ARIA
4 grudnia 1826 roku
Dziewczyna nie
spodziewała się iż życie, jako wampir będzie aż tak ekscytujące. Była pewna, że
egzystencja krwiopijcy polega głównie na piciu krwi i spaniu w trumnie. Być
może naczytała się za dużo powieści na ten temat i miała wykreowany w głowie
obraz potwora, którym przecież nie była. Pan Tismaneanu był ucieleśnieniem
cierpliwości i spokoju, choć zdarzało mu się zdenerwować, zwłaszcza gdy Aria
popełniała notorycznie ten sam błąd. Nie miała daru do języków i przedmiotów
ścisłych i nie raz specjalnie robiła coś źle byle tylko dał jej spokój. Bywała
podstępna, gdy chciała coś ugrać i ku jej nieszczęściu, Athanasius w końcu
zorientował się z kim ma do czynienia. Zaczął podchodzić do niej w ten sam
sposób i to dawało skutki w postaci opanowania niemal ośmiu języków i podstaw
ekonomii. Często odpływała w świat sztuki i muzyki, który ją fascynował.
Uwielbiała przesiadywać w bibliotece pośród ksiąg i chłonąć z nich wszystko, co
ją interesowało. Odkryła w sobie pasję do podróży i niezwykłą ciekawość, by
znaleźć się w miejscu, w którym jeszcze nikt nie był. Zawdzięczała to swojemu
ojcu, który zaszczepił w niej ziarno odkrywcy, gdy opowiadał o licznych
wyjazdach i przygodach zapierających dech w piersi. Wyobrażała sobie nie raz,
że stoi na dziobie ogromnego statku kołysanego przez fale i płynie w dal, hen
przed siebie. Twarz muskałaby jej morska bryza, a w uszach dźwięczał krzyk mew
krążących nad masztem. Otaczałby ją wielki błękit, bezkresna tafla wody
odbijająca roziskrzone promienie słońca. Teraz jednak uwięziona była w stelażu
z desek, na którym poustawiana była porcelanowa zastawa tak drogocenna, że do
końca wieczności nie zdołałaby za nią zapłacić, gdyby coś uszkodziła.
— Mam nadzieję,
że wszelka odpowiedzialność za straty spocznie na panu — mruknęła z
niezadowoleniem, bardziej do siebie niż do niego. Obserwowała bacznie
mężczyznę, ale nie starała się już ukryć swojej niepewności względem tego
zadania i przede wszystkich metod, na które zdecydował się wampir.
Gdy wspomniał o
tym, że jeśli nie zdoła się powstrzymać to stanie się dzikim, pozbawionym
moralności potworem, przeraziła się. Nie pomagał fakt, iż jej Stwórca mógłby
się jej wyrzec, gdyby kogoś skrzywdziła. Oczywiście, że tego nie chciała. Nie
chciała stać się bestią łaknącą krwi bez względu na konsekwencje.
— Odnoszę
wrażenie, że czerpie pan przyjemność z dręczenia mnie — syknęła przez zaciśnięte
zęby, czując jak jej twarz napina się cała, gdy zapach krwi stał się wręcz nie
do wytrzymania. Kiedy Athanasius pocierał palce działo się coś, co nie dawało
dziewczynie spokoju i powodowało drżenie całego jej ciała, przez co wprawiała w
ruch porcelanową zastawę. Brzęk filiżanek był nie do zniesienia bardziej niż
łaknienie krwi. Przypominał jej, że jest słaba i maluczka, że byle kropla
szkarłatnej cieczy może sprawić, iż utraci wszystko, na co tak ciężko
pracowała. Może przekreślić nawet to, że nie dała pokonać się chorobie.
Tismaneanu się z
nią droczył, miał nad nią w pełni kontrolę i przewagę, a ona drżała coraz
bardziej nie będąc w stanie się opanować. Czuła coś dziwnego w dole brzucha, jakby
mimowolnie czerpała przyjemność z tego dziwnego układu, jakby fakt, że
mężczyzna nad nią dominuje pogłębiał jej pragnienie i w jakiś sposób podniecał.
Czy to było właśnie to, co lubiła? Nigdy nie była z mężczyzną, nie zdążyła
choćby o tym pomyśleć, a romanse znała jedynie z książek, które przynosiła jej
w tajemnicy jedna z pielęgniarek, Rose. Blondynka była niewiele starsza od
niej, a Aria lubiła słuchać jej opowieści o życiu jako świeżo upieczona żona.
Sama marzyła skrycie, iż kiedyś stanie na ślubnym kobiercu. Edmund, bo tak miał
na imię mąż Rose, odwiedzał ją nie raz w szpitalu i przynosił dla Arii
najprawdziwszą czekoladę. Gdy czuła się źle, a tak było dość często, oddawała
ją bratu lub osobie dzielącej z nią salę. Zdołała przeżyć kilka z nich, choć nie
sądziła, że tak się stanie. Najbardziej lubiła Patricka i Ubbe, a także Klarę,
Padme i Vanessę. Wszystkich zabrała choroba i wszyscy spoczęli w masowym grobie
w związku z epidemią. Aria zawsze się tego bała być może w związku z tym, że
napatrzyła się na śmierć tak wielu osób.
— Oczywiście, że
to się panu podoba. Widzę to! Chciałabym tylko zauważyć, iż to wielce
nieetyczne i ...nie przystoi...nie przystoi dżen-dżentel... dżentelmenowi —
język zaczął się jej plątać, co oznaczało tylko jedno — nie była w stanie
dłużej nad sobą panować i utrzymywać tej cholernej porcelany na miejscu. Kątem
oka zauważyła, iż jedna z filiżanek przesunęła się niebezpiecznie blisko
krawędzi deski, a gdy tylko zadrżała po raz kolejny, zsunęła się z niej
zupełnie i wylądowałaby na podłodze, gdyby nie szybka reakcja Arii. Młoda
wampirzyca zdołała wystawić nogę i zmienić trajektorie lotu naczynia, które
zamiast na posadzce, spoczęło na miękkich poduszkach na sofie pod oknem, cudem
unikając swego końca.
— Proszę to ze
mnie zdjąć, nie wytrzymam dłużej — zakomunikowała, a gdy tylko uwolniono ją z
porcelanowej pułapki, zbliżyła się do Athanasiusa i zrobiła coś, co ją samą
wprawiło w osłupienie. Chwyciła dłoń wampira i oblizała jego dwa palce umazane
we krwi, którą szczuł ją kilka chwil temu. Poczuła, jak policzki zaczynają piec
ją żywym ogniem, co świadczyło o tym, że zapewne właśnie się czerwieniła.
— Zdałam? —
zapytała nagle, zastanawiając się czy to właśnie w tej chwili zaczęła
postrzegać go jako mężczyznę, a nie jedynie swego Stwórcę. Przytłaczało ją jego
piękno i doskonałość, jego nieskazitelna postawa, podczas gdy ona była wręcz
nieokrzesana. Nigdy nikt taki jak on nie mógłby zwrócić uwagi na kogoś jej
pokroju. Nieważne, ile języków opanuje i jak piekielnie inteligentna będzie.
Była między nimi ogromna przepaść, którą nie sposób było pokonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz