ROZDZIAŁ 19

 ATHANASIUS

     Układał sobie w głowie to, co powinien powiedzieć Marisie, gdy już wyjdzie z gabinetu. Wciąż był w ciężkim szoku po odczytaniu testamentu i o ile przekazanie mu drogocennych zapisków i bezcennego fletu dogłębnie go wzruszało, tak ostatnia prośba zupełnie zwaliła go z nóg. Był nią jednocześnie zaskoczony i niezaskoczony. Wszystko przez to, że Elijah niejednokrotnie wspominał mu, że w razie czego liczy na jego pomoc w opiece nad Marisą. Nawet gdyby ten zapisek nie znalazł się oficjalnie w testamencie, Athanasius sam z siebie zaglądałby do przyjaciółki najczęściej, jak to tylko możliwe, czując się za nią odpowiedzialny. A jednak Elijah postanowił to zapisać, dając tym samym do zrozumienia, jak bardzo było to dla niego ważne.

     Niespodziewanie poczuł, jak delikatny stres przebiega dreszczem po całym jego ciele. Miał nadzieję, że podoła, nie zawiedzie Marisy i zdoła zrealizować ostatnią prośbę swojego zmarłego przyjaciela. Ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność, której w pewnym sensie nie przewidział. Wszak zamierzał jak najszybciej odnaleźć mordercę Elijaha — w oczywisty sposób nie wierząc w teorię o samobójstwie — a tak długi wyjazd kłócił się z opieką nad Marisą. Ten konflikt bardzo go niepokoił i będzie musiał zastanowić się nad najlepszym wyjściem.

     Odkaszlnął nagle, czując nieprzyjemny ścisk w okolicy żeber. Cały czas tkwiły tam cztery kule, które należało możliwie szybko usunąć. Jednak to musiało poczekać i to chociaż ze dwa dni — Athanasius nie śmiał zostawić Marisy w tak trudnym czasie tylko po to, by wyskoczyć na krótką operację. Kule go nie zabiją i chociaż będą mu mocno przeszkadzać, zwłaszcza przy oddychaniu i wykonywania gwałtownych ruchów, jakoś to przecierpi.

     Gdy otworzyły się drzwi gabinetu, Athan wyprostował się, czekając na wyjście Marisy. Jednak z pomieszczenia wyszła tylko Aria, ostrożnie zamykając za sobą wrota. Jak zwykle na jej widok, wampirem coś w środku szarpnęło: zupełnie jakby jego od dawna martwe serce nagle odżyło, wystraszone na widok tej, która wzbudzała w nim tyle intensywnych emocji. Jak zawsze zachował spokój, lecz to opanowanie sprawiało mu więcej wysiłku niż zwykle.

     Chciał zapytać o Marisę, lecz Aria go ubiegła, wyjaśniając, że muszą załatwić ostatnią sprawę Elijaha. Z tymi słowami zaświeciła mu przed oczami karteczką, na którym było zapisane dobrze znane mu nazwisko. Jego przyjaciel często współpracował z Nelsonem, więc Athanasius domyślał się, że chodziło o odbiór jakiegoś towaru, który przypłynął statkiem.

     Aria zaskoczyła go raz jeszcze, gdy zaczęła wypluwać z siebie słowa z prędkością karabinu. I choć ani myślał się wycofywać, Vasco natychmiast zastrzegła, że sama próbowała wybić Marisie ten pomysł z głowy. To jedno musiał jej przyznać: z tak prostym zadaniem Aria spokojnie by sobie poradziła w pojedynkę. Jednak Marisa pod tym jednym względem była bardzo podobna do swojego męża — nienawidziła sporów, a gdy jakikolwiek wyczuwała, natychmiast starała się go naprawić. Zresztą dzięki Elijahowi wiedziała, jak skomplikowane relacje łączyły Athana z Arią. Problem jednak leżał w tym, że Marisa nie była świadoma tego, co zaszło między nimi zeszłej nocy. A to komplikowało sprawy jeszcze bardziej.

     Tak czy inaczej, nie zdziwił się, że wdowa wysłała ich oboje na tę wyprawę. Zapewne zakładała, że gdy wrócą, znowu będą najlepszymi przyjaciółmi, choć sam nie widział na to większych szans.

     — Rozumiem — odparł spokojnie, nie rzekłszy ani jednego słowa więcej.

     Ani myślał kłócić się z Arią, która wyraźnie nie była w nastroju. Zapewne on sam się do tego przyczynił poprzedniej nocy, wzruszenie związane z testamentem też odgrywało w tym swoją rolę. Ale wydawało mu się, że istniało coś jeszcze. Martwiła go wizja jakiejś tajemnicy, która przysparzała jej kłopotu. Jeszcze bardziej martwił go fakt, że nie będzie umiał wydobyć z niej tej tajemnicy.

     Gdy wyszli w ciszy na zewnątrz, Athanasius automatycznie podszedł do swojego samochodu. Na szczęście Aria podążyła za nim, nie wszczynając kłótni o to, kto będzie prowadził. Nieco go to zaskoczyło i raz jeszcze zaniepokoiło — albo była na niego aż tak zła, co było zresztą bardzo prawdopodobne, albo aż tak zatonęła w swoich ponurych myślach. Żadna z opcji go nie pocieszała, ale nie śmiał się choćby odezwać.

     Do miejsca spotkania mieli około pół godziny i nie miał pojęcia, jak oboje przetrwają tę podróż, pogrążeni w niezręcznej ciszy. Męczeńsko westchnął w duchu, gdy zobaczył kątem oka, jak Aria zapięła pas, po czym smętnie oparła się łokciem o krawędź okna, wpatrując się ponuro w obraz za szybą. Jej cierpienie przeszywało go na wskroś, potęgując jego własny ból. Nagle uderzyła w niego myśl, że traktując ją jak niewiernego, rozczarowującego ucznia przysparzał jej zbyt wiele cierpienia. Wczoraj straciła kogoś, kogo kochała jak ojca, a on, zamiast wspierać ją w tej żałobie, na każdym kroku uzmysławiał jej, jak bardzo był nią rozczarowany.

     W pewnym sensie wczoraj utraciła dwie najbliższe jej osoby. Elijaha oraz właśnie jego.

     Niespodziewanie zapragnął ją przeprosić. Za to, jak ją traktował od pierwszego spotkania wczoraj. Za wszystkie krzywdzące słowa i gesty. Za chłód i obojętność, ale przede wszystkim za to, co wydarzyło się wczorajszej nocy. To on zawinił na każdym polu i to on winien prosić Arię o wybaczenie, choć wiedział, że takiego nie uzyska. Jednak to nie miało żadnego znaczenia. Wiedział bowiem, jak wiele dla niej znaczyłyby te przeprosiny. I choć w zasadzie nie zmieniłoby to nic, w pewnym sensie zmieniłoby wszystko.

     Zaśmiał się ponuro w duchu, gdy zupełnie nagle przypomniał sobie pierwsze spotkanie Elijaha i Arii, kilka tygodni po jej przemienieniu. Cavendish wrócił po dłuższej wyprawie do Londynu, wobec czego dwaj przyjaciele postanowili się spotkać i nadrobić wszelkie zaległości. Przy okazji przedstawił mu swoją nową Stworzoną, w co Elijah wprost nie mógł uwierzyć. Z kolei Athanasius nie mógł uwierzyć w to, że kiedyś Aria była dla niego jedynie dzieckiem, które miał wychować na nowo, a potem wypuścić z gniazda bez choćby mrugnięcia okiem. Gdzieś z tyłu głowy zawsze miał poczucie, że być może gdy Aria już odejdzie, czasami za nią zatęskni. Lecz tylko czasami. Rzadko. I delikatnie.

     Ale nie aż tak…

 

     — Ładniutka — przyznał z zadowoleniem Elijah, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym przed momentem zniknęła Aria. Jego przyjaciel, jak zawsze pogodny i roześmiany, spoglądał na Athana znacząco, uśmiechając się przy tym złośliwie.

     — W istocie — przyznał uprzejmie, wskazując ręką, aby ruszyli w stronę gabinetu. Zwykle to właśnie tam ze sobą rozmawiali, bez względu na to, czy była to wesoła popijawa, czy rozwiązywanie pilniejszych kwestii.

     Idąc w stronę pomieszczenia, Elijah cały czas łypał na przyjaciela, jak zawsze na własną rękę próbując go rozgryźć. Pod tym względem różnili się jak ogień i woda — Cavendish sprawiał wrażenie otwartej księgi i robił to całkowicie świadomie, wychodząc z założenia, że każdy zasługuje na pomoc i drugą szansę. Elijah uwielbiał wówczas wykorzystywać swoje dobra i wpływy, aby pomagać potrzebującym i traktował to wręcz jak rozrywkę. Tismaneanu z kolei był skłócony nawet — a może zwłaszcza — ze swoimi własnymi emocjami, dlatego, aby nie sprawiały mu żadnych kłopotów, pogrzebał je w sobie głęboko, nie rozstając się ze swoim ulubionym, przyszytym wręcz zobojętnieniem.

     Gdy weszli do ogromnego, owalnego pokoju, pierwszym, co rzucało się w oczy, były książki. Wysokie półki całe były zapełnione najróżniejszymi tomami, a gdzieniegdzie stały kolorowe skrzynie, w których zostały umieszczone drogocenne, nierzadko wręcz zabytkowe notatki. Wyjątkowo duże biurko wykonane z ciemnego drewna stało niemal na środku pomieszczenia; zachodzące słońce oświetlało je swymi pomarańczowymi promieniami wpadającymi przez olbrzymie, owalnie zakończone okno, które znajdowało się dokładnie naprzeciwko wejścia.

     Mimo to żaden z nich nie zasiadł przy biurku. Zamiast tego skierowali się na prawo, gdzie stały dwa fotele i niski stolik zastawiony ich ulubionym alkoholem. Radzi z spotkania po tak długiej rozłące, rozsiedli się wygodnie, sięgając po kieliszki.

     — Skąd ją wytrzasnąłeś? — spytał Elijah z wyraźnym zainteresowaniem.

     — Ze szpitala, a skąd — odparł tonem wskazującym na to, że to dość oczywista odpowiedź. — Umierała na gruźlicę.

     — To czemu jej po prostu nie wypiłeś? — dopytywał Cavendish, a sądząc po rosnącym złośliwym uśmieszku, to pytanie miało jakieś drugie dno. — Z tego co mi wiadomo, wielki Athanasuis Tismaneanu jest samowystarczalny! Przyjaciele, żona, dzieci — to ponad jego nieczułe jestestwo.

     Athan uśmiechnął się z rozbawieniem.

     — Ranisz mnie, przyjacielu. Sugerujesz, że jesteś mi niepotrzebny?

     — Sugeruję, że Aria jest ci niepotrzebna.

     Nie odpowiedział od razu. Potrząsając delikatnie kieliszkiem, spoglądał chwilę na whisky, zanim upił łyk.

     — To uroczy dzieciak — wyznał w końcu. — Wiesz — zaczął, mimowolnie się uśmiechając — co mi powiedziała tuż przed tym, jak ją zabrałem? Spytała, czy nie mam czasem jakiegoś życia w kieszeni, bo akurat umiera i by się jej jakieś przydało.

     Zaśmiał się cicho, co zaskoczyło nawet jego samego. A jednak jakimś cudem bardzo go rozczulała ta jedna mała scenka.

     — Od razu wtedy pomyślałem: otóż mam jedno w kieszeni. Natychmiast zdecydowałem, że ją przemienię. Ale była to decyzja dość lekkomyślna — wyznał po chwili przerwy — bo, tak jak zauważyłeś, to dziecko nie jest mi potrzebne do niczego. Wyszkolę ją, pomogę się odnaleźć w tej wampirze rzeczywistości, a potem odeślę, by sama sobie radziła. Przecież wiecznie ze mną siedzieć nie będzie.

     Elijah westchnął, kiwając z niedowierzaniem głową. I choć minę nadal miał rozbawioną, zabłysnęło w jego oczach coś na podobieństwo rozczarowania.

     — Chcesz ją tutaj traktować jak żołnierza, którego trzeba wyszkolić i wysłać w świat? — spytał, a Athan momentalnie wyczuł, że przyjacielowi się ta wizja bardzo mocno nie podobała. — Nie pomyślałeś ani przez chwilę, by spróbować ją poznać i potraktować jak kogoś bliskiego?

     Athan wywrócił oczami. Bardzo lubił w Elijahu to jego silne przywiązanie do rodziny, ale lubił to też narzucać innym. Jemu zwłaszcza.

     — Tego nie powiedziałem — mruknął, wzruszając obojętnie ramionami. — Nie odeślę jej przecież od razu. Nim się wszystkiego nauczy, minie wiele lat. Może przez ten czas rzeczywiście się zaprzyjaźnimy i…

     — CHRYSTE!

     Elijah opadł ciężko na oparcie, gwałtownie odchylając głowę do tyłu. Cała ta scenka miała okazywać, jak bardzo Cavendish nie dowierzał w te brednie, których właśnie musiał słuchać.

     — Zachowujesz się jakbyś miał trzynaście lat i nie bardzo rozumiał, na czym polega prawdziwa relacja damsko-męska — wyjaśnił, po chwili wybuchając głośnym śmiechem. I nim Athan otworzył usta, by złożyć wyjaśnienia, Elijah zaraz mu przerwał. — Nie wiem, co za tym stoi: to, że zawsze byłeś taki zgorzkniały i wycofany, czy to, że jesteś lekarzem i każdego traktujesz jak pacjenta. Na tę Arię patrzysz jak na dziecko. A to nie jest dziecko, Athanasiusie. To piękna, młoda, ponętna kobieta. To…

     — Zaraz, zaraz! — przerwał mu gniewnie Athan. — Jeśli sugerujesz, że przemieniłem ją tylko po to, by mi grzała łoże, to…

     — Skądże — odparł błyskawicznie Elijah. — Nigdy bym cię nie podejrzewał o tak niskie potrzeby. Ty zawsze byłeś ponad to, Athan. I w tym cały twój problem. Nie sugeruję ci, że zamieniłeś ją, bo dostrzegłeś w niej ewentualną kochankę. Sugeruję, że teraz, skoro razem mieszkacie, mógłbyś tak na nią spojrzeć. Bo ja cię szczerze nie rozumiem, nie potrafiłbym i przede wszystkim nie chciałbym postawić się w twojej sytuacji. Nie rozumiem, jak to jest nie chcieć mieć nikogo bliskiego. Nie wyobrażam sobie żyć przez kolejne dziesiątki i setki lat, nie mając u boku Marisy. Tobie ta samotność przychodzi z największą łatwością; wygląda na to, że dobrowolnie ją wybierasz. Ale, do cholery, czemu? To bez sensu — wyznał bez ogródek. — Pierwszy raz od dawna nie jesteś sam. Masz przy sobie przepiękną kobietę. Wykorzystaj to tak, jak wykorzystać to powinien każdy mężczyzna. Kto wie, może ta Aria stanie się dla ciebie kimś więcej niż tylko żołnierzykiem do wyszkolenia.

 

     Za każdym razem to wspomnienie bolało tak samo. I za każdym razem Athan, wybudzony z tej podroży do przeszłości, myślał sobie, że chciałby znowu myśleć o Arii tak beznamiętnie. Chciałby, by nie była dla niego nikim ważnym. Chciałby, by jego chłodny dystans skierowany w jej stronę nie był usilnym, bolesnym udawaniem.

     Z trudem skupiał się na drodze, choć wiedział, że rozkojarzenie mogło ich drogo kosztować. I choć coraz poważniej myślał o przeprosinach, jasnym było, że nie zrobi tego w aucie — wyglądałoby to zbyt lekceważąco. Później, pomyślał ze stresem i ulgą jednocześnie. Później, jak to wszystko już się skończy.

     — Widziałem, że zapoznałaś się z Antonym. Zdaje mi się, że wasza rozmowa nie przypadła ci do gustu.

     Nie mógł już dłużej znieść tej ciężkiej jak ołów ciszy. Wolał zaryzykować, choć miał świadomość, że Aria mogła go zignorować lub wręcz zaatakować.

     — Miałaś co do niego rację — kontynuował spokojnym tonem. — Gdy po odczytaniu testamentu zostałaś z Marisą, postanowiłem sobie z nim jeszcze raz porozmawiać. Zapewne zauważyłaś, że nasz nowy przyjaciel nie wyglądał na zachwyconego po odczytaniu ostatniej woli. Jak gdyby flota i dom mu nie odpowiadały. Z naszej późniejszej rozmowy wynikało, że nie jest świadom wartości tych statków. Kto normalny by się naburmuszył, że został właścicielem floty wartej dziesiątki milionów? Gdy mu to wyjaśniłem, oczy mu rozbłysły. To dzieciak łasy na cudze pieniądze. I właśnie dlatego coś mi tu nie pasuje. Czy Elijah tego nie dostrzegał? Dlaczego tak bardzo mu zaufał? Bo we mnie nie wzbudził ani grama ufności.

     Zdawał sobie sprawę, że ta mowa była zbyt swobodna jak na to, co razem niedawno przeszli. Sprawiało to nawet wrażenie, jak gdyby Athanasius nie przejmował się tym, jak bardzo ją niedawno skrzywdził. Pozory myliły, a on sam niemal trząsł się w środku na myśl o tym, jak bardzo się poróżnili — nie tylko na przestrzeni całego wieku, ale nawet w ciągu jednego, ostatniego dnia. Nie chciał tego, naprawdę tego nie chciał, lecz jednocześnie nie potrafił jej opowiedzieć o swoich uczuciach i emocjach.

     Nigdy nie potrafił tego zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^