ROZDZIAŁ 25

 ATHANASIUS

     Pierwszym, co poczuł, był słodko-gorzki smak krwi na ustach. Niemal mimowolnie spróbował przełknąć ślinę, jak gdyby umysł sugerował mu, że przed chwilą skończył pić czyjąś krew. Z tego dziwnego amoku wybudził go nagły, kłujący ból w piersi, który błyskawicznie się rozlał po całym torsie. Czując, że nie może nabrać tchu, spanikował na moment, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje.

     Gdzieś nad sobą słyszał czyiś głos, którego w pierwszych ułamkach sekund nie rozpoznał. Dopiero po chwili, gdy zdołał zdławić w sobie uporczywy ból w klatce, zrozumiał, że to Aria coś do niego mówiła. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że leżał na jej kolanach, na co zareagował natychmiastowo, próbując się podnieść. Szybko tego pożałował, bo tak nagłe zgięcie się tylko nasiliło ból, który raz jeszcze rozbiegł się po całym ciele. Dysząc ciężko, łapał płytkie oddechy, ponieważ na głębszy wdech nie mógł sobie pozwolić. Coraz bardziej tym umęczony spróbował sobie przypomnieć, co się tak właściwie wydarzyło.

     Przypomniał. A gdy obrazy walki zaczęły mu się wyświetlać przed oczami, zalała go nagła fala paniki. Pod jej wpływem całkiem zignorował doskwierający ból, wyrwał się Arii, usiadł na ziemi i odwrócił w stronę wampirzycy, uważnie, choć bardzo nerwowo, ją oglądając.

     — Nic ci nie jest?! — wydyszał, wtem zauważając, że nawet mówienie przychodziło mu z coraz większym trudem. Mimo to jego niespokojne spojrzenie skakało po ciele Arii w poszukiwaniu jakichkolwiek ran. Tych na szczęście nie znalazł i dopiero to pozwoliło mu się choć trochę uspokoić. — A ten czarny? — spytał, choć gdy wychylił się poza jej ramię, sam dostrzegł odpowiedź. Cała trójka agresorów leżała martwa.

     Wtem zauważył, że miał rozpiętą koszulę, która w całej okazałości ukazywała jego purpurowe ślady w miejscu, w którym tkwiły naboje. Przymykając na moment powieki, miał ochotę siarczyście zakląć. Nie miał ochoty chwalić się swoimi dolegliwościami z kimkolwiek, a już zwłaszcza z Arią. Wiedział, że dostarczył jej tym powodów do zmartwień, a właśnie tego przecież chciał uniknąć.

     — Nic mi nie jest — mruknął, widząc jej zaniepokojone, a jednocześnie rozgniewane spojrzenie. — Po pogrzebie i tak miałem jechać do Davida. Niepotrzebnie go fatygowałaś, ale skoro już tu jedzie…

     Oparł się ciężko o drewniane skrzynie, raz jeszcze próbując wziąć głęboki oddech. Momentalnie jego pierś zaczęła płonąć żywym ogniem, przez co Athan aż jęknął, zamykając na chwilę oczy. Pomyślał, że to jednak dobrze, że David zaraz się tu zjawi, choć nie mógł przyznać tego wprost.

     Miał ogromną ochotę powiedzieć Arii, co sądzi o jej nieposłuszeństwie. I w żadnym wypadku nie chodziło tu o fakt, że traktował ją jak małe dziecko. Nie traktował; była dorosłą, odpowiedzialną kobietą, jednak Athanasius nigdy nie pozbędzie się poczucia odpowiedzialności za tę wampirzycę. Właśnie dlatego był na nią wściekły, że go nie posłuchała i rzuciła się na barczystego napastnika. Jednak to właśnie dzięki temu go ocaliła: gdyby jej tu nie było, mordercy w jedyny słuszny sposób wykorzystaliby jego nieprzytomność i pozbawili go głowy. Na to nie miał większej ochoty: Aria mogłaby lekko posmutnieć z powodu jego śmierci, a Athan nigdy nie lubił, gdy jego Stworzona markotniała.

     Zastanawiając się, co powiedzieć, ostatecznie nie powiedział nic.

     Nie miał pojęcia, gdzie akurat znajdował się David Bishop w momencie odebrania telefonu od Arii, ale musiał być blisko, bo przyjechał piorunem. Wpadając jak burza do hangaru, stanął jak wryty, przyglądając się tej dość osobliwej scenie: trzy trupy na podłodze, jeden w beczce, a obok tego zupełnie wyczerpany wampir i klęcząca przy nim jego Stworzona.

     Mimo to David nijak się nie zaspokoił. Nie zapytał z wielkim szokiem, co tu się wydarzyło, nie ruszył od razu z pomocą. Tylko stał i… węszył.

     — Hej! — zawołał uradowany. — To ludzie! Ludzka krew! Możecie mnie zapraszać na takie jatki częściej. W zasadzie powinienem czuć się lekko urażony — dodał pochmurnym tonem, ruszając w ich stronę — że mnie nie zaprosiliście. Miałem nas za przyjaciół, Athanasiusie.

     Gdyby miał siły, roześmiałby się w głos, wstał i uściskał starego, poczciwego Davida. Bez cienia zaskoczenia zauważył, że jego druh wcale się nie zmienił: wysoki i dobrze zbudowany, swoje brązowe włosy ulizał na bok, choć lakieru najwyraźniej poskąpił swojej długiej, gęstej brodzie, która wyglądała jak jeden krzaczasty kłębek włosia. Po prostym nosie zsuwały się półokrągłe okulary w czarnej, grubej oprawie, a nadgarstki miał przepełnione wszelkiej maści rzemykami. Nawet styl został mu ten sam: jeszcze gdy pracowali razem w szpitalu około dwustu lat temu, nosił tylko białe koszule, szare marynarki i czerwone krawaty. Inne kolory absolutnie nie wchodziły w grę.

     Podsumowując, David Bishop nie zmienił się ani o jotę. Humor też mu został ten sam.

     — Ciebie też dobrze widzieć, Davidzie — odparł Athanasius z wyraźnym rozbawieniem. Podniósł się lekko i wygodniej oparł o skrzynki. — Pewnie pamiętasz moją… — zaczął, wskazując na Arię, ale niedane mu było dokończyć.

     — Ach, panienka Aria! — zaćwierkał wesoło, ujmując wampirzycę za dłoń, potrząsając nią zdecydowanie za mocno i za długo. — Jakże mógłbym zapomnieć! Widzieliśmy się kilkukrotnie, ale przecież nasza historia wcale nie jest taka odległa, musi panienka wiedzieć. Chociaż pewnie Athanasius pani opowiedział… albo i nie? — zastanowił się na głos. — Zapomniałem, że to Athanasius — poprawił się, wybuchając śmiechem. — On do zwierzeń nigdy nie był chętny. A o tym fioletowym buraku na piersi też pewnie panience nie powiedział, co? No, ja tak właśnie myślałem — uzupełnił z nieukrywanym rozczarowaniem, krytycznie przyglądając się purpurowym śladom.

     Ostrożnie naciskając na ranę, zareagował karcącym kiwnięciem głowy, gdy zobaczył, jak Athan się krzywi.

     — Rany się pozrastały, tylko żelastwo w środku zostało, co? — zagadnął David, cmokając z dezaprobatą. — Tak ci się tam te kulki z kiszkami wymieszały, że pewnie teraz masz w środku coś, co z wyglądu przypomina sałatkę tajską. Pamiętasz ją? Kiedyś taką jedliśmy, jak któraś salowa nam wszystkim przyrządziła. Wyłączyła tym cały oddział, bo wszyscy rzygali jak koty, my też — David zachichotał na to wspomnienie, szczerząc się wesoło. — Kiedyś ty wpadł na ten pomysł, by swoje organy wewnętrzne przystroić tak wymyślną biżuterią?

     Athan zerknął kątem oka na przysłuchującą się rozmowie Arię. Ani myślał przyznawać się do okoliczności swojego nieodpowiedzialnego wybryku. Jak ją znał, zaraz zaczęłaby się obwiniać, że to przez nią dał się postrzelić, jednocześnie się na niego drąc, że popisał się skrajną głupotą. Temu nie mógłby zaprzeczyć, tym chętniej więc wybrał milczenie.

     — To nieistotne — odparł wymijająco. — I tak miałem do ciebie przyjechać po pogrzebie, żebyś mi to wyciął.

     — Ach, no tak — szepnął David, nagle pogrążając się w głębokiej zadumie. — Biedny Elijah. Słyszałem, słyszałem, straszna tragedia. Wprawdzie nie znaliśmy się osobiście, znałem go głownie z twoich opowieści. Ale to ogromna strata dla was obojga. Moje kondolencje.

     Athan kiwnął głową w geście podziękowania, niezmiennie od lat będąc pod wrażeniem tego, jak łatwo David potrafił zapomnieć o bożym świecie, uciekając w swoje jakże błyskotliwe rozmyślenia. Nie inaczej było tym razem: brodacz wpatrywał się teraz tępo w betonową podłogę, przeżywając w ciszy śmierć kogoś, z kim nigdy nawet nie rozmawiał.

     — Jedziesz ze mną — zawyrokował, gdy już wreszcie się ocknął. — Tutaj, w tak podłych warunkach, nic nie zrobię. A nie jest z tobą tak źle, jak to wynikało z paniki w głosie panienki Arii — zaszczebiotał, uśmiechając się przy tym złośliwie i zerkając znacząco na wampirzycę — więc spokojnie, będziesz żył!

     David w geście dodania Athanowi otuchy, klepnął go dość solidnie w sine miejsce na jego piersi. Zaskoczonemu wampirowi aż brakło tchu, przez co rozkaszlał się porządnie, a każde charknięcie kosztowało go mnóstwo bólu. Obserwujący tę nagłą reakcję David roześmiał się gromko, z wyraźnym rozbawieniem obserwując walczącego o oddech Athanasiusa.

     — Ach, Athan, Athan — zachichotał, ocierając z kącika oka pojedynczą łezkę — jak ty mnie nigdy nie przestaniesz zadziwiać! Panienko Ario — lekarz spojrzał nagle na Vasco — proszę mi pomóc przetransportować pacjenta do mojego wozu. Zawieziemy go do kliniki, a tam…

     Ani myśląc, by ktokolwiek mu pomagał, sam z trudem podniósł się z ziemi, wspierając się o stojące obok skrzynki. I choć kosztowało go to mnóstwo wysiłku, nie zamierzał się do tego przyznać.

     — Nie możemy ich tu tak zostawić — zauważył Athan, wskazując głową na trzy trupy. — Trzeba się ich najpierw pozbyć. Podobnie jak ciała Nelsona. Ktoś musi tego popilnować, żeby czasem inni niepożądani goście się tu nie zakręcili. Ario — zwrócił się do swojej Stworzonej, domyślając się, jak źle dla niego może się skończyć ta prośba. — Proszę, abyś wezwała tu kogoś, kto się tym zajmie. Sama nie próbuj tu zostawać dłużej, niż to konieczne. Możliwe, że…

     Aria już otwierała usta, żeby zacząć na niego wrzeszczeć, tłumacząc mu zapewne, jak bardzo gdzieś ma jego rady, gdy niespodziewanie do akcji wkroczył David.

     — Nie żartuj sobie, Athanasiusie! — skarcił go przyjaciel, spoglądając na niego srogo. — Panienka Aria ci pomogła, a ty ją chcesz odsyłać? To twoja Stworzona, o ile jeszcze mnie pamięć nie myli? Więc to jasne, że chce ci towarzyszyć, a ja nie zamierzam jej tego odmawiać. Ty też nie powinieneś. On cały czas taki denerwująco dumny i przesadnie, piekielnie uparty? — spytał, zwracając się do Arii. — Biedulka z ciebie, że musisz go całe życie znosić. Mieszkać z takim profesjonałem nieznoszącym słabości, zwłaszcza swoich, musi być bardzo trudne. Ale on zawsze taki był, więc wiem po sobie, że to kwestia przyzwyczajenia. I ignorowania pewnych jego… specyfikacji.

     Athanasius zacisnął usta i w tym jednym potwornym momencie miał ochotę rzucić się na Davida i przegryźć mu aortę. Bishop był wspaniałym przyjacielem, ale jego optymizm w połączeniu z nadzwyczajnym gadulstwem tworzył mieszankę wybuchową. Zwykle najpierw mówił, potem myślał, a już na pewno nie zwracał uwagi na to, że mógł mieć nieaktualne informacje. David nie mógł wiedzieć, że Athan i Aria nie widzieli się ze sobą od dziesiątek lat i najwyraźniej żył w przekonaniu, że cały czas ze sobą mieszkają. Zażenowany i wściekły, nie śmiał spojrzeć na Arię; nie wiedział, jak wampirzyca zareaguje na te słowa Bishopa, choć podejrzewał, że i ona poczuła niemałą niezręczność.

     — No, to jazda do mojego wozu! — zarządził dziarsko, zupełnie nie zauważając zmiany nastrojów. — Tylko mi po drodze, Tismaneanu, nie zemdlej, bo jak przestaniesz oddychać, to nawet nie licz z mojej strony na metodę usta-usta! Panienko Ario — zwrócił się do niej uprzejmie — proszę dopilnować, żeby pani Stwórca nie dał nogi i nie zwiał przed zabiegiem. A ja podzwonię i zapewnię ochronę tym pożal się Boże złoczyńcom, aby nikt się ichnimi truchłami nadmiernie nie interesował.

     Nie mając już innego wyjścia, wyszedł wraz z Arią na zewnątrz. Zapach ryb i słonego morza tylko pogorszył jego nastrój, nie mówiąc o jazgocie mew. Chcąc mieć już to wszystko po prostu za sobą, dał się grzecznie poprowadzić, ale nadal nie uważał za konieczne, by Aria jechała z nimi.

     — To prosty zabieg — odezwał się nagle, gdy już zbliżali się do samochodu Davida. — Wrócę za maks godzinę. Możesz wziąć mój samochód i wrócić do Marisy. Trzeba ją powiadomić, co się stało z Nelsonem i zastanowić się, co z tym zrobić.

     Już wyjmował z kieszeni kluczyki, dziwiąc się przy okazji, że ich nie zgubił, gdy natknął się na wściekłe spojrzenie Arii. Rozumiejąc, że nie było mowy o żadnym powrocie do domu, schował klucze, nie mając siły się nawet kłócić. W innym wypadku natychmiast kazałby jej zawracać, ale okoliczności były dość wyjątkowe.

     — No, załatwione! — zaćwierkał wesoło David, zbliżając się do nich raźnym krokiem. — Za minutkę zaraz ktoś tu przyjedzie i przypilnuje tego chlewu. Swoim wozem też się nie przejmuj, odstawimy go potem pod dwór Cavendishów. Panienko Ario, proszę zająć miejsce z przodu — rzekł, sam siadając na miejscu kierowcy. — A ty Athan jak chcesz, to się połóż. Masz dość miejsca, bo akurat przyjechałem tańszym modelem, który nie ma na środku podłokietnika. I obiecuję — dodał żartobliwie — że nie będę za bardzo szalał z kierownicą.

     Gdy wreszcie ruszyli, Athan opadł ciężko na miękkie oparcie, nawet rad z tego, że wreszcie pozbędzie się uporczywych kul. Bał się tylko jednego: pytań Arii. Nie wątpił, że będzie chciała dociekać, jak to się stało, że dał się postrzelić. Wyjaśnienia na pewno się jej nie spodobają, dlatego wolał ten temat przemilczeć. Nie widział na to jednak większych szans.

     — To wstyd — zaczął po ledwie chwili ciszy David — że dopiero teraz nadarzyła się okazja do głębszej rozmowy, pani Ario!

     Athanasius przymknął ze zmęczeniem powieki. Nie miał ochoty słuchać jazgotu Davida, który najwyraźniej był w nastroju, aby opowiedzieć im wszystkim cały swój życiorys. A nie było tego mało, zwłaszcza że Bishop był starszy od Athana o prawie wiek. Jednak lekarz był wyraźnie zachwycony spotkaniem z Vasco i pragnął wycisnąć z niego tyle, ile to tylko możliwe.

     — Bo nie wiem, czy pani wie — kontynuował radośnie David — a pewnie pani wie… Chociaż w sumie — urwał, zastanawiając się nad czymś poważnie — może jednak pani nie wie. Gdyby pani opiekunem był ktoś inny… ale to Athanasius; on jest jak grobowiec: pozamykany na cztery spusty i wydobyć z niego cokolwiek to osiągnięcie godne mistrzów. Więc — wznowił, odchrząknąwszy cicho — może pani nie wiedzieć — dwa ostatnie słowa podkreślił — ale te ponad dwieście lat temu to ja byłem pani lekarzem prowadzącym, pani Ario! Była pani pod moją opieką, ale może pani pamięta, że wtedy cały kraj — i nie tylko zresztą — mierzył się z gruźlicą. Szpitale były przepełnione po brzegi, a myśmy z Athanasiusem brali dyżury po szesnaście godzin. Szesnaście godzin! — podkreślił trwożnie. — Nawet dla wampirów to był niemały wysiłek, a gdy tygodniowo wyrabiało się ponad sto godzin, czuło się zmęczenie, oj czuło. Pamiętasz te czasy, Athanasiusie? — zawołał głośniej, zerkając w lusterko, aby obserwować reakcję rannego wampira. — To był dopiero czasy!

     Athanasius uśmiechnął się lekko, z delikatną nostalgią wracając pamięcią do tych momentów. Tęsknił za pracą lekarza, za niemal całodniowymi dyżurami i żartami pielęgniarek, że po co mu taki piękny dwór, skoro i tak od dawna mieszka w szpitalu. Potwornie zmęczony, nierzadko zestresowany, targany wyrzutami sumienia, gdy nie udało się uratować pacjenta oraz euforią, gdy jednak leczenie przynosiło cudowne rezultaty, przeżywał dzień za dniem, niemal zupełnie pozbawiony życia prywatnego. A jednak nigdy nie narzekał i lubił to wariackie tempo pracy. Być może właśnie dlatego od wielu lat nosił się ze stworzeniem własnej, prywatnej kliniki, lecz nigdy nie zdołał zrealizować tych planów. Wszystko przez to, że zwyczajnie nie umiał rozstać się z tym brudnym, podrzędnym szpitalem, w którym praca sprawiała mu tyle radości.

     Gdyby jednak zrezygnował i stworzył własną lecznicę, nie znalazłby Arii. Ta potworna ewentualność wyjątkowo go przeraziła, jak gdyby dopiero teraz uświadamiając sobie, jak wiele brakowało, a by się minęli. Nigdy by się nie poznali. Athanasius nigdy nie uczyniłby z niej wampirzycy, wobec czego Aria zmarłaby na gruźlicę. Realność tej wizji przejęła Athanasiusa upiornym chłodem, każąc mu w pełni docenić ten dar losu, jakbym było spotkanie tej kobiety.

     — I wie pani, panienko Ario — tłumaczył dalej David, a Athan z wyjątkową wdzięcznością przyjął to nagłe przerwanie strumienia jego ponurych myśli — nie dało się tak wszystkich przemieniać, żeby im życie uratować, prawda? Ratowaliśmy kogo mogliśmy, ale nie jesteśmy przecież żadnymi bogami. Proszę mi wybaczyć, jeśli nie lubi pani wspominać tamtych czasów — zaznaczył z niepokojem — i gdy usłyszy pani, że powiedziałem o słówko za dużo, niech natychmiast da mi pani znać.

     — A to się wydarzy pewnie prędzej niż później — zadrwił cicho Athan.

     — Niewykluczone — zachichotał David. — Ale wracając, to ja się panienką zajmowałem, choć zapewne panienka tego nie pamięta. Była panienka w wyjątkowo złym stanie i już gdy panienkę tam przywieźli, wiedzieliśmy, że nie zdołamy panienki uratować.

     David zawiesił się nagle, wyraźnie smutniejąc.

     — Ale wtedy zdarzyło się coś nadzwyczajnego! Panienki szanowny ojciec — kontynuował, z największym szacunkiem wyrażając się o ojcu Arii — usłyszał pogłoski o kimś, kto działa cuda. Podobno ktoś potrafił ratować nawet beznadziejne przypadki, zupełnie jakby miał magiczny dotyk. Odrzucając wszelką logikę i rozsądek dla swej umierającej córki…

     — David — szepnął ostrzegawczo Athan, sugerując przyjacielowi, że za bardzo się zagalopował w swojej opowieści.

     — Och, przepraszam — wybąkał — racja, przesadziłem. Ale chciałem tylko powiedzieć — kontynuował niezrażony — że tym cudotwórcą, o którym słyszał pani ojciec, był… pewnie się pani domyśla, panienko Ario.

     Athanasius westchnął powoli, przymykając powieki. Nie wiedział, czy chciał słuchać tej historii do końca, ale i tak nie miał wyjścia.

     — Oczywiście pani Stwórca, nasz drogi, wyraźnie starzejący się Athanasius! — zaćwierkał dumnie. — Pani ojciec spotkał się z nim i błagał go o dokonanie niemożliwego. Jak już wspomniałem, nie bawiliśmy się w wybawicieli i nie przemienialiśmy wszystkich pacjentów w wampiry. W ogóle tego nie robiliśmy, to się zupełnie mijało nie tylko z celem, ale i naszymi zasadami. Pracowaliśmy w szpitalu, aby leczyć ludzi, a nie tworzyć sobie powoli armię wampirów. Ale znowu odbiegam od opowieści. Athanasius, jak sama pani wie, oczywiście się zgodził, choć nie od razu i niezbyt chętnie. Przekonała go właściwie nasza droga Irina, też wampirzyca. A właśnie, Athanasiusie! — zawołał uradowany. — Wiesz, że Irina znowu z nami pracuje? Ale się zmieniła, mówię ci! Nie poznałbyś już jej! Strasznie przytyła, ale upiera się, że to specjalnie, żeby jej niektórzy co starsi lekarze nie poznali. Ja tam nie wiem, ale jest ta nasza Irinka z nami!

     — Naprawdę? — zagadnął uprzejmie, coraz bardziej się obawiając, co jeszcze David zdoła wypeplać. — Pracuje dzisiaj? Chętnie bym ją odwiedził.

     — A pewnie! Specjalnie ją zaciągnę, by mi pomagała w wyjmowaniu z ciebie ołowiu! I wie panienka — zwrócił się ponownie do Arii — że to właśnie ta Irina przekonała tego ponuraka, żeby do pani zajrzał i ocenił, czy rzeczywiście warto panią przemieniać? Athanasius, jak to Athanasius, pomarudził, ponarzekał, ale poszedł. I coś takiego pani musiała zrobić, że go pani przekonała. Ciekaw jestem co! Długo się nad tym zastanawiałem. Chociaż wie pani, jak on już panią przemienił i chciał zabrać panią do domu, to się upierał, że on panią tylko przemienił, ale nie zamierza się panią zajmować i pewno od razu panią komuś odda, bo uważał, że nie nadaje się na nauczyciela. Chciał oddać panią panu Elijahowi, ale to pani na pewno wie.

     Nie wie, pomyślał mimowolnie Athanasius, coraz bardziej strapiony napływającymi wspomnieniami. Nigdy nie mówił tego Arii, bo i nie było potrzeby. Rzeczywiście, początkowo zgodził się przemienić dziewczynę tylko dlatego, że jej ojciec nalegał: rozpaczliwie wierząc, że Athanasius potrafił więcej niż przeciętny człowiek, chwytał się ostatniej deski ratunku. Nie zamierzał jednak niańczyć młodej wampirzycy i choć zdawał sobie sprawę, że powstanie więź łącząca Stwórcę i Stworzonego, nie wyobrażał sobie zatrzymać jej u swojego boku. Od razu pomyślał o Elijahu i Marisie, którzy byli bezdzietni, choć bardzo marzyli o powiększeniu rodziny. I choć Aria w dniu śmierci była młodą dorosłą, według wampirzej rachuby czasu nadal pozostawała dzieckiem. Athanasius był pewien, że nie tylko by się zgodzili zająć Arią, ale byliby mu za ten dat ogromnie wdzięczni.

     Do dziś się zastanawiał, czy czasem to nie byłoby rozsądniejsze wyjście. Czy Arii nie wyszłoby na lepsze, gdyby rzeczywiście od początku zajmował się nią Elijah.

     — Więc się zdziwiłem — kontynuował niezrażony David — jak usłyszałem, że Athanasius bierze dwa tygodnie urlopu. A potem jeszcze dwa. Aż w końcu coraz rzadziej zaczął się pojawiać w szpitalu i jasnym się stało, że jednak pani nie oddał. A sprawić, że to ponure bydlę się do kogoś aż tak przywiązało, to nie lada sztuka! Dlatego jestem tak bardzo rad, że wreszcie mogłem z panią porozmawiać! Ale dość ploteczek, jesteśmy na miejscu. Athanasiusie, nie zemdlałeś jeszcze? To wyłaź, idziemy wyciąć z ciebie to żelastwo. Panienka Aria niech poczeka w szpitalu, jeśli zechce. To nie powinno potrwać długo!

     Z trudem wywlekł się z samochodu, ale uparcie nie dawał tego po sobie poznać. Na szczęście, gdy szedł, nie zginał się i nie wykonywał gwałtownych ruchów, było naprawdę nieźle, dlatego nie musiał nawet specjalnie udawać, że czuł się dobrze.

     Westchnął delikatnie, gdy wszedł do szpitala. Krzątający się wokół lekarze i pielęgniarki sprawiały, że atakowały go szpileczki zazdrości. Od dawna myślał o tym, by wrócić do zawodu, choć wiedział, że to bardzo poważna decyzja. W teorii był na bieżąco ze wszystkimi nowinkami medycznymi, ale o praktyce nie miał pojęcia, a nie wątpił, że w ciągu prawie dwustu lat wiele się zmieniło. Jeśli chciałby wrócić do leczenia, musiałby zaczynać od samego początku, czyli od odpowiednich studiów, specjalizacji, zdobycia dyplomu i rozpoczęcia pracy od poziomu stażysty w publicznym szpitalu. Ostatecznie nie byłoby to wcale takie złe, ale z pewnością zabierało mnóstwo czasu, którego obecnie Athanasius nie miał.

     — Niedługo oddam go panience — odezwał się niespodziewanie David, spoglądając z radosnym uśmiechem na Arię. — Nie musi się panienka bać o swojego Stwórcę, ale mogłaby panienka go porządnie ochrzanić za to, że jak ostatni dureń daje się nadziewać kulkami. Przestań głupieć, Athanasiusie — ostrzegł go Bishop poważnym tonem — bo to niechybna oznaka starości! No, a teraz idziemy. Panienka poczeka. To rutynowy zabieg, nie ma żadnego ryzyka. W najgorszym wypadku pacjent umrze, więc tak jak mówiłem, niech się pani niczym nie martwi!

     Athanasius pokiwał z politowaniem głową, zastanawiając się, kiedy wreszcie David zechce zamilknąć. Zbliżając się do szali zabiegowej, jedynie rzucił okiem na stojącą pod ścianą Arię. Nie śmiał powiedzieć ani słowa; wiedział, że gdy wrócą, będą mieli sobie aż nadto do powiedzenia.

     Nie wspominając już nawet o trupie Nelsona i nieodebranym towarze.

     Athan naprawdę nie sądził, że te dni będą aż tak złe. Podejrzewał natomiast, że nadchodziły jeszcze gorsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^