ATHANASIUS
4 grudnia 1826 roku
Uśmiechnął się
pod nosem, gdy usłyszał ten cichy, nieco niepewny zarzut, jakoby dręczenie
młodej wampirzycy dostarczało mu rozrywki. Nigdy tak na to nie patrzył i
wątpił, by kiedykolwiek postrzegał naukę Arii jako coś lekkiego, oprawionego
humorem i złośliwością. Athanasius miał zbyt wiele obaw, by się śmiać. Bał się,
że nie podoła w roli nauczyciela i że nie zdoła nauczyć Arii wszystkiego, co
jej niezbędne w nowym życiu. Bał się, że popełni gdzieś błąd, który zakończy
się tragedią. Bał się, że nie tylko nie zdoła uchronić młódki przed okrutnym
losem zdziczałego krwiopijcy, ale sam ją taką uczyni. Bał się również, że poza
nieodpowiednim nauczaniem, będzie dla niej złym kompanem. Stresowała go myśl,
że ta dziewczyna nigdy mu nie zaufa i że jedyne, co wyniesie z tego domu, to
gniew i żal. On sam lata temu zrozumiał, że pisana jest mu samotność, z którą
zdążył się nie tylko oswoić, ale i zaprzyjaźnić. Oddalony od każdego, kto
choćby nawet potencjalnie mógł stać się dla niego bliski, zamykał się w sobie
coraz bardziej, usilnie chłonąc otaczające go ciszę i spokój.
Aż wtem na jego
ścieżce stanął niejaki James Vasco, oznajmiając mu, że już nigdy więcej nie
będzie sam, ponieważ pozostawia mu swój najdroższy dar. Athanasius drżał na
myśl, że nie podoła tej ogromnej odpowiedzialności, choć obiecał sobie, że
dołoży wszelkich starań. Nawet jeśli to złamie złożoną sobie niegdyś przysięgę.
„Nigdy się do
nikogo nie przywiązuj. I nie pozwól, by ktokolwiek przywiązał się do ciebie”.
Dlatego
początkowo Athan nie odpowiedział na ten niewinny przytyk Arii, spoglądając w
jej pociemniałe oczy. Walczyła dzielnie, choć Tismaneanu nie miał wątpliwości,
że już niebawem po posiadłości rozleje się trzask tłuczonej porcelany. Nie mógł
być zły na coś, co sam zaplanował, dlatego nie żal mu było drogich mis i
filiżanek. Nie zdradził tego jednak Arii — chciał wzbudzić w niej małe wyrzuty
sumienia, które mogłyby ją jeszcze bardziej zmobilizować do nauki.
Uśmiechnął się
jeszcze szerzej, gdy Aria wprost oskarżyła go o czerpanie przyjemności z tych
małych tortur. Westchnął głęboko, zanim przystąpił do odpowiedzi.
— Mylisz się,
Ario — wyjaśnił, choć radosny ton wciąż zdradzał jego rozbawienie. — Nie
śmiałbym poddawać cię czemuś, co mogłoby ci w jakikolwiek sposób zaszkodzić.
To, jak wspomniałaś, nie przystoi dżentelmenowi. I może obstawa filiżankami nie
wygląda zbyt godnie, lecz zauważ, że dzięki temu walka ma swoją właściwą
stawkę, a brzęk porcelany stanowi doskonały sygnał ostrzegawczy. Poza tym —
dodał, nieco zamyślony — odniosłem wrażenie, że lubisz wyzwania. Mylę się? Bo
skoro tak, tak nietuzinkowe rozwiązania powinny cię satysfakcjonować.
Starał się, by
jego głos brzmiał łagodnie — właśnie po to, by nie stresować dodatkowo Arii i
pozwolić jej skupić się na powstrzymaniu swojego łaknięcia. Jednak porcelana
drżała coraz częściej i głośniej, co było niechybnym znakiem, że dziewczyna
znajdowała się na skraju swojej wytrzymałości.
Aż wreszcie
stało się coś, czego z jednej strony się spodziewał, lecz z drugiej — całkiem
go zaskoczyło. Aria poprosiła o zdjęcie z niej zastawy, oznajmiając, że dłużej
nie da rady. Athanasius kiwnął głowa i bez słowa zdjął z jej ramion, kolan i
głowy drewniane deseczki, ostrożnie odstawiając je na bok. Jakimś cudem nie
udało się potłuc ani jednego elementu, czym Athan był skrycie rozczarowany.
Wtem Aria zrobiła
coś tak niespodziewanego, że Athanasius w pierwszej chwili zupełnie nie
wiedział, jak zareagować. Kompletnie oniemiały, obserwował, jak dziewczyna
zbliżyła się do niego niepewnie i gwałtownie jednocześnie, ujmując delikatnie
jego dłoń i szybko, dość płochliwie zlizując zalegającą na palcach krew. Gdy to
zrobiła, momentalnie się cofnęła, a jej policzki oblał soczysty rumieniec.
Pytanie o to,
czy zdała, przecięło szok, w jakim pogrążył się Athan, przez co w następnej
chwili zrobił coś, czego się po sobie nie spodziewał — roześmiał się głośno.
Wpatrując się w Arię z najszczerszym niedowierzaniem, wprost nie mógł powstrzymać
tego nagłego ataku wesołości, ponieważ to, co zrobiła jego Stworzona, było tak
niespodziewane, nierozsądne i szokujące, że aż zachwycające. Zauważył, że Aria
speszyła się tym wybuchem śmiechu, co wręcz jeszcze bardziej go rozbawiło —
choć z tyłu głowy miał poczucie, że powinien się uspokoić, aby nie trzymać
dziewczyny w dłuższym zażenowaniu.
— Oryginał —
wyszeptał, wciąż cicho chichocząc — po prostu: istny oryginał! Och, bogowie —
wzniósł teatralnie oczy ku górze — kogoście mi tu zesłali? Samo szaleństwo
okiełznane i zamknięte w ludzkim ciele!
Dziwił się sam
sobie, że tak niepozorny i wręcz szokujący gest ze strony Arii wprawił go w tak
wesoły nastrój. Panna Vasco już od dawna jawiła mu się jako kobieta, którą
wprost roznosiła energia i głód wiedzy, jednak stale się przekonywał, że nie
ujawniła mu jeszcze pełni swojego zwariowanego oblicza.
— I tak —
odparł po chwili, odrobinę napawając się niepewnością, w której trzymał
dziewczynę — zdałaś test. A wiesz, dlaczego? Dlatego że wiedziałaś, kiedy
przestać. Zakładając ten nieszczęsny scenariusz — podjął żywszym tonem,
przechadzając się wolnym krokiem po salonie — że któregoś razu staniesz przed
człowiekiem, u którego wyczujesz krew, powinnaś mieć w sobie tę odrobinę
rozsądku, który każe ci się oddalić, znaleźć samotne miejsce i tam ochłonąć.
Tak też postąpiłaś teraz: wprost przyznałaś, że jesteś u kresu sił, nie udając
bohaterki ani nie robiąc niczego wbrew sobie. Oczywiście w przypadku prawdziwej
konfrontacji nie będzie desek z porcelaną — dodał, uśmiechając się półgębkiem —
ale po to właśnie trenujemy. Uwierz mi, że dziś poszło ci naprawdę dobrze.
Jestem bardzo zadowolony z wyniku tego krótkiego testu, dlatego…
Athanasius
urwał na moment, ostatni raz rozważając wszelkie za i przeciw. Ostatecznie
odetchnął cicho, spoglądając na wyraźnie zaintrygowaną Arię.
— Dlatego
zasłużyłaś na małą nagrodę — dokończył wesoło. — Tylko nie wyobrażaj sobie nie
wiadomo czego — dodał, oskarżycielsko wskazując na nią ręką — ponieważ to
drobnostka. Na większe nagrody musisz sobie bardziej zasłużyć.
Nie pomyślał,
jak dziewczyna mogła zinterpretować te słowa, choć według niego Aria liczyła po
prostu na to, aż pozwoli jej opuścić posiadłość bez żadnego nadzoru. Na
szczęście młoda wampirzyca była na tyle inteligentna, by zdawać sobie sprawę,
że to niebezpiecznie, dlatego — choć wyraźnie się jej to nie podobało — nie
protestowała.
Tym bardziej więc Athan cieszył się z tej małej
niespodzianki, którą miał ją uraczyć wieczorem.
— Teraz jesteś
wolna — oznajmił swobodnym tonem. — Wezwę cię dopiero przed ósmą. I nie — dodał
szybko, widząc jej minę — nie powiem ci, co to takiego! Zachowaj cierpliwość,
wszystkiego dowiesz się wieczorem! Właśnie — mruknął pod nosem — cierpliwości
też muszę cię nauczyć. Choć to może być jeszcze trudniejsze niż zabawa z krwią.
Na wspomnienie
o czerwonej cieczy, przypomniał sobie o małej buteleczce, którą wciąż chował w
kieszeni marynarki.
— Chcesz
resztę? — spytał żartobliwie, podając jej mały flakonik. — No masz, już wypij to,
wypij, skoro tak się na to rzucałaś — dodał, udając pretensjonalny ton. — Żebyś
potem nie opowiadała, że twój Stwórca to taki potwór, który morzy biedne dzieci
głodem.
Raz jeszcze
uśmiechnął się do niej pogodnie, po czym ukłonił i odszedł, zamierzając
poprosić Eilenn, aby uprzątnęła deski i porcelanę.
Miał obawy, a
z tyłu głowy czuł, że to, co robił, było wysoce nieodpowiedzialne. Wierzył
jednak, że oni oboje zachowają się rozsądnie, nikomu nie czyniąc żadnej szkody.
Poza tym Athanasius zdawał sobie sprawę z tego, że Aria mieszkała z nim już od
kilku miesięcy i wciąż nie pozwolił jej oddalić się dalej niż do granic
posiadłości. Mogła spacerować po pobliskim gaju, zwiedzać kolorowe ogrody i
pływać w stawie — lecz tylko dlatego, że to wszystko znajdowało się wewnątrz
szczelnie ogrodzonego terenu. Komuś tak młodemu jak Aria potrzebny był kontakt
z innymi, a wpadający w gości Marisa i Elijah nie wystarczali. Athan wiedział,
że jego Stworzona sama nie znajdzie w sobie odwagi, aby podnieść bunt i sprzeciwić
się temu przytrzymywaniu. Co więcej, sama zdawała sobie sprawę, że w obecnym
stanie była dla śmiertelnych zagrożeniem, a wypuszczenie jej między ludzi
mogłoby się skończyć tragedią.
Dlatego Athan
miał obawy, ale postanowił zaryzykować. I pokazać swojej podopiecznej, że nie
traktował jej jak żołnierza, którego miał jedynie wyszkolić. Nawet jeśli
pierwotnie właśnie tak o niej myślał. To się dość prędko zmieniło i Athanasius
coraz częściej miał ochotę wynagrodzić Arii trudy, przez jakie ostatnimi czasy
przeszła.
Gdy już
nadeszła wyznaczona godzina, a Aria zjawiła się w salonie, Athan milczał
jeszcze chwilę, ostatecznie podejmując decyzję.
— Zanim powiem
ci, co zrobimy, mam kilka warunków — zaczął surowym tonem, mierząc dziewczynę
ciężkim spojrzeniem. — Wymagam od ciebie, abyś trzymała się mnie blisko,
nigdzie sama nie odchodziła i wykonywała każde moje polecenie. Jeśli się to
tego zastosujesz, możliwe, że czeka nas całkiem miły wieczór — dokończył,
uśmiechając się delikatnie. — Ubierz się ciepło. Nawet jeśli nie czujesz zimna,
widok kobiety odzianej zimą ledwie w cienką suknię może wywołać wiele pytań.
Był ciekaw jej
reakcji. Był ciekaw, co się stanie, gdy pojmie, co jej właśnie sugerował.
Ucieszy się? Nie ucieszy? A może będzie jej to zupełnie obojętne? Może wytknie
mu, że już dawno powinien pozwolić jej wyjść do ludzi? A może jednak okaże mu
wdzięczność, że po zaledwie jednej lekcji panowania nad łaknięciem odważył się,
by wypuścić ją z klatki, którą był ten dom? Niespodziewanie zdał sobie sprawę,
że oczekiwanie na tę reakcję nieco go stresuje. Naprawdę chciał dla tej
dziewczyny jak najlepiej, choć nie miał pojęcia, jak mu to szło.
Już z daleka
słuchać było gwar wesołych rozmów i choć uroczystości miały się zacząć dopiero
za chwilę, całkiem spory tłum zebrał się u podnóża niewielkiego wzniesienia
Tulian. Kilka metrów dalej przepływała niewielka rzeka Kasztanówka; geneza tej
nazwy była dość prosta i w oczywisty sposób powiązana z kasztanami, które przed
laty gęsto rosły wzdłuż potoku, zrzucając do jego wód dziesiątki swoich owoców.
To właśnie ta rzeka miała być jednym z głównych bohaterów widowiska, lecz
Athanasius wraz z Arią mieli obserwować je ze szczytu wzniesienia. Z dala od
tłumów i gapiów, znajdowali się w o tyle komfortowej odległości, że nie rzucali
się w oczy znacznie oddalonego od nich tłumu, jednocześnie mając dobry widok na
całe zajście. Obserwowali, jak niecierpliwi widzowie wpatrywali się w
poczerniałe nocą niebo. Wodzili wzrokiem po sprzedawcach, którzy ustawili swoje
stragany niedaleko małego, drewnianego parkietu, który miał służyć do
całonocnych hulanek i przyglądali się trzyosobowemu zespołowi, którego zadaniem
było zabawienie gawiedzi radosną muzyką.
— Dziś
tutejsza ludność obchodzi dzień świętej Patricii, nazywanej tutaj po prostu
Przyjaciółką — odezwał się po dłuższej chwili, wciąż wpatrzony przed siebie. —
Nie wiem, czy taka święta kiedykolwiek istniała, to chyba tylko wymysł
mieszkańców. Ale panuje wśród nich legenda, że kiedyś mieszkała tu Patricia,
kobieta o złotym sercu, która żyła z pomocy innym — opowiadał, pogrążając się w
głębokiej zadumie. — Jej rodzice zmarli, gdy była młodą panną, dlatego musiała
zająć się swoim młodszym bratem. Pewnego felernego dnia malec wymsknął się pod
jej nieobecność, aby pobawić się w okolicznym lesie ze swoimi przyjaciółmi.
Niestety długo nie wracał, aż wreszcie uznano go za zaginionego. Patricia
szalała z rozpaczy i postanowiła sama przeszukać las. Tam trafiła na
pustelnika, który wyjawił, że wie, gdzie znajduje się mały braciszek.
Postanowił jednak warunek: Patricia miała mu przynieść naręcze najcenniejszych
klejnotów. Patricia była biedną dziewczyną, ledwie starczało jej na pożywienie,
dlatego błagała pustelnika, aby obniżył cenę za jej braciszka. Ten się nie
zgodził i zapowiedział, że jeśli nie przyniesie mu klejnotów do najbliższej
pełni księżyca, jej brat umrze. Pełnia miała nastać za trzy dni, więc Patricia
błagała wszystkich, którym kiedykolwiek pomogła, o jakiekolwiek wsparcie, lecz
ci się od niej odwrócili. Gdy zaś nastała pełnia, a Patricia zrozumiała, że jej
braciszek zmarł, uschło w niej całe życie. Snując się po lasach i polach,
natrafiła wreszcie na ślad rzeki. Stojąc na jej brzegu pomyślała, że natura
odebrała jej brata, więc winna zabrać i ją. Weszła więc do lodowatej rzeki,
chcąc dać się ponieść złowieszczemu nurtowi. Wtedy nastąpiła na coś twardego, a
gdy wyjęła to, co skaleczyło jej stopę, ujrzała błyszczący w świetle księżyca
kasztan, ociekający wodą i krwią. Tej wyjątkowo jasnej nocy owoc lśnił niczym
najpiękniejszy kryształ. Tchnięta nadzieją, udała się do pustelnika, pokazując
mu ten niepozorny kasztan, który dla niej był najcenniejszym klejnotem
przyrody. Pustelnik, ku zdumieniu Patricii, przyznał jej rację i nakazał jej
zebrać wszystkie kasztany z rzeki. Nie mogła ominąć ani jednego.
Uszczęśliwiona, że istniała jeszcze jakaś nadzieja dla jej brata, natychmiast
podjęła się zadania. Jednak grudniowe noce były wyjątkowo zimne, a woda
lodowata. Mimo to Patricia wytrwale zbierała kasztany, a gdy rankiem ludzie
pojęli, co robiła dziewczyna, zaczęli jej pomagać. Wyzbierali wszystkie
kasztany, co do cna i zanieśli je pustelnikowi, który, wedle umowy, zwrócił im
całego i zdrowego brata Patricii.
U podnóża
wzniesienia zapanowała cisza, a mistrz ceremonii podjął się uroczystej
przemowy. Gdy skończył, jeszcze przez chwilę wszyscy milczeli, a następnie
kilku wojów złożyło w wodzie kukłę przypominającą kobietę. Wszyscy jak
zahipnotyzowani obserwowali, jak odpływała, by już po chwili wnieść oczy ku
górze, gdzie noc rozświetlił blask kolorowych fajerwerków. Kobiety wzdychały,
mężczyźni z uznaniem kiwali głowami, a dzieci podskakiwały radośnie, starając
się dotknąć wielobarwnych wzorów, które migały na gwieździstym niebie.
— Patricia nie
dożyła odnalezienia swojego brata — podjął, wpatrzony w ten radosny pokaz. —
Zamarzła, znalazłszy największą ilość kasztanów. Jej ciało porwał nurt, tak jak
pierwotnie tego chciała. I choć to smutna historia — dodał, odetchnąwszy
głęboko — to tutejsi ludzie postrzegają śmierć zupełnie inaczej. Nie przeżywają
żałoby, a raczej radują się z tego, że ktoś tak dobry jak Przyjaciółka trafił
do bezsprzecznie lepszego miejsca. Świętują to razem z nią i dla niej,
pamiętając o jej wielkim sercu i poświęceniu. Dlatego wypuszczają sztuczne ognie,
a za chwilę będą radośnie tańcować i zajadać się lokalnymi przysmakami. Chcą w
ten sposób uświadomić sobie i wzajemnie się pocieszyć, że śmierć wcale nie jest
tak straszna, jak się wielu wydaje.
Przyjrzał się
Arii wpatrzonej w wciąż wybuchające na niebie kolorowe wzory. Długo milczał, bo
choć był ciekaw, jak ona postrzegała śmierć, nie chciał jej o to pytać ledwie
kilka miesięcy po tym, jak w pewnym sensie sama zmarła.
— Przychodzę
tu co roku — wyznał, odwracając głowę i wracając do podziwiania spektaklu. —
Zawsze byłem tu sam, nigdy wcześniej nikt mi nie towarzyszył. Ale to miłe
podzielić się z kimś taką małą namiastką tego miejsca. Zdaję sobie sprawę, że
to niewiele i zapewne chciałabyś zwiedzić coś więcej, niż tylko jedno ze
wzgórz. Mimo to mam nadzieję, że cię nie zawiodłem udziałem w tej małej
uroczystości.
Westchnął,
napawając się rześkim, nocnym powietrzem. Naprawdę lubił tu bywać, zwłaszcza
wiosną, gdy natura niepewnie zradzała się z ziemi, a pierwsze cieplejsze
promienie słońca spływały falami po tafli rzeki. Wyciszony i uspokojony,
skupiał się na pięknym widoku oraz spokoju, jakim emanowało to miejsce.
Podejrzewał, że był staromodny w swym zachwycaniu się naturą i być może Aria,
tak młoda i żywiołowa, nie okaże zainteresowania. Ku jego własnemu zdziwieniu,
to odkrycie z całą pewnością mocno by go zabolało.
— Jeśli chcesz
— dodał, zerkając na nią psotnie — możemy potem zejść niżej. Jeśli tylko
będziesz trzymała się zasad. Pamiętasz je? — spytał, spoglądając na nią
znacząco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz