ROZDZIAŁ 94

 ARIA

    4 grudnia 1826 roku

  Dziewczyna nie spodziewała się iż życie, jako wampir będzie aż tak ekscytujące. Była pewna, że egzystencja krwiopijcy polega głównie na piciu krwi i spaniu w trumnie. Być może naczytała się za dużo powieści na ten temat i miała wykreowany w głowie obraz potwora, którym przecież nie była. Pan Tismaneanu był ucieleśnieniem cierpliwości i spokoju, choć zdarzało mu się zdenerwować, zwłaszcza gdy Aria popełniała notorycznie ten sam błąd. Nie miała daru do języków i przedmiotów ścisłych i nie raz specjalnie robiła coś źle byle tylko dał jej spokój. Bywała podstępna, gdy chciała coś ugrać i ku jej nieszczęściu, Athanasius w końcu zorientował się z kim ma do czynienia. Zaczął podchodzić do niej w ten sam sposób i to dawało skutki w postaci opanowania niemal ośmiu języków i podstaw ekonomii. Często odpływała w świat sztuki i muzyki, który ją fascynował. Uwielbiała przesiadywać w bibliotece pośród ksiąg i chłonąć z nich wszystko, co ją interesowało. Odkryła w sobie pasję do podróży i niezwykłą ciekawość, by znaleźć się w miejscu, w którym jeszcze nikt nie był. Zawdzięczała to swojemu ojcu, który zaszczepił w niej ziarno odkrywcy, gdy opowiadał o licznych wyjazdach i przygodach zapierających dech w piersi. Wyobrażała sobie nie raz, że stoi na dziobie ogromnego statku kołysanego przez fale i płynie w dal, hen przed siebie. Twarz muskałaby jej morska bryza, a w uszach dźwięczał krzyk mew krążących nad masztem. Otaczałby ją wielki błękit, bezkresna tafla wody odbijająca roziskrzone promienie słońca. Teraz jednak uwięziona była w stelażu z desek, na którym poustawiana była porcelanowa zastawa tak drogocenna, że do końca wieczności nie zdołałaby za nią zapłacić, gdyby coś uszkodziła.

  — Mam nadzieję, że wszelka odpowiedzialność za straty spocznie na panu — mruknęła z niezadowoleniem, bardziej do siebie niż do niego. Obserwowała bacznie mężczyznę, ale nie starała się już ukryć swojej niepewności względem tego zadania i przede wszystkich metod, na które zdecydował się wampir.

  Gdy wspomniał o tym, że jeśli nie zdoła się powstrzymać to stanie się dzikim, pozbawionym moralności potworem, przeraziła się. Nie pomagał fakt, iż jej Stwórca mógłby się jej wyrzec, gdyby kogoś skrzywdziła. Oczywiście, że tego nie chciała. Nie chciała stać się bestią łaknącą krwi bez względu na konsekwencje.

  — Odnoszę wrażenie, że czerpie pan przyjemność z dręczenia mnie — syknęła przez zaciśnięte zęby, czując jak jej twarz napina się cała, gdy zapach krwi stał się wręcz nie do wytrzymania. Kiedy Athanasius pocierał palce działo się coś, co nie dawało dziewczynie spokoju i powodowało drżenie całego jej ciała, przez co wprawiała w ruch porcelanową zastawę. Brzęk filiżanek był nie do zniesienia bardziej niż łaknienie krwi. Przypominał jej, że jest słaba i maluczka, że byle kropla szkarłatnej cieczy może sprawić, iż utraci wszystko, na co tak ciężko pracowała. Może przekreślić nawet to, że nie dała pokonać się chorobie.

  Tismaneanu się z nią droczył, miał nad nią w pełni kontrolę i przewagę, a ona drżała coraz bardziej nie będąc w stanie się opanować. Czuła coś dziwnego w dole brzucha, jakby mimowolnie czerpała przyjemność z tego dziwnego układu, jakby fakt, że mężczyzna nad nią dominuje pogłębiał jej pragnienie i w jakiś sposób podniecał. Czy to było właśnie to, co lubiła? Nigdy nie była z mężczyzną, nie zdążyła choćby o tym pomyśleć, a romanse znała jedynie z książek, które przynosiła jej w tajemnicy jedna z pielęgniarek, Rose. Blondynka była niewiele starsza od niej, a Aria lubiła słuchać jej opowieści o życiu jako świeżo upieczona żona. Sama marzyła skrycie, iż kiedyś stanie na ślubnym kobiercu. Edmund, bo tak miał na imię mąż Rose, odwiedzał ją nie raz w szpitalu i przynosił dla Arii najprawdziwszą czekoladę. Gdy czuła się źle, a tak było dość często, oddawała ją bratu lub osobie dzielącej z nią salę. Zdołała przeżyć kilka z nich, choć nie sądziła, że tak się stanie. Najbardziej lubiła Patricka i Ubbe, a także Klarę, Padme i Vanessę. Wszystkich zabrała choroba i wszyscy spoczęli w masowym grobie w związku z epidemią. Aria zawsze się tego bała być może w związku z tym, że napatrzyła się na śmierć tak wielu osób.

  — Oczywiście, że to się panu podoba. Widzę to! Chciałabym tylko zauważyć, iż to wielce nieetyczne i ...nie przystoi...nie przystoi dżen-dżentel... dżentelmenowi — język zaczął się jej plątać, co oznaczało tylko jedno — nie była w stanie dłużej nad sobą panować i utrzymywać tej cholernej porcelany na miejscu. Kątem oka zauważyła, iż jedna z filiżanek przesunęła się niebezpiecznie blisko krawędzi deski, a gdy tylko zadrżała po raz kolejny, zsunęła się z niej zupełnie i wylądowałaby na podłodze, gdyby nie szybka reakcja Arii. Młoda wampirzyca zdołała wystawić nogę i zmienić trajektorie lotu naczynia, które zamiast na posadzce, spoczęło na miękkich poduszkach na sofie pod oknem, cudem unikając swego końca.

  — Proszę to ze mnie zdjąć, nie wytrzymam dłużej — zakomunikowała, a gdy tylko uwolniono ją z porcelanowej pułapki, zbliżyła się do Athanasiusa i zrobiła coś, co ją samą wprawiło w osłupienie. Chwyciła dłoń wampira i oblizała jego dwa palce umazane we krwi, którą szczuł ją kilka chwil temu. Poczuła, jak policzki zaczynają piec ją żywym ogniem, co świadczyło o tym, że zapewne właśnie się czerwieniła.

  — Zdałam? — zapytała nagle, zastanawiając się czy to właśnie w tej chwili zaczęła postrzegać go jako mężczyznę, a nie jedynie swego Stwórcę. Przytłaczało ją jego piękno i doskonałość, jego nieskazitelna postawa, podczas gdy ona była wręcz nieokrzesana. Nigdy nikt taki jak on nie mógłby zwrócić uwagi na kogoś jej pokroju. Nieważne, ile języków opanuje i jak piekielnie inteligentna będzie. Była między nimi ogromna przepaść, którą nie sposób było pokonać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^