ROZDZIAŁ 91

 ATHANASIUS

     — Wiem tylko, że dalej pracuje w Royal Brompton i tam go możesz znaleźć. Ale to mało przyjemny typ… Athan! Możesz mi powiedzieć, co się wyprawia?! Skoro ci pomagam, to mam chyba prawo wiedzieć, po co to wszystko?!

     Do szpitala Royal Brompton zostało im niewiele ponad dwa kilometry, więc mieli tam być lada chwila. Lena miała rację: musieli od czegoś zacząć, a jedynym tropem, jaki mieli, był niejaki Jonathan Ride. Gdyby to był ślad w sprawie śmierci Elijaha, Athan nie wahałby się ani chwili i natychmiast dowiedział się o tym człowieku wszystkiego, co możliwe. Śmiało podążałby wskazaną ścieżką i z największą determinacją docierałby do mordercy swojego przyjaciela.

     Jednak Aria zawsze była ważniejsza niż Elijah. Dlaczego więc tym razem nie mógł się zdobyć na taką energię i pewność siebie? Dlaczego stale czuł się tak, jakby na jego piersi, sercu, barkach i głowie ciążył mu stos kamieni, stale i coraz bardziej go przygniatając? Próbował się podnieść. Próbował krzyknąć w myślach, że musi odnaleźć Arię i ją uratować, bo przecież tak to powinno wyglądać, czyż nie? Czyż we wszystkich książkach i filmach nie było tak, że zakochany bohater natychmiast i bez choćby zastanowienia rzucał się w ślad za miłością swojego życia, aby na końcu żyli długo i szczęśliwie?

     Dlaczego on tego nie potrafił? Czyżby tego nie chciał? Czyżby jego własne poczucie winy było ważniejsze od zdrowia i życia Arii? Czy naprawdę aż tak dobrze wyszkolił siebie samego w odpychaniu Arii, że robił to w każdej możliwej sytuacji — nawet teraz?!

     Z bolesnej zadumy wyrwał go głośny, przeszywający wrzask klaksonu. Rozglądając się dookoła, napotkał na sobie mocno zaniepokojone spojrzenie Leny. I dopiero gdy jeszcze silniej chwycił kierownicę, uświadomił sobie, że to on, pod napływem nagłych, gniewnych myśli, uderzył zaciśniętą ręką w klakson, aby nieświadomie wyładować swoją złość. Serce waliło mu jak młotem, przez co zupełnie nie mógł się uspokoić, aby skupić się na drodze.

     — Co tam się dzieje? Athan, słyszysz mnie? — trzeszczał głos Davida wydobywający się z zestawu głośnomówiącego zamontowanego nad radiem.

     — Czemu mało przyjemny? — spytał zmartwiałym tonem. Nie był w stanie wysilić się na choć trochę żywszy ton.

     — Tak ogólnie — odparł zdawkowo. — Ponoć trudno się z nim dogadać i słyszałem, że to dość opryskliwy typ. Athan! — zakrzyknął zirytowany — powiesz mi wreszcie, co się dzieje? Gdzie jest Aria?

     — Nie wiem — wyszeptał na wydechu, niemal dławiąc się wypowiedzianymi właśnie słowami. — Nie wiem, David. Nie wiem...

     Podziękował przyjacielowi za pomoc i się rozłączył. Athanasius wiedział, że Bishopowi należały się wszelkie wyjaśnienia, lecz chwilowo nie był w stanie się z nimi zmierzyć. Obiecał więc sobie, że kiedyś mu o wszystkim opowie. Kiedyś. Jak już ją znajdę.

     — Mamy w ogóle jakiegoś haka na tego Ride’a? — syknął, parkując pod szpitalem. — Czy idziemy tam na ładne oczy?

     Milczenie wystarczyło mu za odpowiedź. Zaciskając zęby, miał wielką ochotę raz jeszcze w coś uderzyć, aby stłumić narastający w nim gniew. Z trudem się opanował, a powstrzymał go tylko fakt, że byli już na miejscu i zostało im tylko odszukanie Ride’a i nakłonienie go do zdradzenia czegokolwiek. Ale Athan, choć bardzo by tego chciał, nie był w stanie uwierzyć, że ten facet tak po prostu zechce im opowiedzieć o swoim psychopatycznym współpracowniku. Jakoś musieli spróbować, ale Athanasius nie sądził, by to im cokolwiek dało.

— W razie czego — mruknął niechętnie, wchodząc do środka — zawsze możemy go chwilę pośledzić. Nie wiadomo, czy po kłótni z Blomem całkiem zerwał z nim interesy, czy jednak wciąż przy czymś majstruje.

     Ta opcja bardziej mu się podobała, bo była mniej inwazyjna. Jednak możliwe, że zajęłaby zbyt wiele czasu, a tego zdecydowanie nie mieli. Dlatego musieli zaryzykować i skonfrontować się z kimś, kto miał tak wiele wspólnego z Blomem. Na samą myśl o tym, że człowiek, z którym mieli za chwilę rozmawiać, maczał w tym wszystkim palce, zalewała go krew.

     Podczas gdy Lena podeszła do recepcji, aby dowiedzieć się, czy Ride wciąż był w pracy, Athan poczuł, jak jego telefon wibruje. Serce mu zadrżało pod wpływem tego jednego, krótkiego sygnału, ponieważ zrozpaczona wyobraźnia natychmiast podsunęła mu myśl, że to być może wiadomość od Arii. Rozczarowanie zacisnęło się na jego szyi lodowatymi mackami, gdy zobaczył, że to tylko sms od Matta. Niespodziewanie wstąpił w niego bunt i miał ochotę po prostu to usunąć i zapomnieć o śledztwie w sprawie śmierci Elijaha. To nie miało teraz żadnego znaczenia.

     Lena kiwnęła w jego stronę głową i szepnęła, że muszą chwilę poczekać. Athan, zbywając ją milczeniem, niechętnie odczytał wiadomość, wzdychając głęboko.

„co z arią? znalazłeś ją? bo jak nie to

musisz zgłosić zaginięcie! wiesz że

najważniejsze są pierwsze 48 godziny. daj

znać jak się pojawisz na komisariacie to postaram się

wpaść. ale zrób to szybko. i pamiętaj, że

sam wszystkiego w pojedynkę nie zrobisz”

     Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się we wzmiankę o najważniejszych dwóch dobach od zaginięcia. Sparaliżowany i przerażony, niemal mimowolnie wybrał numer Matta. Odebrał już po dwóch sygnałach.

     — Ten czas już minął — wyszeptał słabo. — Matt — jęknął rozpaczliwie — ja nie wiem, kiedy ona zniknęła! Ostatni raz widziałem ją… Boże, nawet nie wiem, kiedy… jakieś… jakieś pięć dni temu… albo sześć… Od tamtego czasu nie miałem z nią żadnego kontaktu! Rozumiesz?!

     Milczenie po drugiej stronie słuchawki tylko go upewniło w przekonaniu, że zaginięcie Arii było beznadziejną sprawą. Jednocześnie wprost nie mógł uwierzyć, że rozstali się akurat w tak złym momencie. Dotąd nawet gdy byli skłóceni, miał ją w zasięgu wzroku. Ten jeden raz uznał, że Aria poradzi sobie bez jego wsparcia, co zakończyło się najgorszym z możliwych scenariuszy. Zupełnie jakby złośliwy los chichotał nad nimi, udowadniając, że nic i nikt nie jest w stanie go przechytrzyć.

     — I tak zgłoś zaginięcie — odparł Matt cichym, poważnym tonem. — Zrób to jak najszybciej. Jak chcesz, szukaj jej na własną rękę, ale to trzeba zgłosić. A tak to im więcej rąk do pomocy, tym lepiej.

     Athan pokiwał nerwowo głową, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że Matt nie mógł tego zobaczyć. Mimo to policjant go nie pospieszał i pozwalał mu ochłonąć i przemyśleć propozycję, którą otrzymał. Propozycję, która brzmiała zbyt sensowne jak na rozbiegane, rozerwane na strzępy myśli Athanasiusa.

     — Wiesz cokolwiek? — spytał cicho Matt po chwili ciszy. — Zdążyłeś coś ustalić? Kogoś podejrzewasz?

     — Blome’a — wydyszał ciężko. — Ale… ale ja nawet nie…

     — Nie masz pewności — westchnął. — Rozumiem. No nic. Po prostu to zgłoś, pamiętaj. Trzymaj się.

     Gdy się rozłączył, Lena stała tuż przy nim. Spoglądając na nią swoimi błyszczącymi, jasnoniebieskimi oczami, kiwnęła głową, dając tym samym znać, że nadszedł już czas na spotkanie. Kobieta poprowadziła go wgłąb oślepiająco białego korytarza obstawionego plastikowymi krzesłami. Kilka miejsc zajmowały starowinki lub matki z dziećmi, jednak wraz z Luną minęli ich wszystkich, by następnie skręcić w lewo i wejść po schodach na kolejne piętro. To tam, w drzwiach jednego z gabinetów, przywitał ich wysoki, szczupły mężczyzna o hebanowym kolorze skóry. Czarne włosy miał króciutko przystrzyżone, nos i wargi szerokie, a oczy duże i ciemne. Tylko białka gałek ocznych wyróżniały się nieco upiornie, w pewnym momencie sprawiając wrażenie wręcz żółtych. Mężczyzna odziany był w jasny kitel, pod nim zaś prześwitywał czerwony golf i czarne, proste spodnie. Ride wyglądał nie tylko niegroźnie, ale wręcz wzbudzał zaufanie, czego Athan w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć.

     — Państwo do mnie? — spytał z wyraźnie słyszalnym akcentem. Ride zaciągał samogłoski i błędnie akcentował sylaby, co wyraźnie wskazywało na to, że nie był rodowitym Anglikiem.

     — Tak — odpowiedział Athan, twardo spoglądając mu w oczy. — Możemy chwilę porozmawiać? Na osobności.

     — O czym? Domyślam się, że nie są państwo pacjentami. Niestety, ale nie mam wiele czasu, a chciałbym jeszcze…

     — O naszym wspólnym przyjacielu — przerwał niecierpliwie. — Inicjały K.B. Mówi to panu coś?

     Mina Ride’a momentalnie spoważniała. Łypiąc ponuro na ich dwoje, jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Lenie. Athan kątem oka obserwował ten dziwny teatrzyk i ze zgrozą przyszło mu do głowy, że być może mężczyzna jakimś cudem ją rozpoznał. To mogłoby znacznie utrudnić zadanie, a jednocześnie było całkiem prawdopodobne, zwłaszcza że Goodburg była niegdyś żoną Blome’a. Athan nie sądził, by ten psychopata wtajemniczał w swoje plany kogoś, kto sam miał być ofiarą, dlatego tak zaniepokoiło go to nagłe zainteresowanie Leną.

     Nagle przyszło mu do głowy jeszcze jedno rozwiązanie: współpraca. Niewykluczone, że Lena i Jonathan znali się od dawna i wszystko już sobie razem uknuli. Być może po prostu do czegoś go potrzebowali — albo chcieli się pozbyć w obawie, że zechce za wszelką cenę odszukać Arię, tym samym mącąc im w planach. Musiał mieć się na baczności, czujnie wszystkich obserwować i nikomu nie ufać.

     — Czego chcecie? — spytał Ride mniej uprzejmym tonem. — Co was interesuje ten człowiek?

     — Spokojnie — odparł cicho Athan, unosząc dłonie. — Chcemy tylko porozmawiać. I wiemy — dodał nagle, wpadając na pewien pomysł — że ta rozmowa może być z naszej strony bardzo… kosztowna. Zdajemy sobie z tego sprawę.

     Ride łypnął na niego ponuro, lekko przechylając głowę.

     — Nie tutaj. Za dwie godziny pod Stimmunts Road 13. Czekajcie tam na mnie. Mam nadzieję, że lubicie jazz.

 

     Nie wiedzieli, czego się spodziewać, ale na pewno nie szkoły podstawowej. Wprawdzie podany przez Ride’a adres dotyczył mieszczącej się na terenie placówki świetlicy, jednak to wręcz tym bardziej im nie pasowało do miejsca tajemnego spotkania. W oknach paliły się światła i Athan widział, jak co jakiś czas przemykało tamtędy jakieś dziecko. Nie wyobrażał sobie, by były to odpowiednie warunki do rozmowy, lecz gdy ujrzeli idącego w ich kierunku Ride’a, zrozumieli, że jednak się nie pomylili i mężczyzna musiał mieć jakiś większy plan.

     — Zapraszam — wskazał na ścieżkę prowadzącą do świetlicy. Sam, nie czekając na nich, ruszył w stronę drzwi, po czym zadzwonił dzwonkiem. Po kilkunastu sekundach otworzyła mu jakaś niziutka, starsza kobiecina, która wielce ucieszyła się na widok Ride’a i natychmiast wpuściła go do środka. Czarnoskóry mężczyzna machnął ręką, dając Lenie i Athanowi znak, by weszli do środka.

     Tak jak się tego spodziewali, znaleźli się w małym hallu prowadzącym do kilku salek. Z każdej dobiegały ich dźwięki śmiechu i rozmów dzieci, gdzieniegdzie nawet dało się usłyszeć jakiś instrument. Ride zamienił kilka słów z opiekunką, uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył w głąb pomieszczenia, mijając skaczące na skakance dziewczynki i grających na komputerach chłopców. Zatrzymał się dopiero w salce, w której trwała lekcja muzyki i wtem Athan zrozumiał nawiązanie do jazzu: zewsząd przebijały się dźwięki saksofonów wygrywających znane jazzowe kompozycje. Cała trójka przeszła chyłkiem pod ścianą, nie wzbudzając niczyjej uwagi, po czym Ride zasiadł przy jednym ze stolików przeznaczonych dla dzieci odrabiających lekcje.

     — Siadajcie — wskazał na krzesła po drugiej stronie stolika. — Nie dziwcie się doborowi miejsca. Poza tym sami widzicie, że tu raczej mało kto nas podsłucha. A teraz mówcie: czego chcecie od Blome’a? I do czego jestem wam potrzebny ja?

     Athan milczał chwilę, zastanawiając się, jak ugryźć temat. Ten człowiek nie miał żadnego interesu, by im pomóc, był za to elementem ryzyka. Ktoś jakkolwiek związany z Blomem mógł na nich po prostu donieść, schwytać, uszkodzić, oszukać. Opcji było wiele, a Athanasius obawiał się każdej z nich.

     — I co ty masz z tym wspólnego? — spytał z jadowitym uśmieszkiem, przyglądając się Lenie. — Znam cię — stwierdził wyraźnie usatysfakcjonowany. — Znam cię i to nawet wiem, skąd! Chcesz ścignąć swojego mężusia? To niebezpieczna gra — dodał z rozbawieniem, odchylając się w krześle. — I co, ty też? — spytał, spoglądając na Athana. — Jeśli jesteś z nią, to mogę się domyślać, że należysz do klubu pokrzywdzonych. Mylę się?

     Athana nadzwyczaj drażnił jego prześmiewczy ton. Ride zdawał się świetnie bawić, zwłaszcza ze świadomością, że to on był potrzebny im, a nie na odwrót. I choć w szpitalu Tismaneanu nie był pewien, co o nim myśleć, tak teraz miał wielką ochotę rzucić się na mężczyznę i na oczach tych wszystkich dzieci skręcić mu kark.

     — Szukamy kogoś — zaczął powoli, starając się brzmieć spokojnie. — Blome może mieć z tym coś wspólnego.

     — Pewnie tak — odparł lekceważąco. — Jeśli go znacie, to wiecie, że to śliski typ. Ale ja niewiele wiem…

     — Niewiele na temat czego?

     — Niewiele na temat jego pracy.

     — Wiemy, że ze sobą współpracowaliście.

     — Czasami — przyznał.

     Na tym rozmowa się zakończyła. Ride spoglądał na nich z żywym zainteresowaniem, zapewne ciekaw dalszego przebiegu. Tymczasem Athana roznosiło od środka. Szlag go trafiał na myśl, że ten typ zwyczajnie się z nimi bawił. Być może chciał ich tylko przetestować. Być może czekał na odsłonięcie nagrody, by dopiero wtedy zacząć współpracować. Tego Athan nie wiedział, ale obawiał się, że nie zdoła utrzymać w sobie aż tyle cierpliwości.

     — Gdzie on teraz jest? — wysyczał, siląc się na względny spokój.

     — Nie wiem. Ostatnio się z nim nie widziałem.

     — A kiedy się z nim widziałeś?

     — Kilka dni temu.

     — Kiedy konkretnie?! — warknął wściekle Athan.

     — Spokojnie — mruknął posępnie Ride, wyraźnie niezadowolony z tego wrogiego tonu. — Bez nerwów, bo się w sobie zamknę, zdenerwuję i nic wam nie powiem. Ty też wiesz, że ze sobą współpracowaliśmy. Nie? — zagadnął, znowu zwracając się ku Lenie. — Po co wam moja pomoc, skoro jesteś chodzącą skarbnicą wiedzy?

     Athan westchnął ukradkiem, ze zmęczeniem spoglądając na Lenę. To był jej pomysł, jej bajka i jej zabawki, więc powinna sama to rozwiązać. Tymczasem on myślał już tylko o tym, by wgryźć się w tę hebanową szyję i rozszarpać mu aortę. Zwłaszcza że Ride’a wyraźnie nie interesowała rozmowa z Athanem. Najbardziej był ciekaw Leny. I cokolwiek miało wyniknąć z tej konfrontacji, najprawdopodobniej to ona miała ponieść za nią największą cenę. Czymkolwiek ona była.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^