ATHANASIUS
Pierwszym, co
poczuł, był słodko-gorzki smak krwi na ustach. Niemal mimowolnie spróbował
przełknąć ślinę, jak gdyby umysł sugerował mu, że przed chwilą skończył pić
czyjąś krew. Z tego dziwnego amoku wybudził go nagły, kłujący ból w piersi,
który błyskawicznie się rozlał po całym torsie. Czując, że nie może nabrać
tchu, spanikował na moment, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje.
Gdzieś nad sobą
słyszał czyiś głos, którego w pierwszych ułamkach sekund nie rozpoznał. Dopiero
po chwili, gdy zdołał zdławić w sobie uporczywy ból w klatce, zrozumiał, że to
Aria coś do niego mówiła. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że leżał na jej
kolanach, na co zareagował natychmiastowo, próbując się podnieść. Szybko tego
pożałował, bo tak nagłe zgięcie się tylko nasiliło ból, który raz jeszcze
rozbiegł się po całym ciele. Dysząc ciężko, łapał płytkie oddechy, ponieważ na
głębszy wdech nie mógł sobie pozwolić. Coraz bardziej tym umęczony spróbował
sobie przypomnieć, co się tak właściwie wydarzyło.
Przypomniał. A
gdy obrazy walki zaczęły mu się wyświetlać przed oczami, zalała go nagła fala
paniki. Pod jej wpływem całkiem zignorował doskwierający ból, wyrwał się Arii,
usiadł na ziemi i odwrócił w stronę wampirzycy, uważnie, choć bardzo nerwowo,
ją oglądając.
— Nic ci nie
jest?! — wydyszał, wtem zauważając, że nawet mówienie przychodziło mu z coraz
większym trudem. Mimo to jego niespokojne spojrzenie skakało po ciele Arii w
poszukiwaniu jakichkolwiek ran. Tych na szczęście nie znalazł i dopiero to
pozwoliło mu się choć trochę uspokoić. — A ten czarny? — spytał, choć gdy
wychylił się poza jej ramię, sam dostrzegł odpowiedź. Cała trójka agresorów
leżała martwa.
Wtem zauważył, że
miał rozpiętą koszulę, która w całej okazałości ukazywała jego purpurowe ślady
w miejscu, w którym tkwiły naboje. Przymykając na moment powieki, miał ochotę
siarczyście zakląć. Nie miał ochoty chwalić się swoimi dolegliwościami z
kimkolwiek, a już zwłaszcza z Arią. Wiedział, że dostarczył jej tym powodów do
zmartwień, a właśnie tego przecież chciał uniknąć.
— Nic mi nie jest
— mruknął, widząc jej zaniepokojone, a jednocześnie rozgniewane spojrzenie. —
Po pogrzebie i tak miałem jechać do Davida. Niepotrzebnie go fatygowałaś, ale
skoro już tu jedzie…
Oparł się ciężko
o drewniane skrzynie, raz jeszcze próbując wziąć głęboki oddech. Momentalnie
jego pierś zaczęła płonąć żywym ogniem, przez co Athan aż jęknął, zamykając na
chwilę oczy. Pomyślał, że to jednak dobrze, że David zaraz się tu zjawi, choć
nie mógł przyznać tego wprost.
Miał ogromną
ochotę powiedzieć Arii, co sądzi o jej nieposłuszeństwie. I w żadnym wypadku
nie chodziło tu o fakt, że traktował ją jak małe dziecko. Nie traktował; była
dorosłą, odpowiedzialną kobietą, jednak Athanasius nigdy nie pozbędzie się
poczucia odpowiedzialności za tę wampirzycę. Właśnie dlatego był na nią
wściekły, że go nie posłuchała i rzuciła się na barczystego napastnika. Jednak
to właśnie dzięki temu go ocaliła: gdyby jej tu nie było, mordercy w jedyny
słuszny sposób wykorzystaliby jego nieprzytomność i pozbawili go głowy. Na to
nie miał większej ochoty: Aria mogłaby lekko posmutnieć z powodu jego śmierci,
a Athan nigdy nie lubił, gdy jego Stworzona markotniała.
Zastanawiając
się, co powiedzieć, ostatecznie nie powiedział nic.
Nie miał pojęcia,
gdzie akurat znajdował się David Bishop w momencie odebrania telefonu od Arii,
ale musiał być blisko, bo przyjechał piorunem. Wpadając jak burza do hangaru,
stanął jak wryty, przyglądając się tej dość osobliwej scenie: trzy trupy na
podłodze, jeden w beczce, a obok tego zupełnie wyczerpany wampir i klęcząca
przy nim jego Stworzona.
Mimo to David
nijak się nie zaspokoił. Nie zapytał z wielkim szokiem, co tu się wydarzyło,
nie ruszył od razu z pomocą. Tylko stał i… węszył.
— Hej! — zawołał
uradowany. — To ludzie! Ludzka krew! Możecie mnie zapraszać na takie jatki
częściej. W zasadzie powinienem czuć się lekko urażony — dodał pochmurnym
tonem, ruszając w ich stronę — że mnie nie zaprosiliście. Miałem nas za
przyjaciół, Athanasiusie.
Gdyby miał siły, roześmiałby się w głos,
wstał i uściskał starego, poczciwego Davida. Bez cienia zaskoczenia zauważył,
że jego druh wcale się nie zmienił: wysoki i dobrze zbudowany, swoje brązowe
włosy ulizał na bok, choć lakieru najwyraźniej poskąpił swojej długiej, gęstej
brodzie, która wyglądała jak jeden krzaczasty kłębek włosia. Po prostym nosie
zsuwały się półokrągłe okulary w czarnej, grubej oprawie, a nadgarstki miał
przepełnione wszelkiej maści rzemykami. Nawet styl został mu ten sam: jeszcze
gdy pracowali razem w szpitalu około dwustu lat temu, nosił tylko białe
koszule, szare marynarki i czerwone krawaty. Inne kolory absolutnie nie
wchodziły w grę.
Podsumowując,
David Bishop nie zmienił się ani o jotę. Humor też mu został ten sam.
— Ciebie też
dobrze widzieć, Davidzie — odparł Athanasius z wyraźnym rozbawieniem. Podniósł
się lekko i wygodniej oparł o skrzynki. — Pewnie pamiętasz moją… — zaczął,
wskazując na Arię, ale niedane mu było dokończyć.
— Ach, panienka
Aria! — zaćwierkał wesoło, ujmując wampirzycę za dłoń, potrząsając nią
zdecydowanie za mocno i za długo. — Jakże mógłbym zapomnieć! Widzieliśmy się
kilkukrotnie, ale przecież nasza historia wcale nie jest taka odległa, musi
panienka wiedzieć. Chociaż pewnie Athanasius pani opowiedział… albo i nie? —
zastanowił się na głos. — Zapomniałem, że to Athanasius — poprawił się,
wybuchając śmiechem. — On do zwierzeń nigdy nie był chętny. A o tym fioletowym
buraku na piersi też pewnie panience nie powiedział, co? No, ja tak właśnie
myślałem — uzupełnił z nieukrywanym rozczarowaniem, krytycznie przyglądając się
purpurowym śladom.
Ostrożnie
naciskając na ranę, zareagował karcącym kiwnięciem głowy, gdy zobaczył, jak
Athan się krzywi.
— Rany się
pozrastały, tylko żelastwo w środku zostało, co? — zagadnął David, cmokając z
dezaprobatą. — Tak ci się tam te kulki z kiszkami wymieszały, że pewnie teraz
masz w środku coś, co z wyglądu przypomina sałatkę tajską. Pamiętasz ją? Kiedyś
taką jedliśmy, jak któraś salowa nam wszystkim przyrządziła. Wyłączyła tym cały
oddział, bo wszyscy rzygali jak koty, my też — David zachichotał na to
wspomnienie, szczerząc się wesoło. — Kiedyś ty wpadł na ten pomysł, by swoje
organy wewnętrzne przystroić tak wymyślną biżuterią?
Athan zerknął
kątem oka na przysłuchującą się rozmowie Arię. Ani myślał przyznawać się do
okoliczności swojego nieodpowiedzialnego wybryku. Jak ją znał, zaraz zaczęłaby
się obwiniać, że to przez nią dał się postrzelić, jednocześnie się na niego
drąc, że popisał się skrajną głupotą. Temu nie mógłby zaprzeczyć, tym chętniej
więc wybrał milczenie.
— To nieistotne —
odparł wymijająco. — I tak miałem do ciebie przyjechać po pogrzebie, żebyś mi
to wyciął.
— Ach, no tak —
szepnął David, nagle pogrążając się w głębokiej zadumie. — Biedny Elijah.
Słyszałem, słyszałem, straszna tragedia. Wprawdzie nie znaliśmy się osobiście,
znałem go głownie z twoich opowieści. Ale to ogromna strata dla was obojga.
Moje kondolencje.
Athan kiwnął głową
w geście podziękowania, niezmiennie od lat będąc pod wrażeniem tego, jak łatwo
David potrafił zapomnieć o bożym świecie, uciekając w swoje jakże błyskotliwe
rozmyślenia. Nie inaczej było tym razem: brodacz wpatrywał się teraz tępo w
betonową podłogę, przeżywając w ciszy śmierć kogoś, z kim nigdy nawet nie rozmawiał.
— Jedziesz ze mną
— zawyrokował, gdy już wreszcie się ocknął. — Tutaj, w tak podłych warunkach,
nic nie zrobię. A nie jest z tobą tak źle, jak to wynikało z paniki w głosie
panienki Arii — zaszczebiotał, uśmiechając się przy tym złośliwie i zerkając
znacząco na wampirzycę — więc spokojnie, będziesz żył!
David w geście
dodania Athanowi otuchy, klepnął go dość solidnie w sine miejsce na jego
piersi. Zaskoczonemu wampirowi aż brakło tchu, przez co rozkaszlał się
porządnie, a każde charknięcie kosztowało go mnóstwo bólu. Obserwujący tę nagłą
reakcję David roześmiał się gromko, z wyraźnym rozbawieniem obserwując
walczącego o oddech Athanasiusa.
— Ach, Athan,
Athan — zachichotał, ocierając z kącika oka pojedynczą łezkę — jak ty mnie
nigdy nie przestaniesz zadziwiać! Panienko Ario — lekarz spojrzał nagle na
Vasco — proszę mi pomóc przetransportować pacjenta do mojego wozu. Zawieziemy
go do kliniki, a tam…
Ani myśląc, by
ktokolwiek mu pomagał, sam z trudem podniósł się z ziemi, wspierając się o
stojące obok skrzynki. I choć kosztowało go to mnóstwo wysiłku, nie zamierzał
się do tego przyznać.
— Nie możemy ich
tu tak zostawić — zauważył Athan, wskazując głową na trzy trupy. — Trzeba się
ich najpierw pozbyć. Podobnie jak ciała Nelsona. Ktoś musi tego popilnować,
żeby czasem inni niepożądani goście się tu nie zakręcili. Ario — zwrócił się do
swojej Stworzonej, domyślając się, jak źle dla niego może się skończyć ta
prośba. — Proszę, abyś wezwała tu kogoś, kto się tym zajmie. Sama nie próbuj tu
zostawać dłużej, niż to konieczne. Możliwe, że…
Aria już
otwierała usta, żeby zacząć na niego wrzeszczeć, tłumacząc mu zapewne, jak
bardzo gdzieś ma jego rady, gdy niespodziewanie do akcji wkroczył David.
— Nie żartuj
sobie, Athanasiusie! — skarcił go przyjaciel, spoglądając na niego srogo. —
Panienka Aria ci pomogła, a ty ją chcesz odsyłać? To twoja Stworzona, o ile
jeszcze mnie pamięć nie myli? Więc to jasne, że chce ci towarzyszyć, a ja nie
zamierzam jej tego odmawiać. Ty też nie powinieneś. On cały czas taki
denerwująco dumny i przesadnie, piekielnie uparty? — spytał, zwracając się do
Arii. — Biedulka z ciebie, że musisz go całe życie znosić. Mieszkać z takim
profesjonałem nieznoszącym słabości, zwłaszcza swoich, musi być bardzo trudne. Ale
on zawsze taki był, więc wiem po sobie, że to kwestia przyzwyczajenia. I
ignorowania pewnych jego… specyfikacji.
Athanasius
zacisnął usta i w tym jednym potwornym momencie miał ochotę rzucić się na
Davida i przegryźć mu aortę. Bishop był wspaniałym przyjacielem, ale jego
optymizm w połączeniu z nadzwyczajnym gadulstwem tworzył mieszankę wybuchową.
Zwykle najpierw mówił, potem myślał, a już na pewno nie zwracał uwagi na to, że
mógł mieć nieaktualne informacje. David nie mógł wiedzieć, że Athan i Aria nie
widzieli się ze sobą od dziesiątek lat i najwyraźniej żył w przekonaniu, że
cały czas ze sobą mieszkają. Zażenowany i wściekły, nie śmiał spojrzeć na Arię;
nie wiedział, jak wampirzyca zareaguje na te słowa Bishopa, choć podejrzewał,
że i ona poczuła niemałą niezręczność.
— No, to jazda do
mojego wozu! — zarządził dziarsko, zupełnie nie zauważając zmiany nastrojów. —
Tylko mi po drodze, Tismaneanu, nie zemdlej, bo jak przestaniesz oddychać, to
nawet nie licz z mojej strony na metodę usta-usta! Panienko Ario — zwrócił się
do niej uprzejmie — proszę dopilnować, żeby pani Stwórca nie dał nogi i nie
zwiał przed zabiegiem. A ja podzwonię i zapewnię ochronę tym pożal się Boże
złoczyńcom, aby nikt się ichnimi truchłami nadmiernie nie interesował.
Nie mając już innego wyjścia, wyszedł wraz z
Arią na zewnątrz. Zapach ryb i słonego morza tylko pogorszył jego nastrój, nie
mówiąc o jazgocie mew. Chcąc mieć już to wszystko po prostu za sobą, dał się
grzecznie poprowadzić, ale nadal nie uważał za konieczne, by Aria jechała z
nimi.
— To prosty
zabieg — odezwał się nagle, gdy już zbliżali się do samochodu Davida. — Wrócę
za maks godzinę. Możesz wziąć mój samochód i wrócić do Marisy. Trzeba ją
powiadomić, co się stało z Nelsonem i zastanowić się, co z tym zrobić.
Już wyjmował z
kieszeni kluczyki, dziwiąc się przy okazji, że ich nie zgubił, gdy natknął się
na wściekłe spojrzenie Arii. Rozumiejąc, że nie było mowy o żadnym powrocie do
domu, schował klucze, nie mając siły się nawet kłócić. W innym wypadku natychmiast
kazałby jej zawracać, ale okoliczności były dość wyjątkowe.
— No, załatwione!
— zaćwierkał wesoło David, zbliżając się do nich raźnym krokiem. — Za minutkę
zaraz ktoś tu przyjedzie i przypilnuje tego chlewu. Swoim wozem też się nie
przejmuj, odstawimy go potem pod dwór Cavendishów. Panienko Ario, proszę zająć
miejsce z przodu — rzekł, sam siadając na miejscu kierowcy. — A ty Athan jak
chcesz, to się połóż. Masz dość miejsca, bo akurat przyjechałem tańszym
modelem, który nie ma na środku podłokietnika. I obiecuję — dodał żartobliwie —
że nie będę za bardzo szalał z kierownicą.
Gdy wreszcie
ruszyli, Athan opadł ciężko na miękkie oparcie, nawet rad z tego, że wreszcie
pozbędzie się uporczywych kul. Bał się tylko jednego: pytań Arii. Nie wątpił, że
będzie chciała dociekać, jak to się stało, że dał się postrzelić. Wyjaśnienia
na pewno się jej nie spodobają, dlatego wolał ten temat przemilczeć. Nie
widział na to jednak większych szans.
— To wstyd —
zaczął po ledwie chwili ciszy David — że dopiero teraz nadarzyła się okazja do
głębszej rozmowy, pani Ario!
Athanasius
przymknął ze zmęczeniem powieki. Nie miał ochoty słuchać jazgotu Davida, który
najwyraźniej był w nastroju, aby opowiedzieć im wszystkim cały swój życiorys. A
nie było tego mało, zwłaszcza że Bishop był starszy od Athana o prawie wiek.
Jednak lekarz był wyraźnie zachwycony spotkaniem z Vasco i pragnął wycisnąć z
niego tyle, ile to tylko możliwe.
— Bo nie wiem,
czy pani wie — kontynuował radośnie David — a pewnie pani wie… Chociaż w sumie
— urwał, zastanawiając się nad czymś poważnie — może jednak pani nie wie. Gdyby
pani opiekunem był ktoś inny… ale to Athanasius; on jest jak grobowiec:
pozamykany na cztery spusty i wydobyć z niego cokolwiek to osiągnięcie godne
mistrzów. Więc — wznowił, odchrząknąwszy cicho — może pani nie wiedzieć
— dwa ostatnie słowa podkreślił — ale te ponad dwieście lat temu to ja byłem
pani lekarzem prowadzącym, pani Ario! Była pani pod moją opieką, ale może pani
pamięta, że wtedy cały kraj — i nie tylko zresztą — mierzył się z gruźlicą.
Szpitale były przepełnione po brzegi, a myśmy z Athanasiusem brali dyżury po
szesnaście godzin. Szesnaście godzin! — podkreślił trwożnie. — Nawet dla
wampirów to był niemały wysiłek, a gdy tygodniowo wyrabiało się ponad sto
godzin, czuło się zmęczenie, oj czuło. Pamiętasz te czasy, Athanasiusie? —
zawołał głośniej, zerkając w lusterko, aby obserwować reakcję rannego wampira.
— To był dopiero czasy!
Athanasius
uśmiechnął się lekko, z delikatną nostalgią wracając pamięcią do tych momentów.
Tęsknił za pracą lekarza, za niemal całodniowymi dyżurami i żartami
pielęgniarek, że po co mu taki piękny dwór, skoro i tak od dawna mieszka w
szpitalu. Potwornie zmęczony, nierzadko zestresowany, targany wyrzutami
sumienia, gdy nie udało się uratować pacjenta oraz euforią, gdy jednak leczenie
przynosiło cudowne rezultaty, przeżywał dzień za dniem, niemal zupełnie
pozbawiony życia prywatnego. A jednak nigdy nie narzekał i lubił to wariackie
tempo pracy. Być może właśnie dlatego od wielu lat nosił się ze stworzeniem
własnej, prywatnej kliniki, lecz nigdy nie zdołał zrealizować tych planów.
Wszystko przez to, że zwyczajnie nie umiał rozstać się z tym brudnym,
podrzędnym szpitalem, w którym praca sprawiała mu tyle radości.
Gdyby jednak
zrezygnował i stworzył własną lecznicę, nie znalazłby Arii. Ta potworna
ewentualność wyjątkowo go przeraziła, jak gdyby dopiero teraz uświadamiając
sobie, jak wiele brakowało, a by się minęli. Nigdy by się nie poznali.
Athanasius nigdy nie uczyniłby z niej wampirzycy, wobec czego Aria zmarłaby na
gruźlicę. Realność tej wizji przejęła Athanasiusa upiornym chłodem, każąc mu w
pełni docenić ten dar losu, jakbym było spotkanie tej kobiety.
— I wie pani,
panienko Ario — tłumaczył dalej David, a Athan z wyjątkową wdzięcznością
przyjął to nagłe przerwanie strumienia jego ponurych myśli — nie dało się tak
wszystkich przemieniać, żeby im życie uratować, prawda? Ratowaliśmy kogo
mogliśmy, ale nie jesteśmy przecież żadnymi bogami. Proszę mi wybaczyć, jeśli
nie lubi pani wspominać tamtych czasów — zaznaczył z niepokojem — i gdy usłyszy
pani, że powiedziałem o słówko za dużo, niech natychmiast da mi pani znać.
— A to się
wydarzy pewnie prędzej niż później — zadrwił cicho Athan.
— Niewykluczone —
zachichotał David. — Ale wracając, to ja się panienką zajmowałem, choć zapewne
panienka tego nie pamięta. Była panienka w wyjątkowo złym stanie i już gdy
panienkę tam przywieźli, wiedzieliśmy, że nie zdołamy panienki uratować.
David zawiesił
się nagle, wyraźnie smutniejąc.
— Ale wtedy
zdarzyło się coś nadzwyczajnego! Panienki szanowny ojciec — kontynuował, z
największym szacunkiem wyrażając się o ojcu Arii — usłyszał pogłoski o kimś,
kto działa cuda. Podobno ktoś potrafił ratować nawet beznadziejne przypadki,
zupełnie jakby miał magiczny dotyk. Odrzucając wszelką logikę i rozsądek dla
swej umierającej córki…
— David — szepnął
ostrzegawczo Athan, sugerując przyjacielowi, że za bardzo się zagalopował w
swojej opowieści.
— Och,
przepraszam — wybąkał — racja, przesadziłem. Ale chciałem tylko powiedzieć —
kontynuował niezrażony — że tym cudotwórcą, o którym słyszał pani ojciec, był…
pewnie się pani domyśla, panienko Ario.
Athanasius
westchnął powoli, przymykając powieki. Nie wiedział, czy chciał słuchać tej
historii do końca, ale i tak nie miał wyjścia.
— Oczywiście pani
Stwórca, nasz drogi, wyraźnie starzejący się Athanasius! — zaćwierkał dumnie. —
Pani ojciec spotkał się z nim i błagał go o dokonanie niemożliwego. Jak już
wspomniałem, nie bawiliśmy się w wybawicieli i nie przemienialiśmy wszystkich
pacjentów w wampiry. W ogóle tego nie robiliśmy, to się zupełnie mijało nie
tylko z celem, ale i naszymi zasadami. Pracowaliśmy w szpitalu, aby leczyć
ludzi, a nie tworzyć sobie powoli armię wampirów. Ale znowu odbiegam od
opowieści. Athanasius, jak sama pani wie, oczywiście się zgodził, choć nie od
razu i niezbyt chętnie. Przekonała go właściwie nasza droga Irina, też
wampirzyca. A właśnie, Athanasiusie! — zawołał uradowany. — Wiesz, że Irina
znowu z nami pracuje? Ale się zmieniła, mówię ci! Nie poznałbyś już jej!
Strasznie przytyła, ale upiera się, że to specjalnie, żeby jej niektórzy co
starsi lekarze nie poznali. Ja tam nie wiem, ale jest ta nasza Irinka z nami!
— Naprawdę? —
zagadnął uprzejmie, coraz bardziej się obawiając, co jeszcze David zdoła
wypeplać. — Pracuje dzisiaj? Chętnie bym ją odwiedził.
— A pewnie!
Specjalnie ją zaciągnę, by mi pomagała w wyjmowaniu z ciebie ołowiu! I wie
panienka — zwrócił się ponownie do Arii — że to właśnie ta Irina przekonała
tego ponuraka, żeby do pani zajrzał i ocenił, czy rzeczywiście warto panią
przemieniać? Athanasius, jak to Athanasius, pomarudził, ponarzekał, ale
poszedł. I coś takiego pani musiała zrobić, że go pani przekonała. Ciekaw
jestem co! Długo się nad tym zastanawiałem. Chociaż wie pani, jak on już panią
przemienił i chciał zabrać panią do domu, to się upierał, że on panią tylko
przemienił, ale nie zamierza się panią zajmować i pewno od razu panią komuś
odda, bo uważał, że nie nadaje się na nauczyciela. Chciał oddać panią panu
Elijahowi, ale to pani na pewno wie.
Nie wie,
pomyślał mimowolnie Athanasius, coraz bardziej strapiony napływającymi
wspomnieniami. Nigdy nie mówił tego Arii, bo i nie było potrzeby. Rzeczywiście,
początkowo zgodził się przemienić dziewczynę tylko dlatego, że jej ojciec
nalegał: rozpaczliwie wierząc, że Athanasius potrafił więcej niż przeciętny
człowiek, chwytał się ostatniej deski ratunku. Nie zamierzał jednak niańczyć
młodej wampirzycy i choć zdawał sobie sprawę, że powstanie więź łącząca Stwórcę
i Stworzonego, nie wyobrażał sobie zatrzymać jej u swojego boku. Od razu
pomyślał o Elijahu i Marisie, którzy byli bezdzietni, choć bardzo marzyli o
powiększeniu rodziny. I choć Aria w dniu śmierci była młodą dorosłą, według wampirzej
rachuby czasu nadal pozostawała dzieckiem. Athanasius był pewien, że nie tylko
by się zgodzili zająć Arią, ale byliby mu za ten dat ogromnie wdzięczni.
Do dziś się
zastanawiał, czy czasem to nie byłoby rozsądniejsze wyjście. Czy Arii nie
wyszłoby na lepsze, gdyby rzeczywiście od początku zajmował się nią Elijah.
— Więc się
zdziwiłem — kontynuował niezrażony David — jak usłyszałem, że Athanasius bierze
dwa tygodnie urlopu. A potem jeszcze dwa. Aż w końcu coraz rzadziej zaczął się
pojawiać w szpitalu i jasnym się stało, że jednak pani nie oddał. A sprawić, że
to ponure bydlę się do kogoś aż tak przywiązało, to nie lada sztuka! Dlatego
jestem tak bardzo rad, że wreszcie mogłem z panią porozmawiać! Ale dość
ploteczek, jesteśmy na miejscu. Athanasiusie, nie zemdlałeś jeszcze? To wyłaź,
idziemy wyciąć z ciebie to żelastwo. Panienka Aria niech poczeka w szpitalu,
jeśli zechce. To nie powinno potrwać długo!
Z trudem wywlekł
się z samochodu, ale uparcie nie dawał tego po sobie poznać. Na szczęście, gdy
szedł, nie zginał się i nie wykonywał gwałtownych ruchów, było naprawdę nieźle,
dlatego nie musiał nawet specjalnie udawać, że czuł się dobrze.
Westchnął
delikatnie, gdy wszedł do szpitala. Krzątający się wokół lekarze i pielęgniarki
sprawiały, że atakowały go szpileczki zazdrości. Od dawna myślał o tym, by
wrócić do zawodu, choć wiedział, że to bardzo poważna decyzja. W teorii był na
bieżąco ze wszystkimi nowinkami medycznymi, ale o praktyce nie miał pojęcia, a
nie wątpił, że w ciągu prawie dwustu lat wiele się zmieniło. Jeśli chciałby
wrócić do leczenia, musiałby zaczynać od samego początku, czyli od odpowiednich
studiów, specjalizacji, zdobycia dyplomu i rozpoczęcia pracy od poziomu
stażysty w publicznym szpitalu. Ostatecznie nie byłoby to wcale takie złe, ale
z pewnością zabierało mnóstwo czasu, którego obecnie Athanasius nie miał.
— Niedługo oddam
go panience — odezwał się niespodziewanie David, spoglądając z radosnym
uśmiechem na Arię. — Nie musi się panienka bać o swojego Stwórcę, ale mogłaby
panienka go porządnie ochrzanić za to, że jak ostatni dureń daje się nadziewać
kulkami. Przestań głupieć, Athanasiusie — ostrzegł go Bishop poważnym tonem —
bo to niechybna oznaka starości! No, a teraz idziemy. Panienka poczeka. To
rutynowy zabieg, nie ma żadnego ryzyka. W najgorszym wypadku pacjent umrze,
więc tak jak mówiłem, niech się pani niczym nie martwi!
Athanasius
pokiwał z politowaniem głową, zastanawiając się, kiedy wreszcie David zechce
zamilknąć. Zbliżając się do szali zabiegowej, jedynie rzucił okiem na stojącą
pod ścianą Arię. Nie śmiał powiedzieć ani słowa; wiedział, że gdy wrócą, będą
mieli sobie aż nadto do powiedzenia.
Nie wspominając
już nawet o trupie Nelsona i nieodebranym towarze.
Athan naprawdę
nie sądził, że te dni będą aż tak złe. Podejrzewał natomiast, że nadchodziły
jeszcze gorsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz