poradzić — to ostatnie dodając z jawnym sarkazmem — więc Emmet w końcu dał się przekonać, aby sprawdzić, gdzie pobiegł łysy, co ze strażnikami oraz dlaczego kamery — i wszystko inne — tu nie działało.

Jednego z ochroniarzy spotkał kilka minut później, gdy wracał z zewnątrz. Spocony i zdyszany, długi czas nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa, tylko doprowadzając Emmeta do szewskiej pasji.

— N-nie ma… nie ma go nigdzie — wydyszał w końcu strażnik. — Facet się rozpłynął w powietrzu! W środku na pewno go nie ma; widzieliśmy, jak stąd wybiegał… ale jak złamał zabezpieczenia?!

I to jest bardzo dobre pytanie, mój spocony przyjacielu, pomyślał ponuro.

— Wezwę policję — zawyrokował strażnik. — Roger, to znaczy drugi strażnik, nadal przeszukuje okolicę, ale…

— Policja mi tu niepotrzebna — przerwał mu natychmiast, przykładając otwartą dłoń do głowy strażnika. Podczas gdy przez jego rękę przepływał strumień przyjemnego ciepła, wzrok ochroniarza coraz bardziej się zamazywał, a łagodny, leniwy uśmiech wstąpił na zarumieniona twarz.

Gdy Emmet upewnił się, że facet miał wyczyszczona pamięć, skorzystał z tej chwili otępienia, w jakiej znajdywał się strażnik, pchnąwszy go lekko do przodu, przez chwile obserwując, jak facet znikał mu z zasięgu wzroku. Teraz trzeba było znaleźć tego drugiego — ale jakoś musiał wyjść z muzeum. Drzwi były zamknięte, a Watts nie znał kodu. I to był problem.

— Hej! Ty! Wracaj mi tu! — ryknął Emmet za strażnikiem, którego niedawno sam otępił i odesłał.

— Hę? A ty to kto? I co ty tu robisz, hę? — mruknął sennym tonem.

— Jestem gościem pana Goranovicia — odparł, machając mu przed oczami identyfikatorem. — Nie pamiętasz? Zorganizował mi i pracującej tu Arii Vasco wycieczkę. Zapomniałeś? Demencja starcza cię już dopadła?

Ochroniarz na szczęście był zbyt skołowany, by się obrazić.

— Otwórz mi drzwi i tu czekaj, dobra? Zostawiłem coś w samochodzie.

Na szczęście ochroniarzowi było już wszystko jedno, dzięki czemu Emmet zdołał wydostać się na zewnątrz, zastanawiając się, gdzie ten drugi mógł poleźć. Nie mógł odejść daleko, skoro zamierzał przeszukać tylko okolicę. Jeśli napastnik wydostał się na ulicę, trudno byłoby go namierzyć, tym bardziej, jak był mobilny.

Gdzieś po lewej stronie, za rogiem, Emmet usłyszał jakiś szelest i już się odwrócił, by iść w tamtą stronę, kiedy poczuł, jak ktoś szarpie go za marynarkę gwałtownie ciągnąc do tylu, a następnie przygwożdżając do ściany. Watts był pewien, że to łysy i już chciał się wyrywać, by ostatecznie się z nim rozprawić.

Jednak zupełnie zdębiał, gdy zobaczył, kto stał za tym nagłym atakiem.

— Ty nam chyba o czymś nie powiedziałeś, co?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby Athanasius, jeszcze mocniej przyciskając go do ściany.

Emmet był tak zaskoczony — i wręcz przestraszony — tą gniewną reakcją, że nie wiedział, co odpowiedzieć. Tym bardziej, że nawet nie wiedział, o czym Athan mówił.

— Gdzie jest Aria?! — warknął, nawet nie pozwalając się Emmetowi jakkolwiek wytłumaczyć.

— Na dole, w lochach… tam obok takiego dziwnego szkieletu w zbroi… czy coś…

Nie zdążył powiedzieć, że nie ma identyfikatora, czym może wzbudzić podejrzenia — sam nie wiedział kogo — no ale mógł. Athan jednak najwyraźniej w ogóle się tym nie przejmował, bo zaraz puścił Emmeta, rzucił mu ostatnie nienawistne spojrzenie, po czym pobiegł po Arię. A Watts jeszcze chwilę próbował zrozumieć, co tu się tak właściwie zadziało.

Powoli miał coraz bardziej dosyć tego dnia. Dlatego gdy dostrzegł wreszcie drugiego strażnika, nie chciało mu się bawić w delikatność i ostrożność.

— Tutaj, kurwa, jesteś! Chodź tu, kurwa, bo już mam dość tego pierdolonego muzeum! Nigdy — warczał, usuwając strażnikowi pamięć — więcej żadnych muzeów!

Miał nadzieję, że wyczyszczenie pamięci strażnikom, sprawdzenie nagrania z kamer i poskładania kustosza do kupy — cokolwiek mu było — załatwi sprawę. Odetchnąwszy głęboko, zaprowadził otumanionego strażnika do środka, sam zamierzając jak najszybciej odszukać Arię. Nawet mimo tego, że zastanie tam też Athana, który, gdyby tylko mógł, pewnie zabiłby go na miejscu. A Emmet bardzo chciał się dowiedzieć, za co.

Gdy ich znalazł, Athanasius oglądał nadgarstek Arii, ostrożnie naciskając w poszczególnych miejscach, aby ustalić, co dokładnie zostało uszkodzone. Jednak jeszcze ciekawszym elementem był Goranović, który siedział na ziemi, oparty o ścianę, Wyglądał na mocno skołowanego i wyraźnie nie wiedział, co się wokół niego działo, gapiąc się tępo w przestrzeń.

— Co jest? Już nie chce cię zabić? — spytał Watts, wskazując na kustosza. — Co mu odbiło, co? Zawsze był taki agresywny?

Widząc jeszcze jedno rozeźlone spojrzenie Athana, postanowił się zamknąć.

Ale długo nie wytrzymał. Zwłaszcza że gdy tak obserwował Goranovicia, zastanawiając się, co go dopadło, przyszła mu do głowy pewna myśl.

— Mam pewną teorię — mruknął, patrząc w zamglone oczy kustosza. — Niektóre wampiry umieją w hipnozę, nie? Ty, Athan, też przecież umiesz. Bo co, jeśli — odwrócił się do niej, spoglądając na Arię z powagą — facet tu wszedł, bo kustosz został zahipnotyzowany? No bo jak inaczej?! — syknął, coraz bardziej zdenerwowany na to, co zaszło. — Zakładając, że tak było, kustosz nie tylko go wprowadził, ale podał mu wszystkie szyfry. To by tłumaczyło, jakim cudem stąd zwiał, skoro wszystko było pozamykane. Bo znał kody! — zawołał. — Biedny pan kustosz — mruknął, ponownie spoglądając na wciąż nieco otępiałego mężczyznę.

O dziwo, Athan zamiast znowu zamordować go wzrokiem, zaczął się zastanawiać nad tym, co usłyszał, razem z Arią zerkając z niepokojem na Goranovicia.

— Ma usuniętą pamięć? — spytał Emmet.

— Tak — odparł Athan. — Przed wyjściem jeszcze to poprawię, ale na razie mu wyczyściłem, żeby się uspokoił.

— To dobrze — mruknął, zastanawiając się, co teraz. Jednak zamiast odpowiedzi, do głowy przyszło mu pytanie. — A, i jeszcze jedno. O czym ja, przepraszam, niby wam nie powiedziałem? I co ty tu robisz, że nam naszą randkę psujesz? Nie widzisz — syknął jadowicie — jak się pysznie bawimy?

Sam nie wiedział, dlaczego był zły. Może miał dość tego dnia, stresów i zaskoczeń, a może był zmęczony ciągłymi powarkiwaniami i oskarżeniami Athana, który od początku jego wizyty w Blickling zachowywał się co najmniej tak, jakby Emmet zabił mu psa. Cokolwiek to było, Watts był pewien, że sobie na to nie zasłużył, dlatego nie zamierzał już odgrywać potulnego szczeniaka, nawet jeśli powinien to zrobić, chociażby dla Arii.

Athanasius przez chwilę wyglądał tak, jakby się zastanawiał, czy go uderzyć, czy jednak grzecznie odpowiedzieć na pytanie. Emmet był przygotowany na to pierwsze, dlatego zaskoczyło go wybranie drugiej opcji.

— W domu pogadasz sobie z Antonym — warknął, nawet na niego nie patrząc. — Wtedy zobaczymy, czy na pewno czasem o niczym nie zapomniałeś.

— A co jakiś Antony ma do tego? — spytał, na poły zdziwiony i oburzony. — Bo chyba nie myślisz, że wiem, co tu się dzieje?! Czemu nas ktoś atakuje wieczorem w zamkniętym muzeum?!

Na to Tismaneanu nie raczył odpowiedzieć. Zamiast tego bardzo ostrożnie pomógł Arii wstać, zarządzając jak najszybszy odwrót. Po raz ostatni usunął Goranoviciowi pamięć, by zacząć kierować się ku wyjściu.

— Ej, Athan — zawołał go Emmet — może lepiej go zahipnotyzować? No wiesz, wmówić mu, co się stało… No co znowu tak na mnie wilkiem patrzysz?! — wrzasnął w nerwach. — Chyba umiesz, to co za problem jednego frajera zahipnotyzować?! Dobra, kurwa, nie to nie.

Naprawdę miał serdecznie dość tego dnia, mając nadzieję, że żadne więcej niespodzianki go nie spotkają. Ale prędko się okazało, że się mylił i wciąż nie wykorzystał dostępnych na dziś zaskoczeń.

Gdy Athan tonem nieznoszącym sprzeciwu zarządził, że wracają jego wozem, Emmet uznał, że tym razem nie będzie się spierać, ale zajrzy tylko na chwilę do samochodu Arii, bo zdawało mu się, że albo zostawił portfel tam, albo w domu. Już na początku wycieczki po muzeum tak mu się wydawało, ale nie chciał się wracać. A skoro to auto miało tu jeszcze chwilę postać, to Watts wolał odebrać swoją własność.

Niemal od razu zauważył, że coś leżało pod wozem. Wpierw przeszło mu na myśl, że może Aria była aż tak złym kierowcą, że kogoś potrąciła i nawet tego nie zauważyła. Jednak to miały być tylko żarty — ale te szybko się skończyły, gdy Watts zrozumiał, że pod samochodem, naprawdę leżało ciało. Zmrożony, zaniepokojony i pełen wątpliwości, pochylił się, by nabrać pewności, a gdy już ją zdobył, lodowate dreszcze przebiegły mu kręgosłupie.

Bo naprawdę coraz mniej z tego rozumiał.

— Ekhm… — zaczął nieco niepewnie Emmet, skutecznie ściągając na siebie uwagę Arii i Athana — wiecie co… poczekajcie. Patrzcie, kogo znalazłem.  

Wyciągając ciało spod wozu, bez trudu rozpoznali w nim łysego napastnika. Zszokowani i nierozumiejący, co się działo, nie byli w stanie odpowiedzieć na żadne z pytań, które przychodziło im do głowy. 

— To zdecydowanie najgorszy złodupiec, jakiego widziałem — zawyrokował Watts z wyraźną pogardą. 

Kucając przy nim, Emmet obejrzał go uważnie, by po chwili zauważyć wbitą w ramię lotkę — tę samą, którą łysy wbił Wattsowi. Zupełnie zaskoczony tym odkryciem, długo milczał, próbując połączyć ze sobą poszczególne elementy.

— Zginął od tego, czym mnie zaatakował — mruczał, coraz bardziej zszokowany. — Więc… kto go zabił?

— Wynosimy się stąd — warknął Athan, jak na znak z niepokojem rozglądając się dookoła. — NATYCHMIAST!

— Ej, ale jego też trzeba zabrać! Przecież go tu tak nie zostawimy! Poza tym ciało chyba nie będzie problemem, co? Macie tak duży ogród, że gdzieś się da je zakopać.

Po pięćdziesiątym szóstym morderczym spojrzeniu, Emmet doszedł do wniosku, że może jednak się z Athanem nie polubią.

— Dobra — mruknął — już się tak na mnie nie patrz i wieź mnie do tego twojego Antony’ego. Niech mi łaskawie powie — warknął nieco ciszej — o czym zapomniałem wam powiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^