ATHANASIUS
— Jestem doprawdy
poruszona twoimi słowami.
Athanasius o mało co by się nie uśmiechnął. Powinien,
zwłaszcza że swoją przemową sprawił Arii wyraźną przyjemność. Mimo to nie mógł
się zdobyć na ten prosty gest. Wszystko przez różnicę w odbiorze tych słów: dla
Arii były słodkie, on jednak wciąż czuł ich gorycz na języku. Wbrew pozorom
cała ta mowa była utajonym, ubranym w ładną otoczkę zarzutem, lecz jednocześnie
nie mógł się powstrzymać od przyznania, że Aria rzeczywiście stała się silną,
upartą kobietą. Taką, jaką zawsze sam chciał ją uczynić, lecz własnymi
metodami. Jednak świetnie poradziła sobie bez niego — na tyle świetnie, że
zjadała go zawiść. To on chciał tego dokonać. To on chciał ukształtować jej
charakter, by już zawsze była mu za to wdzięczna. Chciał, by widziała w nim nie
tylko swojego Stwórcę, ale wręcz Boga; kogoś niezastąpionego, kogoś
niezbędnego. Kogoś, bez kogo nie umiałaby sobie poradzić. Podświadomie pragnął
trzymać ją na niewidzialnym łańcuchu, zazdrosny o cały świat. Chciał ją mieć
tylko dla siebie, zamknąć w klatce i pokazać, że na zewnątrz jest zimno, ponuro
i nieciekawie. Chciał, by z czasem dobrowolnie wybrała jego.
Zmuszona do
dobrowolnego wyboru. Zdawał sobie sprawę, że to bardzo w jego stylu.
Lecz nie dała się
zwieść. Odsłoniła szczelnie zasuwane przez niego zasłony i godzinami
obserwowała zza szyby wspaniały, kolorowy świat. Narastał w niej głód, którego
nie potrafiła poskromić i który wreszcie dał jej siłę na zerwanie łańcuchów. I
właśnie tej siły woli nie mógł jej wybaczyć.
Nic nie odpowiedział na jej cichy zachwyt.
Obawiał się, że nie zdoła powstrzymać gorzkich słów i zaraz zburzy tę ulotną,
miłą chwilę — pierwszą, jaka zapanowała między nimi od czasu dzisiejszego
spotkania. Wobec tego pozwalał Arii mówić. Słuchał o tym, że nie nadaje się na
nauczycielkę. Nie zgadzał się z tym, ale i tego nie wyraził. Słuchał też o jej
układzie ze śmiertelniczką i tym razem nie mógł się powstrzymać od rozbawionego
uśmiechu. I od komentarza.
— Całkiem sprytne
— przyznał szczerze. — Choć lekkomyślne — dodał, nadal się uśmiechając. —
Musisz mieć ogromne zaufanie do tej kobiety. Kuszenie luksusami jest skuteczne,
ponieważ w nas wszystkich drzemie większy lub mniejszy materialista. I tylko od
czasu do czasu trafiają się rzadkie elementy wyposażone w resztki sumienia. Oby
twoja śmiertelniczka nie znalazła w sobie takich pokładów i wciąż pozostawała
jedynie śliniącym się na błyskotki psem.
Ostatnie słowa
wypowiedział niemal gniewnie. Zmarszczył brwi, nieco zaskoczony, że tak łatwo
dał się ponieść emocjom, zwłaszcza z tak błahego powodu. Odetchnął delikatnie,
starając się zignorować tę dziwną reakcję.
— Aczkolwiek ta
znajomość rzeczywiście ma wiele zalet — odparł, chcąc zatrzeć swój uprzedni
mały wybuch. — Poza pożywieniem jest przy tobie ktoś, z kim możesz porozmawiać,
komu możesz się zwierzyć. Wolałbym cierpieć głód niż samotność. Każdy by wolał,
choć nie każdy potrafi się do tego przyznać. Bycie wrażliwym na samotność jest
w tych czasach zupełnie nieatrakcyjne — dodał, z pogardą wypluwając ostatnie
słowa.
Czuł, że gdyby ta
wieczerza trwała choć odrobinę dłużej, wstałby z hukiem, wysyczałby
niegrzeczne, lekceważące przeprosiny i wyszedłby niemal biegiem. Pozostawiłby
za sobą niezręczną ciszę i podekscytowane, podszyte kpiną szepty, ale nic by
sobie z tego nie robił. Na szczęście znużenie długą podróżą dawało się we znaki
większości gości, dlatego jadalnia coraz szybciej pustoszała. Również
Athanasius nie zamierzał zwlekać. Pożegnał się jedynie z Marisą i obiecał jej
wszelkie wsparcie jutrzejszego dnia. Dla wszystkich miał być bardzo trudny,
lecz dla wdowy zwłaszcza i Athan jako przyjaciel rodziny chciał, by wyraźnie
czuła jego wsparcie.
Zmierzając ku
wyjściu, mimowolnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu Arii. Był na siebie
zły, że jej w ogóle szukał, dlatego poczuł ulgę, gdy ujrzał, że już wyszła.
Uznając, że tak będzie lepiej i czas najwyższy zakończyć ten niełatwy dzień,
ruszył na górę, gorąco licząc na to, że nikt nie zajął sypialni, w której zwykł
urzędować podczas wizyt w tej posiadłości. Jednak Marisa zadbała nawet o taki
szczegół, za co był jej bardzo wdzięczny.
Dopiero gdy
zatrzasnął drzwi, oparł się o nie ze zmęczeniem, pustym wzrokiem patrząc przed
siebie. Za oknem, które miał naprzeciwko, już dawno zrobiło się ciemno i to
właśnie ta czerń kusiła go najbardziej. Bo choć cały dwór był mu doskonale
znany, bez Elijaha zdawał się zimny, obcy i nieprzyjemny. Śmierć przyjaciela
oraz długo odwlekane spotkanie z Arią potwornie go wyczerpały i sam nie
wiedział, na co miał większą ochotę: na sen czy długi, nocny spacer.
Westchnąwszy ciężko, ostatecznie zdecydował się na trzecią opcję. Musiał zmyć z
siebie wrażenia ostatnich dni, a najwyżej po prysznicu zdecyduje, co zrobić dalej.
Letnia woda
zmywała z niego zmęczenie, złość, żal i niepewność. Zmywała kurz ostatnich
spotkań, krzywdzących słów, uporczywych myśli i przedawnionych pytań. Chłód
chwilowo uspakajał zszargane nerwy i zasnuwał umysł szarawą mgiełką
zapomnienia. Choć na chwilę odprężony, pozwalał, aby woda delikatnymi
strumieniami spływała po jego nagim ciele. Oparłszy się o chłodne kafelki
kabiny, nie chciał myśleć już o niczym. Zupełnie niczym.
Dźwięk zamykanych
z trzaskiem drzwi błyskawicznie go wybudził z tej słodkiej zadumy. Marszcząc
brwi wpatrywał się z uporem w drzwi łazienki, jak gdyby oczekiwał, że ktoś
zechce tu wejść. Nic takiego się nie działo, a Athan natychmiast zaczął
analizować, kto mógł wejść do jego pokoju o tak późnej porze. Domyślał się, że albo
służba chciała zaproponować dodatkowy podwieczorek, albo Marisa chciała z nim o
czymś porozmawiać. Nie mógł też wykluczyć włamania — być może ktoś z obecnych w
rezydencji życzył mu bardzo źle. Wobec tego po cichu wyszedł spod prysznica,
pospiesznie się otarł, a ręcznik obwiązał na biodrach. Był ciekaw, kogo
zastanie w swojej sypialni, lecz nie porzucał czujności. A może ktoś się
pomylił? Otworzył drzwi, spostrzegł pomyłkę i wyszedł? Tego nie wiedział, ale
już za chwilę miał się dowiedzieć.
I dowiedział. A
następnie zupełnie osłupiał.
W pokoju nie było
służby. Nie było też Marisy ani nikogo innego, kogo o to podejrzewał. Była za
to Aria. Odziana w prześwitującą bieliznę, która nijak nie spełniała swojej
pierwotnej roli i odsłaniała wszystko, co powinna zakryć, leżała jak gdyby
nigdy nic na jego łóżku. W pierwszej chwili pomyślał, że nie podejrzewał jej o
aż taką bezczelność: zwykle starała się zachowywać pozory, a jej subtelność
była jedną z cech, którą najbardziej w niej cenił. A jednak w tym momencie
wykazała się największą bezwstydnością, czym był wręcz zaszokowany.
Gorączkowa
reakcja Arii szybko mu wyjaśniła, że jej obecność była wynikiem zwykłej
pomyłki. Nie umiał wykluczyć możliwości, że Aria pomyliła się „celowo”, lecz
teraz to nie miało żadnego znaczenia. Nie wtedy, kiedy wciąż leżała na jego
łóżku, prezentując mu swoje ciało w całej okazałości. Wyraźnie czuł, jak zalewa
go dobrze mu znana fala gorąca, która rozproszyła się w okolicach podbrzusza.
Pobudzenie i ekscytacja zupełnie zamroczyły mu umysł, uprzejmie podsuwając mu
przed oczy wspomnienia licznych nocy, jakie spędzili razem. Bardzo wyraźnie
poczuł ciepło jej miękkiej skóry; niemal czuł, jak wodzi palcami po jej ciele,
niespiesznie badając każdy jego centymetr. Pamiętał jej zapach; pamiętał, jak
uwielbiał wywoływać u niej dreszcze, gdy muskał wargami jej szyję, ramiona,
brzuch, a potem schodził coraz niżej i niżej…
Mimowolnie zrobił
krok do przodu, drapieżnie przechylając głowę na bok. Przez chwilę leżała
spokojnie, zapewne czekając na jego ruch. Jednak zawsze była ciekawska i im
bliżej się znajdował, tym bardziej okazywała swoje zainteresowanie i
zniecierpliwienie. Uśmiechnął się pod nosem; zawsze lubił się z nią droczyć i
tym razem także nie zamierzał jej niczego ułatwiać.
— Czyli jednak
jest dokładnie tak, jak myślę — zakpił, bezwstydnie napawając się jej niemal
nagim ciałem.
Zatrzymał się
przy nocnej szafce, patrząc na nią z góry. Chciał i powinien patrzyć na nią jak
na swoją uczennicę, siostrę, córkę, lecz nie potrafił. Omamiony jej
ponętnym pięknem, gestem głowy nakazał, by wstała. Usłuchała bez choćby słowa
sprzeciwu, natychmiast przejmując inicjatywę: tym razem to ona zbliżyła się do
niego, śmiało spoglądając prosto w oczy. Bawiła się nim i z niemal dziecięcą ciekawością
czekała na jego ruch.
Nie drgnęła, gdy
zbliżył twarz do jej ucha, jak gdyby chciał jej coś wyszeptać. Nic nie
powiedział, zamiast tego wodził twarzą wzdłuż jej włosów, chłonąc ich zapach.
Czuł, jak drżała pod wpływem tego niewinnego gestu, co tylko go jeszcze
bardziej rozochociło, przeganiając z głowy wszelki rozsądek. Bezwiednie ujął
jej biodra, jedną ręką przyciskając ją do siebie, a drugą głaszcząc delikatnie
plecy, kark, szyję, ramiona. Nie mógł oprzeć się miękkości i zapachowi jej skóry;
nie mógł i nie chciał. Czuł, jak drżała, słyszał jej głębokie westchnienia
będące wyraźnym zaproszeniem. Chciała go. Chciała go tak samo, jak on chciał
jej.
Wiedząc, że
zupełnie tracił nad sobą kontrolę, jeszcze mocniej, niemal agresywnie ją do siebie
przycisnął. Napawając się zapachem jej słodkiej szyi, musnął ją delikatnie
ustami, by z czasem pocałunek stawał się coraz bardziej nachalny i namiętny.
Aria ochoczo odchyliła głowę, wplątując się dłońmi w jego włosy i delikatnie,
choć stanowczo przyciskała jego głowę do swej szyi, wyraźnie żądając jeszcze
intensywniejszych doznań. Jej oddechy, coraz częstsze i cięższe, działały na
niego pobudzająco. Słodycz jej skóry była zbyt uzależniająca, a zapach
tętniącej w żyłach krwi mącił w głowie. Jęknęła cicho i przeciągle, gdy
delikatnie wgryzł się w jej szyję. Wypływająca krew była tak gorąca, tak słodka
i pobudzająca zmysły, że natychmiast się zatracił w tym pragnieniu. Na przemian
wgryzał się w żyłę i wyjmował kły, by obcałować krwawiące miejsce. Ekstaza, brak
rozsądku i namiętność, jakie w nim buzowały, kazały mu zrobić już tylko jedno:
pchnąć ją na łóżko i tam dokonać dzieła. Sama weszła do jego siedliska i nie
wydostanie się z niego, dopóki sam jej nie wypuści.
To, co zrobił w
następnej chwili, wydarzyło się niespodziewanie, nagle i zupełnie wbrew jego
woli. Lepka, krwawa mgła, która oblepiła jego umysł, ulotniła się w najmniej
odpowiedniej chwili, w pełnej brutalności ukazując mu koszmar, którego dokonał.
Silnie drżąc, odwrócił głowę, tym samym ostrożnie, choć stanowczo odsuwając od
siebie Arię. Zacisnąwszy mocno pięści, dyszał ciężko, ledwie resztkami siły
woli powstrzymując się od wrzasku.
— Wyjdź.
Choć na nią nie
patrzył, czuł, że nawet nie drgnęła. Tak samo jak on zszokowana tym, co między
nimi zaszło oraz tym, jak to się skończyło, być może czekała na jakiś ciąg
dalszy. Może czekała, aż znowu ją do siebie przygarnie, pocałuje i przeprosi.
Może czekała na jakieś wyjaśnienie. A może po prostu nie wiedziała, co zrobić.
Lecz im dłużej tam stała, tym trudniej było Athanasiusowi trzymać nerwy na
wodzy.
— Wyjdź! —
warknął przez zaciśnięte zęby.
Dopiero agresja i
niechęć wybrzmiewające w jego głosie przyniosła oczekiwany skutek. Słysząc za
sobą trzaśnięcie drzwi, rozejrzał się panicznie po pomieszczeniu. Nie wiedział,
co ma zrobić, co ma myśleć, co powiedzieć. Rozdrażniony, załamany, przerażony i
rozgoryczony, wydał z siebie rozdzierający wrzask, a następnie chwycił za
stojącą w pobliżu lampkę nocną i bez zastanowienia cisnął nią o ścianę. Ta mała
demolka, jak się można było spodziewać, nie przyniosła żadnej ulgi. Dysząc ze
wściekłości czuł, jak coś roznosi go od środka. Niemal pędem przebrał się w
jakiekolwiek ciuchy i czym prędzej opuścił miejsce zbrodni. Nie dbając już o
to, czy spotka kogoś po drodze, czy to Marisę, czy nawet Arię lub samego
Elijaha, niemal wybiegł z posiadłości, rozpaczliwie potrzebując świeżego
powietrza i samotnej przestrzeni. Miejsca, w którym będzie mógł przemyśleć to,
co zrobił i uświadomić sobie jedną tragiczną rzecz.
W tym wszystkim,
wbrew wszystkiemu, nie chodziło o Arię. Chodziło o niego. O to, że najwyraźniej
nigdy nie będzie w stanie poradzić sobie ze swoją przeszłością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz