ROZDZIAŁ 17

 ATHANASIUS

    Ostrożnie zmywał ze swoich ramion czerwoną, zaschniętą krew.

     Robił to bardzo powoli z kilku powodów. Pierwszym było wciąż duszące go niedowierzanie. Spoglądając na nadal różowawą rękę, odtwarzał w pamięci swój wybuch szału, zastanawiając się, jak mogło do tego dojść. Zawsze starał się panować nad emocjami — wszystkimi! Nie okazywał gniewu, nie okazywał żalu. Nie obnosił się radością, współczuciem czy pragnieniem. Iście lodowate opanowanie stało się jego znakiem rozpoznawczym, w co zresztą włożył bardzo wiele wysiłku. Prawdopodobnie nie żył już nikt, kto pamiętał go zaraz po stworzeniu, gdy zachowywał się jak dzikie, nieoswojone zwierzę. Dlatego pogrzebał to w sobie jak najgłębiej, wraz ze wszystkimi emocjami — w obawie, że gdy dopuści do głosu choć jedną z nich, na wolność wydostanie się reszta, wraz z nieokiełznaną agresją i nienawiścią.

     Gdy całkowicie obmył się z krwi, wyczyścił i przeczesał włosy, a następnie założył czysty garnitur, znów wyglądał jak wyrzeźbiony pomnik spersonifikowanej powagi. Elegancki, skupiony i opanowany, tylko w teorii był gotów wyjść na spotkanie z Marisą.

     W praktyce wiedział, że wczorajszy atak był tylko sygnałem, że coraz łatwiej tracił nad sobą kontrolę. Nad sobą i nad tym, co coraz mocniej go dręczyło.

     Marisa, tak jak zapowiedziała, czekała na niego w hallu, stojąc obok wąskiej sofy o krwiście czerwonym obiciu. Gdy ujrzała Athanasiusa, jedynie kiwnęła głową na znak, by poszedł za nią. Nie miał pojęcia, dokąd go prowadziła, lecz nie zamierzał pytać. Spodziewał się tylko, że gdziekolwiek to będzie, spotka tam Arię. Włosy jeżyły mu się na karku na myśl o tym spotkaniu, lecz wiedział, że prędzej czy później musiało do niego dojść. Choć on sam najchętniej odkładałby tę chwilę w nieskończoność. I to dosłownie.

     Poczuł się odrobinę nieswojo, gdy zrozumiał, że szli do gabinetu Elijaha. To miejsce w oczywisty sposób przypominało mu o zmarłym przyjacielu, przez co odczuł ogromny opór, by wejść do środka. Pomieszczenie pozbawione jego właściciela straciło cały urok i ciepło, jakim zwykle emanowało, gdy Elijah tam urzędował. Lubił tam przesiadywać, przeglądając przesłane listy lub rządowe dokumenty, a czasami po prostu czytając dobrą książkę przy kieliszku koniaku. Także Athanasius zwykł kierować się prosto tam, gdy przybywał do przyjaciela z jakąś mniej lub bardziej pilną sprawą.

     Przeszył go lodowaty dreszcz, gdy uświadomił sobie, że już nigdy nie zastanie tam Elijaha.

     Zastał za to nowo poznanego Antony’ego, który dyskutował o czymś z Arią. Na moment wstrzymując oddech i wyprostował się dumnie, nie chcąc choćby myślami wracać do tego, co wydarzyło się między nimi wczoraj. Miał też nadzieję, że i wampirzycy nie przyjdzie do głowy rozwiązywanie ich małych dramatów w obliczu tak wielkiej tragedii, jaką była śmierć ich wspólnego przyjaciela.

     Widział, jak pospiesznie odwróciła wzrok. Widział, jak się speszyła na jego widok. Ta reakcja nie sprawiała mu ani grama satysfakcji. Zamiast tego, dość paradoksalnie, urosła w nim chęć porozmawiania z Arią i podjęcia próby wyjaśnienia sobie sytuacji.

     Jego ponure przemyślenia przerwało pytanie Arii. Athan poczuł, jak coś boleśnie ścisnęło mu klatkę, gdy usłyszał jej głos. I choć bardzo tego nie chciał, mimowolnie wrócił wspomnieniami do wczorajszego wieczora. Zdawało mu się, że poczuł, jak przytulona do niego wplata mu dłonie we włosy, posłusznie odchylając szyję. Niemal czuł ciepło bijące od jej ciała i ekscytację na myśl o tym, od czego dzieliło ich już tak niewiele.

     — Zastanawiałam się, kiedy to zrobić — odezwała się cicho Marisa, siadając na sofie. Antony usiadł tuż obok niej. Aria została przy regale, a Athan wciąż stał w pobliżu drzwi, z uwagą słuchając przemowy wdowy. — Wiem, że to dość wcześnie, ale… ale myślę, że im dłużej bym z tym zwlekała, tym byłoby mi trudniej.

     Urwała na moment, pogrążając cały gabinet w ciężkiej ciszy przesyconej oczekiwaniem. Wtem Marisa wyjęła ze swojej małej podręcznej torebki białą kopertę, z której od razu wyjęła złożony na trzy części list. Wyraźnie trzęsącymi się rękami rozwinęła go, a spoglądając na treść, usilnie próbowała powstrzymać łzy, lecz nie zdołała. Pojedyncze krople spływały po jej upiornie bladych policzkach, a usta drżały, chwilowo niezdolne do wypowiedzenia choćby słowa.

     — To jest testament Elijaha — wydukała w końcu, nerwowo nabierając powietrza do płuc. Niecierpliwym ruchem starła łzy, próbując się opanować. Odetchnęła jeszcze kilka razy, zanim kontynuowała. — Wezwałam was, ponieważ mój mąż wyznaczył was na spadkobierców.

     Athanasius poczuł nagłe uderzenie gorąca. Mimo że spodziewał się, iż Elijah zdążył spisać swoją ostatnią wolę i zapewne umieścił w nim właśnie jego, ta wieść i tak była ogromnym szokiem. Czuł się tak, jakby dopiero ten niepozorny świstek papieru stanowił ostateczny dowód, że jego przyjaciel naprawdę odszedł i już nigdy nie wróci.

     Kątem oka zerknął na pozostałych zebranych. Aria poruszyła się niespokojnie, wyraźnie pokazując, że również dla niej odczytanie testamentu było dość niezręcznym momentem. Za to Antony zareagował dziwnie: poruszył się nagle, jakby w geście ekscytacji. Wyglądał jak dziecko, które usłyszało, że za chwilę Święty Mikołaj miał zapukać do drzwi i rozdać im wszystkim prezenty. Teoretycznie nie powinno go oburzać takie zachowanie: rudowłosy chłopak był młody i zapewne nie spodziewał się, że otrzyma cokolwiek w spadku, zwłaszcza że znali się z Elijahem stosunkowo niedługo. To z kolei mocno zastanawiało Athanasiusa, lecz nie śmiał kwestionować postanowień swojego przyjaciela.

     Marisa raz jeszcze głęboko odetchnęła, przymykając oczy. Athan zdawał sobie sprawę, że odczytanie treści listu było ponad jej siły i najchętniej zrobiłby to za nią, gdyby nie fakt, że to niestosowne. Sama myśl o tym testamencie wprawiała go w złość. Nie chciał od Elijaha żadnych dóbr. Chciał jedynie, by wrócił. By był tu z nimi, roześmiał się i poczęstował ich wszystkich swoim ulubionym koniakiem.

     Tylko tyle i aż tyle.

     Ostatnia wola i testament Elijaha Charlesa Cavendisha — odczytała cichym, drżącym głosem. — Ja, niżej podpisany Elijah Cavendish, na wypadek swej śmierci powołuję do spadku moją małżonkę Marisę Katję Cavendish, przyjaciółkę Arię Vasco, przyjaciela Athanasiusa Tismaneanu oraz mego podopiecznego Antony’ego de Clare.

     Marisa urwała na chwilę, spoglądając na wszystkich zebranych w pomieszczeniu, jak gdyby tym samym pieczętując słowa, które odczytała.

     Mej najdroższej małżonce — zaczęła, choć Athan widział, jak wiele wysiłku ją to kosztowało — pozostawiam całość mego dobytku za wyjątkiem niżej wymienionych części rozdzielonych na mych przyjaciół. Spis całości mego majątku jest dołączony do testamentu, lecz mam ufność i pewność, że moja małżonka wie, które dobra zostawiam pod jej opieką.

     Przeczytanie tego krótkiego fragmentu było dla Marisy zbyt dużym wyzwaniem. Nagle odrzuciła od siebie kartkę, jak gdyby ją parzyła, po czym skryła twarz w dłoniach, wybuchając głośnym, histerycznym płaczem. Zarówno Athan jak i Antony znieruchomieli, przerażeni tą sceną i zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Tylko Aria zachowała zdrowy rozsądek, błyskawicznie podbiegając do wdowy. Usiadłszy tuż obok niej, przytuliła ją mocno do siebie, delikatnie głaszcząc po włosach i plecach. Marisa nie miała siły protestować, więc schowała się w ramionach przyjaciółki, usilnie próbując zdławić swój płacz. Athanasius, będąc świadkiem tej porażającej, łamiącej serca sceny, po raz kolejny poczuł ochotę podarcia tego listu na strzępy.

     Wracaj tu, ty p######## urzędasie! krzyknął w myślach. Wracaj, utul i uspokój swoją żonę. Powiedz jej, że wszystko będzie dobrze i nie musi już płakać. Wracaj tu, Elijah! Wracaj…

     Otępiały przeszywającym bólem, nie był w stanie patrzeć na wciąż zrozpaczoną Marisę, choć nie zasługiwała na takie zachowanie z jego strony. A jednak Athan zbyt dobrze wiedział, co jego przyjaciółka teraz przeżywała. On sam czuł się jak wypruty ze wszelkiej radości i nadziei, jakby już nigdy miały nie nadejść lepsze dni. Jakby Elijah był ostatnią radością w jego życiu, odbierając mu ją wraz ze swoją śmiercią.

     Gdy Marisa powoli wracała do siebie, Aria szepnęła jej coś jeszcze do ucha, złożyła delikatny pocałunek na czole, po czym cichutko wstała i wróciła na swoje miejsce. Athanasius był niewymownie wdzięczny swojej małej wampirzycy za jej błyskawiczną reakcję, na którą nie zdobył się żaden z obecnych tam mężczyzn. Miał ogromną ochotę spojrzeć na nią i choćby kiwnąć lekko głową, okazując tym samym swoją aprobatę. Bał się jednak, że ten gest zostanie źle zrozumiany lub, co gorsza, wzgardzony.

     Mojej drogiej przyjaciółce Arii Vasco — kontynuowała Marisa cichym, lekko ochrypniętym głosem — pozostawiam tutejszą stadninę koni. Jako że moja małżonka nigdy nie przepadała za tymi szlachetnymi stworzeniami — Athan odetchnął z ulgą, gdy ujrzał przelotny, rozbawiony uśmiech na twarzy Marisy — muszę je zostawić w innych kobiecych rękach, wierząc, że zaopiekuje się nimi z największą czułością i uwagą. Mej ulubionej podróżniczce zostawiam także posiadłość w Positano. Na wypadek, gdyby jej głodne świata zmysły poprowadziły ją do Włoch, znajdzie tam schronienie i opiekę.

     Nieprzyjemny, lepki chłód omiótł całe jego ciało i umysł, gdy słuchał tego wyroku. Dobrze wiedział, jak bardzo Elijah przepadał za Arią. Pamiętał, jak pierwszy raz od jej przemienienia musiał wyjechać w dłuższą podróż. Miało go nie być w Anglii przez kilka miesięcy, a Aria była wówczas zbyt młodym wampirem, by porywać się na tego rodzaju wyprawy. Należało więc zostawić pod czyjąś opieką, z czym Athan od razu zwrócił się do Elijaha. Przyjaciel zgodził się bez wahania, traktując Arię tak, jakby to on sam był jej Stwórcą. Bardzo szybko się do siebie przywiązali, a gdy Athanasius już wrócił, Elijah żartował, że chętnie „wypożyczyłby” ją sobie na dłużej.

     W przeciwieństwie do Athana, Cavendish uwielbiał w Arii jej pasję poznawania świata. Niejednokrotnie przekonywał Athanasiusa, by nie był wobec niej aż tak surowy i pozwalał jej zwiedzać nieznane lądy, aby nie zabić w niej tego zapału. Sam Elijah robił co mógł, by przekonywać Arię do podróżowania, w czasie swoich szkoleń niejednokrotnie zabierając ją w dalekie zakątki.

     To była jedyna rzecz, jaka ich poróżniała.

     Nie mógł się powstrzymać i w końcu zerknął kątem oka na młodą wampirzycę. Widział, że była pod wielkim wrażeniem tego, co usłyszała i z ogromnym trudem powstrzymywała wzruszenie. Domyślał się, że nie chciała wybuchać płaczem tylko ze względu na Marisę. W innym wypadku nie dałaby rady ujarzmić targających nią emocji.

     Memu przyjacielowi i bratu z ducha, Athanasiusowi Tismaneanu

     Zadrżał, gdy usłyszał, jak z ust Marisy padło jego nazwisko. Nie miał żadnej ochoty wysłuchiwać, co jego przyjaciel zostawiał mu po śmierci, nadal uparcie nie przyjmując tego do wiadomości. Jednak nie śmiał przerywać; to zresztą i tak nie przyniosłoby żadnego rezultatu.

     — …pozostawiam całe dobrodziejstwo mojej biblioteki, wraz z najstarszymi, zabytkowymi zapiskami oraz wszystkimi moimi notatkami. Zapewne nawet to nie zaspokoi jego głodu poznania, lecz wierzę, że najlepiej wykorzysta wiedzę, którą znajdzie w tych księgach. Pozostawiam mu także chlubę mej muzycznej kolekcji, flet Variusa Delcroix. Nikt nie zaopiekuje się nim lepiej niż koneser żyjący dla muzyki.

     Porażony tym, co właśnie usłyszał, zupełnie nie mógł w to uwierzyć. Nie dostał żadnego domu, samochodu, stadniny, ziemi. Niczego wielkiego i kosztownego. Lecz po cóż mu byłyby kolejne dwory? Po cóż mu kosztowności, których sam miał bez liku? Jego przyjaciel, najlepiej ze wszystkich go znając, powierzył mu rzeczy pozornie zupełnie nieistotne, lecz dla Athana przedstawiające największą wartość. Nie umiał wyrazić swojej wdzięczności, która jednocześnie smakowała nadzwyczaj gorzko. Dogłębnie wzruszony, próbował zebrać myśli, lecz wtem coś go silnie zaniepokoiło.

     Od dłuższego czasu w pomieszczeniu panowała cisza. Lecz tym razem nie dlatego, że Marisa czekała na jego reakcję. Zamiast tego kobieta wpatrywała się tępo w list, a jej wzrok przebiegał nerwowo od lewej do prawej. Odczytywała właśnie coś, czego nie była w stanie wypowiedzieć na głos. Ku przerażeniu Athanasiusa, po jej policzkach znowu popłynęły łzy. Dostrzegł kątem oka, jak Aria znowu zrywa się ze swojego miejsca, lecz momentalnie powstrzymała ją sama Marisa, kiwając delikatnie głową w geście zaprzeczenia. Po chwili spojrzała na wszystkich zebranych i zrobiła coś, czego nie spodziewał się po niej nikt.

     Uśmiechnęła się. Delikatnie. Nieśmiało. Szczerze.

     Memu przyjacielowi pragnę zostawić coś jeszcze i jest to dla mnie kwestia w całym testamencie najważniejsza — podjęła bardzo cicho. — Na wypadek mej niespodziewanej śmierci i pozostawienia mojej małżonki samej w jej rozpaczy, proszę Athanasiusa Tismaneanu, aby jako przyjaciel rodziny zaopiekował się Marisą. Proszę, aby otoczył ją dobrym słowem, opieką, wsparciem i towarzystwem. Proszę, aby zadbał, by kobieta, którą tak kocham, nie została pochłonięta przez żałobę i odzyskała radość z życia. I choć wiem, jak wielka jest to prośba, nakładająca olbrzymie brzemię, wierzę, że mnie w tej ostatniej prośbie nie zawiedzie.

     Tym razem to on zadziałał instynktownie. Niewiele myśląc, natychmiast podszedł do Marisy i usiadł tuż obok, delikatnie ją obejmując. Podobnie jak uprzednio zrobiła to z Arią, wtuliła się w niego, roniąc pojedyncze łzy wzruszenia. On sam był tego bardzo bliski, lecz wiedział, że musiał pozostać silny — właśnie dla niej.

     — Nie zawiodę go — wyszeptał, ostrożnie głaszcząc ją po głowie. — Ani ciebie. Zostanę przy tobie, gotów na każdą twoją prośbę. Możesz mi zaufać i na mnie liczyć.

     — Wiem — załkała, a po ciele Athanasiusa spłynęła gorąca ulga, gdy usłyszał, z jaką pewnością Marisa wypowiedziała to jedno słowo.

     Na szczęście zły stan wdowy poprawił się szybciej niż poprzednio. Dziękując mu za wsparcie, zarówno okazane w tamtej chwili, jak i to przyszłe, na które się zgodził wedle prośby Elijaha, Athanasius wstał i wrócił na swoje miejsce, a wampirzyca wróciła do czytania listu.

     — Memu synowi z drugiego zrodzenia, Antony’emu de Clare, pozostawiam swoją flotę jachtów, wiedząc, jak bardzo kusiło i fascynowało go morze i morskie przygody. Pozostawiam mu także dom na obrzeżach Londynu jako pomoc na start w jego młodym, wiecznym życiu, aby zawsze miał dokąd wrócić.

     Anthony wsłuchiwał się uważnie w treść testamentu, lecz gdy Marisa z trudem złożyła kartkę, tym samym dając znać, że to już koniec woli Elijaha, rudowłosy mężczyzna poruszył się niespokojnie, marszcząc brwi. Najwyraźniej spodziewał się czegoś jeszcze, co natychmiast wzbudziło w Athanasiusie gniew. Ten łajdak wyraźnie domagał się więcej z bogactwa zmarłego, jak gdyby tylko na tym mu zależało. Jednak młodemu wampirowi wystarczyło jedno rzucenie okiem na ponure miny Athana i Arii — która zdawała się tak samo oburzona — by nie zaczynać dyskusji i pokornie przyjąć przekazany spadek.

     Gdy rozmowa dobiegła końca, Aria raz jeszcze mu zaimponowała, natychmiast podchodząc do Marisy. Wdowa potrzebowała teraz mnóstwo wsparcia, a nikt nie zrozumie kobiety tak dobrze, jak druga kobieta. Athanasius nie chciał im przeszkadzać, dlatego kiwnął znacząco w stronę Antony’ego, dając mu znak, by wraz z nim wyszedł z gabinetu. Usłuchał, dzięki czemu już po chwili Athan ostrożnie zamykał drzwi od gabinetu, zapewniając obu paniom całkowitą dyskrecję.

     Sam za to zamierzał wziąć młodego rudzielca w obroty.

     — Zapisując cię w spadku, Elijah musiał obdarzyć cię ogromnym zaufaniem — zauważył, lustrując go spojrzeniem. W niebieskich oczach rudzielca wciąż lśnił ślad po pogardzie, jaką okazał zaraz po odczytaniu przekazanego dobytku. — Jeśli on ci ufał, ja również tak uczynię.

     To oczywiste kłamstwo z łatwością wyszło z jego ust. Antony jedynie kiwnął głową, lecz nie odrzekł ani słowa.

     — Zapewne widziałeś już flotę, którą zapisał ci Elijah — zagadnął, uśmiechając się delikatnie. — Przepiękna kolekcja, duma naszego przyjaciela. Niejednokrotnie miałem przyjemność przemierzać wody, będąc gościem na tych cudeńkach. Otrzymałeś wielki, kosztowny skarb, mój drogi przyjacielu.

     W oczach rudowłosego momentalnie coś zalśniło.

     — Kosztowny? — spytał, niby od niechcenia. — Ile kilka takich statków może niby kosztować?

     — Och — mruknął Athan, udając, że popada w zamyślenie. — Za tak luksusowe jachty można dostać spokojnie kilkadziesiąt milionów… Choć z pewnością jeszcze więcej — wybacz mi, zupełnie się na tym nie znam. Ale podobno interesujesz się żeglugą, czy tam ogólnie morzem. Powinieneś być zorientowany, czyż nie?

     — Lubię pływać jachtami, ale nigdy nie byłem właścicielem żadnego — odparł z nutką urazy w głosie.

     — Więc najwyższy czas się tym zainteresować.

     — Tak, tak… Przepraszam na chwilę.

     Nie czekając na odpowiedź, Antony oddalił się pospiesznie. Athanasius długo go obserwował i nawet gdy zniknął na szczycie schodów, wampir cały czas dumał nad jego osobą. Parszywy dzieciak, przemknęło mu przez myśl, rozejrzawszy się dookoła. Nie był pewien, co powinien teraz zrobić, lecz ostatecznie uznał, że poczeka na Marisę. Rano wspominała, że będzie potrzebowała jego pomocy przy sprawach pogrzebowych, a nie chciał, by marnowała czas na szukanie go po całej posiadłości. Ale było coś jeszcze. Po tym, co usłyszał, wprost musiał porozmawiać z wdową i jakkolwiek okazać jej swoje wsparcie. Zupełnie nie spodziewał się aż tak dużej odpowiedzialności, jaką nałożył na niego Elijah, choć i bez tego Athan nigdy nie zamierzał pozostawić wampirzycy bez opieki. Wszak była nie tylko żoną jego przyjaciela, ale także przyjaciółką, którą miał obowiązek wspierać w trudnych chwilach.

     A te były najtrudniejsze ze wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^