ROZDZIAŁ 21

 ATHANASIUS

     Niepokoiła go przeciągająca się między nimi cisza. Niepokoiło go, że słyszał jedynie cichy szum prowadzonej maszyny, przerywanej od czasu do czasu jakimś klaksonem, krzyknięciem lub szczeknięciem psa. Niepokoiło go milczenie, jakie zawisło między nim i Arią. Bał się, że niepotrzebnie zaczął rozmowę, ponieważ kobieta ani myślała się do niego odzywać. Miała do tego prawo, dlatego — choć zaryzykował — zdawał sobie sprawę, że być może popełnił właśnie ogromny błąd.

     Nie byłoby to ostatnio nic nowego.

     Poczuł, jak coś ciężkiego opada mu z ramion, gdy usłyszał jej cichy, delikatny głos. Odetchnąwszy cicho, był jej naprawdę wdzięczny, że go nie zignorowała i postanowiła kontynuować rozmowę. Jednak szybko zapomniał o swojej uldze i rozmyślaniu o ich konflikcie, gdy usłyszał, o czym Aria rozmawiała z Antonym. Niemal natychmiast coś mu zazgrzytało.

     — Zaraz — przerwał dość ostro. Aria mogła to mylnie uznać za nerwy skierowane w jej stronę, jednak Athan był tak zaabsorbowany, że nie zwrócił na to uwagi. — Skąd on mógł wiedzieć, co zostało ci zapisane? Nawet ja tego nie wiedziałem — zaznaczył, dając tym samym znać, że znając swojego przyjaciela, mógł się wiele spodziewać.

     Mógł przewidzieć, że w testamencie Elijah nie zapisze mu żadnych włości, a jedynie bogate zbiory biblioteki. Mógł przewidzieć prośbę o opiekę nad Marisą. Ale nadal niczego nie był pewien, ponieważ Elijah nigdy nie mówił o swoim testamencie tak wprost. Żaden długowieczny wampir nie mówił tego wprost, mimo że każdy starszy krwiopijca miał przygotowaną swoją ostatnią wolę, którą co kilka lat aktualizował. Nie inaczej było w przypadku samego Athanasiusa, który swój własny testament miał dobrze ukryty. O jego istnieniu wiedział tylko Ishmael i tylko on był godzien go odczytać.

     Tym bardziej więc się dziwił, że Antony wiedział więcej. Był niemal pewien, że poznał treść ostatniej woli nielegalnie. Nie był w stanie uwierzyć, że Elijah dobrowolnie mu to wyznał.

     Zwłaszcza że z całą pewnością nie planował swojej śmierci.

     Jego wybuch przysłonił mu chwilowo zawahanie Arii. Kobieta wyraźnie nie była pewna, czy powinna powiedzieć więcej. Athan wstrzymał oddech; bał się, że swoimi nerwami ją odstraszył, dlatego odczuł ogromną ulgę, gdy znowu zaczęła mówić. Jednak prośba o zjazd na pobocze mocno go zaskoczyła. Nie zamierzając z tym dyskutować, przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów, szukając odpowiedniego miejsca na przystanek. Wjechał w jakąś poboczną uliczkę, na której ruch był znacznie mniejszy. Nie chcąc, by ich rozmowa dotarła do nieproszonych uszu, zatrzymał wóz na poboczu tuż przy wejściu do jakiegoś mniejszego parku. Z daleka widać było coraz częściej porastające dęby, świerki i sosny, a gdzieś po prawej wiła się wąska, wydeptana ścieżka okolona drewnianymi ławkami. Miejsce wydawało się idealnie wyciszone i odsunięte, jednak Aria nie szykowała się do wyjścia. Poruszywszy się niespokojnie, wyraźnie biła się z myślami, a Athanasius coraz bardziej obawiał się tego, co usłyszy.

     Usłyszał. I momentalnie poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a ciałem szarpie porywcza, oślepiająca złość. W pierwszej sekundzie miał ochotę natychmiast zawrócić i dorwać drania, który śmiał oskarżać Arię o podobne brednie. Z łatwością wyobraził sobie atak na Antony'ego, począwszy od słownych gróźb, przechodząc przez tortury i kończąc na jego powolnej, bardzo bolesnej śmierci. Nie dbałby o to, że sprawiłby tym ból Marisie. Nie dbałby o to, że wywołałby skandal na pogrzebie przyjaciela. Paląca nienawiść, która chwilowo zawładnęła jego umysłem, przysłaniała mu wszystko i wyodrębniała tylko jedno: zemstę i oczyszczenie dobrego imienia Arii.

     Opanował się niemal w ostatniej chwili, jak gdyby nagle przypominając sobie o obecności swojej Stworzonej. Mimo to nadal czekał. Z trudem powstrzymał się od komentarza widząc, że Aria wciąż chciała coś powiedzieć, choć wyraźnie zbierała na to siły. Aż wreszcie i ona wybuchła, czemu Athanasius wcale się nie dziwił. Mimo to nerwy coraz silniej domagały się wydostania na zewnątrz, szarpiąc się uparcie w jego głowie.

     — Ja tylko urywkowo o nim słyszałem — mruknął, wpatrując się ponuro przed siebie. — Elijah kilka miesięcy temu wspominał coś o chłopaku, którego wziął pod swoje skrzydła. Wydawało mi się wtedy, że mówi o jakimś swoim nowym asystencie w Ministerstwie, bo zwykle właśnie tak ich określał. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej podejrzewam, że mogło chodzić o Antony’ego. Ale nie powiedział o nim nic więcej. To dziwne; gdyby kogoś stworzył, na pewno od razu by mi go przedstawił. Wiem, że to trudne — zaczął, zerkając na Arię przelotnie — ale będzie trzeba porozmawiać o nim z Marisą. Musi znać go bardzo dobrze i wyraźnie widać, że całkowicie mu ufa. I to też mnie martwi, choć być może to by czegoś w nim nie dostrzegamy. Czegoś, co tak ujęło Elijaha i Marisę.

     Zamyślił się na chwilę. Starał się być obiektywny, co nie zmieniało faktu, że on też nie umiał przekonać się do rudowłosego podopiecznego Elijaha.

     Nagle usłyszał, jak Aria gwałtownie odpina pas, prostując się w siedzeniu. Wyraźnie dawała po sobie znać, że była na skraju wytrzymałości. Poczucie winy uderzyło w niego z całej siły, na moment odbierając dech w piersiach. Drżąc delikatnie, kątem oka obserwował swoją towarzyszkę. Nie miał odwagi otwarcie na nią spojrzeć ani się odezwać w obawie, że ją spłoszy. Nie chciał ryzykować, że zdoła ją jakkolwiek urazić, zwłaszcza że wewnętrzny konflikt, jaki w nim narastał, męczył go coraz bardziej.

     Jeszcze wczoraj zrobiłby wszystko, by Aria zniknęła, wyjechała, odeszła i zostawiła go samego — tak jak to zrobiła dziesiątki lat temu, gdy widzieli się po raz ostatni. Surowy, zimny i opanowany, syczał na swoje wszystkie rwące się w jej stronę emocje, przywołując je do porządku. Swoją tęsknotę za nią, wzruszenie i ciągnącą go do niej troskę usilnie zagłuszał gniewem, rozczarowaniem i porażającym bólem, jaki odczuwał po jej odejściu. I właśnie fakt, że aż tak po niej cierpiał, drażnił, ale przede wszystkim dziwił go najbardziej.

     Późno zdał sobie sprawę z tego, kim stała się dla niego Aria. Zbyt późno.

     Dziś jednak ten obezwładniający gniew niespodziewanie postanowił ustąpić i złagodnieć. Stał się na tyle słaby, że z czasem przewyższyło go poczucie winy i bezsilności. Dziś chciał być przy niej. Chciał ją przeprosić, pocieszyć, uspokoić. Dziś chciał… jej. Problem polegał już tylko na tym, że tęsknił za nią jako swoją ulubioną, wytęsknioną córą. Wiedział, że oczekiwała od niego znacznie więcej. Czegoś, czego nie umiał jej dać.

     I być może nadal nie chciał. Nigdy nie był tego do końca pewien.

     Nic ostatnio nie szło po jego myśli, dlatego Aria znowu zupełnie go zaskoczyła i przestraszyła. Przepraszając za nagły wybuch, szykowała się do wyjścia z auta. Chciała ukryć napływające do oczu łzy, lecz Athan bez trudu je zauważył. Nie musiał widzieć samych łez; wystarczył mu jej wyraz twarzy i chaotyczne ruchy, które obrazowały, jak bardzo była wewnętrznie roztrzęsiona.

     Natychmiast wyszedł za nią. Obserwowanie, jak staje na chodniku, łapiąc się za ramiona, zupełnie go zmroziło. Bezbronna, przejęta rozpaczą po utraconym przyjacielu, fałszywych oskarżeniach i odrzuceniu, jakiego zaznała zeszłej nocy, coraz trudniej sobie z tym radziła. Gdy odwróciła od niego głowę, aby ukryć nagle spływające po policzkach łzy, Athanasius zadziałał instynktownie. I przede wszystkim wyjątkowo bezmyślnie.

     Czym prędzej do niej podszedł, ujął łagodnie za ramiona i ostrożnie do siebie przytulił. Bardzo delikatnie, niemal lękliwie ułożył czoło na czubku jej głowy, pozwalając, aby Aria wtuliła się w jego tors. Czuł, jak jej ciało się napina, gotowe do sprzeciwu i wyrwania się z tego niespodziewanego uścisku. Tego się właśnie obawiał i spodziewał, ponieważ tę sekundę po podjęciu decyzji zrozumiał, że popełnił błąd. Bynajmniej nie dlatego, że sam nie chciał tego zrobić. Chciał. Lecz wiedział, jak źle to zostanie przez nią odebrane, zwłaszcza po tym, co przeżyli zeszłej nocy.

     Poczuł, jak coś w nim pęka, gdy Aria po tych niespokojnych kilku sekundach delikatnie, choć dość stanowczo się od niego odsunęła. Zawstydzona, wyraźnie skołowana, spuściła głowę, nie mając odwagi na niego spojrzeć. Także Athanasius przez chwilę nie wiedział, co zrobić: zażenowany, przygniatany winą i bezradnością, zrobił krok w tył, tym samym podkreślając dystans, jaki ich dzielił. I to w każdym aspekcie.

     — Przepraszam… — wyznał cicho. Głos lekko mu drżał, lecz ani nie chciał, ani nie miał siły z tym walczyć. Odchylił głowę w bok, jak gdyby w poszukiwaniu słów, które mogłyby załagodzić panujące między nimi napięcie. — Nie powinienem…

     Raz jeszcze ich bliskość skończyła się potworną, uciążliwą, ciężką i jakże bolesną niezręcznością.

     — Nie powinienem robić wielu rzeczy, które sprawiły ci ból — mówił dalej, a głos drżał mu coraz bardziej. I choć wiedział, jak źle to wyglądało, wprost nie mógł w tym momencie na nią patrzeć, ciągle odwracając wzrok. Za bardzo się bał jej reakcji. — Zwłaszcza wczoraj — dokończył z wyraźnym trudem.

     Wahał się, czy powinien mówić dalej. Z jednej strony niedawno sobie to obiecał, lecz z drugiej był to raczej średni moment i okoliczności. Z jednej strony już poruszył ten temat, więc powinien go skończyć, a z drugiej panicznie się bał, że Aria tego nie zrozumie i ich relacje, zamiast się poprawić, tylko się pogorszą.

     Zmroziła go świadomość, jak bardzo bał się tej ostatniej opcji.

     — To, co wydarzyło się wczoraj, jest wyłącznie moją winą — wydusił łamliwym głosem. Nagle zalało go ponure i stresujące poczucie, że rozmawiając o oczywistościach marnował jedynie czas. — Przepraszam cię za to…

     Dopiero wtedy miał odwagę spojrzeć jej w oczy, choć bardzo się bał, co w nich dostrzeże. Chciał powiedzieć coś więcej. Chciał wyznać, że nigdy nie powinno dojść do tego, co stało się wczorajszego wieczora. Lecz, choć naprawdę tak sądził, wiedział, jak źle by to zabrzmiało. Chciał ją błagać o wybaczenie, ale w żaden sposób sobie na nie nie zasłużył, dlatego nawet tego od niej nie oczekiwał. Chciał przysiąc, że postara się być dla niej lepszy, lecz wątpił, by mu w to uwierzyła. Czuł, że powiedział za mało, że to nie wystarczało. Ale musiał poczekać na nią.

     — Ario… — zwrócił się do niej, czując nagły impuls. Otworzył usta, by jej wszystko wyjaśnić, by powiedzieć to, co próbowało wyrwać się z jego głowy. Lecz ten niespodziewany przypływ odwagi trwał zbyt krótko i po chwili znów czuł się jak skarcone dziecko, które nie wie, jak wyjaśnić rodzicom swoje niegodne zachowanie.

     Nie dokończył. Nie umiał, nie zdołał. Nie wiedział, co powinien jej powiedzieć, co chciała od niego usłyszeć. Nie wiedział, czy dobrze postąpił, w ogóle się odzywając. Bo że przytulenie jej było błędem, poczuł niemal natychmiast.

     Zaśmiał się kpiąco w duchu. Był wprost znakomity w rujnowaniu wszystkiego, na czym mu zależało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^