ROZDZIAŁ 16

 ARIA

  Noc nie przyniosła jej ukojenia, ale tego przecież się spodziewała. Wstała wcześnie i od razu udała się do łazienki, by wziąć ponownie długą kąpiel i zmyć z siebie resztki wstydu oraz zaschniętą krew. Ubrała się pospiesznie, nie zastanawiając się zbyt długo nad doborem garderoby na dzień, bo uroczystości pogrzebowe rozpoczną się późnym wieczorem. Kiedy opuściła swój pokój w posiadłości panował jeszcze półmrok, ale jak się okazało, Marisa już dawno nie spała i miała co do niej plany.

  — Poczekaj na mnie w gabinecie Elijaha, za moment do ciebie dołączę — powiedziała z lekkim uśmiechem i tyle ją Aria widziała. Swoje kroki zatem skierowała wprost do zachodniego skrzydła budynku, gdzie mieścił się wspomniany gabinet Cavendisha. Pomieszczenie było duże, przestronne, a to głównie dzięki ogromnym oknom, z których widok rozciągał się na rozległe wrzosowiska. Mgła unosiła się jeszcze nad ziemią otulając wszystko, jak miękka kołderka. Śnieg iskrzył się w blasku wschodzącego słońca, które nieśmiało budziło do życia całą okolicę. Okna w posiadłości były wykonane ze specjalnego szkła wytwarzanego tylko w Rumunii przez mistrza w swoim fachu, Petru Grigorescu, które miały chronić mieszkańców owego domostwa przed promieniowaniem uv, a tym samym pozwolić cieszyć się pięknymi widokami bez konieczności używania zasłon czy rolet. Była to oczywiście droga inwestycja, ale Elijah na brak pieniędzy nie mógł narzekać.

  Kobieta weszła niepewnie, jakby bojąc się tego, co tam zastanie lub jakie wzbudzi to w niej emocje. Ostatni raz, kiedy tu była, mężczyzna jeszcze żył i miał się dobrze, żartował w najlepsze i częstował ją koniakiem, którego nie znosiła, ale nigdy nie odmawiała mu przyjemności wspólnego drinka. Siedział za biurkiem i wertował jakieś papiery, strofując ją na temat zachowania podczas przyjęcia urodzinowego Dominica Novaka, na którym to wdała się w nieprzyjemna dyskusję z jego siostrą Anną. Później dodał, że też nie przepada za tym klanem, ale musi zachować pozory i utrzymywać z nimi dobre stosunki. Teraz było tutaj pusto i nieznośnie cicho. Aria obeszła biurko dotykając dębowego blatu, na którym leżał jego telefon i laptop oraz inne biurowe szpargały oraz ich wspólne zdjęcie. Emmet z dumą prężył muskuły, ona stała z nosem na kwintę, a Elijah nieco z boku z tym swoim nieodzownym uśmieszkiem na twarzy. Pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj.  Na regale po prawej stronie mężczyzna zrobił specjalne miejsce na przesyłaną przez nią broń, której był wielkim fanem i kolekcjonerem. Gdy tylko Vasco wpadła na coś, czego Elijah nie miał jeszcze w swoich zbiorach, robiła wszystko, by to dla niego zdobyć i cieszyła się, że to doceniał.

  — Jesteś Aria, prawda? Dużo o tobie słyszałem i miło mi cię w końcu poznać — usłyszała za plecami męski głos i odwróciła się pospiesznie zaskoczona, zdając sobie sprawę, że najwyraźniej pogrążona we wspomnieniach, nie zdołała wyczuć nadejścia, w jej oczach, intruza. Kiwnęła głową potwierdzając jego przypuszczenia.

  — A ty, to Antony. Wybacz, ja natomiast nie słyszałam o tobie zupełnie nic. Elijah nigdy nie wspominał — odezwała się zgodnie z prawdą i choć mogło to być nieco bolesne dla wampira, to kobieta nie zamierzała udawać, że było inaczej. Nie miała pojęcia o jego istnieniu, był dla niej zupełnie obcą osobą i nie chciała udawać sympatii tylko po to, by sprawić mu przyjemność. Jeśli jeszcze nie poczuł się w tym domu, jak piąte koło u wozu, to zaraz z pewnością tak się stanie.

  — Nie dziwi mnie to, nie byłem kimś, kim można się chwalić. Nie to, co ty. Nie był twoim Stwórcą, a jednak traktował cię, jak swoją. Wiesz, że zapisał ci w spadku posiadłość we Włoszech i tutejszą stadninę koni? To bardzo hojne z jego strony — wysyczał Antony, zbliżając się powoli w stronę biurka, ale koniec końców minął je i przysiadł na fotelu pod oknem. Uśmiechał się lekko i było w tym uśmiechu coś, co budziło niepokój.

  — Insynuujesz coś? — zapytała z niedowierzaniem, wwiercając rozeźlone spojrzenie w mężczyznę. Czy on właśnie zasugerował, że Aria pozbyła się przyjaciela dla posiadłości we Włoszech i kilku koni? Zapadła między nimi długa, bardzo niezręczna cisza, którą przerywały raz po raz ciche westchnięcia Antonego wpatrzonego w widok za oknem. W końcu postanowił się odezwać.

  — Ależ skąd, nasz drogi Elijah popełnił przecież samobójstwo. Wszystko na to wskazuje, nieprawdaż? Och, nie czytałaś jeszcze raportu policji i biegłego. Wybacz mi śmiałość, ale jak na kogoś tak bardzo z nim zżytego, mało cię to wszystko interesuje — oznajmił, odwracając na nią spojrzenie. Vasco była pewna, że lada moment wybuchnie i zrówna z ziemią tą jego paskudną facjatę. Za kogo on się do jasnej cholery uważał. Jego rozmowa z Athanasiusem była zupełnie inna, a przy niej próbuje pokazać swoja wyższość i co więcej, wzbudzić w niej poczucie winy, a na dodatek twierdził, że miała coś wspólnego z jego śmiercią. Niby nie powiedział tego wprost, ale dobór słów, jakich używał i sposób w jaki mówił, sprawiały, że zdradzał swoje myśli.

  Już miała się odezwać, gdy do gabinetu weszła Marisa w towarzystwie Athana. Aria odwróciła pospiesznie wzrok i udawała, że nic się między nimi nie stało. Jeszcze tego jej teraz brakowało, by robić sceny w tak przykry dla wszystkich dzień. Miała ochotę uciec gdzieś daleko, wrócić do swoich podróży, bo najwyraźniej dłuższe przebywanie wśród wampirów bardzo ją przytłaczało.

  — Zdążyliście się już poznać, jak mniemam. Cudownie. — zauważyła Marisa, siadając w fotelu obok Antonego, który od razu złapał ją za rękę, aby dodać otuchy. Vasco stała przy regale niemal sparaliżowana po rozmowie z mężczyzną, starając się nie dać nikomu poznać, w jakim jest stanie. Splatała palce za plecami, boleśnie je sobie wykręcając, by w taki sposób dać upust temu, jak fatalnie się czuła w tej chwili. Zerknęła na Athanasiusa, który podobnie jak ona, starał się ukryć swoje prawdziwe emocje. Wszystko w tym pokoju nakazywało jej uciekać na drugi koniec świata i nigdy nie wracać.

  — Dlaczego nas tutaj wezwałaś, Mariso? — odezwała się w końcu, zaskoczona jak bardzo głos jej drży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^