ROZDZIAŁ 27

 ATHANASIUS

     — Kładź się, tylko się przy okazji nie połam — przestrzegł go złośliwie David, wskazując na łóżko. — Nie udało mi się złapać Iriny, ma jakiegoś pacjenta. Ale kazałem jej przekazać, jak znamienitego gościa mamy zaszczyt dziś operować, więc na pewno nie przepuści takiej okazji i się tu zjawi. Zaraz wpadnie tu inna pomoc, nie nasza — szepnął, nieco bardziej pochylając się ku leżącemu już Athanasiusowi — więc będę zmuszony potraktować cię jak każdego innego pacjenta. Żadnego zgrywania bohatera i udowadniania, jak to masz ból za nic! Ja wiem, Athan, ja wiem — tłumaczył, kiwając głową, choć Tismaneanu nie zdążył się odezwać choćby słowem — że ten nasz gatunek już tak ma, ale nie tym razem. Dzisiaj narkoza. Mam nadzieję, że nie boisz się igieł?

     David zarechotał ze swojego żartu i nawet Athan uśmiechnął się mimowolnie, wciąż nie mogąc się nadziwić jego niegasnącemu optymizmowi. I nawet jeśli właśnie to wesołe gadulstwo napytało Athanasiusowi biedy, obecnie nie był w stanie gniewać się na przyjaciela. Jego radość była niemal zaraźliwa i gdyby nie zbliżający się pogrzeb i piętrzące się kłopoty w jego relacji z Arią, może sam dałby się ponieść temu nastrojowi. A to zdarzało się nadzwyczaj rzadko.

     Lekarz wciąż coś do niego mówił, lecz narkoza zaczęła działać bardzo szybko, dlatego gdy ledwie na moment zamknął oczy, aby przygotować się do operacji, w następnej chwili obudziło go już hałasowanie narzędziami chirurgicznymi. Czując potworne wręcz zmęczenie, z trudem podniósł się na łóżku. Jednak błyskawicznie odczuł różnicę: żaden oddech nie był już bolesny, dzięki czemu Athanasius mógł wreszcie głęboko odetchnąć. Rad z tego powrotu do normalności, rozejrzał się po sali, w której znalazł krzątającego się spokojnie Davida oraz bliżej mu nieznaną pielęgniarkę, która zajmowała się sprzątaniem.

     — I jak? Pacjent przeżył? — spytał David z uprzejmą ciekawością, po chwili uśmiechając się wesoło. — Patrz — rzekł, sięgając po metalową kuwetę leżącą obok — co w tobie siedziało! Powiesz mi, jak się na to nadziałeś?

     — Nie — odparł błyskawicznie, krytycznie przyglądając się czterem pociskom, które w ostatnim czasie sprawiły mu tyle problemu. David zatrząsnął lekko kuwetą, wydobywając tym samym nieprzyjemny metaliczny dźwięk.

     — Nie to nie. Ale jesteś moim dłużnikiem, pamiętaj!

     — Nie jestem — wyznał szczerze, zabierając się za zapinanie koszuli. Przedtem przyjrzał się jeszcze swojej piersi: rana była zgrabnie zszyta i Athan wiedział, że po zdjęciu szwów nie zostanie po tym żadna blizna. — Swoim niepoprawnym gadulstwem władowałeś mnie w niezłe tarapaty.  Więc można uznać, że jesteśmy kwita, przyjacielu.

     Gdy pielęgniarka wyszła, Athanasius kątem oka dostrzegł stojącą na korytarzu Arię. Wzdrygnął się na myśl o tym, że znowu będzie musiał się jej z czegoś tłumaczyć.

     — Słucham? — spytał David z jawnym niedowierzaniem, udając urażonego. — Jakim gadulstwem? A co ja takiego powiedziałem?

     — Że zostałem zmuszony do tego, by przemienić Arię.

     — Nic takiego nie powiedziałem!

     — Ale tak to zrozumiała, możesz mi wierzyć. — Zamilkł na moment, zastanawiając się, czy powinien kontynuować. Ostatecznie uznał, że druhowi należały się wyjaśnienia. — Wczoraj zobaczyłem Arię pierwszy raz od dziewięćdziesięciu sześciu lat. I to z tak okrutnej przyczyny, jaką jest pogrzeb naszego wspólnego przyjaciela.

     Zamilkł. Pozwolił Davidowi oswoić się z tym, co usłyszał, zwłaszcza że wyraźnie było mu z tym trudno. Jego dotąd rozjaśniona wesołością twarz spochmurniała, a w oczach zalśniło głębokie, podszyte smutkiem niezrozumienie.

     — A-ale jak to — wydukał, mocno zaskoczony. — Toć to przecież…

     — ATHANASIUSIE! TY BYDLAKU PRZEBRZYDŁY, ŻEBYM JA CIĘ DOPIERO PO TYLU LATACH NA OCZY ZOBACZYŁA!

     Ten iście grobowy nastrój przerwało tornado, które nagle wpadło do sali. Tornado w postaci niskiej, tęgiej kobietki o pulchnej, rumianej twarzy, długim, brązowym warkoczu i istną stalą w bursztynowych oczach.

     — Irino — Athan uśmiechnął się radośnie, wstając z łóżka i natychmiast podchodząc do swojej ulubionej pielęgniarki. Schylając się nieco, przytulił kobietę mocno, szczerze rad, że zobaczył ją po tak długim czasie. — Ciebie też zawsze miło widzieć.

     — Zawsze! Zawsze! — zawołała z jawnym oburzeniem. — Coś długie to twoje „zawsze”! Czemuś nas nie odwiedzał? I kiedy do nas wracasz? Nie tęsknisz jeszcze za leczeniem?

     — Tęsknię — odparł Athan zgodnie z prawdą, wzdychając lekko. — Nawet powoli się nad tym zastanawiam.

     — O! — zakrzyknęła uradowana, klaszcząc w dłonie. — I bardzo dobrze! A coś ty tu sobie narobił, co? Sam się pozszywać nie umiałeś?

     — Wypadł z wprawy, bo się starzeje — podsunął uprzejmie David.

     — Jak my wszyscy — westchnęła męczeńsko Irina. — Jak my wszyscy!

     Uśmiechnięta od ucha do ucha pielęgniarka nagle odwróciła się w stronę drugiego wyjścia z sali. To tam na korytarzu nadal stała Aria, a gdy tylko Irina ją dostrzegła, wybałuszyła oczy, zerkając co rusz to na nią, to na Athana.

     — Słodziutki mój — zwróciła się do Tismaneanu — a kto to tam stoi? Powiedz mi, czy to czasem nie jest ta twoja Aria? Ta malutka?

     Athanasius powłóczył za nią spojrzeniem, zmartwiony faktem, że Vasco cały czas tam na niego czekała. Czuł się temu winny, a myśl o ich nadchodzącej rozmowie nijak nie poprawiała mu nastroju.

     — Tak, to ona — odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.

     — Mój Boże! — zachwyciła się Irina. — Ta maleńka gruźliczka? To słoneczko, które wtedy do siebie wziąłeś?! Jak ją ostatnio widziałam, była taka słabiuteńka, ćwierć człowieka, a teraz to piękna, dorosła kobieta! Idę się przywitać! Choć na pewno mnie nie pamięta, ale nieważne. Koniecznie muszę ją poznać!

     I już jej nie było, na co Athan i David jednocześnie zareagowali rozbawionym chichotem. Irina zawsze była istnym wulkanem energii i niekwestionowaną, choć nieoficjalną szefową wszystkich lekarzy. Każdy, kto ją poznał od razu rozumiał, że nie należało z nią zadzierać, bo gdy wybuchała, nijak nie dawało się zatrzymać tego ludzkiego tarana. Jednak istniał w tym pewien niezaprzeczalny urok, dzięki któremu Irina ujmowała każdego, kogo otaczała swoim towarzystwem.

     Miły klimat zaraz jednak prysł, gdy David przypomniał sobie, w czym przerwała im pielęgniarka. Ściągając brwi, jeszcze chwilę w ciszy przyglądał się Athanasiusowi, jakby próbując ocenić, czy przyjaciel sobie z niego drwił, czy może jednak mówił poważnie.

     — Dziewięćdziesiąt sześć lat? — wyszeptał, wciąż mocno zszokowany. — Nie pomyliło ci się z tą jedną dziewiątką na przedzie?

     Athanasius w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się smutno.

     — Nie było nam po drodze — odparł cicho, zdając sobie sprawę, że ich drogi bardzo dosłownie się rozeszły. — Najpierw byłem dla niej Stwórcą i drugim ojcem. Potem przyjacielem i opiekunem. Potem… — zawahał się na moment, czując narastający ciężar słów, które chciał wypowiedzieć. — Potem kochankiem, partnerem. A teraz… teraz sam nie wiem, kim dla siebie jesteśmy. Ale dziś znacznie więcej nas dzieli niż łączy. Chociaż jakby się tak nad tym głębiej zastanowić, zawsze tak było.  

     Wiedział, jak brzmiały te słowa i choć były szczere, ich głębsze znaczenie było zupełnie inne od tego dostrzegalnego na pierwszy rzut oka. Ich wzajemny brak zrozumienia nie był bowiem winą Arii. Wampirzyca nie tylko nie była odpowiedzialna za konflikt, który między nimi powstał, ale stała się największą poszkodowaną w tym nierównym pojedynku. Athan przymknął oczy, z trudem mierząc się z tą oceną. A jednak zdawał sobie sprawę, że to on — z pełną premedytacją — przerwał łączącą ich nić zrozumienia, szarpiąc się uparcie w plątaninie swoich uczuć. W plątaninie, z której nadal się nie wydostał. Długo zajęło mu zrozumienie, że im bardziej próbował to naprawić, tym gorszy skutek to przynosiło. Finał jednak przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, bo nawet z najgorszych snach nie przewidział tak gorzkiego zakończenia ich wspólnej, prawie stuletniej drogi.

     Ja byłem tym, co nas rozdzielało, przemknęło mu ponuro przez myśl.

     Ku swemu największemu zaskoczeniu, na brodatej twarzy Davida wykwitł łagodny, wyrozumiały uśmiech. Początkowo Athan pomyślał, że być może przyjaciel nie potraktował tych zwierzeń poważnie, co wzbudziło w nim lekki gniew. Prędko się jednak okazało, że się mylił.

     — Takiej więzi nie da się tak łatwo zerwać — wytłumaczył ze spokojem.

     — Masz na myśli więź Stwórcy i Stworzonej? Właśnie nasz przypadek udowadnia, że…

     — Nie — przerwał mu cicho — nie to mam na myśli.

     Nic więcej nie powiedział. Zamiast tego pozbierał swoje rzeczy i jak gdyby nigdy nic wyszedł z sali, podchodząc do wciąż rozmawiających Arii i Iriny. Zaintrygowany tą nagłą powagą, jaka wstąpiła w Bishopa, chciał dowiedzieć się więcej, choć wiedział, że nie będzie ku temu prędkiej okazji. Wzdychając ciężko, chwycił za swoją marynarkę, narzucił ją na siebie i wyszedł z sali zabiegowej, podchodząc do znajomego trio.

     — Już uciekasz? — spytała Irina z wyraźnym zawodem w głosie.

     — Muszę. Mamy jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Ale obiecuję was odwiedzić tak szybko, jak to tylko możliwe.

     — Mhm — mruknęła powątpiewająco Irina. — To pewnie za kolejne dwieście lat. Co?

     Athan w odpowiedzi posłał jej tylko rozbawiony uśmiech. Sam po chwili pozwolił Arii pożegnać się z nowymi znajomi, to samo czyniąc chwilę później. Oddalając się wspólnie, wampir odwrócił się jeszcze na chwilę, przysięgając sobie, że naprawdę niedługo ich odwiedzi. Być może to spotkanie zdoła go ostatecznie przekonać do powrotu do medycyny, o czym zresztą myślał już od bardzo dawna. Potrzebował czegoś, co zajmie jego myśli i pozwoli oderwać się od problemów. A tych ostatnio było aż za dużo.

     Szli w milczeniu, niezdolni do wypowiedzenia choćby słowa. Cisza unosząca się między nimi była gęsta i ciężka, napinając wszystkie ich myśli do granic możliwości. Mimo to zdołali jakoś wyjść ze szpitala, choć zdawało się, że ta droga trwała całe godziny. Wbrew nadziejom Athana, świeże powietrze nijak nie pomogło się rozluźnić.

     — Ario, zatrzymaj się na chwilę. Proszę.

     Widział, że zrobiła to niechętnie i Athanasius doskonale znał tego przyczynę. Aria zapewne domyślała się, co chciał jej powiedzieć i najprawdopodobniej zamierzała potraktować to wszystko jako wierutne kłamstwa mające na celu jej udobruchanie. Znał ją aż za dobrze, by wiedzieć, że niefortunnie dobrane słowa Davida wyrządziły więcej szkody, niż mogłoby się poczciwemu Bishopowi wydawać. A jednak Athan czuł, że musiał to wyjaśnić. Musiał, ponieważ prawda zupełnie minęła się z obrazem, który zaserwował wampirzycy David.

     Nie wiedział, jak powinien zacząć. Nie chciał stawiać swojego druha w złym świetle, a jednocześnie musiał uważać, aby ze swoich wyjaśnień nie stworzyć tanich, byle jakich wykrętów.

     — Przepraszam — zaczął ostrożnie — za to, że nigdy nie wyjaśniłem ci dokładnych okoliczności twojej przemiany. Powinnaś usłyszeć to z moich ust, niczyich innych. I choć David w pewnym sensie skrócił tę historię — tłumaczył, coraz bardziej obawiając się dalszego ciągu — to pomylił się w jednym. Nikt mnie nie zmuszał do tego, bym cię przemienił. Jedną osobą, która wpłynęła na moją decyzję, był twój ojciec.

     Cały czas patrząc w oczy Arii, starał się przygotować na jej ewentualny sprzeciw. Potwornie się bał, że wampirzyca źle odbierze jego słowa, a był tego niemal pewien. Nie wiedział, jak mógł ją przekonać do tego, że jej nie okłamywał. Od zawsze brzydził się łgarstwem i Aria doskonale o tym wiedziała, dlatego miał nadzieję, że i tym razem sobie o tym przypomni i mu uwierzy.

     — Twój ojciec błagał mnie, abym chwycił się wszelkich możliwych sposobów na uratowanie ci życia. Był bardzo inteligentnym człowiekiem i obaj wiedzieliśmy, że pod tą prośbą czaiło się głębsze dno. Przysiągłem mu, że zrobię wszystko co potrafię, aby cię ocalić, a on jakimś cudem dobrze wiedział, że to zrobię. Uspokoił się, jakby usłyszał z moich ust, że już jesteś bezpieczna. Bo byłaś — stwierdził z przekonaniem. — Przysiągłem twemu ojcu, że ocalę ci życie i nigdy nie miałem zamiaru złamać danego mu słowa.

     Zawahał się na moment, wiedząc, że przechodził do meritum.

     — Martwiłem się tylko o to, co z tobą zrobię. I tu w istocie bardzo pomogła Irina, która przekonywała mnie, że najlepszym pomysłem byłoby, gdybyś ze mną zamieszkała. Ja sam nie widziałem się w roli nauczyciela i wątpiłem, że zdołam zapewnić ci taką opiekę, jakiej potrzebujesz. Po latach śmiem twierdzić, że miałem wtedy rację — dodał gorzko. — Przemieniłem cię, zgodnie ze złożoną obietnicą, ale nie byłem jeszcze pewien, gdzie będzie ci lepiej: ze mną, czy z rodziną, która odchowała już wielu młodych wampirów. Odpowiedź wydawała się prosta. I to prawda — przyznał wreszcie z rosnącym na barkach ciężarem — że myślałem też o Elijahu. Lecz nie zdążyłem mu choćby o tym wspomnieć. Nie zdążyłem się dokładnie zastanowić, u kogo byłoby ci lepiej, bo niemal natychmiast zapragnąłem, byś została ze mną. Nigdy — szepnął, przymykając powieki — nie żałowałem tej decyzji.

     Nie odezwał się już ani słowem. Czując, że powiedział wszystko, co chciał i co powinien, pozostawało mu tylko czekać na reakcję Arii, choć się jej domyślał. Zwykle, gdy mieszkali razem, o jej stworzeniu opowiadał bardziej w formie bajki, niż realnej opowieści. Wyjaśniał jej spotkanie z jej ojcem, lecz nigdy nie wdawał się w szczegóły — zwłaszcza w takie, które przedstawił David.

     Dlatego milczał. I czekał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^