ROZDZIAŁ 13

 ATHANASIUS

— Jestem doprawdy poruszona twoimi słowami.

Athanasius o mało co by się nie uśmiechnął. Powinien, zwłaszcza że swoją przemową sprawił Arii wyraźną przyjemność. Mimo to nie mógł się zdobyć na ten prosty gest. Wszystko przez różnicę w odbiorze tych słów: dla Arii były słodkie, on jednak wciąż czuł ich gorycz na języku. Wbrew pozorom cała ta mowa była utajonym, ubranym w ładną otoczkę zarzutem, lecz jednocześnie nie mógł się powstrzymać od przyznania, że Aria rzeczywiście stała się silną, upartą kobietą. Taką, jaką zawsze sam chciał ją uczynić, lecz własnymi metodami. Jednak świetnie poradziła sobie bez niego — na tyle świetnie, że zjadała go zawiść. To on chciał tego dokonać. To on chciał ukształtować jej charakter, by już zawsze była mu za to wdzięczna. Chciał, by widziała w nim nie tylko swojego Stwórcę, ale wręcz Boga; kogoś niezastąpionego, kogoś niezbędnego. Kogoś, bez kogo nie umiałaby sobie poradzić. Podświadomie pragnął trzymać ją na niewidzialnym łańcuchu, zazdrosny o cały świat. Chciał ją mieć tylko dla siebie, zamknąć w klatce i pokazać, że na zewnątrz jest zimno, ponuro i nieciekawie. Chciał, by z czasem dobrowolnie wybrała jego.

Zmuszona do dobrowolnego wyboru. Zdawał sobie sprawę, że to bardzo w jego stylu.

Lecz nie dała się zwieść. Odsłoniła szczelnie zasuwane przez niego zasłony i godzinami obserwowała zza szyby wspaniały, kolorowy świat. Narastał w niej głód, którego nie potrafiła poskromić i który wreszcie dał jej siłę na zerwanie łańcuchów. I właśnie tej siły woli nie mógł jej wybaczyć.

Nic nie odpowiedział na jej cichy zachwyt. Obawiał się, że nie zdoła powstrzymać gorzkich słów i zaraz zburzy tę ulotną, miłą chwilę — pierwszą, jaka zapanowała między nimi od czasu dzisiejszego spotkania. Wobec tego pozwalał Arii mówić. Słuchał o tym, że nie nadaje się na nauczycielkę. Nie zgadzał się z tym, ale i tego nie wyraził. Słuchał też o jej układzie ze śmiertelniczką i tym razem nie mógł się powstrzymać od rozbawionego uśmiechu. I od komentarza.

— Całkiem sprytne — przyznał szczerze. — Choć lekkomyślne — dodał, nadal się uśmiechając. — Musisz mieć ogromne zaufanie do tej kobiety. Kuszenie luksusami jest skuteczne, ponieważ w nas wszystkich drzemie większy lub mniejszy materialista. I tylko od czasu do czasu trafiają się rzadkie elementy wyposażone w resztki sumienia. Oby twoja śmiertelniczka nie znalazła w sobie takich pokładów i wciąż pozostawała jedynie śliniącym się na błyskotki psem.

Ostatnie słowa wypowiedział niemal gniewnie. Zmarszczył brwi, nieco zaskoczony, że tak łatwo dał się ponieść emocjom, zwłaszcza z tak błahego powodu. Odetchnął delikatnie, starając się zignorować tę dziwną reakcję.

— Aczkolwiek ta znajomość rzeczywiście ma wiele zalet — odparł, chcąc zatrzeć swój uprzedni mały wybuch. — Poza pożywieniem jest przy tobie ktoś, z kim możesz porozmawiać, komu możesz się zwierzyć. Wolałbym cierpieć głód niż samotność. Każdy by wolał, choć nie każdy potrafi się do tego przyznać. Bycie wrażliwym na samotność jest w tych czasach zupełnie nieatrakcyjne — dodał, z pogardą wypluwając ostatnie słowa.

Czuł, że gdyby ta wieczerza trwała choć odrobinę dłużej, wstałby z hukiem, wysyczałby niegrzeczne, lekceważące przeprosiny i wyszedłby niemal biegiem. Pozostawiłby za sobą niezręczną ciszę i podekscytowane, podszyte kpiną szepty, ale nic by sobie z tego nie robił. Na szczęście znużenie długą podróżą dawało się we znaki większości gości, dlatego jadalnia coraz szybciej pustoszała. Również Athanasius nie zamierzał zwlekać. Pożegnał się jedynie z Marisą i obiecał jej wszelkie wsparcie jutrzejszego dnia. Dla wszystkich miał być bardzo trudny, lecz dla wdowy zwłaszcza i Athan jako przyjaciel rodziny chciał, by wyraźnie czuła jego wsparcie.

Zmierzając ku wyjściu, mimowolnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu Arii. Był na siebie zły, że jej w ogóle szukał, dlatego poczuł ulgę, gdy ujrzał, że już wyszła. Uznając, że tak będzie lepiej i czas najwyższy zakończyć ten niełatwy dzień, ruszył na górę, gorąco licząc na to, że nikt nie zajął sypialni, w której zwykł urzędować podczas wizyt w tej posiadłości. Jednak Marisa zadbała nawet o taki szczegół, za co był jej bardzo wdzięczny.

Dopiero gdy zatrzasnął drzwi, oparł się o nie ze zmęczeniem, pustym wzrokiem patrząc przed siebie. Za oknem, które miał naprzeciwko, już dawno zrobiło się ciemno i to właśnie ta czerń kusiła go najbardziej. Bo choć cały dwór był mu doskonale znany, bez Elijaha zdawał się zimny, obcy i nieprzyjemny. Śmierć przyjaciela oraz długo odwlekane spotkanie z Arią potwornie go wyczerpały i sam nie wiedział, na co miał większą ochotę: na sen czy długi, nocny spacer. Westchnąwszy ciężko, ostatecznie zdecydował się na trzecią opcję. Musiał zmyć z siebie wrażenia ostatnich dni, a najwyżej po prysznicu zdecyduje, co zrobić dalej.

Letnia woda zmywała z niego zmęczenie, złość, żal i niepewność. Zmywała kurz ostatnich spotkań, krzywdzących słów, uporczywych myśli i przedawnionych pytań. Chłód chwilowo uspakajał zszargane nerwy i zasnuwał umysł szarawą mgiełką zapomnienia. Choć na chwilę odprężony, pozwalał, aby woda delikatnymi strumieniami spływała po jego nagim ciele. Oparłszy się o chłodne kafelki kabiny, nie chciał myśleć już o niczym. Zupełnie niczym.

Dźwięk zamykanych z trzaskiem drzwi błyskawicznie go wybudził z tej słodkiej zadumy. Marszcząc brwi wpatrywał się z uporem w drzwi łazienki, jak gdyby oczekiwał, że ktoś zechce tu wejść. Nic takiego się nie działo, a Athan natychmiast zaczął analizować, kto mógł wejść do jego pokoju o tak późnej porze. Domyślał się, że albo służba chciała zaproponować dodatkowy podwieczorek, albo Marisa chciała z nim o czymś porozmawiać. Nie mógł też wykluczyć włamania — być może ktoś z obecnych w rezydencji życzył mu bardzo źle. Wobec tego po cichu wyszedł spod prysznica, pospiesznie się otarł, a ręcznik obwiązał na biodrach. Był ciekaw, kogo zastanie w swojej sypialni, lecz nie porzucał czujności. A może ktoś się pomylił? Otworzył drzwi, spostrzegł pomyłkę i wyszedł? Tego nie wiedział, ale już za chwilę miał się dowiedzieć.

I dowiedział. A następnie zupełnie osłupiał.

W pokoju nie było służby. Nie było też Marisy ani nikogo innego, kogo o to podejrzewał. Była za to Aria. Odziana w prześwitującą bieliznę, która nijak nie spełniała swojej pierwotnej roli i odsłaniała wszystko, co powinna zakryć, leżała jak gdyby nigdy nic na jego łóżku. W pierwszej chwili pomyślał, że nie podejrzewał jej o aż taką bezczelność: zwykle starała się zachowywać pozory, a jej subtelność była jedną z cech, którą najbardziej w niej cenił. A jednak w tym momencie wykazała się największą bezwstydnością, czym był wręcz zaszokowany.

Gorączkowa reakcja Arii szybko mu wyjaśniła, że jej obecność była wynikiem zwykłej pomyłki. Nie umiał wykluczyć możliwości, że Aria pomyliła się „celowo”, lecz teraz to nie miało żadnego znaczenia. Nie wtedy, kiedy wciąż leżała na jego łóżku, prezentując mu swoje ciało w całej okazałości. Wyraźnie czuł, jak zalewa go dobrze mu znana fala gorąca, która rozproszyła się w okolicach podbrzusza. Pobudzenie i ekscytacja zupełnie zamroczyły mu umysł, uprzejmie podsuwając mu przed oczy wspomnienia licznych nocy, jakie spędzili razem. Bardzo wyraźnie poczuł ciepło jej miękkiej skóry; niemal czuł, jak wodzi palcami po jej ciele, niespiesznie badając każdy jego centymetr. Pamiętał jej zapach; pamiętał, jak uwielbiał wywoływać u niej dreszcze, gdy muskał wargami jej szyję, ramiona, brzuch, a potem schodził coraz niżej i niżej…

Mimowolnie zrobił krok do przodu, drapieżnie przechylając głowę na bok. Przez chwilę leżała spokojnie, zapewne czekając na jego ruch. Jednak zawsze była ciekawska i im bliżej się znajdował, tym bardziej okazywała swoje zainteresowanie i zniecierpliwienie. Uśmiechnął się pod nosem; zawsze lubił się z nią droczyć i tym razem także nie zamierzał jej niczego ułatwiać.

— Czyli jednak jest dokładnie tak, jak myślę — zakpił, bezwstydnie napawając się jej niemal nagim ciałem.

Zatrzymał się przy nocnej szafce, patrząc na nią z góry. Chciał i powinien patrzyć na nią jak na swoją uczennicę, siostrę, córkę, lecz nie potrafił. Omamiony jej ponętnym pięknem, gestem głowy nakazał, by wstała. Usłuchała bez choćby słowa sprzeciwu, natychmiast przejmując inicjatywę: tym razem to ona zbliżyła się do niego, śmiało spoglądając prosto w oczy. Bawiła się nim i z niemal dziecięcą ciekawością czekała na jego ruch.

Nie drgnęła, gdy zbliżył twarz do jej ucha, jak gdyby chciał jej coś wyszeptać. Nic nie powiedział, zamiast tego wodził twarzą wzdłuż jej włosów, chłonąc ich zapach. Czuł, jak drżała pod wpływem tego niewinnego gestu, co tylko go jeszcze bardziej rozochociło, przeganiając z głowy wszelki rozsądek. Bezwiednie ujął jej biodra, jedną ręką przyciskając ją do siebie, a drugą głaszcząc delikatnie plecy, kark, szyję, ramiona. Nie mógł oprzeć się miękkości i zapachowi jej skóry; nie mógł i nie chciał. Czuł, jak drżała, słyszał jej głębokie westchnienia będące wyraźnym zaproszeniem. Chciała go. Chciała go tak samo, jak on chciał jej.

Wiedząc, że zupełnie tracił nad sobą kontrolę, jeszcze mocniej, niemal agresywnie ją do siebie przycisnął. Napawając się zapachem jej słodkiej szyi, musnął ją delikatnie ustami, by z czasem pocałunek stawał się coraz bardziej nachalny i namiętny. Aria ochoczo odchyliła głowę, wplątując się dłońmi w jego włosy i delikatnie, choć stanowczo przyciskała jego głowę do swej szyi, wyraźnie żądając jeszcze intensywniejszych doznań. Jej oddechy, coraz częstsze i cięższe, działały na niego pobudzająco. Słodycz jej skóry była zbyt uzależniająca, a zapach tętniącej w żyłach krwi mącił w głowie. Jęknęła cicho i przeciągle, gdy delikatnie wgryzł się w jej szyję. Wypływająca krew była tak gorąca, tak słodka i pobudzająca zmysły, że natychmiast się zatracił w tym pragnieniu. Na przemian wgryzał się w żyłę i wyjmował kły, by obcałować krwawiące miejsce. Ekstaza, brak rozsądku i namiętność, jakie w nim buzowały, kazały mu zrobić już tylko jedno: pchnąć ją na łóżko i tam dokonać dzieła. Sama weszła do jego siedliska i nie wydostanie się z niego, dopóki sam jej nie wypuści.

To, co zrobił w następnej chwili, wydarzyło się niespodziewanie, nagle i zupełnie wbrew jego woli. Lepka, krwawa mgła, która oblepiła jego umysł, ulotniła się w najmniej odpowiedniej chwili, w pełnej brutalności ukazując mu koszmar, którego dokonał. Silnie drżąc, odwrócił głowę, tym samym ostrożnie, choć stanowczo odsuwając od siebie Arię. Zacisnąwszy mocno pięści, dyszał ciężko, ledwie resztkami siły woli powstrzymując się od wrzasku.

— Wyjdź.

Choć na nią nie patrzył, czuł, że nawet nie drgnęła. Tak samo jak on zszokowana tym, co między nimi zaszło oraz tym, jak to się skończyło, być może czekała na jakiś ciąg dalszy. Może czekała, aż znowu ją do siebie przygarnie, pocałuje i przeprosi. Może czekała na jakieś wyjaśnienie. A może po prostu nie wiedziała, co zrobić. Lecz im dłużej tam stała, tym trudniej było Athanasiusowi trzymać nerwy na wodzy.

— Wyjdź! — warknął przez zaciśnięte zęby.

Dopiero agresja i niechęć wybrzmiewające w jego głosie przyniosła oczekiwany skutek. Słysząc za sobą trzaśnięcie drzwi, rozejrzał się panicznie po pomieszczeniu. Nie wiedział, co ma zrobić, co ma myśleć, co powiedzieć. Rozdrażniony, załamany, przerażony i rozgoryczony, wydał z siebie rozdzierający wrzask, a następnie chwycił za stojącą w pobliżu lampkę nocną i bez zastanowienia cisnął nią o ścianę. Ta mała demolka, jak się można było spodziewać, nie przyniosła żadnej ulgi. Dysząc ze wściekłości czuł, jak coś roznosi go od środka. Niemal pędem przebrał się w jakiekolwiek ciuchy i czym prędzej opuścił miejsce zbrodni. Nie dbając już o to, czy spotka kogoś po drodze, czy to Marisę, czy nawet Arię lub samego Elijaha, niemal wybiegł z posiadłości, rozpaczliwie potrzebując świeżego powietrza i samotnej przestrzeni. Miejsca, w którym będzie mógł przemyśleć to, co zrobił i uświadomić sobie jedną tragiczną rzecz.

W tym wszystkim, wbrew wszystkiemu, nie chodziło o Arię. Chodziło o niego. O to, że najwyraźniej nigdy nie będzie w stanie poradzić sobie ze swoją przeszłością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^