ROZDZIAŁ 43

 ATHANASIUS

     Zimna woda studziła emocje, koiła zmysły, kruszyła napięcie. Uspakajała i łagodziła, pozwalając zebrać myśli, a tym samym podjąć właściwe decyzje. A przynajmniej tak powinno być w teorii. Ta jednak zawodziła w starciu z praktyką, w której nadrzędne miejsce miała Aria. Nurkując nie tylko w lodowatej wodzie, ale gęstej, przesiąkniętej napięciem ciszy, pływali z wolna wokół siebie, nie odwracając od siebie wzroku choćby na sekundę. Oboje spoglądali na siebie tak, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć i to był ich ostatni raz, gdy mogli nauczyć się siebie na pamięć. Athanasius niejednokrotnie się bał, że któregoś dnia zapomni, jak wygląda jego ukochana. Prawie sto lat rozłąki to szmat czasu, a jego pamięć, choć podreperowana wspaniałymi wampirzymi właściwościami, wciąż była zawodna. Strach przejmował go dogłębnie, gdy próbował sobie wyobrazić jej sylwetkę i nagle zdawał sobie sprawę, że nie pamięta kilku szczegółów, które niegdyś były dla niego fundamentalne. Czy trzy pieprzyki układające się w trójkąt miała na prawym ramieniu, czy może lewym? Jak dokładnie wyglądał kształt jej twarzy? Czy jej kości policzkowe rzeczywiście były tak wyraźne, jak mu się zdawało, czy jednak się mylił? Przerażała go ta niewiedza oraz okrutna świadomość, że z czasem będzie coraz gorzej, aż wreszcie kolejne lata samotności całkiem wymarzą Arię z jego pamięci.

     Dlatego patrzył. Chłonął jej widok, jej postać, chłonął ją całą. W strachu przed tym, że dopuści się tego, co planował i tym razem to on odejdzie od niej.

     Nie wiedział, czy jej wierzyć, gdy mówiła, że nie miała wielu partnerów. Nie wątpił, że oddała się w pełni pasji podróżowania — czyli czemuś, o co Athan był najbardziej zazdrosny — lecz jednocześnie nie sądził, by Aria naprawdę w tym czasie nie związała się z kimś na dłużej. Wprawdzie z jednej strony naprawdę wolał, by tak było, co poskromiłoby jego chorobliwą, niczym nieuzasadnioną zazdrość. Jednak jeszcze gorzej czuł się z myślą, że przez te dziesiątki lat była prawdziwie sama. Zdana tylko na siebie i swoją pasję, poznająca mnóstwo nowych i ciekawych ludzi, którzy ostatecznie nic dla niej nie znaczyli. Tak samo jak ona nie znaczyła nic dla nich. Wtem naszła go absurdalna myśl. Wyobraził sobie, jak ci wszyscy ludzie przechodzą obok Arii obojętnie, nie zaszczyciwszy jej choćby spojrzeniem. Czyż nikt nie dostrzegł w niej tego cudownego, inteligentnego błysku w oku? Nikt nie zachwycił się jej przepięknym uśmiechem, który aż porażał energią? Nikt nie podziwiał jej idealnej figury, która zdawała się wyjęta żywcem z najwspanialszych rzeźb Michała Anioła?

     Jak to możliwe, że dla wszystkich była nikim, podczas gdy dla niego była wszystkim?

     Jednak nawet gdyby Aria mówiła prawdę, miał nadzieję, że nie odbije pałeczki i nie spyta go o to samo. On niestety nie mógł się pochwalić podobną wstrzemięźliwością, choć nie angażował się w żaden poważny związek. W całym swoim życiu związał się tylko z dwiema kobietami.

     Drugą z nich była Aria.

     Pierwszą była Lakricia.

     Bolała go świadomość, że wciąż pamiętał to imię. Bolało go, że wciąż pamiętał. I wiedział, że nigdy nie zapomni.

     Kiedy zaproponował jej zadanie jednego osobistego pytania, czuł najprawdziwszy stres. Nie miał pojęcia, jak Aria zechce wykorzystać to pytanie i jakiego delikatnego tematu poruszy. Z pewnością będzie chciała dowiedzieć się czegoś na temat jego przeszłości, którą tak skrzętnie skrywał. O co spyta? I jak on sam zdoła na to odpowiedzieć? Nie miał pojęcia. Bał się tego, ale czuł, że Aria zasługuje na choć taki mały skrawek szczerości. Ba!, zasługiwała na całą prawdę. Lecz nie był jeszcze na to gotowy.

     Gdy Aria szykowała się do zadania pytania, podpływając do niego bliżej, niemal bolały go silnie napinające się mięśnie. Gotowe do obrony lub ataku, czekały na cios, który wampirzyca miała zaraz zadać. Czekał, czekał, aż wreszcie…

     Aż wreszcie wprost nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wpatrując się tępo w Arię, szczerze się zastanawiał, czy się przesłyszał czy może zamajaczył. Nie mając zupełnie pojęcia, jak zareagować na to pytanie, zamrugał ze zdziwieniem powiekami, po czym — zupełnie nie mogąc się powstrzymać — wybuchł głośnym śmiechem. Sam nie wiedział, czy śmiał się ze stresu czy faktycznego rozbawienia, jednak zupełnie się nie spodziewał pytania, które zadała mu Aria.

     — Miałaś niepowtarzalną okazję! — zawołał z udawanym oburzeniem, wciąż rozbawiony. — Mogłaś spytać o cokolwiek! A ty postanowiłaś zmarnować tę szansę na taką oczywistość?

     Chciał patrzeć, jak na jej ślicznej twarzy wykwita zdziwienie. Chciał obserwować, jak zastanawiała się, co miał na myśli, nazywając odpowiedź „oczywistością”. Cholernie podniecało go narastające zrozumienie, jakie połyskiwało zarówno w jej oczach, jak i coraz szerszym uśmiechu.

     Gdzieś z tyłu jego głowy uruchomił się alarm; syreny wyły zawzięcie, a wewnątrz migało czerwone światło, dając znak, że dzieje się coś bardzo złego. Głosy, jego własne głosy, poczęły wrzeszczeć, że to, co właśnie wytwarza się w jego zamglonych pragnieniem myślach, było bardzo złe i powinien jak najszybciej z tego zrezygnować. Powinien się opanować, kontrolować, zasłonić obojętnością — jak to robił dotychczas. Jednak Athanasius nie zamierzał słuchać swoich doradców, których rozkazy jak dotąd wypełniał co do joty. Zamierzał ich zignorować, zwłaszcza teraz, gdy Aria podpłynęła do niego, splatając swoje dłonie na jego plecach, tym samym delikatnie go obejmując. Ani myśląc protestować, przyległ do niej, czując rozkoszne ciepło jej ciała. Uśmiechając się pod nosem, jeszcze przez chwilę trzymał ją w niepewności, pozwalając się zastanawiać, co teraz zechce z nią zrobić. Miał wiele planów i jeden był gorszy od drugiego.

     Mając dość tej chwilowej niepewności, podsycany narastającym podnieceniem i chorobliwą tęsknotą za kobietą, którą tak mocno kochał, objął ją mocno i stanowczym ruchem przybliżył do siebie, nie pozwalając na to, by choćby próbowała się wyrwać. Wiedząc, że i tak by tego nie zrobiła, przechylił delikatnie głowę, bezbłędnie odnajdując jej usta. Munsąwszy je wpierw delikatnie, podrażnił się z wampirzycą, mimowolnie wplatając dłonie w jej włosy. Czując, jak dreszcz ekscytacji przeszywa całe jego ciało, jeszcze mocniej na nią natarł, tym razem oddając w namiętnym pocałunku całą rozkosz z jej bliskości, jaka go przejmowała. Błądząc dłońmi po jej głowie, ramionach, plecach, zatapiał się w pocałunku, tak cudownie odwzajemnionym. Błyskawicznie, jak na znak, ich ciał zaczęły ze sobą współpracować, tworząc doskonałą symfonię.

     Nie chcąc zwlekać ani chwili dłużej, wsunął rękę pod górną część jej bielizny, niecierpliwie odpinając zapięcie. Gdy niepotrzebny kawałek materiału wreszcie odpłynął na bok, jego dłonie machinalnie powędrowały w stronę jej odsłoniętych piersi, nachalnie i nieco zbyt mocno je ściskając. Nie przerywając pocałunków, sunął kciukami po jej stwardniałych sutkach. Z rozkoszą wsłuchiwał się w jej przeciągły jęk, który potraktował jako zachętę; wiedział, na co czekała i właśnie tyle chciał jej dać. Na chwilę odrywając warg od jej ust, zbliżył się do szyi, aż za dobrze przypominał sobie ostatni raz, gdy ją obcałowywał. Planował schodzić pocałunkami coraz niżej i niżej, całując jej obojczyki i piersi, aż wreszcie zająć się kolejnym kawałkiem materiału, który stanowił ostatnią barierę do pokonania. Miał ochotę zaśmiać się cicho, gdy poczuł, jak Aria wsuwa rękę pod jego bieliznę, delikatnie, choć stanowczo chwytając dłonią jego męskość…

     — Hej! Co to, cholera, ma być?! Tu nie wolno się kąpać!

     Jak na komendę odsunęli się od siebie, początkowo nie rozumiejąc, co się działo. Przerwanie takiej chwili było tak absurdalne, że zgodnie wydawało im się niemożliwe, dlatego przesz chwilę pozostawali w bezruchu, uważnie się przysłuchując.

     — Wyłazić z wody! Ale już! To chroniony teren! Poza tym mamy zimę! Minus pięć stopni! Czy wyście, ludzie, oszaleli?! No pieprzyć mi się tu będą, jasna cholera… WYŁAZIĆ!

     Nadal nie dowierzając, Athan odetchnął głęboko, czując się tak, jakby był wciąż pogrążony we śnie. Obraz zdawał się nieco rozmazany i tak absurdalnie nierzeczywisty. Dziwności całej sytuacji dodawało niedawne zbliżenie z Arią, które tym bardziej upewniało go w przekonaniu, że pozostawał pogrążony w miejscu znajdującym się między jawą a snem.

     Zupełnie nagle pomyślał, że to przecież niemożliwe, by był aż tak nieodpowiedzialny i rzeczywiście chciał się z nią kochać.

     — Ja to załatwię — mruknął dobrze już sobie znanym chłodnym, obojętnym tonem, czym prędzej od niej odpływając.

     Gdy dopłynął do brzegu, natknął się na surowe spojrzenie okolicznego strażnika. Jegomość, ubrany w puchową granatową kurtkę, tego samego koloru spodnie oraz czapkę przypominającą policyjną, spoglądał na niego z mieszanką złości, pogardy i szoku. Athan, nic sobie nie robiąc z tego morderczego spojrzenia, chwycił swoją leżącą na ziemi marynarkę i zamiast się nią okryć, przetarł mokrą twarz, po czym obwiązał sobie wokół bioder.

     — Jakiś problem, panie władzo? — spytał spokojnym, kulturalnym tonem.

     Strażnik, wyraźnie osłupiały tym niepasująco swobodnym tonem, zmrużył oczy. Wyglądał, jakby się zastanawiał, czy Athan sobie z niego żartował czy mówił poważnie.

     — Tu nie wolno się kąpać — warknął. — Morsowanie też jest zakazane.

     — Proszę nam wybaczyć — zaczął ze skruchą w głosie — ale tutejsze powietrze i woda są nieporównywalne do żadnych zakątków świata. Polecam kiedyś spróbować.

     — Mhm — mruknął posępnie strażnik, wciąż łypiąc na Athanasiusa ponuro. — Ogrzejcie się. Jest poniżej zera, grozi wam hipotermia. To skrajna głupota, morsować w takich warunkach…

     — Proszę się nie martwić. Jestem lekarzem i wiem, jak sobie radzić z takimi kłopotami. Ognisko — Athan wskazał za siebie, pokazując obsypane cienką warstwą śniegu kamienie tworzące duży krąg — wolno zapalić, prawda? To wyznaczone dla niego miejsce. Ma pan moje słowo, że ogrzejemy się i już nas tu nie ma.

     Strażnik wyraźnie mu nie ufał, lecz mimo to pomruczał coś pod nosem, zagroził, że będzie tu do nich zaglądał, po czym się oddalił. A Athan, dość paradoksalnie, pożałował, że facet tak szybko zniknął. To oznaczało, że znowu został sam na sam z Arią, co wprawiało go w tragiczne poczucie winy…

     I w gniew. Gniew, który w nim płonął, pożerając swą śmiertelną pożogą kolejne bariery i blokady, jakie w sobie zbudował.

     — Ubierz się — mruknął, gdy już zbliżył się do brzegu jeziora. Niemal nie patrzył na Arię. Nie był w stanie. — Rozpalę ognisko. Musimy się rozgrzać.

     Na szczęście wampirzyca nie protestowała. Była zbyt inteligentna, by nie dostrzec, że to, co udało im się dziś zbudować, momentalnie prysło. Athanasius, zbierając swoje rzeczy, myślał ponuro, że tego dnia oboje podjęli decyzję, która mogła ich albo na dobre ze sobą połączyć, albo boleśnie i definitywnie rozłączyć. Trudno mu było uwierzyć, że nagłe pojawienie się strażnika nie było znakiem od bóstw, że to, co robili, było bardzo złe.

     Athan to wiedział. I to aż za dobrze.

     Z trudem tłumił gniew na myśl, że tak łatwo dał się poddać tym niskim żądzom. Wściekał się na siebie, że na nic była jego obsesyjna kontrola, gdy tak naprawdę starczyło tylko kilka wspólnych chwil. Jednak najbardziej rozsierdzało, martwiło i bolało go to, że tym zbliżeniem dał jej nadzieję. W jasny sposób przekazał Arii, że wcale nie był tak zimny, obojętny i niechętny, na jakiego się kreował, zwłaszcza przy niej. Z pewnością zrozumiała, że była jedynym kluczem do jego wnętrza i że gdy tylko się postara, może robić z nim co zechce.

     Właśnie tego się tak strasznie bał, także te niemal sto lat temu, gdy mieszkali razem. Panicznie się bał, że przejmie nad nim władzę, zupełnie go wyzwalając.

     Problem w tym, że Athanasius   n i e   m ó g ł   być wolny. Drżał na samą myśl o tym.

     Kolejne minuty mijały im w nieznośnej ciszy. Gdy ognisko zaczęło strzelać w górę swymi jasnymi płomieniami, a nad ich głowami powoli zapadała noc, zasiedli wokół kamiennego kręgu, w milczeniu spoglądając w ogień. Nawet nie drgnął, gdy Aria delikatnie ułożyła swoją głowę na jego ramieniu. Nie odrzucił jej ani nie skarcił, ale nie objął jej też ani się nie odezwał. Zamiast tego spoglądał gdzieś w dal, skupiając się na wysypanym gwiazdami sklepieniu. Wtem przypomniała mu się historyjka, którą zasłyszał dawno temu, jakoby gwiazdy spadały tylko wtedy, gdy zdołały spełnić czyjeś życzenie. Athan pomyślał smutno, że choć jego marzenie siedziało tuż obok niego, żadna z jego gwiazd nigdy nie upadnie.

     Niepewni i milczący, wpatrywali się w gwiazdy, czego nie przerywał żaden dźwięk poza trzaskającym ogniem i pohukiwaniem sów. Nawet strażnik, mimo swoich zapowiedzi, nie pojawił się już ani razu. Z niemałą ulgą, choć wciąż krążącym między nimi stresem, przyjęli kolejne opowieści Arii o jej podróżach. Udając, że są tylko dobrymi przyjaciółmi, którzy dawno się nie widzieli, wymieniali się swoimi historiami, próbując w ten sposób naiwnie nadrobić swoją nieobecność. Dopiero gdy ognisko zaczęło dogasać, przenieśli się na ławeczkę postawioną na ganku, aby wciąż nie spuszczać z oczu gwiazd odbijanych na powierzchni pociemniałego stawu.

 

     Obudził go wibrujący w kieszeni telefon. Drgnął delikatnie i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zasnęli. Zerkając delikatnie w bok zauważył, że Aria oparła głowę na jego ramieniu. Nie chcąc jej obudzić, najostrożniej jak tylko potrafił, oparł ją o ścianę domku, a sam wstał i odszedł na bezpieczną odległość, by móc odebrać telefon.

     Widząc nazwę kontaktu, przeląkł się, rozumiejąc, że to nie będzie miła rozmowa.

     — Słucham — odezwał się zmęczonym, zachrypniętym głosem.

     — Athan? Możesz mi powiedzieć, co ty, do kurwy, wyprawiasz?!

     Wampir przymknął powieki. Nie był gotowy na tak szybką konfrontację z Ishmaelem. Tymczasem jego przyjaciel nie był zły. On był wściekły.

     — Szybko działa, skurwysyn — mruknął Athan bardziej do siebie, niż do Ishmaela. — Miałem zamiar dzisiaj zajechać do domu — zaczął nieco głośniej — i ci to wyjaśnić…

     — Co wyjaśnić?! — przerwał mu wzburzony. — Że podstawiasz nam kreta?! Wepchnąłeś go do zarządu! Czyś ty oszalał?!

     Nie odpowiedział od razu. Sam doskonale wiedział, że decyzja, którą podjął w sprawie The Drawson Company, była nie tylko ryzykowna, ale wręcz głupia. Co więcej, Athan nie miał nawet czasu przygotować jakiegokolwiek wytłumaczenia, które mogłoby choć w małym stopniu usatysfakcjonować Ishmaela.

     — Jakoś to załatwię — obiecał, nie mając pojęcia, czy kiedykolwiek się z tej przysięgi wywiąże. — Musiałem to zrobić. Zrozum, tu chodzi o Elijaha… Jakiś skurwiel go zamordował, a wszyscy wszystkim wmawiają, że to samobójstwo!

     Milczenie po drugiej stronie słuchawki nieco go uspokoiło. Wiedział, że Drawsonowi ten układ bardzo się nie podobał, lecz jednocześnie miał świadomość, że jego przyjaciel miał łeb na karku. A z pewnością jedną z jego największych zalet była wyrozumiałość.

     — Wpadnę do ciebie dzisiaj — odezwał się, korzystając z tej przychylnej dla niego ciszy — i wszystko ci na spokojnie wytłumaczę. W porządku?

     — No okej — mruknął niechętnie Ishmael. — Na razie.

     Nie zdążył odpowiedzieć, gdy przyjaciel się rozłączył. Westchnąwszy ciężko, wpatrywał się ponuro w staw, zastanawiając się, jak to możliwe, że tak nagle na jego głowę spadło aż tyle problemów. Sytuacji nie poprawiło poczucie, że ktoś go obserwował. Odwracając głowę, z trudem utrzymał spojrzenie Arii, która bacznie się w niego wpatrywała.

     — Pytałaś mnie, czy będziesz kiedyś miała okazję poznać Ishmaela — mruknął. — No to poznasz go dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^