ATHANASIUS
Ostrożnie zmywał ze swoich ramion czerwoną, zaschniętą krew.
Robił to bardzo
powoli z kilku powodów. Pierwszym było wciąż duszące go niedowierzanie.
Spoglądając na nadal różowawą rękę, odtwarzał w pamięci swój wybuch szału,
zastanawiając się, jak mogło do tego dojść. Zawsze starał się panować nad
emocjami — wszystkimi! Nie okazywał gniewu, nie okazywał żalu. Nie obnosił się
radością, współczuciem czy pragnieniem. Iście lodowate opanowanie stało się
jego znakiem rozpoznawczym, w co zresztą włożył bardzo wiele wysiłku.
Prawdopodobnie nie żył już nikt, kto pamiętał go zaraz po stworzeniu, gdy
zachowywał się jak dzikie, nieoswojone zwierzę. Dlatego pogrzebał to w sobie
jak najgłębiej, wraz ze wszystkimi emocjami — w obawie, że gdy dopuści do głosu
choć jedną z nich, na wolność wydostanie się reszta, wraz z nieokiełznaną
agresją i nienawiścią.
Gdy całkowicie
obmył się z krwi, wyczyścił i przeczesał włosy, a następnie założył czysty
garnitur, znów wyglądał jak wyrzeźbiony pomnik spersonifikowanej powagi.
Elegancki, skupiony i opanowany, tylko w teorii był gotów wyjść na spotkanie z
Marisą.
W praktyce
wiedział, że wczorajszy atak był tylko sygnałem, że coraz łatwiej tracił nad
sobą kontrolę. Nad sobą i nad tym, co coraz mocniej go dręczyło.
Marisa, tak jak
zapowiedziała, czekała na niego w hallu, stojąc obok wąskiej sofy o krwiście czerwonym
obiciu. Gdy ujrzała Athanasiusa, jedynie kiwnęła głową na znak, by poszedł za
nią. Nie miał pojęcia, dokąd go prowadziła, lecz nie zamierzał pytać.
Spodziewał się tylko, że gdziekolwiek to będzie, spotka tam Arię. Włosy jeżyły
mu się na karku na myśl o tym spotkaniu, lecz wiedział, że prędzej czy później
musiało do niego dojść. Choć on sam najchętniej odkładałby tę chwilę w
nieskończoność. I to dosłownie.
Poczuł się
odrobinę nieswojo, gdy zrozumiał, że szli do gabinetu Elijaha. To miejsce w oczywisty
sposób przypominało mu o zmarłym przyjacielu, przez co odczuł ogromny opór, by
wejść do środka. Pomieszczenie pozbawione jego właściciela straciło cały urok i
ciepło, jakim zwykle emanowało, gdy Elijah tam urzędował. Lubił tam
przesiadywać, przeglądając przesłane listy lub rządowe dokumenty, a czasami po
prostu czytając dobrą książkę przy kieliszku koniaku. Także Athanasius zwykł
kierować się prosto tam, gdy przybywał do przyjaciela z jakąś mniej lub
bardziej pilną sprawą.
Przeszył go
lodowaty dreszcz, gdy uświadomił sobie, że już nigdy nie zastanie tam Elijaha.
Zastał za to nowo
poznanego Antony’ego, który dyskutował o czymś z Arią. Na moment wstrzymując
oddech i wyprostował się dumnie, nie chcąc choćby myślami wracać do tego, co
wydarzyło się między nimi wczoraj. Miał też nadzieję, że i wampirzycy nie
przyjdzie do głowy rozwiązywanie ich małych dramatów w obliczu tak wielkiej
tragedii, jaką była śmierć ich wspólnego przyjaciela.
Widział, jak
pospiesznie odwróciła wzrok. Widział, jak się speszyła na jego widok. Ta
reakcja nie sprawiała mu ani grama satysfakcji. Zamiast tego, dość
paradoksalnie, urosła w nim chęć porozmawiania z Arią i podjęcia próby
wyjaśnienia sobie sytuacji.
Jego ponure
przemyślenia przerwało pytanie Arii. Athan poczuł, jak coś boleśnie ścisnęło mu
klatkę, gdy usłyszał jej głos. I choć bardzo tego nie chciał, mimowolnie wrócił
wspomnieniami do wczorajszego wieczora. Zdawało mu się, że poczuł, jak
przytulona do niego wplata mu dłonie we włosy, posłusznie odchylając szyję.
Niemal czuł ciepło bijące od jej ciała i ekscytację na myśl o tym, od czego
dzieliło ich już tak niewiele.
— Zastanawiałam
się, kiedy to zrobić — odezwała się cicho Marisa, siadając na sofie. Antony
usiadł tuż obok niej. Aria została przy regale, a Athan wciąż stał w pobliżu
drzwi, z uwagą słuchając przemowy wdowy. — Wiem, że to dość wcześnie, ale… ale
myślę, że im dłużej bym z tym zwlekała, tym byłoby mi trudniej.
Urwała na moment,
pogrążając cały gabinet w ciężkiej ciszy przesyconej oczekiwaniem. Wtem Marisa wyjęła
ze swojej małej podręcznej torebki białą kopertę, z której od razu wyjęła
złożony na trzy części list. Wyraźnie trzęsącymi się rękami rozwinęła go, a
spoglądając na treść, usilnie próbowała powstrzymać łzy, lecz nie zdołała. Pojedyncze
krople spływały po jej upiornie bladych policzkach, a usta drżały, chwilowo
niezdolne do wypowiedzenia choćby słowa.
— To jest
testament Elijaha — wydukała w końcu, nerwowo nabierając powietrza do płuc.
Niecierpliwym ruchem starła łzy, próbując się opanować. Odetchnęła jeszcze
kilka razy, zanim kontynuowała. — Wezwałam was, ponieważ mój mąż wyznaczył was
na spadkobierców.
Athanasius poczuł
nagłe uderzenie gorąca. Mimo że spodziewał się, iż Elijah zdążył spisać swoją
ostatnią wolę i zapewne umieścił w nim właśnie jego, ta wieść i tak była
ogromnym szokiem. Czuł się tak, jakby dopiero ten niepozorny świstek papieru
stanowił ostateczny dowód, że jego przyjaciel naprawdę odszedł i już nigdy nie
wróci.
Kątem oka zerknął
na pozostałych zebranych. Aria poruszyła się niespokojnie, wyraźnie pokazując,
że również dla niej odczytanie testamentu było dość niezręcznym momentem. Za to
Antony zareagował dziwnie: poruszył się nagle, jakby w geście ekscytacji.
Wyglądał jak dziecko, które usłyszało, że za chwilę Święty Mikołaj miał zapukać
do drzwi i rozdać im wszystkim prezenty. Teoretycznie nie powinno go oburzać
takie zachowanie: rudowłosy chłopak był młody i zapewne nie spodziewał się, że
otrzyma cokolwiek w spadku, zwłaszcza że znali się z Elijahem stosunkowo
niedługo. To z kolei mocno zastanawiało Athanasiusa, lecz nie śmiał
kwestionować postanowień swojego przyjaciela.
Marisa raz
jeszcze głęboko odetchnęła, przymykając oczy. Athan zdawał sobie sprawę, że
odczytanie treści listu było ponad jej siły i najchętniej zrobiłby to za nią,
gdyby nie fakt, że to niestosowne. Sama myśl o tym testamencie wprawiała go w
złość. Nie chciał od Elijaha żadnych dóbr. Chciał jedynie, by wrócił. By był tu
z nimi, roześmiał się i poczęstował ich wszystkich swoim ulubionym koniakiem.
Tylko tyle i aż
tyle.
— Ostatnia
wola i testament Elijaha Charlesa Cavendisha — odczytała cichym, drżącym
głosem. — Ja, niżej podpisany Elijah Cavendish, na wypadek swej śmierci
powołuję do spadku moją małżonkę Marisę Katję Cavendish, przyjaciółkę Arię
Vasco, przyjaciela Athanasiusa Tismaneanu oraz mego podopiecznego Antony’ego de
Clare.
Marisa urwała na
chwilę, spoglądając na wszystkich zebranych w pomieszczeniu, jak gdyby tym
samym pieczętując słowa, które odczytała.
— Mej
najdroższej małżonce — zaczęła, choć Athan widział, jak wiele wysiłku ją to
kosztowało — pozostawiam całość mego
dobytku za wyjątkiem niżej wymienionych części rozdzielonych na mych
przyjaciół. Spis całości mego majątku jest dołączony do testamentu, lecz mam
ufność i pewność, że moja małżonka wie, które dobra zostawiam pod jej opieką.
Przeczytanie tego
krótkiego fragmentu było dla Marisy zbyt dużym wyzwaniem. Nagle odrzuciła od
siebie kartkę, jak gdyby ją parzyła, po czym skryła twarz w dłoniach,
wybuchając głośnym, histerycznym płaczem. Zarówno Athan jak i Antony
znieruchomieli, przerażeni tą sceną i zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Tylko
Aria zachowała zdrowy rozsądek, błyskawicznie podbiegając do wdowy. Usiadłszy
tuż obok niej, przytuliła ją mocno do siebie, delikatnie głaszcząc po włosach i
plecach. Marisa nie miała siły protestować, więc schowała się w ramionach
przyjaciółki, usilnie próbując zdławić swój płacz. Athanasius, będąc świadkiem
tej porażającej, łamiącej serca sceny, po raz kolejny poczuł ochotę podarcia
tego listu na strzępy.
Wracaj tu, ty
p######## urzędasie! krzyknął w myślach. Wracaj, utul i uspokój swoją
żonę. Powiedz jej, że wszystko będzie dobrze i nie musi już płakać. Wracaj tu,
Elijah! Wracaj…
Otępiały
przeszywającym bólem, nie był w stanie patrzeć na wciąż zrozpaczoną Marisę,
choć nie zasługiwała na takie zachowanie z jego strony. A jednak Athan zbyt
dobrze wiedział, co jego przyjaciółka teraz przeżywała. On sam czuł się jak
wypruty ze wszelkiej radości i nadziei, jakby już nigdy miały nie nadejść
lepsze dni. Jakby Elijah był ostatnią radością w jego życiu, odbierając mu ją
wraz ze swoją śmiercią.
Gdy Marisa powoli
wracała do siebie, Aria szepnęła jej coś jeszcze do ucha, złożyła delikatny
pocałunek na czole, po czym cichutko wstała i wróciła na swoje miejsce.
Athanasius był niewymownie wdzięczny swojej małej wampirzycy za jej
błyskawiczną reakcję, na którą nie zdobył się żaden z obecnych tam mężczyzn.
Miał ogromną ochotę spojrzeć na nią i choćby kiwnąć lekko głową, okazując tym
samym swoją aprobatę. Bał się jednak, że ten gest zostanie źle zrozumiany lub,
co gorsza, wzgardzony.
— Mojej drogiej przyjaciółce Arii Vasco —
kontynuowała Marisa cichym, lekko ochrypniętym głosem — pozostawiam tutejszą stadninę koni. Jako że moja małżonka nigdy nie
przepadała za tymi szlachetnymi stworzeniami — Athan odetchnął z ulgą, gdy
ujrzał przelotny, rozbawiony uśmiech na twarzy Marisy — muszę je zostawić w innych kobiecych rękach, wierząc, że zaopiekuje się
nimi z największą czułością i uwagą. Mej ulubionej podróżniczce zostawiam także
posiadłość w Positano. Na wypadek, gdyby jej głodne świata zmysły poprowadziły
ją do Włoch, znajdzie tam schronienie i opiekę.
Nieprzyjemny,
lepki chłód omiótł całe jego ciało i umysł, gdy słuchał tego wyroku. Dobrze
wiedział, jak bardzo Elijah przepadał za Arią. Pamiętał, jak pierwszy raz od
jej przemienienia musiał wyjechać w dłuższą podróż. Miało go nie być w Anglii
przez kilka miesięcy, a Aria była wówczas zbyt młodym wampirem, by porywać się
na tego rodzaju wyprawy. Należało więc zostawić pod czyjąś opieką, z czym Athan
od razu zwrócił się do Elijaha. Przyjaciel zgodził się bez wahania, traktując
Arię tak, jakby to on sam był jej Stwórcą. Bardzo szybko się do siebie
przywiązali, a gdy Athanasius już wrócił, Elijah żartował, że chętnie
„wypożyczyłby” ją sobie na dłużej.
W przeciwieństwie
do Athana, Cavendish uwielbiał w Arii jej pasję poznawania świata.
Niejednokrotnie przekonywał Athanasiusa, by nie był wobec niej aż tak surowy i
pozwalał jej zwiedzać nieznane lądy, aby nie zabić w niej tego zapału. Sam
Elijah robił co mógł, by przekonywać Arię do podróżowania, w czasie swoich
szkoleń niejednokrotnie zabierając ją w dalekie zakątki.
To była jedyna
rzecz, jaka ich poróżniała.
Nie mógł się
powstrzymać i w końcu zerknął kątem oka na młodą wampirzycę. Widział, że była
pod wielkim wrażeniem tego, co usłyszała i z ogromnym trudem powstrzymywała
wzruszenie. Domyślał się, że nie chciała wybuchać płaczem tylko ze względu na
Marisę. W innym wypadku nie dałaby rady ujarzmić targających nią emocji.
— Memu przyjacielowi i bratu z ducha,
Athanasiusowi Tismaneanu…
Zadrżał, gdy
usłyszał, jak z ust Marisy padło jego nazwisko. Nie miał żadnej ochoty
wysłuchiwać, co jego przyjaciel zostawiał mu po śmierci, nadal uparcie nie
przyjmując tego do wiadomości. Jednak nie śmiał przerywać; to zresztą i tak nie
przyniosłoby żadnego rezultatu.
— …pozostawiam całe dobrodziejstwo mojej
biblioteki, wraz z najstarszymi, zabytkowymi zapiskami oraz wszystkimi moimi
notatkami. Zapewne nawet to nie zaspokoi jego głodu poznania, lecz wierzę, że
najlepiej wykorzysta wiedzę, którą znajdzie w tych księgach. Pozostawiam mu
także chlubę mej muzycznej kolekcji, flet Variusa Delcroix. Nikt nie zaopiekuje
się nim lepiej niż koneser żyjący dla muzyki.
Porażony tym, co
właśnie usłyszał, zupełnie nie mógł w to uwierzyć. Nie dostał żadnego domu,
samochodu, stadniny, ziemi. Niczego wielkiego i kosztownego. Lecz po cóż mu
byłyby kolejne dwory? Po cóż mu kosztowności, których sam miał bez liku? Jego
przyjaciel, najlepiej ze wszystkich go znając, powierzył mu rzeczy pozornie
zupełnie nieistotne, lecz dla Athana przedstawiające największą wartość. Nie
umiał wyrazić swojej wdzięczności, która jednocześnie smakowała nadzwyczaj
gorzko. Dogłębnie wzruszony, próbował zebrać myśli, lecz wtem coś go silnie
zaniepokoiło.
Od dłuższego
czasu w pomieszczeniu panowała cisza. Lecz tym razem nie dlatego, że Marisa
czekała na jego reakcję. Zamiast tego kobieta wpatrywała się tępo w list, a jej
wzrok przebiegał nerwowo od lewej do prawej. Odczytywała właśnie coś, czego nie
była w stanie wypowiedzieć na głos. Ku przerażeniu Athanasiusa, po jej
policzkach znowu popłynęły łzy. Dostrzegł kątem oka, jak Aria znowu zrywa się
ze swojego miejsca, lecz momentalnie powstrzymała ją sama Marisa, kiwając
delikatnie głową w geście zaprzeczenia. Po chwili spojrzała na wszystkich
zebranych i zrobiła coś, czego nie spodziewał się po niej nikt.
Uśmiechnęła się.
Delikatnie. Nieśmiało. Szczerze.
— Memu przyjacielowi pragnę zostawić coś
jeszcze i jest to dla mnie kwestia w całym testamencie najważniejsza —
podjęła bardzo cicho. — Na wypadek mej
niespodziewanej śmierci i pozostawienia mojej małżonki samej w jej rozpaczy,
proszę Athanasiusa Tismaneanu, aby jako przyjaciel rodziny zaopiekował się
Marisą. Proszę, aby otoczył ją dobrym słowem, opieką, wsparciem i towarzystwem.
Proszę, aby zadbał, by kobieta, którą tak kocham, nie została pochłonięta przez
żałobę i odzyskała radość z życia. I choć wiem, jak wielka jest to prośba,
nakładająca olbrzymie brzemię, wierzę, że mnie w tej ostatniej prośbie nie
zawiedzie.
Tym razem to on
zadziałał instynktownie. Niewiele myśląc, natychmiast podszedł do Marisy i
usiadł tuż obok, delikatnie ją obejmując. Podobnie jak uprzednio zrobiła to z
Arią, wtuliła się w niego, roniąc pojedyncze łzy wzruszenia. On sam był tego
bardzo bliski, lecz wiedział, że musiał pozostać silny — właśnie dla niej.
— Nie zawiodę go
— wyszeptał, ostrożnie głaszcząc ją po głowie. — Ani ciebie. Zostanę przy
tobie, gotów na każdą twoją prośbę. Możesz mi zaufać i na mnie liczyć.
— Wiem — załkała,
a po ciele Athanasiusa spłynęła gorąca ulga, gdy usłyszał, z jaką pewnością
Marisa wypowiedziała to jedno słowo.
Na szczęście zły
stan wdowy poprawił się szybciej niż poprzednio. Dziękując mu za wsparcie,
zarówno okazane w tamtej chwili, jak i to przyszłe, na które się zgodził wedle
prośby Elijaha, Athanasius wstał i wrócił na swoje miejsce, a wampirzyca
wróciła do czytania listu.
— Memu synowi z drugiego zrodzenia, Antony’emu
de Clare, pozostawiam swoją flotę jachtów, wiedząc, jak bardzo kusiło i
fascynowało go morze i morskie przygody. Pozostawiam mu także dom na obrzeżach
Londynu jako pomoc na start w jego młodym, wiecznym życiu, aby zawsze miał
dokąd wrócić.
Anthony
wsłuchiwał się uważnie w treść testamentu, lecz gdy Marisa z trudem złożyła
kartkę, tym samym dając znać, że to już koniec woli Elijaha, rudowłosy
mężczyzna poruszył się niespokojnie, marszcząc brwi. Najwyraźniej spodziewał
się czegoś jeszcze, co natychmiast wzbudziło w Athanasiusie gniew. Ten łajdak
wyraźnie domagał się więcej z bogactwa zmarłego, jak gdyby tylko na tym mu
zależało. Jednak młodemu wampirowi wystarczyło jedno rzucenie okiem na ponure
miny Athana i Arii — która zdawała się tak samo oburzona — by nie zaczynać
dyskusji i pokornie przyjąć przekazany spadek.
Gdy rozmowa
dobiegła końca, Aria raz jeszcze mu zaimponowała, natychmiast podchodząc do
Marisy. Wdowa potrzebowała teraz mnóstwo wsparcia, a nikt nie zrozumie kobiety
tak dobrze, jak druga kobieta. Athanasius nie chciał im przeszkadzać, dlatego
kiwnął znacząco w stronę Antony’ego, dając mu znak, by wraz z nim wyszedł z
gabinetu. Usłuchał, dzięki czemu już po chwili Athan ostrożnie zamykał drzwi od
gabinetu, zapewniając obu paniom całkowitą dyskrecję.
Sam za to
zamierzał wziąć młodego rudzielca w obroty.
— Zapisując cię w
spadku, Elijah musiał obdarzyć cię ogromnym zaufaniem — zauważył, lustrując go
spojrzeniem. W niebieskich oczach rudzielca wciąż lśnił ślad po pogardzie, jaką
okazał zaraz po odczytaniu przekazanego dobytku. — Jeśli on ci ufał, ja również
tak uczynię.
To oczywiste
kłamstwo z łatwością wyszło z jego ust. Antony jedynie kiwnął głową, lecz nie
odrzekł ani słowa.
— Zapewne
widziałeś już flotę, którą zapisał ci Elijah — zagadnął, uśmiechając się
delikatnie. — Przepiękna kolekcja, duma naszego przyjaciela. Niejednokrotnie
miałem przyjemność przemierzać wody, będąc gościem na tych cudeńkach.
Otrzymałeś wielki, kosztowny skarb, mój drogi przyjacielu.
W oczach
rudowłosego momentalnie coś zalśniło.
— Kosztowny? —
spytał, niby od niechcenia. — Ile kilka takich statków może niby kosztować?
— Och — mruknął
Athan, udając, że popada w zamyślenie. — Za tak luksusowe jachty można dostać
spokojnie kilkadziesiąt milionów… Choć z pewnością jeszcze więcej — wybacz mi,
zupełnie się na tym nie znam. Ale podobno interesujesz się żeglugą, czy tam
ogólnie morzem. Powinieneś być zorientowany, czyż nie?
— Lubię pływać
jachtami, ale nigdy nie byłem właścicielem żadnego — odparł z nutką urazy w
głosie.
— Więc najwyższy
czas się tym zainteresować.
— Tak, tak…
Przepraszam na chwilę.
Nie czekając na
odpowiedź, Antony oddalił się pospiesznie. Athanasius długo go obserwował i
nawet gdy zniknął na szczycie schodów, wampir cały czas dumał nad jego osobą. Parszywy
dzieciak, przemknęło mu przez myśl, rozejrzawszy się dookoła. Nie był
pewien, co powinien teraz zrobić, lecz ostatecznie uznał, że poczeka na Marisę.
Rano wspominała, że będzie potrzebowała jego pomocy przy sprawach pogrzebowych,
a nie chciał, by marnowała czas na szukanie go po całej posiadłości. Ale było
coś jeszcze. Po tym, co usłyszał, wprost musiał porozmawiać z wdową i
jakkolwiek okazać jej swoje wsparcie. Zupełnie nie spodziewał się aż tak dużej
odpowiedzialności, jaką nałożył na niego Elijah, choć i bez tego Athan nigdy
nie zamierzał pozostawić wampirzycy bez opieki. Wszak była nie tylko żoną jego
przyjaciela, ale także przyjaciółką, którą miał obowiązek wspierać w trudnych
chwilach.
A te były
najtrudniejsze ze wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz