ROZDZIAŁ 31

ATHANASIUS

     Gdy wrócili do posiadłości, Athanasius zastanawiał się już tylko nad jednym: jak przekaże Marisie prawdę o tym, co wydarzyło się w dokach. Jasnym było, że wdowa miała prawo, a wręcz obowiązek o wszystkim wiedzieć. Gdyby nie okoliczności, wampir nie wahałby się ani chwili i natychmiast by jej wszystko wyjaśnił. Ale, no właśnie — okoliczności. Martwienie Marisy, która w wielkim cierpieniu przeżywała śmierć swojego męża, nie było najlepszym pomysłem. Lepszym wyjściem byłoby przemilczenie całej akcji, jedynie przelotnie dając znać, że wszystko poszło zgodnie z planem. Niestety, nie było ich zdecydowanie zbyt długo, przez co ich wampirza przyjaciółka zapewne zaczęła się martwić. A to znacznie utrudniało pomysł z ukrywaniem prawdy.

     Zwłaszcza że Athanasius zawsze był w tym bardzo dobry.

     Niestety, nie było czasu na wymyślenie lepszego sposobu, ponieważ Marisa już na nich czekała. Wyraźnie zniecierpliwiona, wstała, gdy tylko zobaczyła, że się zbliżali. Towarzyszył jej Antony, co stawało się już ponurą manierą. Athanowi trudno było uwierzyć, że Elijah nie wspomniał mu o chłopaku, który stał się dla niego tak bliski. Dlaczego to ukrył? Dlaczego się nim nie chwalił, tak jak niemal od razu uczynił to Athanasius z Arią? Zwłaszcza że teraz rudowłosy młodzian był traktowany niemal jak syn zmarłego. Tismaneanu wprost musiał porozmawiać o tym z Marisą, lecz nie był pewien, czy chciał to zrobić dziś, czy jednak po pogrzebie. Lecz bez względu na porę, musiał się dowiedzieć, kim tak naprawdę był ten chłopak.

     Marisa, tak jak się tego spodziewał, była zaniepokojona ich przedłużającą się nieobecnością. Athanasius już niemal otwierał usta, by złożyć krótkie i bardzo ogólne wyjaśnienia, kiedy inicjatywę przejęła Aria. Wsłuchując się w tę małą katarynkę, zastanawiał się, jakiego kłamstwa użyje. Bo spodziewał się wielu.

     Ale nie tego.

     Czuł się tak, jakby ktoś bardzo mocno kopnął go w żołądek, pozbawiając tchu. Przyspieszony oddech aż piekł, a palące poczucie wstydu, gniewu i zażenowania spływało po jego ciele gorącą falą. Zamierając na kilka chwil, nie śmiał się nawet poruszyć, wsłuchując się w całość tego ponurego żartu, który odgrywała Aria. Nie mógł uwierzyć, że użyła tak taniego chwytu, który nijak nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Zwłaszcza że gdy wampirzyca skończyła wypluwać swoje kłamstwa, po chwili gładko przeszła to wystarczająco ogólnego raportu dotyczącego doków. Tylko tyle by wystarczyło. Tylko tyle mogła powiedzieć: że sprawa została załatwiona. Więc po co ta farsa? Po co ten teatrzyk? Co Aria chciała tym osiągnąć? Sądziła, że godząc się na udział w tej bajeczce, jakimś przypadkiem z udawanej pary przejdą do prawdziwego związku? Zaledwie przed kilkudziesięcioma minutami wyjaśnił jej, że ich prywatne sprawy należało rozwiązać kiedy indziej, pozwalając w pełni się skupić na Elijahu.

     Athanasius nie potrafił zrozumieć, co kierowało Arią. Nie potrafił i nie chciał, zamierzając natychmiast sprostować ten mało śmieszny żart.

     Nie zdążył, bo nagle zrozumiał. I choć nadal nie sądził, by to, co Aria uczyniła, było właściwe, już wiedział, że nie wolno mu było tego przerywać. A wszystko przez jeden uśmiech. Szczery. Szeroki. Radosny. I wyjątkowo piękny. Przywodził na myśl dawne, radosne dni, kiedy to spotykali się wszyscy w rezydencji Cavendishów, uradowani wzajemnie swoją obecnością. Elijah z Athanem wzajemnie się przekrzykiwali, opowiadając o swoich licznych wspólnych przygodach, jakie przeżyli w czasie wieloletniej współpracy. Marisa zaś wysłuchiwała tego wszystkiego, raz za razem wybuchając perlistym, radosnym śmiechem. Oni wszyscy byli wtedy tak beztroscy i szczęśliwi, że Athan niemal nie mógł uwierzyć, że to rzeczywiście było możliwe. Lecz to właśnie z tymi wspaniałymi czasami kojarzył mu się uśmiech Marisy, który wykwitł na jej dotąd ponurej twarzy, w cudowny sposób ją rozświetlając. Niemal boleśnie uderzyła Athanasiusa świadomość, jak wiele radości dała jej wiadomość, że on i Aria znowu się zeszli. Marisa nigdy nawet nie starała się ukrywać, że lubi się bawić w ich swatkę, a jednak Athan dopiero teraz zrozumiał, jak ważna była dla niej ta kwestia.

     Niespodziewanie poczuł się winny jej unieszczęśliwienia. Czuł się winny, że rozstając się z Arią, dostarczył jej aż tyle zawodu.

     Jeszcze więcej żalu dostarczyła mu myśl, że w tym wszystkim najbardziej myślał o Marisie. Nie o Arii.

     — Wiedziałam, że się dogadacie! — zakrzyknęła wyraźnie uradowana Marisa. — Jesteście wprost dla siebie stworzeni i cieszę się, że poszedłeś w końcu po rozum do głowy, Athanasiusie. Taka dziewczyna nie będzie czekała na ciebie w nieskończoność. Widzę, jak przy niej na nowo ożyłeś!

     Do każdego tego stwierdzenia Athan miał ogromną ochotę dołożyć własny komentarz. Drażniła go, dołowała, złościła i bolała go myśl, że najwyraźniej nie, wcale nie byli dla siebie stworzeni. Właśnie dlatego wampir miał swoistą, masochistyczną nadzieję, że Aria nie będzie chciała na niego czekać. Że zrozumie, że nie ma właściwie na co, ponieważ on zawsze będzie ją odrzucał, zawieszony między tym, czego pragnął, a tym, co powinien.

     Lecz czy przy niej ożył? Tak. Czuł to bardzo wyraźnie. Czuł, że gdy tylko Aria znowu odjedzie, coś raz jeszcze w nim umrze. Tak jak poprzednim razem.

     Zamarł na moment, gdy poczuł, jak Aria delikatnie układa swoją głowę na jego ramieniu. Zupełnie zaskoczony i zszokowany, został zupełnie rozbrojony tym jednym gestem. Bo choć był częścią teatrzyku, Athanasius nie miał wątpliwości, że czułość w nim tkwiąca była jak najbardziej prawdziwa. Momentalnie przypomniał sobie, jak uwielbiał, gdy razem siadali na sofie i Aria układała głowę na jego ramieniu, leżąc w tej pozie przez długie godziny. Czasami wtedy rozmawiali, śmiali się, oglądali, wspominali. A czasami po prostu milczeli, napawając się swoją obecnością. Athanasius nie musiał się wysilać i przypominać sobie, jak cudownie się wtedy czuł i jak wiele radości sprawiała mu ta bliskość. Nie musiał, ponieważ jakimś sposobem ten jeden niespodziewany gest ominął wszystkie mury, jakie w sobie zbudował, docierając do samego środka jego czułej, postrzępionej duszy. Delikatna radość, błogość i ciepło zawładnęły nim całym, przez co mężczyzna pragnął już tylko jednego: by ta chwila nigdy się nie skończyła.

     Nie wiedział, co robi, ale przez ten jeden słodki moment nie chciał tego wiedzieć, nie chciał się nad tym zastanawiać i po raz pierwszy od setek lat, nie chciał poddawać się paranoicznej kontroli. Zupełnie bezmyślnie i niemal automatycznie, objął ją delikatnie w pasie, lekko do siebie przyciskając — jak gdyby w geście potwierdzenia, że tak, byli razem i byli ze sobą szczęśliwi. Dziwiła i martwiła go tląca się gdzieś z tyłu głowy myśl, że z jego strony to wcale nie była gra. Udawanie było jedynie pretekstem do tego, by choć na chwilę uwolnić się spod ścisłej kontroli, jaką sam na siebie nałożył.

     Uśmiechnięty lekko, pozwalał Arii i Marisie na wymianę zdań. W tym momencie wyglądały jak dwie nastolatki wymieniające się wrażeniami z pierwszej randki i Athanasius ani myślał im tego przerywać. Radość i ekscytacja aż biły od Marisy, co dogłębnie wampira wzruszało i radowało. Dlatego zamiast wtrącać się w rozmowę, kątem oka zerkał na rudowłosego wampira, który wsłuchiwał się w każde słowo. Wyglądał na dość zdezorientowanego, co szybko przesłonił uprzejmą ciekawością. Również jego późniejsze słowa brzmiały aż nazbyt słodko, a podkreślenie słowa „wszystko” dawało zbyt wiele do myślenia. Athana zaczęła martwić złożoność tej rudowłosej osoby, a szczególnie fakt, że tak niewiele było wiadomo o młodym wampirze.

     Panie szczebiotały sobie w najlepsze, gdy wtem ktoś ze służby podszedł do Marisy, prosząc ją na słówko. Wampirzyca przeprosiła ich wszystkich, po czym odeszła, a w ślad za nią natychmiast podążył Antony. Athanasius jeszcze chwilę odprowadzał go wzrokiem, nim skierował go na Arię, tym samym delikatnie się od niej odsuwając.

     — Musimy porozmawiać — zarządził spokojnym, choć pozbawionym emocji tonem.

     Wskazując ręką, by szła pierwsza, poprowadził ich do niewielkiej salki bibliotecznej, w której znajdowało się kilka półek z książkami, parę miękkich foteli otaczających niskie stoliki oraz dwa stoły szachowe. Athan ostrożnie zamknął drzwi, po czym oparł się o nie, wzdychając ciężko. Długo zastanawiał się nad tym, co powiedzieć, doskonale zdając sobie sprawę, że trzyma Arię w napięciu. Jednak sam nie był pewien, jakich słów powinien użyć.

     — Gratuluję sprytnego zagrania — zaczął w końcu. Domyślał się, że zaskoczy tym Arię, która zapewne spodziewała się solidnej reprymendy. — Nie tylko sprawnie wybrnęłaś z tłumaczenia sytuacji na dokach, ale sprawiłaś wielką radość Marisie. Teraz potrzebuje tego najbardziej — takich małych promyczków cudzego szczęścia. Dziękuję ci za to, że jej to ofiarowałaś. Nawet — dodał, spoglądając na nią znacząco — jeśli ma się to dziać naszym kosztem.

     Zamilkł na moment, czując się coraz bardziej niepewnie.

     — Samego kłamstwa nie pochwalam — wyjaśnił — i nie wiem, co zamierzasz z nim zrobić. Czy zechcesz wkrótce wyprowadzić Marisę z błędu? Czy wolisz zostawić ją w słodkiej nieświadomości, jak to między nami jest tak naprawdę? Decyzja należy do ciebie. Masz w tym teatrzyku wolną rękę. Podporządkuję się twoim regułom.

     Z trudem wypowiadał te słowa, ponieważ czuł się źle na myśl, że przez najbliższe dni będzie musiał okłamywać swoją przyjaciółkę. Bał się momentu, w którym Marisa zrozumie, że ich związek to kłamstwo. Bał się spojrzenia jej w oczy i obserwowania, jak ich blask gaśnie pod wpływem brutalnej, rozczarowującej prawdy. Bał się, że ją rozczaruje.

     Lecz najbardziej w tym wszystkim bał się odgrywania swojej roli u boku Arii. I tego, jak to na nich wpłynie.

 

     Czas zdawał się rozciągać w nieskończoność, a każda kolejna godzina wydawała się coraz dłuższa. Wyglądało na to, że bóstwa postanowiły zrobić wszystko, by jak najbardziej odwlec godzinę dziesiątą, na którą wszyscy tak nerwowo czekali. Nikt już nie miał ochoty na żadne rozmowy, nikt nie miał ochoty spotykać się w szerszym gronie. Nikt nie miał ochoty dodawać sobie wzajemnie otuchy ani zerkać na zegarek, który uparcie wskazywał na to, że to jeszcze nie ta pora.

     Także Athanasius nie mógł znieść tego oczekiwania, dlatego poczuł tragiczną wręcz ulgę, gdy nastała pora ostatniego pożegnania ich przyjaciela. Wszyscy zaproszeni goście ruszyli w stronę niewielkiego placu umiejscowionego za posiadłością, szczelnie otoczonego gęsto rosnącymi drzewami. Maleńkie lampki oświetlały wąskie aleje, które prowadziły żałobników wprost do dużego, bogato zdobionego grobowca. To właśnie tam spocząć miał Elijah, a któregoś czarnego dnia także Marisa. Małżonkowie zbudowali grobowiec przed wieloma laty, chcąc być przygotowanym na swoją ewentualną śmierć. Ostrzegli swych najbliższych, że w razie tragedii chcą być pochowani wspólnie właśnie wewnątrz tej budowli, choć każdy wierzył, że nigdy nie będzie im to dane.

     Wnętrze grobowca oświetlały dziesiątki świec, nadając temu pomieszczeniu jeszcze bardziej ponury klimat. Nigdzie nie było ani ławek ani żadnych innych mebli. Tylko na samym środku, tuż pod ścianą, stał wysoki, kamienny grób, w którym złożono Elijaha. Jego ciało ułożone zostało na białej tkaninie, którą zmarły miał być owinięty, a następnie podpalony, aby ostatecznie go pożegnać. Po trzech stronach grobu stało trzech kapłanów odzianych w długie, białe szaty. Wpatrzeni w zmarłego, splatali dłonie w geście modlitwy, nie zważając na napływający do krypty tłum.

     Tuż obok kapłanów, w kącie grobowca, stała odziana z czerń Marisa. Athanasius już z daleka widział, że wdowa nie była w stanie powstrzymać płynących po policzkach łez. Serce mu się krajało na ten widok i miał największą ochotę podejść do niej, utulić ją i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Wiedział jednak, że nie mógł tego zrobić, zwłaszcza że to ostatnie kłamstwo bardziej by ją zasmuciło, niż uspokoiło. Stanąwszy w pobliżu, początkowo nie mógł patrzeć na bladą, zastygłą twarz Elijaha. Lodowaty dreszcz przeszył jego ciało, gdy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że naprawdę już nigdy w życiu go nie zobaczy. Nigdy nie napije się z nim koniaku ani nie powspomina dawnych czasów. Nigdy już nie zwróci się do niego o pomoc i radę. Nigdy nie wyjadą razem w interesach, nigdy już nie będą się sobie zwierzać ze swoich problemów, trosk i wątpliwości.

     I choć Athanasius widział jego ciało, bolesna prawda nadal nie potrafiła przedrzeć się do jego umysłu, jakby cały czas ją wypierając. Jakby cały czas wierząc, że obaj przyjaciele jeszcze kiedyś się spotkają.

     Z trudem odrywając się od tych ponurych rozmyślań, rozejrzał się ukradkiem po tłumie w poszukiwaniu Arii. Jakiś czas temu mu umknęła, dlatego uspokoił się, gdy niczym duch zakradła się do niego bezszelestnie i stanęła obok. Nie był w stanie na nią spojrzeć, ponieważ aż zbyt dobrze wiedział, jak potwornie się teraz czuła. Poniekąd to właśnie on doprowadził do tego, że Elijah był Arii tak bliski. To on ich zapoznał i to on powierzał Arię pod opiekę Elijaha, gdy sam musiał gdzieś wyjechać na dłużej. Bardzo się cieszył, gdy widział, jak ci dwoje świetnie się dogadywali, a sam Cavendish zaczynał traktować pannę Vasco jak córkę.

     Teraz już nikt nie mógł się cieszyć.

     Gdy wszyscy znaleźli się w środku, kapłani rozpoczęli ceremonię uświęcania ciała zmarłego. Odmawiając modlitwy, prosili Nieśmiertelnych, aby przyjęli swe Nieśmiertelne Dziecko pod swoją opiekę, otulając go wieczną, błogosławioną nocą. Cały tłum ponurym szmerem odmawiał tę samą modlitwę, przez co coraz częściej słuchać było szlochanie i pociąganie nosami. Athanasius stale zerkał na Marisę i Arię, obawiając się, że ujrzy ich łzy. Wdowa nie potrafiła się uspokoić, choć wyraźnie się starała. Aria jak zawsze próbowała być silna, lecz Athan wyraźnie widział, że kosztowało ją to coraz więcej wysiłku.

     Po odmówieniu modlitwy, jeden z kapłanów podał zrozpaczonej wdowie smukły sztylet osadzony w ozdobnej, brylantowej rękojeści. Bez słowa odsunęli się od grobu, pozwalając, aby Marisa podeszła wraz ze sztyletem do grobu męża. Po chwili ciszy wyciągnęła do przodu swoją prawą dłoń, by trzymanym w lewej sztyletem delikatnie naciąć skórę. Zaciskając krwawiącą dłoń, upuściła kilka kropel na ciało Elijaha, po czym oddała sztylet następnej osobie, wyraźnie nie mogąc na niego patrzeć. Każdy z żałobników po kolei nacinał swoją skórę, w ten sposób żegnając się ze zmarłym.

     Gdy już wszyscy nakropili krwią ciało Elijaha, kapłani ustąpili miejsca wdowie, która miała po raz ostatni zwrócić się do swego męża, nim jego ciało zostanie spopielone. Silnie drżąca i zapłakana, chwiejnym krokiem zbliżyła się na grobu, z największą boleścią spoglądając na Elijaha. Kilkukrotnie otwierała usta, próbując coś powiedzieć, lecz nie była w stanie. W pewnym momencie oparła się bezładnie o grób, pochylając głowę. Jej gorzki, przepełniony bólem i strachem płacz rozniósł się upiornym echem po całym pomieszczeniu, wprawiając w osłupienie i zakłopotanie wszystkich zebranych. Wtem zareagowała Aria, wzbudzając w Athanasiusie największy szacunek. Wampirzyca objęła delikatnie Marisę, wyszeptała kilka uspokajających słów, po czym odprowadziła ją na bok, sama przejmując jej rolę, rozpoczynając swoją przemowę dotyczącą zmarłego Elijaha. Athan przymknął oczy czując, jak coraz ciężej mu było na duszy. Z wielkim trudem słuchał drżącego z emocji głosu Arii, wręcz nie mogąc patrzeć, jak po jej policzkach spływały łzy. Również ona zdawała się u kresu swojej wytrzymałości, przez co w Athanasiusa wstąpiło nagłe pragnienie zabrania jej stamtąd, przytulenia, zamknięcia jej w swoich ramionach i nie wypuszczania stamtąd do czasu, aż się nie uspokoi.

     Przemów nie było dużo, ponieważ niewielu żałobników miało w sobie aż tyle siły, by cokolwiek powiedzieć swemu zmarłemu przyjacielowi. Gdy więc grobowiec ponownie pogrążył się w ciszy, kapłani raz jeszcze zmówili modlitwę, po czym zasłonili ciało białą tkaniną, szczelnie obwiązując je czerwoną wstęgą. Pochylając się nad ciałem, zaśpiewali cicho pieśń, po czym podpalili tkaninę, w wyniku czego ciało Elijaha stanęło w ogniu. Wtem ciszę przerwał rozdzierający serca wrzask Marisy, do której jak gdyby dopiero wtedy dotarło, że utraciła swego męża raz na zawsze. Wpatrując się obłąkańczo w jarzące się płomienie, raz po raz zbliżała się do ognia i oddalała, nie dając wiary temu, że to prawdziwy ogień, prawdziwy pogrzeb, prawdziwa śmierć.

     Długo jeszcze w grobowcu unosiła się ciężka cisza przetykana rozpaczą i żalem po stracie przyjaciela. Długo trwała ceremonia spalenia. Długo żałobnicy stali w krypcie, nim zaczęli się rozchodzić. Jednak najdłużej docierała do nich świadomość, że to już koniec.

     Gdy prawie wszyscy wyszli, wewnątrz została już tylko Marisa. Athanasius i Aria spojrzeli po sobie, nie będąc pewnym, co powinni zrobić. Chcieli ją zabrać ze sobą, lecz gdy tylko wyczuła ich spojrzenia, uśmiechnęła się smutno i poprosiła, by zostawili ją sami. Tak też uczynili, wychodząc z grobowca, jednocześnie tego nie chcąc i bardzo tego pragnąc.

     Poza grobowcem dało się słyszeć cichutkie szmery pierwszych nieśmiałych rozmów. Wielu gości żegnało się z innymi, zapowiadając swój rychły wyjazd. Inni decydowali się zostać do jutra, jeszcze inni nie wiedzieli, co zrobić. Wszyscy goście zbierali się w mniejsze lub większe grupki, dlatego uwagę Athanasiusa zwróciła kobieta, która stała na uboczu. Skryta w cieniu drzew, spoglądała pustym wzrokiem w stronę grobowca. Mężczyzna próbował sobie przypomnieć, czy gdzieś już ją widział. Raczej rozpoznałby tę burzę gęstych, brązowych loków oraz iście hipnotyzujące, bardzo jasnoniebieskie oczy, które zdawały się niemal świecić w ciemności. Będąc ciekawym, kim była ta kobieta, delikatnie szturchnął idącą obok niego Arię, ledwie wyraźnym kiwnięciem głowy wskazując jej na tajemniczego gościa. Vasco zdążyła ją dojrzeć, lecz chwilę później tajemnicza dama zniknęła w cieniu sadu, więcej się nie pojawiając.

     — Znasz ją? — szepnął cicho. Miał nadzieję usłyszeć twierdzącą odpowiedź, choć w takim wypadku kobieta by się nie kryła ze swoją obecnością. Nieco zaintrygowany, bardzo chciał się dowiedzieć, kim była nieznajoma brunetka.

     Lecz nie teraz. Nie dziś, gdy każdy był przejęty utratą Elijaha.

     Stypa, już w znacznie skromniejszym gronie, była istnym festiwalem niezręczności. Goście z jednej strony podchodzili do zrozpaczonej Marisy i składali jej kondolencje, lecz z drugiej strony unikali jej spojrzenia. Z jednej strony wspominano Elijaha i wszystkie jego zalety, a z drugiej szybko te rozmowy ucinano, jakby w obawie, że wspomnienie o Cavendishu dostarczy im wszystkim jeszcze więcej bólu. Wobec tego bez większego żalu zakończono stypę po ledwie kilku godzinach, po których część gości wyjechała, a część rozeszła się do swoich sypialni.

     Athanasius, zamykając się w swoim pokoju, nie miał pojęcia, co zrobi następnego dnia. Nadal nie miał pewności, czy powinien zostać jeszcze chwilę z Marisą, czy natychmiast ruszyć za mordercą przyjaciela. Wiedział, że w tego typu przypadkach liczyła się szybkość reakcji. Jednak przysięga opieki nad wdową, a także kilka nierozwiązanych spraw tutaj sprawiły, że Athan skłaniał się do pozostania na miejscu jeszcze przez jakiś czas. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy Aria też zechce zostać, czy jednak zrealizuje swoje postanowienie, jakoby natychmiast po pogrzebie wyjechała. Zastanawiał się, czy zechce się z nim pożegnać, czy może odejdzie bez słowa. Zastanawiał się, kiedy następnym razem ją zobaczy i czy ta rozłąka będzie dłuższa czy krótsza, niż poprzednia.

     Zasypiał zastanawiając się, czy chciał, by go zostawiła.

     Nie chciał. Tak straszliwie, panicznie i przeraźliwie tego nie chciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^