ROZDZIAŁ 95

 ATHANASIUS

            4 grudnia 1826 roku

     Uśmiechnął się pod nosem, gdy usłyszał ten cichy, nieco niepewny zarzut, jakoby dręczenie młodej wampirzycy dostarczało mu rozrywki. Nigdy tak na to nie patrzył i wątpił, by kiedykolwiek postrzegał naukę Arii jako coś lekkiego, oprawionego humorem i złośliwością. Athanasius miał zbyt wiele obaw, by się śmiać. Bał się, że nie podoła w roli nauczyciela i że nie zdoła nauczyć Arii wszystkiego, co jej niezbędne w nowym życiu. Bał się, że popełni gdzieś błąd, który zakończy się tragedią. Bał się, że nie tylko nie zdoła uchronić młódki przed okrutnym losem zdziczałego krwiopijcy, ale sam ją taką uczyni. Bał się również, że poza nieodpowiednim nauczaniem, będzie dla niej złym kompanem. Stresowała go myśl, że ta dziewczyna nigdy mu nie zaufa i że jedyne, co wyniesie z tego domu, to gniew i żal. On sam lata temu zrozumiał, że pisana jest mu samotność, z którą zdążył się nie tylko oswoić, ale i zaprzyjaźnić. Oddalony od każdego, kto choćby nawet potencjalnie mógł stać się dla niego bliski, zamykał się w sobie coraz bardziej, usilnie chłonąc otaczające go ciszę i spokój.

     Aż wtem na jego ścieżce stanął niejaki James Vasco, oznajmiając mu, że już nigdy więcej nie będzie sam, ponieważ pozostawia mu swój najdroższy dar. Athanasius drżał na myśl, że nie podoła tej ogromnej odpowiedzialności, choć obiecał sobie, że dołoży wszelkich starań. Nawet jeśli to złamie złożoną sobie niegdyś przysięgę.

     „Nigdy się do nikogo nie przywiązuj. I nie pozwól, by ktokolwiek przywiązał się do ciebie”.

     Dlatego początkowo Athan nie odpowiedział na ten niewinny przytyk Arii, spoglądając w jej pociemniałe oczy. Walczyła dzielnie, choć Tismaneanu nie miał wątpliwości, że już niebawem po posiadłości rozleje się trzask tłuczonej porcelany. Nie mógł być zły na coś, co sam zaplanował, dlatego nie żal mu było drogich mis i filiżanek. Nie zdradził tego jednak Arii — chciał wzbudzić w niej małe wyrzuty sumienia, które mogłyby ją jeszcze bardziej zmobilizować do nauki.

     Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy Aria wprost oskarżyła go o czerpanie przyjemności z tych małych tortur. Westchnął głęboko, zanim przystąpił do odpowiedzi.

     — Mylisz się, Ario — wyjaśnił, choć radosny ton wciąż zdradzał jego rozbawienie. — Nie śmiałbym poddawać cię czemuś, co mogłoby ci w jakikolwiek sposób zaszkodzić. To, jak wspomniałaś, nie przystoi dżentelmenowi. I może obstawa filiżankami nie wygląda zbyt godnie, lecz zauważ, że dzięki temu walka ma swoją właściwą stawkę, a brzęk porcelany stanowi doskonały sygnał ostrzegawczy. Poza tym — dodał, nieco zamyślony — odniosłem wrażenie, że lubisz wyzwania. Mylę się? Bo skoro tak, tak nietuzinkowe rozwiązania powinny cię satysfakcjonować.

     Starał się, by jego głos brzmiał łagodnie — właśnie po to, by nie stresować dodatkowo Arii i pozwolić jej skupić się na powstrzymaniu swojego łaknięcia. Jednak porcelana drżała coraz częściej i głośniej, co było niechybnym znakiem, że dziewczyna znajdowała się na skraju swojej wytrzymałości.

     Aż wreszcie stało się coś, czego z jednej strony się spodziewał, lecz z drugiej — całkiem go zaskoczyło. Aria poprosiła o zdjęcie z niej zastawy, oznajmiając, że dłużej nie da rady. Athanasius kiwnął głowa i bez słowa zdjął z jej ramion, kolan i głowy drewniane deseczki, ostrożnie odstawiając je na bok. Jakimś cudem nie udało się potłuc ani jednego elementu, czym Athan był skrycie rozczarowany.

     Wtem Aria zrobiła coś tak niespodziewanego, że Athanasius w pierwszej chwili zupełnie nie wiedział, jak zareagować. Kompletnie oniemiały, obserwował, jak dziewczyna zbliżyła się do niego niepewnie i gwałtownie jednocześnie, ujmując delikatnie jego dłoń i szybko, dość płochliwie zlizując zalegającą na palcach krew. Gdy to zrobiła, momentalnie się cofnęła, a jej policzki oblał soczysty rumieniec.

     Pytanie o to, czy zdała, przecięło szok, w jakim pogrążył się Athan, przez co w następnej chwili zrobił coś, czego się po sobie nie spodziewał — roześmiał się głośno. Wpatrując się w Arię z najszczerszym niedowierzaniem, wprost nie mógł powstrzymać tego nagłego ataku wesołości, ponieważ to, co zrobiła jego Stworzona, było tak niespodziewane, nierozsądne i szokujące, że aż zachwycające. Zauważył, że Aria speszyła się tym wybuchem śmiechu, co wręcz jeszcze bardziej go rozbawiło — choć z tyłu głowy miał poczucie, że powinien się uspokoić, aby nie trzymać dziewczyny w dłuższym zażenowaniu.

     — Oryginał — wyszeptał, wciąż cicho chichocząc — po prostu: istny oryginał! Och, bogowie — wzniósł teatralnie oczy ku górze — kogoście mi tu zesłali? Samo szaleństwo okiełznane i zamknięte w ludzkim ciele!

     Dziwił się sam sobie, że tak niepozorny i wręcz szokujący gest ze strony Arii wprawił go w tak wesoły nastrój. Panna Vasco już od dawna jawiła mu się jako kobieta, którą wprost roznosiła energia i głód wiedzy, jednak stale się przekonywał, że nie ujawniła mu jeszcze pełni swojego zwariowanego oblicza.

     — I tak — odparł po chwili, odrobinę napawając się niepewnością, w której trzymał dziewczynę — zdałaś test. A wiesz, dlaczego? Dlatego że wiedziałaś, kiedy przestać. Zakładając ten nieszczęsny scenariusz — podjął żywszym tonem, przechadzając się wolnym krokiem po salonie — że któregoś razu staniesz przed człowiekiem, u którego wyczujesz krew, powinnaś mieć w sobie tę odrobinę rozsądku, który każe ci się oddalić, znaleźć samotne miejsce i tam ochłonąć. Tak też postąpiłaś teraz: wprost przyznałaś, że jesteś u kresu sił, nie udając bohaterki ani nie robiąc niczego wbrew sobie. Oczywiście w przypadku prawdziwej konfrontacji nie będzie desek z porcelaną — dodał, uśmiechając się półgębkiem — ale po to właśnie trenujemy. Uwierz mi, że dziś poszło ci naprawdę dobrze. Jestem bardzo zadowolony z wyniku tego krótkiego testu, dlatego…

     Athanasius urwał na moment, ostatni raz rozważając wszelkie za i przeciw. Ostatecznie odetchnął cicho, spoglądając na wyraźnie zaintrygowaną Arię.

     — Dlatego zasłużyłaś na małą nagrodę — dokończył wesoło. — Tylko nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego — dodał, oskarżycielsko wskazując na nią ręką — ponieważ to drobnostka. Na większe nagrody musisz sobie bardziej zasłużyć.

     Nie pomyślał, jak dziewczyna mogła zinterpretować te słowa, choć według niego Aria liczyła po prostu na to, aż pozwoli jej opuścić posiadłość bez żadnego nadzoru. Na szczęście młoda wampirzyca była na tyle inteligentna, by zdawać sobie sprawę, że to niebezpiecznie, dlatego — choć wyraźnie się jej to nie podobało — nie protestowała.

Tym bardziej więc Athan cieszył się z tej małej niespodzianki, którą miał ją uraczyć wieczorem.

     — Teraz jesteś wolna — oznajmił swobodnym tonem. — Wezwę cię dopiero przed ósmą. I nie — dodał szybko, widząc jej minę — nie powiem ci, co to takiego! Zachowaj cierpliwość, wszystkiego dowiesz się wieczorem! Właśnie — mruknął pod nosem — cierpliwości też muszę cię nauczyć. Choć to może być jeszcze trudniejsze niż zabawa z krwią.

     Na wspomnienie o czerwonej cieczy, przypomniał sobie o małej buteleczce, którą wciąż chował w kieszeni marynarki.

     — Chcesz resztę? — spytał żartobliwie, podając jej mały flakonik. — No masz, już wypij to, wypij, skoro tak się na to rzucałaś — dodał, udając pretensjonalny ton. — Żebyś potem nie opowiadała, że twój Stwórca to taki potwór, który morzy biedne dzieci głodem.

     Raz jeszcze uśmiechnął się do niej pogodnie, po czym ukłonił i odszedł, zamierzając poprosić Eilenn, aby uprzątnęła deski i porcelanę.

 

     Miał obawy, a z tyłu głowy czuł, że to, co robił, było wysoce nieodpowiedzialne. Wierzył jednak, że oni oboje zachowają się rozsądnie, nikomu nie czyniąc żadnej szkody. Poza tym Athanasius zdawał sobie sprawę z tego, że Aria mieszkała z nim już od kilku miesięcy i wciąż nie pozwolił jej oddalić się dalej niż do granic posiadłości. Mogła spacerować po pobliskim gaju, zwiedzać kolorowe ogrody i pływać w stawie — lecz tylko dlatego, że to wszystko znajdowało się wewnątrz szczelnie ogrodzonego terenu. Komuś tak młodemu jak Aria potrzebny był kontakt z innymi, a wpadający w gości Marisa i Elijah nie wystarczali. Athan wiedział, że jego Stworzona sama nie znajdzie w sobie odwagi, aby podnieść bunt i sprzeciwić się temu przytrzymywaniu. Co więcej, sama zdawała sobie sprawę, że w obecnym stanie była dla śmiertelnych zagrożeniem, a wypuszczenie jej między ludzi mogłoby się skończyć tragedią.

     Dlatego Athan miał obawy, ale postanowił zaryzykować. I pokazać swojej podopiecznej, że nie traktował jej jak żołnierza, którego miał jedynie wyszkolić. Nawet jeśli pierwotnie właśnie tak o niej myślał. To się dość prędko zmieniło i Athanasius coraz częściej miał ochotę wynagrodzić Arii trudy, przez jakie ostatnimi czasy przeszła.

     Gdy już nadeszła wyznaczona godzina, a Aria zjawiła się w salonie, Athan milczał jeszcze chwilę, ostatecznie podejmując decyzję.

     — Zanim powiem ci, co zrobimy, mam kilka warunków — zaczął surowym tonem, mierząc dziewczynę ciężkim spojrzeniem. — Wymagam od ciebie, abyś trzymała się mnie blisko, nigdzie sama nie odchodziła i wykonywała każde moje polecenie. Jeśli się to tego zastosujesz, możliwe, że czeka nas całkiem miły wieczór — dokończył, uśmiechając się delikatnie. — Ubierz się ciepło. Nawet jeśli nie czujesz zimna, widok kobiety odzianej zimą ledwie w cienką suknię może wywołać wiele pytań.

     Był ciekaw jej reakcji. Był ciekaw, co się stanie, gdy pojmie, co jej właśnie sugerował. Ucieszy się? Nie ucieszy? A może będzie jej to zupełnie obojętne? Może wytknie mu, że już dawno powinien pozwolić jej wyjść do ludzi? A może jednak okaże mu wdzięczność, że po zaledwie jednej lekcji panowania nad łaknięciem odważył się, by wypuścić ją z klatki, którą był ten dom? Niespodziewanie zdał sobie sprawę, że oczekiwanie na tę reakcję nieco go stresuje. Naprawdę chciał dla tej dziewczyny jak najlepiej, choć nie miał pojęcia, jak mu to szło.

 

     Już z daleka słuchać było gwar wesołych rozmów i choć uroczystości miały się zacząć dopiero za chwilę, całkiem spory tłum zebrał się u podnóża niewielkiego wzniesienia Tulian. Kilka metrów dalej przepływała niewielka rzeka Kasztanówka; geneza tej nazwy była dość prosta i w oczywisty sposób powiązana z kasztanami, które przed laty gęsto rosły wzdłuż potoku, zrzucając do jego wód dziesiątki swoich owoców. To właśnie ta rzeka miała być jednym z głównych bohaterów widowiska, lecz Athanasius wraz z Arią mieli obserwować je ze szczytu wzniesienia. Z dala od tłumów i gapiów, znajdowali się w o tyle komfortowej odległości, że nie rzucali się w oczy znacznie oddalonego od nich tłumu, jednocześnie mając dobry widok na całe zajście. Obserwowali, jak niecierpliwi widzowie wpatrywali się w poczerniałe nocą niebo. Wodzili wzrokiem po sprzedawcach, którzy ustawili swoje stragany niedaleko małego, drewnianego parkietu, który miał służyć do całonocnych hulanek i przyglądali się trzyosobowemu zespołowi, którego zadaniem było zabawienie gawiedzi radosną muzyką.

     — Dziś tutejsza ludność obchodzi dzień świętej Patricii, nazywanej tutaj po prostu Przyjaciółką — odezwał się po dłuższej chwili, wciąż wpatrzony przed siebie. — Nie wiem, czy taka święta kiedykolwiek istniała, to chyba tylko wymysł mieszkańców. Ale panuje wśród nich legenda, że kiedyś mieszkała tu Patricia, kobieta o złotym sercu, która żyła z pomocy innym — opowiadał, pogrążając się w głębokiej zadumie. — Jej rodzice zmarli, gdy była młodą panną, dlatego musiała zająć się swoim młodszym bratem. Pewnego felernego dnia malec wymsknął się pod jej nieobecność, aby pobawić się w okolicznym lesie ze swoimi przyjaciółmi. Niestety długo nie wracał, aż wreszcie uznano go za zaginionego. Patricia szalała z rozpaczy i postanowiła sama przeszukać las. Tam trafiła na pustelnika, który wyjawił, że wie, gdzie znajduje się mały braciszek. Postanowił jednak warunek: Patricia miała mu przynieść naręcze najcenniejszych klejnotów. Patricia była biedną dziewczyną, ledwie starczało jej na pożywienie, dlatego błagała pustelnika, aby obniżył cenę za jej braciszka. Ten się nie zgodził i zapowiedział, że jeśli nie przyniesie mu klejnotów do najbliższej pełni księżyca, jej brat umrze. Pełnia miała nastać za trzy dni, więc Patricia błagała wszystkich, którym kiedykolwiek pomogła, o jakiekolwiek wsparcie, lecz ci się od niej odwrócili. Gdy zaś nastała pełnia, a Patricia zrozumiała, że jej braciszek zmarł, uschło w niej całe życie. Snując się po lasach i polach, natrafiła wreszcie na ślad rzeki. Stojąc na jej brzegu pomyślała, że natura odebrała jej brata, więc winna zabrać i ją. Weszła więc do lodowatej rzeki, chcąc dać się ponieść złowieszczemu nurtowi. Wtedy nastąpiła na coś twardego, a gdy wyjęła to, co skaleczyło jej stopę, ujrzała błyszczący w świetle księżyca kasztan, ociekający wodą i krwią. Tej wyjątkowo jasnej nocy owoc lśnił niczym najpiękniejszy kryształ. Tchnięta nadzieją, udała się do pustelnika, pokazując mu ten niepozorny kasztan, który dla niej był najcenniejszym klejnotem przyrody. Pustelnik, ku zdumieniu Patricii, przyznał jej rację i nakazał jej zebrać wszystkie kasztany z rzeki. Nie mogła ominąć ani jednego. Uszczęśliwiona, że istniała jeszcze jakaś nadzieja dla jej brata, natychmiast podjęła się zadania. Jednak grudniowe noce były wyjątkowo zimne, a woda lodowata. Mimo to Patricia wytrwale zbierała kasztany, a gdy rankiem ludzie pojęli, co robiła dziewczyna, zaczęli jej pomagać. Wyzbierali wszystkie kasztany, co do cna i zanieśli je pustelnikowi, który, wedle umowy, zwrócił im całego i zdrowego brata Patricii.

     U podnóża wzniesienia zapanowała cisza, a mistrz ceremonii podjął się uroczystej przemowy. Gdy skończył, jeszcze przez chwilę wszyscy milczeli, a następnie kilku wojów złożyło w wodzie kukłę przypominającą kobietę. Wszyscy jak zahipnotyzowani obserwowali, jak odpływała, by już po chwili wnieść oczy ku górze, gdzie noc rozświetlił blask kolorowych fajerwerków. Kobiety wzdychały, mężczyźni z uznaniem kiwali głowami, a dzieci podskakiwały radośnie, starając się dotknąć wielobarwnych wzorów, które migały na gwieździstym niebie.

     — Patricia nie dożyła odnalezienia swojego brata — podjął, wpatrzony w ten radosny pokaz. — Zamarzła, znalazłszy największą ilość kasztanów. Jej ciało porwał nurt, tak jak pierwotnie tego chciała. I choć to smutna historia — dodał, odetchnąwszy głęboko — to tutejsi ludzie postrzegają śmierć zupełnie inaczej. Nie przeżywają żałoby, a raczej radują się z tego, że ktoś tak dobry jak Przyjaciółka trafił do bezsprzecznie lepszego miejsca. Świętują to razem z nią i dla niej, pamiętając o jej wielkim sercu i poświęceniu. Dlatego wypuszczają sztuczne ognie, a za chwilę będą radośnie tańcować i zajadać się lokalnymi przysmakami. Chcą w ten sposób uświadomić sobie i wzajemnie się pocieszyć, że śmierć wcale nie jest tak straszna, jak się wielu wydaje.

     Przyjrzał się Arii wpatrzonej w wciąż wybuchające na niebie kolorowe wzory. Długo milczał, bo choć był ciekaw, jak ona postrzegała śmierć, nie chciał jej o to pytać ledwie kilka miesięcy po tym, jak w pewnym sensie sama zmarła.

     — Przychodzę tu co roku — wyznał, odwracając głowę i wracając do podziwiania spektaklu. — Zawsze byłem tu sam, nigdy wcześniej nikt mi nie towarzyszył. Ale to miłe podzielić się z kimś taką małą namiastką tego miejsca. Zdaję sobie sprawę, że to niewiele i zapewne chciałabyś zwiedzić coś więcej, niż tylko jedno ze wzgórz. Mimo to mam nadzieję, że cię nie zawiodłem udziałem w tej małej uroczystości.

     Westchnął, napawając się rześkim, nocnym powietrzem. Naprawdę lubił tu bywać, zwłaszcza wiosną, gdy natura niepewnie zradzała się z ziemi, a pierwsze cieplejsze promienie słońca spływały falami po tafli rzeki. Wyciszony i uspokojony, skupiał się na pięknym widoku oraz spokoju, jakim emanowało to miejsce. Podejrzewał, że był staromodny w swym zachwycaniu się naturą i być może Aria, tak młoda i żywiołowa, nie okaże zainteresowania. Ku jego własnemu zdziwieniu, to odkrycie z całą pewnością mocno by go zabolało.

     — Jeśli chcesz — dodał, zerkając na nią psotnie — możemy potem zejść niżej. Jeśli tylko będziesz trzymała się zasad. Pamiętasz je? — spytał, spoglądając na nią znacząco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^