LENA
— Kochanie! Już
jestem — usłyszała donośny głos Kurta w holu tuż przy głównych drzwiach
wejściowych. Ogarnęła ją przeraźliwa panika, której nie była w stanie opanować.
Czy mężczyzna zauważy, że coś było nie tak w jej zachowaniu i że zmieniło się
jej nastawienie do niego? Zawsze, gdy wracał z podróży Lena zbiegała na dół i
witała męża długim pocałunkiem z zapewnieniem, że za nim tęskniła. Teraz nie
tęskniła, a wręcz przeciwnie, cieszyła się że była sama i nie musiała go
oglądać. Obawiała się, iż Blome zauważy fakt, że ruszała jego rzeczy w piwnicy
i domyśli się iż jego małżonka wie o wszystkich jego makabrycznych sekretach.
Musiała grać idealną kobietą, jaką była dla niego do tej pory i uważać, by nie
dać po sobie poznać, iż drżała ze strachu w obawie o swoje życie. Była słabą
istotą, ale choć miała w sobie siłę wampirzycy nigdy z niej nie korzystała, nie
miała takiej potrzeby. Żyła w stolicy w dostatku i dobrobycie, od wszystkiego
miała służbę i nie musiała martwić się o swój byt. Teraz jednak przyszedł czas,
by w końcu się usamodzielniła i wzięła swoje jestestwo we własne ręce.
— Najdroższy, w
końcu jesteś ze mną. Mam wrażenie, że nie było cię całe wieki — powiedziała,
gdy tylko znalazła się przy nim. Uśmiechnął się do niej ciepło i w tym momencie
Lenę naszły pewne wątpliwości. Nie mogło być prawdą, iż jej ukochany Kurt jest
psychopatą i krzywdzi kobiety trzymając je w piwnicach, ziemiankach i
schronach. Nie mógłby faszerować ich eksperymentalnymi substancjami i
specyfikami. Musiała coś źle zrozumieć, coś źle odczytała. Poczuła, jak
mężczyzna obejmuje ją mocno, a ona automatycznie wtuliła twarz w jego pierś.
— Moja słodka
Lena — szepnął, układając na jej brodzie dwa palce, by lekko skierować jej
twarz ku górze tylko po to, by złączyć ich usta w namiętnym pocałunku.
Zapomniała nagle o przerażających notatnikach z piwnicy, bo przypomniała sobie,
jak bardzo go kocha. Kurt potrafił mamić, był w tym mistrzem. Z biegiem czasu
nauczyła się to wyczuwać i zauważać, że im żarliwiej się z nią witał, tym
więcej porażek odniósł podczas swoich wyjazdów. Gdy tylko ruszał w podróż Lena
wracała do pamiętników, których przybywało z każdym powrotem jej męża. Niektóre
kończyły się na kilku wpisach, co oznaczało, że obiekt nie wytrzymał wszystkich
badań i był martwy. W końcu kobieta pojęła, że być może kiedyś nie będzie
chciało mu się wyjechać, bo przecież miał pod ręką idealną kandydatkę, która
nie była świadoma niebezpieczeństwa.
— Kochanie!
Wróciłem — Blome wszedł do domu i odłożył swoją walizkę na fotel stojący tuż
przy drzwiach. W ręku trzymał ogromny bukiet czerwonych róż, który kosztował
majątek, ale nigdy nie oszczędzał na swej żonie. Wiedział, że kochała kwiaty, a
on bardzo chciał sprawić jej radość. Spędzała większość czasu w pojedynkę i
choć rozmawiali nie raz o jakimś Stworzonym, to nigdy nie zabrali się
konkretnie za działanie i sprowadzenie kolejnego wampira do domu. Lena miałaby
towarzystwo, a on mógłby skupić się na swych badaniach, a nie uciekać myślami
do ukochanej.
— Lena? — coś było nie tak. Oblał go zimny dreszcz, gdy żona nie pojawiła się, aby go powitać. Ruszył na piętro odkrywając, iż w sypialni jej nie ma. Sprawdził również inne pokoje, ale nie było po niej śladu. Przetrząsnął całą posiadłość wraz z ogrodem, omijając jedno pomieszczenie, jakby sam odpychał od siebie myśl, iż jego największy koszmar się ziścił. Lena odkryła prawdę. Odeszła. Uciekła.
— Mamy przewagę,
Athanasiusie. Blome myśli, że się go boję, że ukrywam się przed nim na końcu
świata. Prawda jest taka, że zawsze byłam o krok za nim, czuł mój oddech na
swym ramieniu i to utrzymało mnie przy życiu. Mawiają, iż pod latarnią jest
najciemniej, czyż nie? Nigdy nie przyszło mu na myśl, że będę za nim podążała i
że to przy nim byłam najbezpieczniejsza. To głupi paradoks — zauważyła,
spoglądając na mężczyznę z błyskiem w oku. Była pewna, iż Aria żyje i chciała
przekazać mu tą pewność, by przestał się nad sobą użalać. Wszystko, co stało
się z dziewczyną nie było jego winą nawet jeśli on sam nie mógł w to uwierzyć.
— Mój mąż ma jedną
słabość i jestem nią ja. Gdy pojawi się sposobność, to wykorzystam to przeciw
niemu, a ty wydostaniesz Arię i kogo tylko zdołasz. Musisz mi to obiecać —
poprosiła Lena zbliżając się do mężczyzny, by ułożyć na jego ramieniu dłoń.
— Jedźmy zatem do
Royal Brompton i od razu sprawdźmy ten trop. — zauważyła nie ukrywając nawet iż
nie podsłuchiwała jego rozmowy z Davidem. Wskazała ruchem głowy samochód
stojący nieopodal i ruszyła w jego kierunku, ponaglając zaraz Athana.
— Rusz się, na boga!
Cóż za uparciuch — syknęła ostrym tonem, tracąc powoli cierpliwość. Zamiast
skupić się na tym, by jak najszybciej odnaleźć Arię, on wolał załamywać ręce i
tracić czas nad użalaniem się nad sobą.
ARIA
Umarła po raz drugi, była tego pewna.
Leżała skrępowana w
wilgotnej ładowni na jakimś statku, a od smrodu ryb prawie nie zwymiotowała.
Cała łajba bujała się na falach, co oznaczało tylko tyle, że na zewnątrz
szalała burza, a warunki atmosferyczne nie sprzyjały podróżowaniu drogą wodną.
Dziewczyna próbowała uwolnić się z więzów, lecz była tak mocno ściśnięta, że
ledwo mogła się poruszyć.
— Zabiję cię,
słyszysz? Tym razem upewnię się, że zdechniesz — wysyczała, mając nadzieję, iż
mężczyzna to usłyszy. Tak też się stało. Na przeciw niej zapaliła się mała
lampka, która rozświetliła całe pomieszczenie, a Aria mogła dostrzec siedzącego
na krześle Blome'a. Uśmiechał się z zadowoleniem, iż w końcu ma ją w swoich
łapach, tą która go znieważyła i oszpeciła jego twarz.
— Zawsze podziwiałem
twoją zaciętość i upór, moja droga Ario. Musisz wiedzieć, że jesteś moim
ulubionym obiektem — odezwał się powoli podnosząc do pionu. Zrobił kilka kroków
w jej stronę, wydobywając z kieszeni strzykawkę z brunatną cieczą. Aria zaczęła
panikować i próbowała się cofnąć, ale natrafiła na ścianę. Nie miała gdzie uciec,
a Blome tylko się śmiał widząc jej panikę.
— Jesteśmy tutaj
sami. Nikt z twoich przyjaciół cię nie uratuje, nikogo przecież nie obchodzisz.
Tismaneanu nie chce cię znać, odprawił cię kolejny raz, czyż nie? Och, moja
biedna Aria. Dam ci ukojenie w bólu, który cię czeka. Jeszcze mi podziękujesz,
sama zobaczysz. — wymruczał wprost do jej ucha, zdecydowanie podnosząc ją do
siadu. Bez ostrzeżenia wbił w szyję dziewczyny igłę i wstrzyknął substancję,
która zaczęła działać niemal od razu. Obraz się rozmył, dźwięk zniekształcił.
Słyszała teraz głos Blome'a, jakby mówił do niej przez megafon. Poczuła
niewyobrażalny ból w dole brzucha, jakby ktoś walił ja tam metalową pałką.
Zgięła się w pół i wrzasnęła, co spotkało się jedynie z kolejną salwą śmiechu
jej oprawcy.
— Czeka nas długa
podróż, moja droga Ario. Muszę ci przypomnieć, jak to wspaniale było nam razem.
Zdaje mi się iż zapomniałaś, co dla ciebie zrobiłem. Czyż nie udzieliłem ci
schronienia i nie wysłuchałem cię, kiedy Tismaneanu cię porzucił? Byłaś w opłakanym
stanie, a teraz spójrz, jaka jesteś silna. To moja zasługa. Wszystko co masz,
zawdzięczasz mnie! — pchnął Vasco na ścianę, a ona osunęła się zaraz na ziemie
targana konwulsjami. Wszystko, co mówił Blome było przeinaczone, mężczyzna żył
we własnej rzeczywistości, która nie miała nic wspólnego z prawdą. Jedyne, co
się zgadzało to to, że Athanasius po raz kolejny ją od siebie odepchnął,
odepchnął tak daleko, iż nie było już drogi powrotu i Aria musiała się z tym
pogodzić. Nie miała siły już dłużej walczyć, więc poddała się i poczuła, jak
spada w czarną otchłań. Tam było jej miejsce.
— Widzisz? Zaakceptuj to, zaakceptuj ten ból. To dar — Blome spoglądał na Arię, która leżała bez ruchu pod ścianą z szeroko rozwartymi oczyma. Jej puste spojrzenie utkwione było w jeden punkt gdzieś na suficie. Otchłań ją otuliła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz