ROZDZIAŁ 96

 ARIA

            4 grudnia 1826 roku

  Była podekscytowana, gdy jej Stwórca powiedział o nagrodzie i nie mogła tego ukryć. Oczy od razu się jej zaświeciły i gdyby nie to, że Athanasius był tuż obok niej, to pewnie zaczęłaby podskakiwać i piszczeć. Z jakiegoś powodu chciała być przy nim nieco mniej dziecinna, chciała pokazać, iż potrafi zachowywać się jak przystało na kobietę i powściągnąć swoje emocje. Przychodziło jej to z trudem, gdyż więcej w niej było jeszcze dziecka niżeli kobiety. Choroba sprawiła, że wiele w życiu ją ominęło, choćby za mąż pójście. Panienki w jej wieku miały już partnera i dzieci, ona zaś przykuta była do szpitalnego łóżka, a jedyne romanse które przeżywała, to te w książkach. Czytała je nie raz z wypiekami na twarzy wyobrażając sobie, że jest bohaterką powieści, a przystojny pielęgniarz Ron zabiega o jej względy, a później porywa i razem uciekają gdzieś w ciepłe kraje. Chciała już kogoś mieć, móc zwierzyć się bliskiej osobie i przytulić do niej, gdy miała zły humor. Pragnęła czuć ciepło drugiej osoby, która byłaby dla niej całym światem. Dobrze pamiętała dzień, gdy pan Tismaneanu przekroczył próg jej pokoju. To była dziwna chwila, jakby od razu wyczuła, że nie był zwykłym człowiekiem. Była pewna, że jest aniołem. Jego piękne, dostojne oblicze onieśmielało ją, ale zarazem sprawiało, że od razu mu zaufała. Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego w stosunku do innych lekarzy. Athanasius był wyjątkowy, było w nim coś niebezpiecznego i jednocześnie pozytywnego.

  Kiedy ją odprawił, od razu pobiegła do kuchni i zaczęła opowiadać kucharce Julii o przebiegu lekcji. Kobiecina była w podeszłym wieku i robiła najlepsze na świecie ciasto czekoladowe. Aria uwielbiała słodycze, a gdy chorowała nie mogła jeść ich zbyt wiele ze względu na to, iż często miała problem z oddychaniem i krwioplucia. Teraz, jako wampirzycę mogła jeść wszystko na co tylko miała ochotę, a najlepsze było to iż jej przemiana materii była o wiele szybsza niż u człowieka, dlatego nie przybierała na wadze.

  W holu pojawiła się przyodziana w gruby kożuchu, który krępował jej ruchy i puchatą, białą czapę. Miała też rękawiczki i ocieplane trzewiki. Wyglądała komicznie i nie była pewna, czy wampir nie zrobił tego specjalnie. Służka zgodnie z poleceniem Athanasiusa przygotowała jej ciepłą odzież wierzchnią, by nie wyróżniała się z tłumu i nie przykuwała niepotrzebnie uwagi. Mężczyzna miał na sobie idealnie skrojony płaszcz, który podkreślał rzeźbę jego ciała. Eleganckie buty były tak dokładnie i starannie wypastowane, że można się było w nich przejrzeć.

Zapamiętała każdą zasadę, którą wampir jej dyktował i zamierzała się ich trzymać, głównie ze względu na to, iż liczyła, że zauważy gdzieś wśród ludzi brata lub rodziców. Bardzo za nimi tęskniła i chciała popatrzeć na nich choćby z daleka, przez krótką chwilę. Coś uwierało ją w sercu i sprawiało, iż nie potrafiła w pełni skupić się na naukach swego Stwórcy, choć bardzo się starała. Zamierzała mu o tym powiedzieć, chcąc być z nim szczera. Może jej zmącony umysł był powodem tego, iż nie do końca zaakceptowała jeszcze fakt bycia nieśmiertelną.

  Gdy dotarli na wzgórze, a niebo rozświetlił pokaż fajerwerków, Aria poczuła się, jak w bajce. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Jakby gwiazdy eksplodowały. Przeszkadzał jej jedynie ten straszliwy hałas, któremu towarzyszyły okrzyki ludzi. Do tego Athan zaczął opowiadać miejską legendę, która z każdą chwilą podobała się dziewczynie coraz mniej. Spojrzała na mężczyznę ze zmarszczonymi brwiami, powracając zaraz wzrokiem do bawiących się w dole ludzi. Wykrzywiła się z obrzydzenie, gdy pojęła sens całej opowieści.

  — To okropne! Patricia im pomagała, a gdy ona potrzebowała pomocy, to się od niej odwrócili. Głupi egoiści — stwierdziła wyraźnie poruszona tym, co usłyszała od Athana.

  — Celebrują dzień jej śmierci, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia — dodała, ściągając ze złością czapkę z głowy i odpinając kożuch jednym szarpnięciem. Była wściekła, że ludzie potrafili tylko krzywdzić się wzajemnie, a gdy trzeba było wyciągnąć pomocną dłoń, to zamykali drzwi przed nosem. To przez nich Patricia zamarzła, to przez nich umarła i nie mogła wrócić do brata. Aria zrobiłaby dla swojego wszystko, również oddałaby życie więc zupełnie nie zaskoczyła ją postawa dziewczyny. Nie mogła jednak uwierzyć, że osoby którym pomagała z dobroci serca w chwili, gdy potrzebowała ich najbardziej, pokazali swą prawdziwą twarz. Sąsiedzi zza między skazali małego chłopca na samotną tułaczkę, a Patricię na straszliwą śmierć.

  — Nie chce tam iść. Czuję się dość niepewnie i boję się, że stracę nad sobą panowanie.  Poza tym jestem zła. Wściekła. Przepraszam, chciałeś... Chciał pan spędzić miły wieczór, a ja wszystko zepsułam. — spojrzałam ponownego na Athana, posyłając mu przepraszający uśmiech. Nie miała ochoty zbliżać się do ludzi i patrzeć na ich roześmiane, rumiane twarze. Z czego się cieszyli? Nie mogła pojąć całej ich radości. Zrozumieć tego, że poświęcili niewinną dziewczynę, bo nie chcieli stracić swoich kosztowności, które w obliczu takiej tragedii traciły całą swą wartość.

  — Możemy tutaj posiedzieć jeszcze chwilę? Chciałabym o czymś panu powiedzieć — zaczęła niepewnie, spuszczając nieco głowę. Zamilkła na dłuższą chwilę, aby zebrać myśli i zastanowić się od czego powinna zacząć i jak obrać w słowa to, co chciała mu przekazać.

  — Od jakiegoś czasu nie mogę się skupić. Niepokoi mnie pewna myśl. Może w szpitalu był ktoś inny, kto bardziej zasługiwał na dar nieśmiertelności. Kim ja właściwie jestem? Nikim. Czym mogę zasłużyć się dla świata i jak odwdzięczyć się za to wszystko. Dostałam drugą szansę, ale czy na nią zasługiwałam? Nie chce sprawić panu zawodu, ale mam wątpliwość. Boję się, że nie jestem dość dobra, by nazywać się pana Stworzoną — wymamrotała, ocierając pospiesznie mokrą od łez twarz. Aria po raz pierwszy otworzyła się przed kimś na tyle, by można było zauważyć jej zapłakane oblicze. Nigdy przy nikim nie płakała. Nie chciała martwić rodziców i brata, nie chciała by się nad nią litowano z powodu choroby. A teraz siedziała obok Athanasiusa Tismaneanu i wyła niczym kojot do księżyca w bezchmurną noc.

  — Przepraszam! Nie miałam na myśli nic złego! Jestem wdzięczna, że mnie pan przemienił i nie próbuje kwestionować pana decyzji. Po prostu czuję, że mnie to przytłacza. Ten dom, służba, drogie ubrania i prywatni nauczyciele. Pół życia spędziłam w pokoju mniejszym niż schowek na miotły w Blickling, a nagle mam do dyspozycji własną łazienkę, sypialnie i bibliotekę. Teraz zmieniam suknie co najmniej dwa razy dziennie, a wcześniej miałam tylko dwie na cały rok. Nie chciałabym, aby źle mnie pan zrozumiał — dopiero teraz na niego spojrzała, pociągając nosem. Był wyraźnie zszokowany tym, czego właśnie się dowiedział. Nie domyślił się, że Aria miała aż takie wątpliwości? Nie spodziewał się, iż tak bardzo ceni jego osobę? Była pewna siebie, przebojowa i nieustępliwa, ale nigdy nie uważała, że jest pępkiem świata. Nie postrzegała się jako lepszą od innych, dlatego teraz zastanawiała się, czy była odpowiednią Stworzoną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^