ROZDZIAŁ 90

 LENA

  — Kochanie! Już jestem — usłyszała donośny głos Kurta w holu tuż przy głównych drzwiach wejściowych. Ogarnęła ją przeraźliwa panika, której nie była w stanie opanować. Czy mężczyzna zauważy, że coś było nie tak w jej zachowaniu i że zmieniło się jej nastawienie do niego? Zawsze, gdy wracał z podróży Lena zbiegała na dół i witała męża długim pocałunkiem z zapewnieniem, że za nim tęskniła. Teraz nie tęskniła, a wręcz przeciwnie, cieszyła się że była sama i nie musiała go oglądać. Obawiała się, iż Blome zauważy fakt, że ruszała jego rzeczy w piwnicy i domyśli się iż jego małżonka wie o wszystkich jego makabrycznych sekretach. Musiała grać idealną kobietą, jaką była dla niego do tej pory i uważać, by nie dać po sobie poznać, iż drżała ze strachu w obawie o swoje życie. Była słabą istotą, ale choć miała w sobie siłę wampirzycy nigdy z niej nie korzystała, nie miała takiej potrzeby. Żyła w stolicy w dostatku i dobrobycie, od wszystkiego miała służbę i nie musiała martwić się o swój byt. Teraz jednak przyszedł czas, by w końcu się usamodzielniła i wzięła swoje jestestwo we własne ręce.

  — Najdroższy, w końcu jesteś ze mną. Mam wrażenie, że nie było cię całe wieki — powiedziała, gdy tylko znalazła się przy nim. Uśmiechnął się do niej ciepło i w tym momencie Lenę naszły pewne wątpliwości. Nie mogło być prawdą, iż jej ukochany Kurt jest psychopatą i krzywdzi kobiety trzymając je w piwnicach, ziemiankach i schronach. Nie mógłby faszerować ich eksperymentalnymi substancjami i specyfikami. Musiała coś źle zrozumieć, coś źle odczytała. Poczuła, jak mężczyzna obejmuje ją mocno, a ona automatycznie wtuliła twarz w jego pierś.

  — Moja słodka Lena — szepnął, układając na jej brodzie dwa palce, by lekko skierować jej twarz ku górze tylko po to, by złączyć ich usta w namiętnym pocałunku. Zapomniała nagle o przerażających notatnikach z piwnicy, bo przypomniała sobie, jak bardzo go kocha. Kurt potrafił mamić, był w tym mistrzem. Z biegiem czasu nauczyła się to wyczuwać i zauważać, że im żarliwiej się z nią witał, tym więcej porażek odniósł podczas swoich wyjazdów. Gdy tylko ruszał w podróż Lena wracała do pamiętników, których przybywało z każdym powrotem jej męża. Niektóre kończyły się na kilku wpisach, co oznaczało, że obiekt nie wytrzymał wszystkich badań i był martwy. W końcu kobieta pojęła, że być może kiedyś nie będzie chciało mu się wyjechać, bo przecież miał pod ręką idealną kandydatkę, która nie była świadoma niebezpieczeństwa.

  — Kochanie! Wróciłem — Blome wszedł do domu i odłożył swoją walizkę na fotel stojący tuż przy drzwiach. W ręku trzymał ogromny bukiet czerwonych róż, który kosztował majątek, ale nigdy nie oszczędzał na swej żonie. Wiedział, że kochała kwiaty, a on bardzo chciał sprawić jej radość. Spędzała większość czasu w pojedynkę i choć rozmawiali nie raz o jakimś Stworzonym, to nigdy nie zabrali się konkretnie za działanie i sprowadzenie kolejnego wampira do domu. Lena miałaby towarzystwo, a on mógłby skupić się na swych badaniach, a nie uciekać myślami do ukochanej.

  — Lena? — coś było nie tak. Oblał go zimny dreszcz, gdy żona nie pojawiła się, aby go powitać. Ruszył na piętro odkrywając, iż w sypialni jej nie ma. Sprawdził również inne pokoje, ale nie było po niej śladu. Przetrząsnął całą posiadłość wraz z ogrodem, omijając jedno pomieszczenie, jakby sam odpychał od siebie myśl, iż jego największy koszmar się ziścił. Lena odkryła prawdę. Odeszła. Uciekła.

 

  — Mamy przewagę, Athanasiusie. Blome myśli, że się go boję, że ukrywam się przed nim na końcu świata. Prawda jest taka, że zawsze byłam o krok za nim, czuł mój oddech na swym ramieniu i to utrzymało mnie przy życiu. Mawiają, iż pod latarnią jest najciemniej, czyż nie? Nigdy nie przyszło mu na myśl, że będę za nim podążała i że to przy nim byłam najbezpieczniejsza. To głupi paradoks — zauważyła, spoglądając na mężczyznę z błyskiem w oku. Była pewna, iż Aria żyje i chciała przekazać mu tą pewność, by przestał się nad sobą użalać. Wszystko, co stało się z dziewczyną nie było jego winą nawet jeśli on sam nie mógł w to uwierzyć.

  — Mój mąż ma jedną słabość i jestem nią ja. Gdy pojawi się sposobność, to wykorzystam to przeciw niemu, a ty wydostaniesz Arię i kogo tylko zdołasz. Musisz mi to obiecać — poprosiła Lena zbliżając się do mężczyzny, by ułożyć na jego ramieniu dłoń.

  — Jedźmy zatem do Royal Brompton i od razu sprawdźmy ten trop. — zauważyła nie ukrywając nawet iż nie podsłuchiwała jego rozmowy z Davidem. Wskazała ruchem głowy samochód stojący nieopodal i ruszyła w jego kierunku, ponaglając zaraz Athana.

  — Rusz się, na boga! Cóż za uparciuch — syknęła ostrym tonem, tracąc powoli cierpliwość. Zamiast skupić się na tym, by jak najszybciej odnaleźć Arię, on wolał załamywać ręce i tracić czas nad użalaniem się nad sobą.


ARIA

Umarła po raz drugi, była tego pewna.

  Leżała skrępowana w wilgotnej ładowni na jakimś statku, a od smrodu ryb prawie nie zwymiotowała. Cała łajba bujała się na falach, co oznaczało tylko tyle, że na zewnątrz szalała burza, a warunki atmosferyczne nie sprzyjały podróżowaniu drogą wodną. Dziewczyna próbowała uwolnić się z więzów, lecz była tak mocno ściśnięta, że ledwo mogła się poruszyć.

  — Zabiję cię, słyszysz? Tym razem upewnię się, że zdechniesz — wysyczała, mając nadzieję, iż mężczyzna to usłyszy. Tak też się stało. Na przeciw niej zapaliła się mała lampka, która rozświetliła całe pomieszczenie, a Aria mogła dostrzec siedzącego na krześle Blome'a. Uśmiechał się z zadowoleniem, iż w końcu ma ją w swoich łapach, tą która go znieważyła i oszpeciła jego twarz.

  — Zawsze podziwiałem twoją zaciętość i upór, moja droga Ario. Musisz wiedzieć, że jesteś moim ulubionym obiektem — odezwał się powoli podnosząc do pionu. Zrobił kilka kroków w jej stronę, wydobywając z kieszeni strzykawkę z brunatną cieczą. Aria zaczęła panikować i próbowała się cofnąć, ale natrafiła na ścianę. Nie miała gdzie uciec, a Blome tylko się śmiał widząc jej panikę.

  — Jesteśmy tutaj sami. Nikt z twoich przyjaciół cię nie uratuje, nikogo przecież nie obchodzisz. Tismaneanu nie chce cię znać, odprawił cię kolejny raz, czyż nie? Och, moja biedna Aria. Dam ci ukojenie w bólu, który cię czeka. Jeszcze mi podziękujesz, sama zobaczysz. — wymruczał wprost do jej ucha, zdecydowanie podnosząc ją do siadu. Bez ostrzeżenia wbił w szyję dziewczyny igłę i wstrzyknął substancję, która zaczęła działać niemal od razu. Obraz się rozmył, dźwięk zniekształcił. Słyszała teraz głos Blome'a, jakby mówił do niej przez megafon. Poczuła niewyobrażalny ból w dole brzucha, jakby ktoś walił ja tam metalową pałką. Zgięła się w pół i wrzasnęła, co spotkało się jedynie z kolejną salwą śmiechu jej oprawcy.

  — Czeka nas długa podróż, moja droga Ario. Muszę ci przypomnieć, jak to wspaniale było nam razem. Zdaje mi się iż zapomniałaś, co dla ciebie zrobiłem. Czyż nie udzieliłem ci schronienia i nie wysłuchałem cię, kiedy Tismaneanu cię porzucił? Byłaś w opłakanym stanie, a teraz spójrz, jaka jesteś silna. To moja zasługa. Wszystko co masz, zawdzięczasz mnie! — pchnął Vasco na ścianę, a ona osunęła się zaraz na ziemie targana konwulsjami. Wszystko, co mówił Blome było przeinaczone, mężczyzna żył we własnej rzeczywistości, która nie miała nic wspólnego z prawdą. Jedyne, co się zgadzało to to, że Athanasius po raz kolejny ją od siebie odepchnął, odepchnął tak daleko, iż nie było już drogi powrotu i Aria musiała się z tym pogodzić. Nie miała siły już dłużej walczyć, więc poddała się i poczuła, jak spada w czarną otchłań. Tam było jej miejsce.

  — Widzisz? Zaakceptuj to, zaakceptuj ten ból. To dar — Blome spoglądał na Arię, która leżała bez ruchu pod ścianą z szeroko rozwartymi oczyma. Jej puste spojrzenie utkwione było w jeden punkt gdzieś na suficie. Otchłań ją otuliła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^