ROZDZIAŁ 29

 ATHANASIUS

     — Wiedział.

     Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić, pozwalając Arii, aby sama dopowiedziała sobie resztę. Był pewien, że jej wyobrażenie na temat tego, co wydarzyło się później, praktycznie nie odbiegałoby od prawdy. Poniekąd zresztą zasugerował jej to chwilę temu, gdy tłumaczył, że to właśnie jej ojciec — i tylko on — był odpowiedzialny za decyzję, którą Athanasius ostatecznie podjął. James nie zwrócił się do niego z czystego przypadku. Nie szukał na oślep i nie zachowywał się jak wariat, który w skutek straszliwej rozpaczy postradał zmysły. James Vasco bardzo ostrożnie i skrupulatnie zbierał materiały, wysłuchiwał legend i plotek. Ten zbiór opcji przesiewał przez gęste sito, lecz mimo to nie odrzucał żadnej możliwości uratowania swojej ukochanej córki. Chcąc ocalić ją przed niechybną śmiercią, był gotów zwrócić się nawet do wampira — stworzenia, przed którym wszyscy ludzie umykali w panicznym popłochu, uznając ich za krwiożercze potwory. Athanasius nigdy wprost nie przyznał Jamesowi, czym był oraz czym stanie się jego córka. Nie musiał. Prawda wisiała gdzieś między nimi, niewypowiedziana, ale tak ciężka i gęsta, że niemal wyraźnie namacalna.

     Spodziewał się kontynuowania tematu. Athanasius zrobił właśnie coś, co nie zdarzało się często i otworzył się na przeszłość. Sadził, że Aria zechce wykorzystać ten swoisty moment słabości, lecz zupełnie go zaskoczyła, zwracając uwagę na coś, z czego sam właśnie zdał sobie sprawę.

     Wciąż ją za coś przepraszał. Miał ochotę zaśmiać się kpiąco, wspominając, jaką niechęć do niej czuł jeszcze wczoraj. Zastanowił się nad właściwymi słowami, lecz ostatecznie nie uznał za zasadne na to odpowiadać. Posłał jej jedynie delikatny uśmiech i wolnym krokiem ruszył w stronę swojego wozu. David wywiązał się z obietnicy i rzeczywiście sprowadził jego samochód spod doków. Mimo to natychmiast zdecydował, że raz jeszcze odwiedzi to miejsce. Jakby nie było, obiecali coś Marisie i nadal nie wywiązali się z zadania. Gdy zaś zdał sobie sprawę, że od ich wyjazdu minęło kilka godzin, uświadomił sobie z niepokojem, że Marisa na pewno się o nich martwiła. Już wyjmował telefon, by do niej zadzwonić, uspokoić i wyjaśnić sytuację, gdy usłyszał drżący z emocji głos Arii.

     Jednak zdecydowała się wykorzystać ten moment słabości.

     Zamarł, wysłuchując narastających zarzutów. Porażony brutalnością prawdy, jaką go atakowała, nie był w stanie się choćby ruszyć. Umysł przesłoniła mu mgła utkana z jej słów oraz wspomnień, które przywoływała, dzięki czemu Athanasius niemal powtórnie przeżywał to wszystko, z czym zmagał się ponad wiek temu, gdy jeszcze żył razem z Arią. Wzruszenie, rozczarowanie, strach i tęsknota spłynęły chłodnym dreszczem po jego ciele, każąc mu przeżywać ten moment każdą cząstką ciała i duszy.

     Miał ochotę zaprzeczyć. Miał ochotę jej przerwać i stanowczo wyjaśnić, że to wszystko nie tak. Chciał jej zarzucić, że wysnuła zupełnie mylne wnioski i że niewiele z tego, co powiedziała, rzeczywiście pokrywało się z prawdą. Dławił w sobie chęć wykrzyczenia jej, że to ona była tą, która odeszła, co odbierało jej prawo do stawiania jakichkolwiek zarzutów.

     Jednak nie był w stanie tego zrobić. Aria myliła się w wielu kwestiach, lecz jednocześnie w wielu sprawach miała całkowitą rację. Ku ich wspólnemu nieszczęściu.

     Z jakiegoś powodu odcinałeś się ode mnie, odgradzałeś murem aż w końcu dotarło do mnie, że lepiej będzie ci beze mnie, że moja obecność jest dla ciebie uciążliwa — jakże bolała go prawdziwość tych słów, mimo że jedynym, czego teraz pragnął, było zaprzeczenie. Chciał jej powiedzieć, że to nieprawda. Że nie była dla niego ciężarem, że zawsze pragnął jej przy sobie. Ale nie mógł.

     Od zawsze brzydził się kłamstwem.

     Z trudem zdał sobie sprawę, że nie znajdowali się w jakimś dyskretnym zaciszu, a na szpitalnym parkingu. Odetchnąwszy lekko, wyprostował się, spoglądając na Arię z największą powagą.

     — To wszystko nie jest tak proste, jak ci się wydaje — wyznał cicho, odwracając wzrok. — Kiedyś ci to wyjaśnię. Ale nie tutaj. I nie teraz. To nie jest ani odpowiednie miejsce, ani odpowiedni moment, by poruszać nasze prywatne sprawy — wyjaśnił tonem chłodniejszym, niż zamierzał. — Teraz wracajmy na doki. Musimy się dowiedzieć, co się stało z towarem, który mieliśmy odebrać. Marisa na pewno się o nas martwi.

     Wiedział, że tą beznamiętnością bardzo ją krzywdził, lecz z tyłu głowy miał świadomość, że gdyby podjął próbę wyjaśnienia jej, co go od niej oddzielało, skrzywdziłby ją jeszcze bardziej. Skrzywdziłby tym także siebie, bo przez całe te prawie sto lat od ich rozłąki Athanasius wciąż nie miał odwagi przyznać się przed samym sobą, co czuł do Arii i co w tym wszystkim stanowiło największy problem.

     A tych było bardzo dużo i żadna szczerość nie była na tyle silna, by to naprawić.

     Zastanawiał się, czy Aria zechce spędzić z nim cały ten czas. Zrozumiałby, gdyby odmówiła, choć jednocześnie wiedział, że była zbyt dumna, by to zrobić. Nie śmiałaby zawieść Marisy i choćby dlatego zdecydowałaby się na obecność Athanasiusa. Mimo to, gdy już wsiedli do wozu, mężczyzna ułożył ostrożnie dłonie na kierownicy, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.

     — Gdy to wszystko już się skończy — zaczął powoli — a na naszych barkach nie będzie spoczywał ani jeden problem… Wtedy. Wtedy powinniśmy ze sobą poważnie porozmawiać. Wyjaśnić sobie wszystko, co w nas narastało przez całe dziesiątki lat. Zasługujesz na to — rzekł, patrząc jej w oczy. — Oboje zasługujemy.

     Uruchomił silnik, wsłuchując się w cichy, gładki dźwięk maszyny.

     — Nie pozwólmy, by nasze prywatne konflikty przysłoniły nam żałobę po naszym przyjacielu oraz tragedię, którą przeżywa Marisa.

     Zamilkł na moment, nadal nie ruszając z miejsca.

     — Dlatego zrozumiem — podjął po chwili — jeśli zechcesz do niej wrócić. Ja muszę dokończyć sprawę morderstwa Nelsona i kradzieży towarów. Oboje obiecaliśmy to Marisie.

     Tak jak się tego po niej spodziewał, Aria nie zamierzała odpuszczać i choć zdawał sobie sprawę, jak trudno jej było znosić jego obecność, zawziętość i upór zwyciężyły. I nawet nie próbował tłumić w sobie radości, jaka w nim zakwitła na myśl, że jego Stworzona zdecydowała się mu towarzyszyć. Byłby załamany, gdyby się okazało, że jego słowa jednak zbyt mocno ją zabolały. Miał nadzieję, że uwierzyła w jego zapowiedź poważnej rozmowy i choć nadal nie wiedział, co i jak miałby jej niby wyjaśnić, wiedział, że prędzej czy później atmosfera między nimi zgęstnieje na tyle, że zupełnie ich unieruchomi.

     Gdy dotarli na doki, Athan z zadowoleniem zauważył, że przed magazynem Nelsona stało dwóch mężczyzn, których wampir skądś kojarzył, choć nie miał pojęcia skąd. To mu jednak wystarczyło, by uznać ich za sojuszników.

     — Teren posprzątany — zameldował jeden z nich, gdy Athan i Aria już do nich podeszli. — Rozejrzeliśmy się dookoła i wygląda na to, że to miała być wyjątkowo marna próba włamania. Wiadomo, co chcieli skraść?

     — Trzy skrzynie z Verinen — odparł, nie widząc potrzeby ukrywania tego faktu. — Nie mieliśmy czasu się rozejrzeć, ale podejrzewam, że już tu tego wina nie ma.

     — Nie ma — potwierdził strażnik. — Chcieli skraść Verinen? — zdziwił się, marszcząc brwi. — Przecież to byli ludzie. Może nie wiedzieli, na co się w ogóle porywają.

     Albo wiedzieli, pomyślał ponuro. Verinen było bardzo rzadkim i cholernie drogim winem, które zawierało w sobie spory dodatek krwi ludzi lub innych dzikich istot. Jego smak był dla wampira istną ucztą dla podniebienia, dlatego tak trudno było je zdobyć i dlatego Elijah z taką lubością gromadził butelki tego cuda w swojej winnicy.

     — Znaleźliście tam jeszcze jakieś ślady?

     — W kurtce jednego z zabitych znaleźliśmy pokwitowanie dostawy i klucze. Jest do nich przypięty jakiś adres. To chyba jakieś inne doki na północ stąd.

     Strażnik się nie mylił i rzeczywiście, na plakietce przypiętej do kluczy znajdował się adres doków oddalonych o prawie trzydzieści kilometrów, dokąd natychmiast się udali. Czując, że ma już serdecznie dość morza, statków i paskudnych, blaszanych hangarów, rozglądał się za odpowiednim magazynem i na szczęście szybko go zlokalizował. Oboje prędko ruszyli w tym kierunku, zupełnie ignorując przy tym grubawego, starszawego strażnika w granatowym uniformie i czapce z daszkiem. Rozsiadłszy się na leżaku, czytał jakieś cienkie romansidło, lecz gdy zobaczył, że ktoś chciał wejść do któregoś z magazynu, natychmiast zagrodził im drogę. Warcząc gburowato, że byle kto nie może się tu kręcić, zażądał wszelkich dokumentów, bez nich ani myśląc kogokolwiek wpuszczać. Poirytowany Athan zaświecił mu pokwitowaniem przed nosem, zastanawiając się, dlaczego tutaj urzędował jakiś strażnik, a na poprzednich dokach nie było nikogo takiego. Wtedy przypomniał mu się statek, który rozładowywano w pobliżu, więc możliwe, że zaangażowano także tamtejszego stróża. Ostatecznie jednak Athan wzruszył ramionami, westchnął, próbując się uspokoić, wyrwał staruszkowi pokwitowanie, zamachał przed oczami kluczami, po czym wyminął go wreszcie, zbliżając się do właściwego magazynu.

     Nie zdziwił się specjalnie, gdy w środku poza skradzionymi skrzyniami, które poznał po specjalnych okleinach, znaleźli także dwóch łysych karków postawionych na straży. Wyglądający na raczej mało inteligentnych, przerwali nagle swoją swobodną pogawędkę i spojrzeli po sobie, jakby ustalając telepatycznie, co powinni teraz zrobić. Athanasius natomiast nie zastanawiał się nad tym ani chwili: błyskawicznie wyciągając swój nożyk, cisnął nim w kierunku jednego z mężczyzn, trafiając w górny lewy kwadrant. Facet jęknął głośno i momentalnie runął na ziemię. Drugim mężczyzną nie musiał się wcale przejmować, ponieważ Aria również nie próżnowała: niemal wskakując na drugiego strażnika, szybkim, sprawnym ruchem skręciła mu kark. Odskakując od zwalającego się ciała, zerknęła szybko na Athanasiusa, który wyciągał z ciała łysego swój nóż. Rozbawiło go to jej czujne, zaniepokojone spojrzenie; zapewne chciała się upewnić, że teraz jej Stwórca wyszedł z tego starcia cały i zdrowy.

     — Tym razem poszło znacznie szybciej — mruknął, wciąż nieco rozbawiony.

     Zastanawiając się, co zrobić z ciałami, nie zwracał uwagi na Arię, która nagle zaczęła się wpatrywać w jakiś punkt zlokalizowany w lewym górnym kącie hali. Ostatecznie ukrywając trupy w dwóch drewnianych skrzyniach upchniętych gdzieś na samym tyle magazynu, wreszcie podszedł do Arii, która wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną. Miał spytać, o co chodzi, ale sam to zauważył.

     Kamery. Nagrywające wszystko kamery.

     — Cholera — syknął gniewnie, wściekły na siebie, że zapomniał o tak istotnym elemencie.

     Nie miał bladego pojęcia, jak można było się z tym uporać, zwłaszcza że tak zaawansowana technologia była jego piętą achillesową. Wprawdzie orientował się w podstawach, ale nigdy nie ciągnęło go do tego środowiska. Dlatego nie miał pojęcia, jak zlikwidować niezbyt przychylne nagrania. Jedynym tropem pozostawał strażnik, choć facet nie wyglądał skorego na zwierzeń. Musieli jednak spróbować, a Athanasiusowi przyszedł nawet do głowy pewien pomysł. Dlatego gdy już przetransportowali skrzynki z winem na niewielką przyczepę przyłączoną do samochodu Athana, postanowili zająć się nagraniami.

     Podchodząc prędkim krokiem do strażnika, nie zwrócił żadnej uwagi na jego marudzenie. Zamiast tego Athan rozejrzał się dookoła, a gdy upewnił się, że nikt ich nie obserwował, przyłożył strażnikowi dłoń do czoła. Usilnie się skupiając, czuł, jak po jego ciele przepływa nieprzyjemna, gorąca fala, znajdując swoje ujście w wyciągniętej dłoni. Krzywiąc się nieprzyjemnie, zacisnął zęby, gdy prąd zaczął coraz boleśniej kłuć go w rękę. Odliczał kolejne sekundy, walcząc ze sobą, by nie cofnąć dłoni, zwłaszcza że wykorzystanie tej małej sztuczki kosztowało go sporo wysiłku.

     Dopiero gdy oczy strażnika lekko się zamgliły, Athan cofnął się, lekko machając swoją ręką, jakby chcąc strzepać z niej uporczywy ból. Dłoń cały czas zawzięcie piekła, jakby Athan przed momentem wyjął ją z płonącego ogniska.

     — Nigdy nie byłem w tym dobry — syknął ponuro.

     Ostatecznie jednak się udało: strażnik wyglądał na pogrążonego w hipnozie. Niestety Athan nie miał pojęcia, kiedy starzec się zbudzi: z jakiegoś powodu nigdy nie potrafił opanować sztuki hipnozy. Istnym mistrzem był w tym Elijah, który potrafił wprowadzić człowieka w trans za pomocą ledwie chwilowego dotyku. Athanasius niespecjalnie ubolewał nad brakiem tej umiejętności, ponieważ nie lubił z niej korzystać. Tym razem jednak nie mieli innego wyjścia.

     — Prowadź do miejsca, w którym przechowujecie nagrania z kamer — rozkazał.

     Staruszek natychmiast się odwrócił i poprowadził ich w stronę niewielkiej budki wystającej zza wysokiego muru. Strażnik otworzył drżącymi dłońmi bramę, przepuścił ich, po czym wprowadził do niewielkiego pomieszczenia, którego cała wolna przestrzeń zawalona była mnóstwem świecących się monitorów, klawiatur, komputerów i kolejnych monitorów, z których widać było bieżące obrazy z kilku kamer. Najwyraźniej to małe centrum dowodzenia obsługiwało więcej magazynów i Athan tylko się domyślał, że właściciele słono płacili za tego rodzaju ochronę.

     — Pokaż nam ostatnie nagrania — rozkazał Athanasius, przyglądając się całemu zarejestrowanemu zajściu.

     Filmy go rozczarowały, ponieważ nie pokazały niczego, co rzuciłoby nowe światło na tę kradzież. Wszystko wskazywało na to, że ta piątka pajaców przyczaiła się na Nelsona tylko dlatego, że znalazł się w posiadaniu czegoś cennego. Agresorzy pewnie nawet nie wiedzieli, że chodziło o specjalne wino, a nawet jeśli, to Athan wątpił, by wiedzieli, co z nim zrobić. Nie dostrzegając w tym niczego nadzwyczajnego, wyprostował się, marszcząc czoło.

     — Dobrze — zaczął Athan, zwracając się do strażnika. — Zasiądź sobie wygodnie przed tą całą komputernią i usuń nagranie z magazynu numer dwadzieścia cztery. Chodzi o… — wampir zastanowił się chwilę. — Najlepiej usuń nagrania z całej doby.

     — Nie… nie umiem…

     — Jak to nie umiesz?! — warknął coraz bardziej rozwścieczony Athanasius, czując, jak powoli traci nad sobą kontrolę. — Jak to nie umiesz?! Przecież to ty to obsługujesz!

     Zombie-strażnik milczał jak zaklęty, widocznie nie mając nic więcej do powiedzenia. Wpatrując się nienawistnie w świecące się monitory, wampirowi przyszło do głowy, żeby po prostu zniszczyć cały ten sprzęt. Byłoby to jednak wyjście zbyt brutalne jak na ich potrzebę subtelnego usunięcia wszelkich śladów po tej akcji.

     Dumając nad tą sytuacją bez wyjścia, początkowo nie zwracał uwagi na Arię, która odepchnęła strażnika i sama zajęła miejsce przed monitorami. Wpatrując się w nie z uporem, zastanowiła się chwilę, po czym błyskawicznie zabrała się do roboty. Wampirzyca biegała palcami po klawiaturze, maltretowała myszkę i włączała dziesiątki okienek, które skakały po ekranach, powodując niemały oczopląs. Trwało to może z dziesięć minut, podczas których Aria wygrywała z komputerem, a Athan z niepokojem zerkał na strażnika, upewniając się, że nadal spał.

     Gdy zaś jego Stworzona oznajmiła dumnie, że zdołała usunąć nie tylko nagrania z tutejszego magazynu, ale także poprzedniego, Athan wpatrywał się w Arię w zupełnym osłupieniu, nie mając pojęcia, jakim cudem tego dokonała. On sam w życiu by się w tym nie odnalazł, tymczasem wampirzyca rozprawiła się z tymi nagraniami tak, jakby przez całe życie nie robiła nic innego, tylko usuwała nagrane dowody zbrodni.

     Uśmiechając się szeroko, spojrzał na Arię, która była z siebie wyraźnie dumna. Zdaniem Athana — całkowicie słusznie.

     — Jestem pod wrażeniem — przyznał szczerze. — Poradziłaś sobie z tym iście mistrzowsko. Ach, ta młodzież — dodał żartobliwie, bardziej do siebie, niż do Arii, choć nie miał wątpliwości, że to usłyszała.

 

     Z ogromną ulgą wsiadł do samochodu z zamiarem opuszczenia doków i niezbliżania się do nich przez następną wieczność. Udało im się odzyskać towar, choć nie spodziewał się, że zajmie im to aż tyle problemów. Szkoda mu było biednego Billy’ego Nelsona i żałował, że nie pojawili się w magazynie wcześniej — wtedy być może udałoby się temu wszystkiemu zapobiec.

     Wtem raz jeszcze pomyślał, jak to źle, że nie było z nimi Elijaha. Athanasius coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że to właśnie przez jego śmierć wszystko wokół się sypało. Athan miał poczucie, że jego bańka, w której dotąd żył, zaczynała się trząść i kruszyć, a on nie potrafił nad tym w żaden sposób zapanować. Tak jakby to właśnie obecność Elijaha utrzymywała ten wariacki ład i porządek.

     Zbliżając się już do posiadłości Cavendishów, zerknął na zegarek. Dochodziła piąta po południu. Z jednej strony był w szoku, że nadeszła już tak późna pora, a z drugiej nie miał pojęcia, co ze sobą zrobi do tej dziesiątej. Wiedział, że to nerwowe oczekiwanie będzie go dobijało, dlatego musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie. Czytanie, granie na pianinie — to wszystko były jakieś opcje. Mógł też po prostu zamknąć się w pokoju, położyć na łóżku i rozmyślać. Zwłaszcza że było o czym.

     Miał tylko nadzieję, że Aria znowu nie pomyli pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^