ATHANASIUS
Układał sobie w
głowie to, co powinien powiedzieć Marisie, gdy już wyjdzie z gabinetu. Wciąż
był w ciężkim szoku po odczytaniu testamentu i o ile przekazanie mu
drogocennych zapisków i bezcennego fletu dogłębnie go wzruszało, tak ostatnia
prośba zupełnie zwaliła go z nóg. Był nią jednocześnie zaskoczony i
niezaskoczony. Wszystko przez to, że Elijah niejednokrotnie wspominał mu, że w
razie czego liczy na jego pomoc w opiece nad Marisą. Nawet gdyby ten zapisek
nie znalazł się oficjalnie w testamencie, Athanasius sam z siebie zaglądałby do
przyjaciółki najczęściej, jak to tylko możliwe, czując się za nią
odpowiedzialny. A jednak Elijah postanowił to zapisać, dając tym samym do
zrozumienia, jak bardzo było to dla niego ważne.
Niespodziewanie
poczuł, jak delikatny stres przebiega dreszczem po całym jego ciele. Miał
nadzieję, że podoła, nie zawiedzie Marisy i zdoła zrealizować ostatnią prośbę
swojego zmarłego przyjaciela. Ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność, której w
pewnym sensie nie przewidział. Wszak zamierzał jak najszybciej odnaleźć
mordercę Elijaha — w oczywisty sposób nie wierząc w teorię o samobójstwie — a
tak długi wyjazd kłócił się z opieką nad Marisą. Ten konflikt bardzo go
niepokoił i będzie musiał zastanowić się nad najlepszym wyjściem.
Odkaszlnął nagle,
czując nieprzyjemny ścisk w okolicy żeber. Cały czas tkwiły tam cztery kule,
które należało możliwie szybko usunąć. Jednak to musiało poczekać i to chociaż
ze dwa dni — Athanasius nie śmiał zostawić Marisy w tak trudnym czasie tylko po
to, by wyskoczyć na krótką operację. Kule go nie zabiją i chociaż będą mu mocno
przeszkadzać, zwłaszcza przy oddychaniu i wykonywania gwałtownych ruchów, jakoś
to przecierpi.
Gdy otworzyły się
drzwi gabinetu, Athan wyprostował się, czekając na wyjście Marisy. Jednak z
pomieszczenia wyszła tylko Aria, ostrożnie zamykając za sobą wrota. Jak zwykle
na jej widok, wampirem coś w środku szarpnęło: zupełnie jakby jego od dawna
martwe serce nagle odżyło, wystraszone na widok tej, która wzbudzała w nim tyle
intensywnych emocji. Jak zawsze zachował spokój, lecz to opanowanie sprawiało
mu więcej wysiłku niż zwykle.
Chciał zapytać o
Marisę, lecz Aria go ubiegła, wyjaśniając, że muszą załatwić ostatnią sprawę
Elijaha. Z tymi słowami zaświeciła mu przed oczami karteczką, na którym było
zapisane dobrze znane mu nazwisko. Jego przyjaciel często współpracował z
Nelsonem, więc Athanasius domyślał się, że chodziło o odbiór jakiegoś towaru,
który przypłynął statkiem.
Aria zaskoczyła
go raz jeszcze, gdy zaczęła wypluwać z siebie słowa z prędkością karabinu. I
choć ani myślał się wycofywać, Vasco natychmiast zastrzegła, że sama próbowała
wybić Marisie ten pomysł z głowy. To jedno musiał jej przyznać: z tak prostym
zadaniem Aria spokojnie by sobie poradziła w pojedynkę. Jednak Marisa pod tym jednym
względem była bardzo podobna do swojego męża — nienawidziła sporów, a gdy
jakikolwiek wyczuwała, natychmiast starała się go naprawić. Zresztą dzięki
Elijahowi wiedziała, jak skomplikowane relacje łączyły Athana z Arią. Problem
jednak leżał w tym, że Marisa nie była świadoma tego, co zaszło między nimi
zeszłej nocy. A to komplikowało sprawy jeszcze bardziej.
Tak czy inaczej,
nie zdziwił się, że wdowa wysłała ich oboje na tę wyprawę. Zapewne zakładała,
że gdy wrócą, znowu będą najlepszymi przyjaciółmi, choć sam nie widział na to
większych szans.
— Rozumiem —
odparł spokojnie, nie rzekłszy ani jednego słowa więcej.
Ani myślał kłócić
się z Arią, która wyraźnie nie była w nastroju. Zapewne on sam się do tego
przyczynił poprzedniej nocy, wzruszenie związane z testamentem też odgrywało w
tym swoją rolę. Ale wydawało mu się, że istniało coś jeszcze. Martwiła go wizja
jakiejś tajemnicy, która przysparzała jej kłopotu. Jeszcze bardziej martwił go
fakt, że nie będzie umiał wydobyć z niej tej tajemnicy.
Gdy wyszli w
ciszy na zewnątrz, Athanasius automatycznie podszedł do swojego samochodu. Na
szczęście Aria podążyła za nim, nie wszczynając kłótni o to, kto będzie
prowadził. Nieco go to zaskoczyło i raz jeszcze zaniepokoiło — albo była na
niego aż tak zła, co było zresztą bardzo prawdopodobne, albo aż tak zatonęła w
swoich ponurych myślach. Żadna z opcji go nie pocieszała, ale nie śmiał się
choćby odezwać.
Do miejsca
spotkania mieli około pół godziny i nie miał pojęcia, jak oboje przetrwają tę
podróż, pogrążeni w niezręcznej ciszy. Męczeńsko westchnął w duchu, gdy
zobaczył kątem oka, jak Aria zapięła pas, po czym smętnie oparła się łokciem o
krawędź okna, wpatrując się ponuro w obraz za szybą. Jej cierpienie przeszywało
go na wskroś, potęgując jego własny ból. Nagle uderzyła w niego myśl, że
traktując ją jak niewiernego, rozczarowującego ucznia przysparzał jej zbyt
wiele cierpienia. Wczoraj straciła kogoś, kogo kochała jak ojca, a on, zamiast
wspierać ją w tej żałobie, na każdym kroku uzmysławiał jej, jak bardzo był nią
rozczarowany.
W pewnym sensie
wczoraj utraciła dwie najbliższe jej osoby. Elijaha oraz właśnie jego.
Niespodziewanie
zapragnął ją przeprosić. Za to, jak ją traktował od pierwszego spotkania
wczoraj. Za wszystkie krzywdzące słowa i gesty. Za chłód i obojętność, ale
przede wszystkim za to, co wydarzyło się wczorajszej nocy. To on zawinił na
każdym polu i to on winien prosić Arię o wybaczenie, choć wiedział, że takiego
nie uzyska. Jednak to nie miało żadnego znaczenia. Wiedział bowiem, jak wiele
dla niej znaczyłyby te przeprosiny. I choć w zasadzie nie zmieniłoby to nic, w
pewnym sensie zmieniłoby wszystko.
Zaśmiał się
ponuro w duchu, gdy zupełnie nagle przypomniał sobie pierwsze spotkanie Elijaha
i Arii, kilka tygodni po jej przemienieniu. Cavendish wrócił po dłuższej
wyprawie do Londynu, wobec czego dwaj przyjaciele postanowili się spotkać i
nadrobić wszelkie zaległości. Przy okazji przedstawił mu swoją nową Stworzoną,
w co Elijah wprost nie mógł uwierzyć. Z kolei Athanasius nie mógł uwierzyć w
to, że kiedyś Aria była dla niego jedynie dzieckiem, które miał wychować na
nowo, a potem wypuścić z gniazda bez choćby mrugnięcia okiem. Gdzieś z tyłu
głowy zawsze miał poczucie, że być może gdy Aria już odejdzie, czasami za nią
zatęskni. Lecz tylko czasami. Rzadko. I delikatnie.
Ale nie aż tak…
— Ładniutka —
przyznał z zadowoleniem Elijah, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym przed
momentem zniknęła Aria. Jego przyjaciel, jak zawsze pogodny i roześmiany,
spoglądał na Athana znacząco, uśmiechając się przy tym złośliwie.
— W istocie —
przyznał uprzejmie, wskazując ręką, aby ruszyli w stronę gabinetu. Zwykle to
właśnie tam ze sobą rozmawiali, bez względu na to, czy była to wesoła popijawa,
czy rozwiązywanie pilniejszych kwestii.
Idąc w stronę
pomieszczenia, Elijah cały czas łypał na przyjaciela, jak zawsze na własną rękę
próbując go rozgryźć. Pod tym względem różnili się jak ogień i woda — Cavendish
sprawiał wrażenie otwartej księgi i robił to całkowicie świadomie, wychodząc z
założenia, że każdy zasługuje na pomoc i drugą szansę. Elijah uwielbiał wówczas
wykorzystywać swoje dobra i wpływy, aby pomagać potrzebującym i traktował to
wręcz jak rozrywkę. Tismaneanu z kolei był skłócony nawet — a może zwłaszcza —
ze swoimi własnymi emocjami, dlatego, aby nie sprawiały mu żadnych kłopotów,
pogrzebał je w sobie głęboko, nie rozstając się ze swoim ulubionym, przyszytym
wręcz zobojętnieniem.
Gdy weszli do
ogromnego, owalnego pokoju, pierwszym, co rzucało się w oczy, były książki.
Wysokie półki całe były zapełnione najróżniejszymi tomami, a gdzieniegdzie
stały kolorowe skrzynie, w których zostały umieszczone drogocenne, nierzadko
wręcz zabytkowe notatki. Wyjątkowo duże biurko wykonane z ciemnego drewna stało
niemal na środku pomieszczenia; zachodzące słońce oświetlało je swymi
pomarańczowymi promieniami wpadającymi przez olbrzymie, owalnie zakończone
okno, które znajdowało się dokładnie naprzeciwko wejścia.
Mimo to żaden
z nich nie zasiadł przy biurku. Zamiast tego skierowali się na prawo, gdzie
stały dwa fotele i niski stolik zastawiony ich ulubionym alkoholem. Radzi z
spotkania po tak długiej rozłące, rozsiedli się wygodnie, sięgając po
kieliszki.
— Skąd ją
wytrzasnąłeś? — spytał Elijah z wyraźnym zainteresowaniem.
— Ze szpitala,
a skąd — odparł tonem wskazującym na to, że to dość oczywista odpowiedź. —
Umierała na gruźlicę.
— To czemu jej
po prostu nie wypiłeś? — dopytywał Cavendish, a sądząc po rosnącym złośliwym
uśmieszku, to pytanie miało jakieś drugie dno. — Z tego co mi wiadomo, wielki
Athanasuis Tismaneanu jest samowystarczalny! Przyjaciele, żona, dzieci — to
ponad jego nieczułe jestestwo.
Athan
uśmiechnął się z rozbawieniem.
— Ranisz mnie,
przyjacielu. Sugerujesz, że jesteś mi niepotrzebny?
— Sugeruję, że
Aria jest ci niepotrzebna.
Nie
odpowiedział od razu. Potrząsając delikatnie kieliszkiem, spoglądał chwilę na
whisky, zanim upił łyk.
— To uroczy
dzieciak — wyznał w końcu. — Wiesz — zaczął, mimowolnie się uśmiechając — co mi
powiedziała tuż przed tym, jak ją zabrałem? Spytała, czy nie mam czasem
jakiegoś życia w kieszeni, bo akurat umiera i by się jej jakieś przydało.
Zaśmiał się
cicho, co zaskoczyło nawet jego samego. A jednak jakimś cudem bardzo go
rozczulała ta jedna mała scenka.
— Od razu
wtedy pomyślałem: otóż mam jedno w kieszeni. Natychmiast zdecydowałem, że ją
przemienię. Ale była to decyzja dość lekkomyślna — wyznał po chwili przerwy —
bo, tak jak zauważyłeś, to dziecko nie jest mi potrzebne do niczego. Wyszkolę
ją, pomogę się odnaleźć w tej wampirze rzeczywistości, a potem odeślę, by sama
sobie radziła. Przecież wiecznie ze mną siedzieć nie będzie.
Elijah
westchnął, kiwając z niedowierzaniem głową. I choć minę nadal miał rozbawioną,
zabłysnęło w jego oczach coś na podobieństwo rozczarowania.
— Chcesz ją
tutaj traktować jak żołnierza, którego trzeba wyszkolić i wysłać w świat? —
spytał, a Athan momentalnie wyczuł, że przyjacielowi się ta wizja bardzo mocno
nie podobała. — Nie pomyślałeś ani przez chwilę, by spróbować ją poznać i
potraktować jak kogoś bliskiego?
Athan wywrócił
oczami. Bardzo lubił w Elijahu to jego silne przywiązanie do rodziny, ale lubił
to też narzucać innym. Jemu zwłaszcza.
— Tego nie
powiedziałem — mruknął, wzruszając obojętnie ramionami. — Nie odeślę jej przecież
od razu. Nim się wszystkiego nauczy, minie wiele lat. Może przez ten czas
rzeczywiście się zaprzyjaźnimy i…
— CHRYSTE!
Elijah opadł
ciężko na oparcie, gwałtownie odchylając głowę do tyłu. Cała ta scenka miała
okazywać, jak bardzo Cavendish nie dowierzał w te brednie, których właśnie
musiał słuchać.
— Zachowujesz
się jakbyś miał trzynaście lat i nie bardzo rozumiał, na czym polega prawdziwa
relacja damsko-męska — wyjaśnił, po chwili wybuchając głośnym śmiechem. I nim
Athan otworzył usta, by złożyć wyjaśnienia, Elijah zaraz mu przerwał. — Nie
wiem, co za tym stoi: to, że zawsze byłeś taki zgorzkniały i wycofany, czy to,
że jesteś lekarzem i każdego traktujesz jak pacjenta. Na tę Arię patrzysz jak
na dziecko. A to nie jest dziecko, Athanasiusie. To piękna, młoda, ponętna
kobieta. To…
— Zaraz,
zaraz! — przerwał mu gniewnie Athan. — Jeśli sugerujesz, że przemieniłem ją
tylko po to, by mi grzała łoże, to…
— Skądże —
odparł błyskawicznie Elijah. — Nigdy bym cię nie podejrzewał o tak niskie
potrzeby. Ty zawsze byłeś ponad to, Athan. I w tym cały twój problem. Nie
sugeruję ci, że zamieniłeś ją, bo dostrzegłeś w niej ewentualną kochankę.
Sugeruję, że teraz, skoro razem mieszkacie, mógłbyś tak na nią spojrzeć.
Bo ja cię szczerze nie rozumiem, nie potrafiłbym i przede wszystkim nie
chciałbym postawić się w twojej sytuacji. Nie rozumiem, jak to jest nie chcieć
mieć nikogo bliskiego. Nie wyobrażam sobie żyć przez kolejne dziesiątki i setki
lat, nie mając u boku Marisy. Tobie ta samotność przychodzi z największą
łatwością; wygląda na to, że dobrowolnie ją wybierasz. Ale, do cholery, czemu?
To bez sensu — wyznał bez ogródek. — Pierwszy raz od dawna nie jesteś sam. Masz
przy sobie przepiękną kobietę. Wykorzystaj to tak, jak wykorzystać to powinien każdy
mężczyzna. Kto wie, może ta Aria stanie się dla ciebie kimś więcej niż tylko
żołnierzykiem do wyszkolenia.
Za każdym razem
to wspomnienie bolało tak samo. I za każdym razem Athan, wybudzony z tej
podroży do przeszłości, myślał sobie, że chciałby znowu myśleć o Arii tak
beznamiętnie. Chciałby, by nie była dla niego nikim ważnym. Chciałby, by jego
chłodny dystans skierowany w jej stronę nie był usilnym, bolesnym udawaniem.
Z trudem skupiał
się na drodze, choć wiedział, że rozkojarzenie mogło ich drogo kosztować. I
choć coraz poważniej myślał o przeprosinach, jasnym było, że nie zrobi tego w
aucie — wyglądałoby to zbyt lekceważąco. Później, pomyślał ze stresem i
ulgą jednocześnie. Później, jak to wszystko już się skończy.
— Widziałem, że
zapoznałaś się z Antonym. Zdaje mi się, że wasza rozmowa nie przypadła ci do
gustu.
Nie mógł już
dłużej znieść tej ciężkiej jak ołów ciszy. Wolał zaryzykować, choć miał
świadomość, że Aria mogła go zignorować lub wręcz zaatakować.
— Miałaś co do
niego rację — kontynuował spokojnym tonem. — Gdy po odczytaniu testamentu
zostałaś z Marisą, postanowiłem sobie z nim jeszcze raz porozmawiać. Zapewne
zauważyłaś, że nasz nowy przyjaciel nie wyglądał na zachwyconego po odczytaniu
ostatniej woli. Jak gdyby flota i dom mu nie odpowiadały. Z naszej późniejszej
rozmowy wynikało, że nie jest świadom wartości tych statków. Kto normalny by
się naburmuszył, że został właścicielem floty wartej dziesiątki milionów? Gdy
mu to wyjaśniłem, oczy mu rozbłysły. To dzieciak łasy na cudze pieniądze. I
właśnie dlatego coś mi tu nie pasuje. Czy Elijah tego nie dostrzegał? Dlaczego
tak bardzo mu zaufał? Bo we mnie nie wzbudził ani grama ufności.
Zdawał sobie
sprawę, że ta mowa była zbyt swobodna jak na to, co razem niedawno przeszli.
Sprawiało to nawet wrażenie, jak gdyby Athanasius nie przejmował się tym, jak
bardzo ją niedawno skrzywdził. Pozory myliły, a on sam niemal trząsł się w
środku na myśl o tym, jak bardzo się poróżnili — nie tylko na przestrzeni
całego wieku, ale nawet w ciągu jednego, ostatniego dnia. Nie chciał tego,
naprawdę tego nie chciał, lecz jednocześnie nie potrafił jej opowiedzieć o
swoich uczuciach i emocjach.
Nigdy nie
potrafił tego zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz