ARIA
Dotyk Athana, tak niespodziewany i czuły, sprawił, że
zupełnie odleciała myślami gdzieś daleko, wracając do ich życia sprzed
dziewięćdziesięciu lat. Wszystko było inne, a w serce nie uwierała tęsknota za
przyjacielem i gdyby ktoś wtedy powiedział Arii o wyjeździe i że czeka ją
wszystko to, co teraz ma już za sobą, to pewnie wyśmiała by go i odesłała do
lekarza. Nie wyobrażała sobie istnienia bez Athanasiusa i nie chciała bez niego
istnieć, nie dopuszczała do siebie myśli, iż kiedyś być może się rozejdą, a ona
będzie musiała nauczyć się wieczności bez niego. Wizja była o tyle
przerażająca, że gdy tylko nawiedzała głowę kobiety, to ta od razu wypędzała
ją, by nie musieć myśleć o samotności. Była zbyt pewna swoich uczuć i to ją
zgubiło, bo gdy zorientowała się, że jest zupełnie zależna od mężczyzny, było
już za późno na jakakolwiek zmianę i musiała podjąć niezwykłe drastyczne kroki.
Opuszczenie wampirach było najgorszą decyzją jej życia, zarówno tego sprzed
przemiany, jak i po niej. Wcześniej nie mierzyła się z takimi wyborami, bo cały
jej czas zabierała choroba. Nigdy nie kochała nikogo w taki sposób, bo
niezwykle ciężko to robić, gdy jest się praktycznie przykutym do łóżka. Gruźlica
nie zabrała jej szybko, a z początku tylko unieruchomiła i pozbawiła sił
witalnych, przez co nie mogła się poruszać, a momentami nawet mówić. Walczyła,
jak mogła, a w oszukaniu śmierci pomogła jej silna wola i jak się później
okazało, ojciec. Nie chciała skończyć zapomniana i spocząć w masowym grobie
gdzieś poza granicami miasta, a taki los niestety czekał każdego, kto był chory
na Gruźlicę czy Hiszpankę. Czasy nie były łatwe, ale wszyscy starali się, by
życie stało się nieco bardziej znośne.
Z zamyślenia wyrwało ją odtrącenie ręki przez Athana, tak gwałtowne,
że aż podskoczyła na miejscu. Wcześniej, gdy on i Marisa rozmawialiście o
Antonym, słyszała ich jakby przez zamknięte drzwi i nie była pewna, czy nie
wymyśliła sobie czegoś na jego temat. Tak właśnie wampir odwracał jej uwagę od
tego, co ważne i maskował to swoją czułością. Wystarczyło dotknięcie dłoni, by
zapomniała o otaczającym świecie, choć gdyby wziął ją na tym stole pośród
czekoladowy rogalików to wcale by nie protestowałam. Lubiła jego stanowczość i
to w jaki sposób za każdym razem panował nad jej ciałem. Wiele by dała, by
Athan zrzucił z siebie te pokutne szaty i w końcu dał się ponieść temu, na co
miał ochotę. Czuła to całą sobą, jak próbował jeszcze bardziej się przy niej
kontrolować, aby czasem przypadkiem nie wymknął się ze swojej własnej klatki.
Wiedziała, że pragnął jej niemal boleśnie, ale liczyła się z tym, iż nie prędko
się do tego przyzna.
Aria zwilżyła usta językiem i spojrzała na śmiejącego się
mężczyznę, nie mogąc powstrzymać się od uśmiech. W tym momencie był taki
słodki, że miała wielką ochotę uściskać go, jak pluszowego misia. Jego twarz
wyglądała zupełnie inaczej, gdy się uśmiechał, jakby zrzucał ze swych barków
wszystko to, co go przytłaczało, ale robił to zaledwie na ułamki sekund.
— Wybacz, wyobrażałam sobie właśnie nasz seks — wymruczała
zalotnie.
Kawiarenka okazała się przytulnym miejscem urządzonym ze
smakiem i gustem, o co nie podejrzewałaby współczesnych ludzi. Zazwyczaj
wnętrza w tych czasach były zimne, industrialne i minimalistyczne. Ograniczano
meble i dodatki, czego Aria szczególnie nie lubiła. Przez myśl jej przeszło, że
ta kawiarnia w bocznej uliczce byłaby idealnym miejscem na pierwszą randkę.
Nagle zorientowała się, że nie pamięta, gdy Athanasius zabrał ją na ich
pierwsze, wspólne wyjście już oficjalnie jako pary. Czy to był teatr Royal przy
Drury Lane?
Przywitała się z Mattem i zajęła miejsce na przeciw niego,
grzecznie wsłuchując się w wymianę zdań między mężczyznami, próbując skupić się
całą sobą na tym, co mówili, a było to piekielnie trudne, gdy ma się przed sobą
takich dwóch wampirów. Nagle coś przykuło jej uwagę, a mianowicie wzmianka o
substancji, która odurzyła Elijaha. Zawahała się przez chwilę, by wspomnieć o
tym, co wiedziała na jej temat. Obawiała się późniejszych dociekać ze strony
Athana, a ten temat był dla niej jeszcze zbyt bolesny. Nie mogła jednak
pozostawić tego bez odzewu, zwłaszcza że chodziło o rozwiązanie sprawy śmierci
Elijaha.
— Oddech Diabła — powiedziała cicho, co zwróciło uwagę
mężczyzn. Obaj spojrzeli na nią z zaskoczeniem, nie mając pojęcia o czym
mówiła. Cóż, trudno było im się dziwić, ona sama zapewne nigdy by o tym nie
usłyszała, gdyby nie incydent w Berlinie.
— Substancja, którą miał w sobie Elijah nazywa się Oddechem
Diabła. Recepturę stworzył Edgar Holland, który eksperymentował na ludziach i
innych istotach. Wcześniej nazywał się Kurt Blome. Tak, ten Blome — wyjaśniła,
wzdychając cicho. Musiała przerwać na chwilę, by nieco uspokoić rozszalałe
myśli i nawiedzające ją wspomnienia, które raz po raz, bardzo powoli
rozszarpywały ją od środka.
— Skład jest prosty na pierwszy rzut oka, ale tylko dla
zmyłki i jeśli ktoś potrafi go odtworzyć, to albo jest to sam Blome albo ktoś,
kto bardzo dobrze go zna. — wyjaśniła, sięgając po kubek kawy, który należał do
Matta. Upiła kilka łyków i wróciła do opowieści. Miała nadzieję, że żaden z
nich nie zorientuje się, jak wiele ją te opowiastki kosztowały. — Werbena, ale
tylko podlewana roztopionym lodem ze wschodnich stepów Syberii. Sproszkowana
kora Białego Dębu z prawej strony kłody. Liście Manuka nie młodszego niż
siedemdziesiąt lat, a im starszy krzew tym mocniejszy narkotyk. To wszystko na
bazie wody z Morza Martwego. Taka mieszanka nas nie zabija, ale sprawie, że nie
jesteśmy w stanie się bronić i znajdujemy się gdzieś na pograniczu świadomości.
Nie mamy panowania nad własnym ciałem, a co najgorsze, zmysły są nadal bardzo
pobudzone, więc jakikolwiek ból czy inne doznanie, jest przynajmniej pięć razy
mocniej odczuwalne. Elijah bez wątpienia cierpiał — powiedziała to wszystko na
wydechu, wiedząc, że za moment padnie niewygodne pytanie skąd to wie i skąd zna
tak dobrze recepturę. Nie zamierzała mówić, że notatki doktora Hollanda aka
Blome były jedyną rozrywką jaką miała przez cztery lata między torturami,
którymi ją raczył. Jego dziennik zawsze leżał w piwnicy i był na wyciągnięcie
jej ręki, więc go przeglądała i wszystko zapamiętała.
— To dość niepokojące, że tak wiele o tym wiesz podczas gdy
ja nie mam pojęcia, że coś takiego w ogóle istnieje. Skoro przepis jest tak
wielką tajemnicą, to jak stałaś się jego posiadaczką? — Matt odezwał się jako
pierwszy. Wyglądał na osiłka, ale nie można było odmówić mu inteligencji i
dociekliwości, a w dodatku słuchania ze zrozumieniem. Przyglądał jej się
podejrzliwie, jakby brał właśnie pod uwagę to, że Aria może mieć coś wspólnego
ze śmiercią Cavendisha. Athan za to miał nieodgadniony wyraz twarzy, a to
oznaczało tylko jedno — właśnie przewiercał jej dusze aż na wskroś, bo i jemu
opowiastka była podpadająca.
— Jakiś czas spędziłam w Berlinie i natknęłam się na jego
dziennik w piwnicy domu, który wynajmowałam. Zniszczyłam go obawiając się, że
wpadnie w niepowołane ręce. Może Blome skopiował go chcąc mieć pewność, że nie
utraci cennych informacji na przykład w razie kradzieży — powiedziała szybko,
co oczywiście tak do końca kłamstwem nie było. Naginała co prawda pewne fakty,
ale nie mogła przyznać się do tego, co ją spotkało.
— Z zapisków wynikało, że był wampirem i miał około pięćset
lat. Chciał stać się ponownie człowiekiem i szukał na to leku, stąd zamiłowanie
do tortur i eksperymentów. W czasie wojny zebrał żniwo mogąc bezkarnie zabijać
i testować swoje substancje. Był z jakiegoś powodu pozbawiony możliwości
tworzenia wampirów, czyli nie miał swojej linii krwi. Wszyscy jego Stworzeni
byli skalami, takimi zniekształconymi istotami, które umierały zaraz po
pierwszym spożyciu krwi, a działo się to bardzo szybko, bo posiadały tylko
jeden instynkt — i tutaj zakończył się zakres jej wiedzy na temat Blome'a.
Zamilkła pozwalając mężczyznom zebrać wszystkie informacje do kupy.
— Okej, a więc to może być jakiś naśladowca lub sam Blome,
ale dlaczego miałby zabijać Elijaha? Może Elijah wpadł jakoś na trop jego
działań tutaj i chciał je zakończyć? Narkotyk nie jest śmiertelny dla wampirów,
ale dla ludzi tak. Czytałem raport z sekcji zwłok i musicie mi wierzyć, że omal
nie puściłem pawia, a wiele już w życiu widziałem. Bądź co bądź, ale bez ludzi
nie przetrwamy — Matt mógł mieć słuszność, a kierunek jaki wyznaczył rzucał
pewne światło na sprawę morderstwa Cavendisha. Mężczyzna miał wpływy w całym
kraju, był cholernym Lordem i nic nie działo się tutaj bez jego wiedzy. Jeśli
ktoś pojawił się w Londynie z nowym narkotykiem, który na dodatek zabijał
ludzi, to musiał się o tym dowiedzieć.
— Co ty o tym wszystkim myślisz, Athan? — zapytał Matt,
odwracając wzrok od Arii, jeszcze przelotnie zerkając na jej piersi. Miał na
nie idealny wgląd, bo kobieta siedziała na przeciw, a jej wydekoltowana bluzka
działała na niego pobudzająco. Wampirzycy nie przeszkadzało, że policjant
podziwiał jej ciało, a wręcz przeciwnie, mile łechtało to nadszarpnięte przez
Athanasiusa ego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz