ATHANASIUS
— Wiem tylko, że
dalej pracuje w Royal Brompton i tam go możesz znaleźć. Ale to mało przyjemny
typ… Athan! Możesz mi powiedzieć, co się wyprawia?! Skoro ci pomagam, to mam
chyba prawo wiedzieć, po co to wszystko?!
Do szpitala Royal
Brompton zostało im niewiele ponad dwa kilometry, więc mieli tam być lada
chwila. Lena miała rację: musieli od czegoś zacząć, a jedynym tropem, jaki
mieli, był niejaki Jonathan Ride. Gdyby to był ślad w sprawie śmierci Elijaha,
Athan nie wahałby się ani chwili i natychmiast dowiedział się o tym człowieku
wszystkiego, co możliwe. Śmiało podążałby wskazaną ścieżką i z największą
determinacją docierałby do mordercy swojego przyjaciela.
Jednak Aria
zawsze była ważniejsza niż Elijah. Dlaczego więc tym razem nie mógł się zdobyć
na taką energię i pewność siebie? Dlaczego stale czuł się tak, jakby na jego
piersi, sercu, barkach i głowie ciążył mu stos kamieni, stale i coraz bardziej
go przygniatając? Próbował się podnieść. Próbował krzyknąć w myślach, że musi
odnaleźć Arię i ją uratować, bo przecież tak to powinno wyglądać, czyż nie?
Czyż we wszystkich książkach i filmach nie było tak, że zakochany bohater
natychmiast i bez choćby zastanowienia rzucał się w ślad za miłością swojego
życia, aby na końcu żyli długo i szczęśliwie?
Dlaczego on tego
nie potrafił? Czyżby tego nie chciał? Czyżby jego własne poczucie winy było
ważniejsze od zdrowia i życia Arii? Czy naprawdę aż tak dobrze wyszkolił siebie
samego w odpychaniu Arii, że robił to w każdej możliwej sytuacji — nawet
teraz?!
Z bolesnej zadumy
wyrwał go głośny, przeszywający wrzask klaksonu. Rozglądając się dookoła,
napotkał na sobie mocno zaniepokojone spojrzenie Leny. I dopiero gdy jeszcze
silniej chwycił kierownicę, uświadomił sobie, że to on, pod napływem nagłych,
gniewnych myśli, uderzył zaciśniętą ręką w klakson, aby nieświadomie wyładować
swoją złość. Serce waliło mu jak młotem, przez co zupełnie nie mógł się
uspokoić, aby skupić się na drodze.
— Co tam się
dzieje? Athan, słyszysz mnie? — trzeszczał głos Davida wydobywający się z
zestawu głośnomówiącego zamontowanego nad radiem.
— Czemu mało
przyjemny? — spytał zmartwiałym tonem. Nie był w stanie wysilić się na choć
trochę żywszy ton.
— Tak ogólnie —
odparł zdawkowo. — Ponoć trudno się z nim dogadać i słyszałem, że to dość
opryskliwy typ. Athan! — zakrzyknął zirytowany — powiesz mi wreszcie, co się
dzieje? Gdzie jest Aria?
— Nie wiem —
wyszeptał na wydechu, niemal dławiąc się wypowiedzianymi właśnie słowami. — Nie
wiem, David. Nie wiem...
Podziękował
przyjacielowi za pomoc i się rozłączył. Athanasius wiedział, że Bishopowi
należały się wszelkie wyjaśnienia, lecz chwilowo nie był w stanie się z nimi
zmierzyć. Obiecał więc sobie, że kiedyś mu o wszystkim opowie. Kiedyś. Jak już
ją znajdę.
— Mamy w ogóle
jakiegoś haka na tego Ride’a? — syknął, parkując pod szpitalem. — Czy idziemy
tam na ładne oczy?
Milczenie
wystarczyło mu za odpowiedź. Zaciskając zęby, miał wielką ochotę raz jeszcze w
coś uderzyć, aby stłumić narastający w nim gniew. Z trudem się opanował, a
powstrzymał go tylko fakt, że byli już na miejscu i zostało im tylko odszukanie
Ride’a i nakłonienie go do zdradzenia czegokolwiek. Ale Athan, choć bardzo by
tego chciał, nie był w stanie uwierzyć, że ten facet tak po prostu zechce im
opowiedzieć o swoim psychopatycznym współpracowniku. Jakoś musieli spróbować,
ale Athanasius nie sądził, by to im cokolwiek dało.
— W razie czego — mruknął niechętnie, wchodząc do środka —
zawsze możemy go chwilę pośledzić. Nie wiadomo, czy po kłótni z Blomem całkiem
zerwał z nim interesy, czy jednak wciąż przy czymś majstruje.
Ta opcja bardziej
mu się podobała, bo była mniej inwazyjna. Jednak możliwe, że zajęłaby zbyt
wiele czasu, a tego zdecydowanie nie mieli. Dlatego musieli zaryzykować i
skonfrontować się z kimś, kto miał tak wiele wspólnego z Blomem. Na samą myśl o
tym, że człowiek, z którym mieli za chwilę rozmawiać, maczał w tym wszystkim
palce, zalewała go krew.
Podczas gdy Lena
podeszła do recepcji, aby dowiedzieć się, czy Ride wciąż był w pracy, Athan
poczuł, jak jego telefon wibruje. Serce mu zadrżało pod wpływem tego jednego,
krótkiego sygnału, ponieważ zrozpaczona wyobraźnia natychmiast podsunęła mu
myśl, że to być może wiadomość od Arii. Rozczarowanie zacisnęło się na jego
szyi lodowatymi mackami, gdy zobaczył, że to tylko sms od Matta.
Niespodziewanie wstąpił w niego bunt i miał ochotę po prostu to usunąć i
zapomnieć o śledztwie w sprawie śmierci Elijaha. To nie miało teraz żadnego
znaczenia.
Lena kiwnęła w jego stronę głową i szepnęła, że muszą chwilę poczekać. Athan, zbywając ją milczeniem, niechętnie odczytał wiadomość, wzdychając głęboko.
„co z arią? znalazłeś ją? bo jak nie to
musisz zgłosić zaginięcie! wiesz że
najważniejsze są pierwsze 48 godziny. daj
znać jak się pojawisz na komisariacie to postaram się
wpaść. ale zrób to szybko. i pamiętaj, że
sam wszystkiego w pojedynkę nie zrobisz”
Niczym
zahipnotyzowany wpatrywał się we wzmiankę o najważniejszych dwóch dobach od
zaginięcia. Sparaliżowany i przerażony, niemal mimowolnie wybrał numer Matta.
Odebrał już po dwóch sygnałach.
— Ten czas już
minął — wyszeptał słabo. — Matt — jęknął rozpaczliwie — ja nie wiem, kiedy ona
zniknęła! Ostatni raz widziałem ją… Boże, nawet nie wiem, kiedy… jakieś… jakieś
pięć dni temu… albo sześć… Od tamtego czasu nie miałem z nią żadnego kontaktu!
Rozumiesz?!
Milczenie po
drugiej stronie słuchawki tylko go upewniło w przekonaniu, że zaginięcie Arii
było beznadziejną sprawą. Jednocześnie wprost nie mógł uwierzyć, że rozstali
się akurat w tak złym momencie. Dotąd nawet gdy byli skłóceni, miał ją w
zasięgu wzroku. Ten jeden raz uznał, że Aria poradzi sobie bez jego wsparcia,
co zakończyło się najgorszym z możliwych scenariuszy. Zupełnie jakby złośliwy
los chichotał nad nimi, udowadniając, że nic i nikt nie jest w stanie go
przechytrzyć.
— I tak zgłoś
zaginięcie — odparł Matt cichym, poważnym tonem. — Zrób to jak najszybciej. Jak
chcesz, szukaj jej na własną rękę, ale to trzeba zgłosić. A tak to im więcej
rąk do pomocy, tym lepiej.
Athan pokiwał
nerwowo głową, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że Matt nie mógł tego
zobaczyć. Mimo to policjant go nie pospieszał i pozwalał mu ochłonąć i
przemyśleć propozycję, którą otrzymał. Propozycję, która brzmiała zbyt sensowne
jak na rozbiegane, rozerwane na strzępy myśli Athanasiusa.
— Wiesz
cokolwiek? — spytał cicho Matt po chwili ciszy. — Zdążyłeś coś ustalić? Kogoś
podejrzewasz?
— Blome’a —
wydyszał ciężko. — Ale… ale ja nawet nie…
— Nie masz
pewności — westchnął. — Rozumiem. No nic. Po prostu to zgłoś, pamiętaj. Trzymaj
się.
Gdy się rozłączył, Lena stała tuż przy nim.
Spoglądając na nią swoimi błyszczącymi, jasnoniebieskimi oczami, kiwnęła głową,
dając tym samym znać, że nadszedł już czas na spotkanie. Kobieta poprowadziła
go wgłąb oślepiająco białego korytarza obstawionego plastikowymi krzesłami. Kilka
miejsc zajmowały starowinki lub matki z dziećmi, jednak wraz z Luną minęli ich
wszystkich, by następnie skręcić w lewo i wejść po schodach na kolejne piętro.
To tam, w drzwiach jednego z gabinetów, przywitał ich wysoki, szczupły
mężczyzna o hebanowym kolorze skóry. Czarne włosy miał króciutko przystrzyżone,
nos i wargi szerokie, a oczy duże i ciemne. Tylko białka gałek ocznych
wyróżniały się nieco upiornie, w pewnym momencie sprawiając wrażenie wręcz
żółtych. Mężczyzna odziany był w jasny kitel, pod nim zaś prześwitywał czerwony
golf i czarne, proste spodnie. Ride wyglądał nie tylko niegroźnie, ale wręcz
wzbudzał zaufanie, czego Athan w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć.
— Państwo do
mnie? — spytał z wyraźnie słyszalnym akcentem. Ride zaciągał samogłoski i
błędnie akcentował sylaby, co wyraźnie wskazywało na to, że nie był rodowitym
Anglikiem.
— Tak —
odpowiedział Athan, twardo spoglądając mu w oczy. — Możemy chwilę porozmawiać?
Na osobności.
— O czym? Domyślam
się, że nie są państwo pacjentami. Niestety, ale nie mam wiele czasu, a
chciałbym jeszcze…
— O naszym
wspólnym przyjacielu — przerwał niecierpliwie. — Inicjały K.B. Mówi to panu
coś?
Mina Ride’a
momentalnie spoważniała. Łypiąc ponuro na ich dwoje, jego wzrok na dłużej zatrzymał
się na Lenie. Athan kątem oka obserwował ten dziwny teatrzyk i ze zgrozą
przyszło mu do głowy, że być może mężczyzna jakimś cudem ją rozpoznał. To
mogłoby znacznie utrudnić zadanie, a jednocześnie było całkiem prawdopodobne,
zwłaszcza że Goodburg była niegdyś żoną Blome’a. Athan nie sądził, by ten
psychopata wtajemniczał w swoje plany kogoś, kto sam miał być ofiarą, dlatego
tak zaniepokoiło go to nagłe zainteresowanie Leną.
Nagle przyszło mu
do głowy jeszcze jedno rozwiązanie: współpraca. Niewykluczone, że Lena i
Jonathan znali się od dawna i wszystko już sobie razem uknuli. Być może po
prostu do czegoś go potrzebowali — albo chcieli się pozbyć w obawie, że zechce
za wszelką cenę odszukać Arię, tym samym mącąc im w planach. Musiał mieć się na
baczności, czujnie wszystkich obserwować i nikomu nie ufać.
— Czego chcecie?
— spytał Ride mniej uprzejmym tonem. — Co was interesuje ten człowiek?
— Spokojnie —
odparł cicho Athan, unosząc dłonie. — Chcemy tylko porozmawiać. I wiemy — dodał
nagle, wpadając na pewien pomysł — że ta rozmowa może być z naszej strony
bardzo… kosztowna. Zdajemy sobie z tego sprawę.
Ride łypnął na
niego ponuro, lekko przechylając głowę.
— Nie tutaj. Za
dwie godziny pod Stimmunts Road 13. Czekajcie tam na mnie. Mam nadzieję, że
lubicie jazz.
Nie wiedzieli,
czego się spodziewać, ale na pewno nie szkoły podstawowej. Wprawdzie podany
przez Ride’a adres dotyczył mieszczącej się na terenie placówki świetlicy,
jednak to wręcz tym bardziej im nie pasowało do miejsca tajemnego spotkania. W
oknach paliły się światła i Athan widział, jak co jakiś czas przemykało tamtędy
jakieś dziecko. Nie wyobrażał sobie, by były to odpowiednie warunki do rozmowy,
lecz gdy ujrzeli idącego w ich kierunku Ride’a, zrozumieli, że jednak się nie
pomylili i mężczyzna musiał mieć jakiś większy plan.
— Zapraszam —
wskazał na ścieżkę prowadzącą do świetlicy. Sam, nie czekając na nich, ruszył w
stronę drzwi, po czym zadzwonił dzwonkiem. Po kilkunastu sekundach otworzyła mu
jakaś niziutka, starsza kobiecina, która wielce ucieszyła się na widok Ride’a i
natychmiast wpuściła go do środka. Czarnoskóry mężczyzna machnął ręką, dając
Lenie i Athanowi znak, by weszli do środka.
Tak jak się tego
spodziewali, znaleźli się w małym hallu prowadzącym do kilku salek. Z każdej
dobiegały ich dźwięki śmiechu i rozmów dzieci, gdzieniegdzie nawet dało się
usłyszeć jakiś instrument. Ride zamienił kilka słów z opiekunką, uśmiechnął się
szeroko, po czym ruszył w głąb pomieszczenia, mijając skaczące na skakance
dziewczynki i grających na komputerach chłopców. Zatrzymał się dopiero w salce,
w której trwała lekcja muzyki i wtem Athan zrozumiał nawiązanie do jazzu:
zewsząd przebijały się dźwięki saksofonów wygrywających znane jazzowe kompozycje.
Cała trójka przeszła chyłkiem pod ścianą, nie wzbudzając niczyjej uwagi, po
czym Ride zasiadł przy jednym ze stolików przeznaczonych dla dzieci
odrabiających lekcje.
— Siadajcie —
wskazał na krzesła po drugiej stronie stolika. — Nie dziwcie się doborowi
miejsca. Poza tym sami widzicie, że tu raczej mało kto nas podsłucha. A teraz
mówcie: czego chcecie od Blome’a? I do czego jestem wam potrzebny ja?
Athan milczał
chwilę, zastanawiając się, jak ugryźć temat. Ten człowiek nie miał żadnego interesu,
by im pomóc, był za to elementem ryzyka. Ktoś jakkolwiek związany z Blomem mógł
na nich po prostu donieść, schwytać, uszkodzić, oszukać. Opcji było wiele, a
Athanasius obawiał się każdej z nich.
— I co ty masz z
tym wspólnego? — spytał z jadowitym uśmieszkiem, przyglądając się Lenie. — Znam
cię — stwierdził wyraźnie usatysfakcjonowany. — Znam cię i to nawet wiem, skąd!
Chcesz ścignąć swojego mężusia? To niebezpieczna gra — dodał z rozbawieniem,
odchylając się w krześle. — I co, ty też? — spytał, spoglądając na Athana. — Jeśli
jesteś z nią, to mogę się domyślać, że należysz do klubu pokrzywdzonych. Mylę
się?
Athana nadzwyczaj
drażnił jego prześmiewczy ton. Ride zdawał się świetnie bawić, zwłaszcza ze
świadomością, że to on był potrzebny im, a nie na odwrót. I choć w szpitalu
Tismaneanu nie był pewien, co o nim myśleć, tak teraz miał wielką ochotę rzucić
się na mężczyznę i na oczach tych wszystkich dzieci skręcić mu kark.
— Szukamy kogoś —
zaczął powoli, starając się brzmieć spokojnie. — Blome może mieć z tym coś wspólnego.
— Pewnie tak —
odparł lekceważąco. — Jeśli go znacie, to wiecie, że to śliski typ. Ale ja
niewiele wiem…
— Niewiele na
temat czego?
— Niewiele na
temat jego pracy.
— Wiemy, że ze
sobą współpracowaliście.
— Czasami — przyznał.
Na tym rozmowa
się zakończyła. Ride spoglądał na nich z żywym zainteresowaniem, zapewne ciekaw
dalszego przebiegu. Tymczasem Athana roznosiło od środka. Szlag go trafiał na
myśl, że ten typ zwyczajnie się z nimi bawił. Być może chciał ich tylko przetestować.
Być może czekał na odsłonięcie nagrody, by dopiero wtedy zacząć współpracować.
Tego Athan nie wiedział, ale obawiał się, że nie zdoła utrzymać w sobie aż tyle
cierpliwości.
— Gdzie on teraz
jest? — wysyczał, siląc się na względny spokój.
— Nie wiem.
Ostatnio się z nim nie widziałem.
— A kiedy się z
nim widziałeś?
— Kilka dni temu.
— Kiedy
konkretnie?! — warknął wściekle Athan.
— Spokojnie —
mruknął posępnie Ride, wyraźnie niezadowolony z tego wrogiego tonu. — Bez nerwów,
bo się w sobie zamknę, zdenerwuję i nic wam nie powiem. Ty też wiesz, że ze
sobą współpracowaliśmy. Nie? — zagadnął, znowu zwracając się ku Lenie. — Po co
wam moja pomoc, skoro jesteś chodzącą skarbnicą wiedzy?
Athan westchnął
ukradkiem, ze zmęczeniem spoglądając na Lenę. To był jej pomysł, jej bajka i
jej zabawki, więc powinna sama to rozwiązać. Tymczasem on myślał już tylko o
tym, by wgryźć się w tę hebanową szyję i rozszarpać mu aortę. Zwłaszcza że
Ride’a wyraźnie nie interesowała rozmowa z Athanem. Najbardziej był ciekaw
Leny. I cokolwiek miało wyniknąć z tej konfrontacji, najprawdopodobniej to ona
miała ponieść za nią największą cenę. Czymkolwiek ona była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz