ROZDZIAŁ 33

 ATHANASIUS

     Obudził się z boleśnie przygniatającym go poczuciem, że już nigdy nie ujrzy Elijaha.

     Ciężko zwlekając się z łóżka, rozejrzał się ponuro, zadziwiony faktem, że w ogóle udało mu się zasnąć. Po zaledwie dwóch dniach pełnych wrażeń, Athanasius powinien zachowywać się jak zombie, niewyspany, zestresowany, z poszarpanymi nerwami i wyrywającą się ze szwów wściekłością. A jednak zmęczenie tym wszystkim wzięło nad nim górę, z czego się tak naprawdę cieszył.

     Im dłużej spał, tym mniej myślał.

     Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zszedł na dół. Myślał, by najpierw przywitać się z Marisą, lecz miał nadzieję, że wciąż spała. Wobec tego uznał, że najlepszy będzie poranny spacer na otrzeźwienie umysłu. Liczył, że może mroźne powietrze pobudzi go do myślenia i pomoże rozwiązać coraz to liczniejsze kłopoty, które dobrowolnie na siebie nakładał. Zwłaszcza w kwestii Arii.

     Jednak nie zdążył się nad tym namyślić, ponieważ gdy tylko zszedł ze schodów, ujrzał przed sobą właścicielkę posiadłości. Marisa, tak jak się tego spodziewał, wyglądała jak cień samej siebie: była przygaszona, zgarbiona i pobladła. Gdy przyjaciółka ujrzała mężczyznę, rozpromieniła się nieco i czym prędzej do niego podeszła, aby mocno go przytulić. Athanasius natychmiast wyczuł, ile trujących ją emocji kryło się w tym niepozornym geście. Czuł, że znajdowała się na skraju wytrzymałości i tylko obecność bliskiej osoby jakkolwiek utrzymywała ją w pionie. Tuląc ją do siebie, pogładził delikatnie po włosach, nie śmiąc odezwać się ani słowem. Bał się, że Marisa za chwilę zacznie płakać, lecz na szczęście wampirzyca wzięła kilka głębszych oddechów, po czym się odsunęła, posyłając Athanowi uśmiech pełen niemej wdzięczności.

     — Mam nadzieję, że dobrze spałeś — zagadnęła, po czym wskazała rękę w stronę kuchni, wyraźnie dając znać, że powinni udać się na śniadanie. Wampir już miał odpowiedzieć i podziękować za gościnę, lecz w porę się powstrzymał. Obserwując przyjaciółkę spostrzegł, że wyraźnie chciała dodać coś jeszcze. — Zapewne niedługo wyjeżdżacie? Gdzie tym razem?

     Athanasius bez trudu wyczuł żal w jej głosie, tym samym rozumiejąc sugestię. Uśmiechnął się delikatnie, rozczulony tą maleńką manipulacją ze strony przyjaciółki.

     — Wybacz, jeśli nadużywamy twojej gościny — zaczął, postanawiając zagrać w jej małą grę — lecz chciałbym cię prosić, abyśmy mogli zostać tu jeszcze chwilę dłużej. Nie chciałbym się z tobą tak prędko rozstawać, zwłaszcza teraz.

     Zrozumiała, Athan natychmiast dostrzegł to w jej oczach. I choć przez ułamek sekundy przeląkł się, gdy zobaczył w jej kącikach łzy, zaraz pojął, że były to łzy wzruszenia.

     — Zostańcie jak długo chcecie — zaćwierkała wyraźnie uradowana Marisa, wchodząc do kuchni. Natychmiast skierowała się w stronę blatu, na którym stał dzbanek z wciąż jeszcze gorącą kawą. — Wiecie, że zawsze jesteście tu mile widziani.

     Oboje zdawali sobie sprawę, że używając liczby mnogiej, mieli na myśli także Arię. I o ile Marisa wydawała się tym zachwycona, Athanasius miał coraz więcej wątpliwości dotyczących ich udawania. Kiedy wdowa zorientuje się w ich kłamstwach, będzie bardzo rozczarowana i zraniona. Do tego Athan za nic w świecie nie chciał dopuścić, dlatego przez swawolę Arii był wręcz zmuszony do odgrywania tego teatrzyku. Teatrzyku, który coraz mniej mu się podobał.

     — Chcesz kawy? Na pewno? A może rogalika? Widziałam, jak Marius wczoraj piekł swoje specjalne rogaliki, pewnie gdzieś je tu odłożył… Och, mam! Częstuj się! Oczywiście jeśli jesteś głodny, na dole w zamrażalce mamy wystarczające zapasy. Zresztą sam wiesz, gdzie się znajdują.

     Uwielbiał słuchać takiej Marisy — szalonej, roztrzepanej i gadatliwej. Takiej, której wszędzie było pełno i którą słychać było z każdego kąta posiadłości. Pod tym względem Athanasius był pewien, że Elijah i Marisa świetnie do siebie pasowali: oboje głodni życia, z sercem na dłoni. Pamiętał, jak doskonałe wrażenie wywarła na nim wampirzyca, gdy Elijah postanowił przedstawić mu swoją jeszcze wtedy narzeczoną. Pamiętał, że niemal natychmiast znaleźli wspólny język, ku radości Elijaha.

     Gdy wampirzyca zasiadła przy stole kawałek dalej od niego, niemal natychmiast ułożyła dłonie na stole, wpatrując się w niego z największą ciekawością.

     — A więc ty i Aria? — spytała, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia radosnym okrzykiem. — Cieszę się, że chociaż tyle dobrego wyszło z tego… spotkania — dodała znacznie ciszej, uśmiechając się delikatnie. — Athanasiusie — odezwała się nagle poważnym tonem, chwytając go za dłoń i mocno ją ściskając. — Proszę, nie zmarnuj tej szansy. Nie zmarnuj jej, bo jesteście sobie wzajemnie potrzebni. Aria — Marisa uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, które właśnie przywołała w wyobraźni — od zawsze była wpatrzona w ciebie jak w obrazek. Ale i ty z czasem ją pokochałeś, nie zaprzeczaj. Nie zaprzeczaj, Athanasiusie! Bez względu na to, jak wiele was dzieli, nie pozwól, by rozdzieliło was na dobre. Choć na chwile przestańcie być odpowiedzialnymi dorosłymi i zachowajcie się jak dwoje małych dzieci, dla których świat jest tylko czarny lub biały — mówiła łagodnym tonem — i dla których ludzie albo się kochają i są razem, albo nie kochają i nie są. Miłość jest tego warta.

     Bał się cokolwiek odpowiedzieć. Spoglądając pustym spojrzeniem gdzieś w bok, starał się przetworzyć to wszystko, co powiedziała mu Marisa. Starał się z całych sił uświadomić sobie, że przecież przyjaciółka we wszystkim miała rację. Wiedziała, jak miotał się między zupełnie przeciwnymi sobie uczuciami, jakimi darzył Arię. Wiedziała — zapewne od Elijaha — jak skomplikowane były ich relacje i że to właśnie Athanasius postanowił je tak poplątać. Dlatego usilnie próbował jej uwierzyć i postanowić, że skorzysta z jej rad.

     Ale nie potrafił. Nie mógł. Blokada, którą stworzył, miała zbyt mocne fundamenty, by cokolwiek mogło ją zburzyć.

     — Zrobię, co w mojej mocy — obiecał, uśmiechając się delikatnie. Nie chciał jej okłamywać, choć jednocześnie wiedział, że nawet gdyby postarał się wydobyć z siebie najczystsze, dawno zakopane uczucia, nie zostałyby w nim na długo, z czasem ulatując i pozostawiając pustą muszlę.

     — Cieszę się — wyznała szczerze Marisa z szerokim uśmiechem na wciąż lekko pobladłej twarzy. — W takim razie zostańcie jak długo zechcecie! Miło będzie mi popatrzeć na tak cudowną parkę! Parkę — dodała nagle, robiąc wielkie oczy w geście zszokowania — która ma osobne sypialnie. Poczułam się właśnie jak matka dwojga zakochanych nastolatków, która musi siłą odsyłać ich do własnych sypialni, żeby im się coś czasem nie pomyliło — zachichotała.

     Athan zaśmiał się krótko, uświadamiając sobie, że podobna pomyłka miała miejsce zaledwie wczoraj i nie skończyła się zbyt dobrze. O tym jednak Marisa nie musiała wiedzieć, dlatego udał rozbawienie, mimo że z tyłu głowy czuł narastający niepokój, dobrze wiedząc, do czego przyjaciółka zmierzała.

     Wtem w kuchni objawił się jego lęk w ludzkiej postaci. Wyraźnie niewsypana Aria przywitała się z towarzystwem i po chwili zasiadła do stołu, racząc się kawą. Athan z coraz szybciej bijącym sercem obserwował ją czujnie, zastanawiając się, czy jego Stworzona będzie się chciała popisywać przed Marisą ich udawanym związkiem, czy jednak odpuści.

     Nadzieja matką głupich, przemknęło mu przez myśl, gdy słuchał, jak uszczęśliwione Aria i Marisa szczebiotały na temat przeniesienia ich do wspólnej sypialni. Aria doskonale się bawiła, odgrywając jego partnerkę i Athan, ku swej największej udręce, znał tego przyczynę. Dławiła go świadomość, że Aria wcale nie udawała. Doskonale wiedział, co dziewczyna do niego czuła i to od bardzo dawna. Wiedział, że było to uczucie szczere, głębokie, a przede wszystkim… czyste. Niezmącone żadną traumą czy wątpliwościami. Tego właśnie zazdrościł jej Athanasius, który nie był w stanie zdobyć się na coś podobnego. Jego uczucia — równie silne i niezapomniane — były niby rwąca, zanieczyszczona rzeka, zbyt toksyczna i niebezpieczna, by upić z niej łyk. Aria nie była w stanie tego zrozumieć bez znajomości jego przeszłości, którą tak skrzętnie i obsesyjnie ukrywał. Nie winił jej więc za nienawiść i niechęć, jakimi go darzyła zaraz po swoim odejściu. Zraniona i odrzucona, była pewna, że Athanasius nigdy jej nie kochał i cały czas ją zbywał, co tak naprawdę mocno mijało się z prawdą.

     Kochał ją. Bardzo mocno ją kochał. Lecz nie umiał tego odczuwać i okazywać tak jak ona.

     Nie umiał i nie chciał.

Podrażniony tymi czułymi słowami i gestami, zupełnie bezmyślnie chwycił jej wyciągniętą dłoń. Ująwszy ją, uniósł delikatnie i zamknął w swoich, delikatnie gładząc jej wierzch. Oddając się temu niby niewinnemu zajęciu, niemal nie patrzył na Arię, sam nie wiedząc, co by chciał jej przekazać swoim spojrzeniem. Że chwycił jej rękę, aby dalej udawać przed Marisą? Czy może zrobił to tylko dlatego, że naprawdę tego chciał? Nie wiedział i bał się nad tym zastanawiać.

     Z ulgą przyjął temat Antony’ego, któremu Athanasius nie poświęcił dotąd ani jednej myśli. Zdziwiła go wieść, że młody wampir tak szybko wyjechał, co postanowił wykorzystać na małe spytki.

     — Antony wspiera mnie, ponieważ sam był bardzo zżyty z Elijahem — wytłumaczyła cicho Marisa, obracając w dłoniach kieliszek. — Mój mąż pomógł temu chłopakowi, gdy był na życiowym zakręcie. Znalazł się w bardzo nieodpowiednim towarzystwie i to aż za mocno się na nim odbiło. A przecież to był młody chłopak. Całe życie miał przed sobą i chciał na start to zmarnować.

     Nagła duszność, jaka nim szarpnęła, niemal pozbawiła go tchu. Uparcie walcząc sam ze sobą, aby nie okazać po sobie żadnych emocji, z największym trudem słuchał tego opisu. Z jakiegoś powodu nie mógł uwierzyć, że był ktoś jeszcze — ktoś, kto z własnej woli postanowił zacząć rujnować sobie życie. Niespodziewanie poczuł w sobie żarzący gniew; zacisnął mocno wolną dłoń, jak gdyby chcąc zamknąć w nich wszystkie rwące się wewnątrz emocje.

     — Elijah, gdy tylko się na niego natknął, postanowił mu tę autodestrukcję przerwać — kontynuowała Marisa. — Na początku po prostu ratował go z najróżniejszych tarapatów. Z czasem Elijahowi zaczęło coraz bardziej zależeć na tym, by mu pomóc. Zapewnił mu szkołę, ale dał warunek: miał iść na odwyk. Podobno za młodu miał problemy z narkotykami, choć twierdził, że to nic takiego. I poszedł. Wyleczył się. Szkoły wprawdzie nie ukończył — mruknęła Marisa, przechylając lekko głowę — ale okazało się, że miał żyłkę do interesów. Elijah chciał go zacząć wprowadzać w jakieś swoje mniejsze sprawki. W tym celu chciał zapoznać Antony’ego z tobą, Athanasiusie.

     — Dlaczego tego nie zrobił? — spytał natychmiast, ponieważ była to jedna z kwestii, która interesowała go najbardziej.

     — Ponieważ Elijah sam nie był pewien, jak powinien go traktować. Wprawdzie był jego Stworzycielem, ale Antony… chyba nie czuł z moim mężem aż takiej więzi, a przynajmniej nie sprawiał tego wrażenia. Tymczasem Elijah pokochał go jak własnego syna. Bardzo się do niego przywiązał.

     Jakże dobrze to znam, przemknęło mu ponuro przez myśl.

     — Gdy… — Marisa przełknęła ślinę, nabierając głębokiego wdechu. — Gdy Elijah… odszedł… Antony poczuł ogromne wyrzuty sumienia. Żałował, że nie spędził z nim tyle czasu, ile mój mąż by chciał. Żałował, że nie dał mu się lepiej poznać, że nie zdążył spędzić z nim więcej czasu. Myślę — podjęła po chwili ciszy — że to biedne dziecko jest pogrążone w bardzo głębokim żalu do samego siebie. I dlatego stara się mnie wspierać na każdym kroku. Tak jakby… jakby próbował mi wynagrodzić to, że nie spędził z Elijahem tyle czasu, ile mój mąż by tego pragnął. Myślę, że to dziecko cierpi tak samo jak my wszyscy, ale boi się to okazać.

     Athanasius zastanowił się nad tym, co usłyszał i nadzwyczaj łatwo przyszło mu zrozumienie zarówno Elijaha z jego wątpliwościami, jak i Antony’ego z jego próbą odwdzięczenia się wdowie za wszystko, co zrobił dla niego jej mąż. Niespodziewanie poczuł żal, że tak szybko go ocenił i poczuł potrzebę porozmawiania z młodzieńcem, gdy ten tylko wróci.

     Na tym jednak ich pogawędka się zakończyła, bo gdy Marisa zerknęła na zegarek, stwierdziła w popłochu, że jak najszybciej powinna znaleźć się w fundacji, aby uregulować wiele narastających terminów i spraw.

     — Sypialnią się nie martwcie! — rzuciła na odchodne. — Dziś wieczorem wszystko będzie już gotowe. Poproszę, aby wasze rzeczy przeniesiono do tej dużej sypialni na drugim piętrze. Do zobaczenia! — I już jej nie było.

     Przez chwilę oboje siedzieli w ciszy, odprowadzając wzrokiem przyjaciółkę. Athan nadal ściskał dłoń Arii i kobieta miała przy tym tak nieodgadniętą minę, że Tismaneanu zrobił coś, czego nie robił już od bardzo, bardzo dawna.

     Głośno się roześmiał.

     Z jakiegoś powodu nie mógł powstrzymać tego napadu niespodziewanej wesołości. Choć niewiele było w tym śmiechu czystego humoru, a więcej niedowierzania w ten iście śmieszny absurd, który rozgrywał się na ich oczach.

     — Jesteś naprawdę niemożliwa — wyznał, nadal nieco uśmiechnięty. I mimo że jego głos pozornie brzmiał lekko, dało się w nim usłyszeć nutki gniewu i pretensji. Nagle pozornie dobry humor zmiażdżył narastająca w nim wściekłość. Był zły, że dał się w to wszystko uwikłać i nie tylko się na to godził, ale sam brał w tym czynny udział.

     Szybkim, dość gwałtownym ruchem puścił dłoń Arii i wstał od stołu, znacząco spoglądając na swoją Stworzoną.

     — Jak cię znam — zaczął, wracając do swojego beznamiętnego tonu — to nie wysiedzisz w miejscu, dopóki się nie dowiesz, kto zabił Elijaha. Ja też. Proponuję przejażdżkę na miejsce zbrodni. Ale zanim to zrobimy, musimy zasięgnąć pomocy.

 

     Mieli się spotkać w niewielkiej kawiarence umiejscowionej w jednej z bocznych uliczek Londynu. Kafejka w środku jawiła się bardzo przytulnie: maleńkie pomieszczenie, niemal w całości wypełnione puchatymi fotelami i niskimi stolikami, ubarwione zostało wszelkimi odcieniami brązu. Nad każdym stolikiem wysiały podłużne, wąskie lampki na długim kablu, przywodzące na myśl świece, co nadawało lokalowi niepowtarzalnego klimatu.

     Gdy weszli do środka, Athan natychmiast dostrzegł swojego dawnego znajomego. Barczysty mężczyzna o jasnobrązowych, krótko przystrzyżonych włosach i kwadratowej, lekko zarośniętej szczęce spoglądał ze skupieniem przez okno, najwyraźniej pogrążony we własnych myślach.

     — Matthiasie — przywitał się Athan, podchodząc do kolegi.

     Mężczyzna drgnął, gdy ich usłyszał, a następnie czym prędzej wstał, aby przywiać się z wampirem.

     — Athan! Dobrze cię zobaczyć po tylu latach — rzekł, ściskając wyciągniętą dłoń Athanasiusa.

     — Poznaj moją przyjaciółkę, Arię Vasco — przedstawił, wskazując na wampirzycę. — Ario, poznaj proszę mojego dobrego znajomego z dawnych lat, Matthiasa Atkinsona.

     — Mów mi prostu Matt — przywitał się, posyłając Arii znaczący uśmiech. — Proszę, siadajcie.

     Gdy już zasiedli w bardziej zaciemnionym kącie, postanowili odczekać chwilę, nim przejdą do właściwego tematu. Czekając na nadejście kelnerki, wymienili się opowieściami na temat tego, co zmieniło się u nich w ciągu ostatnich lat. Nieangażująca, lekka rozmowa płynęła wolnym strumieniem aż do nadejścia niskiej blondynki, która przyniosła im kawę. Dopiero gdy odeszła, wszyscy troje pochylili się nad stolikiem, gotowi do poruszenia właściwej kwestii.

     — Przykro mi z powodu Elijaha — wyznał Matt. — Wiem, że się przyjaźniliście. Dla mnie to też był wielki szok. Nieczęsto natrafiam w swojej robocie na trupy… naszych.

     — Podejrzewają samobójstwo — zauważył ponuro Athan.

     — Tak — przyznał Matt, kiwając w zamyśleniu głową. — W jego ciele znaleziono dość silną truciznę. Nasi toksykolodzy już rozgryźli, co to jest; to jakaś chora mieszanka dragów, która ostatnio zabiła sześciu nastolatków. Tylko że, cholera — Matt podrapał się po karku, krzywiąc się z niezadowoleniem. — Przecież to był nasz. Byle ćpanie nas nie zabija. Tylko jak ja niby mam to wytłumaczyć szefowi, hę? — uśmiechnął się słabo. — Wprawdzie sekcji pilnował Reynolds, a on też nasz, ale nawet we dwóch nie mamy takiej siły przebicia, żeby wytłumaczyć wyraźnie nieprawidłowości, jakie tu widzimy. Poza tym w posiadłości Cavendishów znaleziono trochę tej substancji wraz z odciskami palców Elijaha. Śledczym złożyło się dwa do dwóch, dostali oczekiwany wynik, przybili pieczątkę, że to samobójstwo i szykują się do zamknięcia sprawy.

     W Athanasiusie zapłonął ogromny gniew i wiedział, że to samo czuła Aria. Ta jawna niesprawiedliwość potwornie go dobijała i tylko jeszcze bardziej motywowała, aby odszukać prawdziwego mordercę.

     — Walczę, żeby przejąć tę sprawę, bo jest coś, co nie pasuje do teorii samobójstwa, a przynajmniej teoretycznie — szepnął Matt. — Prawdopodobnie jego ciało już po śmierci zostało przeniesione do tego lasku, w którym został znaleziony. Jego rana z tyłu głowy wskazuje na to, że Elijah upadł na twarde podłoże. W pobliżu znalezienia ciała Elijaha nie znaleziono żadnych kamieni ani płytek, a ziemia była podmokła, bo padał wtedy śnieg z deszczem. Nie było więc szansy, żeby to tam się tak mocno uderzył. Poza tym kilka metrów od znalezienia ciała widać bardzo delikatne ślady przesuwania czegoś po ziemi. Przypominały ślady zostawiane butami, szorując po podłożu. Tego nie możemy być pewni, bo te ślady ciągną się tylko pół metra, ale możliwe, że Elijah był tam przytaszczony, a to były ślady po jego ocierających się o podłoże butach. Poza tym — syknął, coraz bardziej wzburzony — dlaczego akurat ten las? Gdyby chciał się zabić, znalazłby tysiąc lepszych miejsc. Elijah zawsze był człowiekiem z klasą i — wybaczcie za te słowa — jakby chciał się zabić, to nawet to zrobiłby godnie. A ten las, trucizna… To tak strasznie nie gra, że aż mnie coś skręca na samą myśl.

     Nie spodziewał się tego po sobie, ale poczucie, że nie tylko jemu tak wiele elementów nie pasowało w śmierci Elijaha, bardzo go uspokoiła. Czuł się pewniej ze świadomością, że także jego znajomy śledczy widział w tym tak wiele nieprawidłowości. Trudno będzie je wyprostować, a nawet gdyby się to udało, nadal najważniejsze było schwytanie mordercy. Athan z lubością wyobrażał sobie, co zrobi z tym bydlakiem, jak już dostanie go w swoje ręce. Wyobrażał sobie, jak morduje go z zimną krwią, jak dostarcza mu największych cierpień, jak…

     Przerwał czym prędzej tę myśl, porażony przyjemnością, jaka go zalała na wyobrażenie tych tortur. Zesztywniały ze strachu, próbował zamazać te wizje, starając się panicznie uciszyć rosnący z tyłu głowy głos.

     Nigdy się nie zmienisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^