ROZDZIAŁ 89

 ATHANASIUS

     Rozczarowanie i pogarda.

     Pomijając gniew, który zdawał się wypełniać jego ducha aż do ostatniej wolnej przestrzeni, te dwa określenia najlepiej pasowały do tego, co Athan skrywał za swoją szczelną, kamienną maską. Jednak te trujące odczucia nie były skierowane do świata zewnętrznego. Athanasius obdarzał nimi wyłącznie siebie, lecz — wbrew pozorom — wraz z pierwszymi chwilami, w których te dwa uczucia w nim wykiełkowały, Athan wreszcie poczuł się wolny, choć w tym najtragiczniejszym tego słowa znaczeniu. Wreszcie bowiem mógł trzeźwo spojrzeć na to wszystko, czego się dopuścił, mógł tego pożałować i nad tym zapłakać.

     Mógł poczuć to rozczarowanie i pogardę, które paliło go wstydem aż do dziś. Był zły na siebie za to, co zrobił i czego nie zrobił. Obserwował oczyma wyobraźni, co uczynił swojej matce. Widział w odmętach swojej pamięci, jak skrzywdził tamte dzieci. Rozpamiętywał, jak mocno zranił Lakricię. Potykał się o każdy popełniony niegdyś błąd oraz o świadomość, że nigdy nie będzie w stanie ich naprawić — choćby nie wiedzieć, jak się starał

     Był sobą dogłębnie rozczarowany. Czuł do siebie wyłącznie pogardę.

     Także wtedy, siedząc naprzeciw niejakiej Leny Goodburg, która obdarowała go tak tragicznymi wieściami. Także wtedy, na tę jedną koszmarną chwilę rozpacz, strach i żal odeszły na bok, zastąpione przez tę nierozłączną dwójkę, która przypieczętowała jego los: rozczarowanie i pogardę. Potworne bliźniaki przykryły cały strach o Arię i całą rozpacz na myśl o tym, że to on, Athanasius Tismaneanu, był odpowiedzialny za jej uwięzienie, paradoksalnie nawet bardziej, niż Blome. Czuł rozczarowanie, bo w tak ważnej chwili nie zrywał się nagle do biegu, nie szalał, opętany adrenaliną i nie krzyczał, że musi natychmiast znaleźć Arię. Nie wykonywał mnóstwa połączeń, nie dowiadywał się wszystkiego, co możliwe, a jego umysł nie pracował na najwyższych obrotach, wymyślając kolejne sposoby na odnalezienie tej, która przecież była mu najważniejszą na świecie.

     Pozwolił, by w całości ogarnęło go zrezygnowanie na myśl o tym, że całe zło, z którym miał się zmierzyć, w pewnym sensie stworzył on sam.

     Pozwolił, by zawładnęły nim rozczarowanie i pogarda.

     Nie był pewien, czy umiał sobie z tym poradzić. Powinien. Przecież odnalezienie Arii było jego najważniejszym celem. Było jego jedynym celem. A jednak jego myśli oplatała lepka, poczerniała świadomość, że cokolwiek starał się robić względem swojej Stworzonej i jakiekolwiek decyzje względem niej podejmował, wszystko to obracało się krzywdą nie tylko wobec niego, ale przede wszystkim wobec niej.  

     W tym wypadku nie chodziło o ich prywatne bóle i żale. Chodziło o ocalenie jej życia. Athan to wiedział, bardzo dobrze to wiedział. Jednak rozpacz i zawód zawładnęły jego ciałem i umysłem, nie pozwalając na podjęcie żadnej rozsądnej decyzji. Ani jednej.

     Gdy Lena zaczęła opowiadać, że sama miała być jedną z więzionych dziewczyn, lecz te plany pokrzyżował ich ślub, Athanasius mimowolnie poczuł gniew. Był wściekły na myśl, że którejkolwiek ofierze tego psychopaty udało się uchronić przed losem, który spotkał Arię. Był wściekły, że i Lena nie gniła teraz w jakiejś brudnej, ciemnej piwnicy. Był wściekły, że dla kogokolwiek Blome uczynił wyjątek i nie była nim Aria.

     Silny dreszcz szarpnął jego ciałem, a po sercu rozlał się kłujący, paraliżujący lęk, gdy usłyszał, że Lena nie wiedziała nic więcej. Była bezużyteczna, a jednak marnowała jego czas! Czego ode mnie oczekujesz?!, syczał wściekle w myślach. Czego?! Że podążę za Arią, a ty za mną? Że jej nie zdołam uratować, ale przynajmniej doprowadzę cię do Blome’a, którego będziesz mogła zabić za swoje własne, nikogo nie interesujące krzywdy?!

     Słabł na samą myśl o tym, że Aria była już nie do odratowania. I gdzieś z tyłu jego głowy gnieździła się myśl, że tak właśnie było. Myśl czarna niczym noc i niby noc niebezpieczna, tajemnicza, złowroga i mącąca. Myśl, że już dawno był spóźniony i choćby się starał, to nie zdoła wygrać tego wyścigu. Jeśli bowiem Aria już raz mu uciekła, tym razem Blome zapewne nie popełni drugi raz tego samego błędu i od razu ją zabił — z czystej satysfakcji.

     Ja bym tak zrobił, pomyślał, porażony świadomością, że podobne rozważanie przyszło mu do głowy.

     Przerażony tym, że prawdopodobnie miał rację.

     Nie miał siły rozmyślać o tym, co rzeczywiście działo się z Arią. Nie miał siły zrozumieć, że prawdopodobnie już była martwa. Nie miał siły myśleć, że nawet jeśli jakimś cudem wciąż żyła, z pewnością cierpiała straszliwe katusze. I choć tego nie rozumiał, bo i na to nie pozwalał mu szok i obezwładniająca dawka bólu, to cieszył się, że nadal nie był w stanie tego wszystkiego pojąć. Wiedział bowiem, że gdy w całym swym okrucieństwie uświadomi sobie, że swoją głupotą zamordował kobietę, którą wciąż tak mocno kochał, to będzie koniec. Jego koniec.

     To zabawne, że nawet w takich chwilach nie myślisz o tym, co ona czuje. Skupiasz się tylko na tym, co TY czujesz, przemknęło mu przez myśl.

     Gdy Lena podała nazwisko Jonathana Ride’a, długo milczał, nie będąc w stanie dostatecznie się skupić. Pobladły, zmrożony paniką, nienawiścią skierowaną wyłącznie do siebie i dobijającym poczuciem winy, niemal czuł, jak wszystkie słowa odbijały się od jego głowy, nie znajdując wstępu. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, co powiedziała Lena. Jeśli ten rzekomy Jonathan rzeczywiście pokłócił się z Blomem, mieli jakiś trop. Lecz, choć wspominany Ride był lekarzem, Athan zupełnie go nie kojarzył.

     — Nie znam go — wyszeptał zdławionym, ledwie słyszalnym głosem. Cały czas czuł się tak, jakby jakaś rozgrzana do czerwoności dłoń z całych sił ściskała mu klatkę piersiową i gardło, uniemożliwiając swobodne oddychanie i mówienie. — Ale wiem, kto mógłby go znać. Coś jeszcze o nim wiesz? O tym całym Jonathanie?

     Jak przez mgłę obserwował, jak Lena wstaje, podchodzi do baru, nalewa wódki i podaje mu jeden z kieliszków. Spojrzał na niego półprzytomnie, mając najszczerszą ochotę chwycić go i cisnąć o ścianę. Z trudem zdławił w sobie ten nagły napad agresji, jeszcze bardziej spinając mięśnie. Spoglądając na trunek, mimowolnie szarpnął nim silny dreszcz. Nie znajdę jej, myślał, czując, jak po raz kolejny wzbiera w nim panika. Oddech przyspieszył, pierś niemal go paliła od narastających w nim spazmów. Nie znajdę jej! Nie wiem nic, nie wiem, gdzie jej szukać, od czego zacząć… Nie znajdę jej… nie znajdę jej, nie znajdę…

     — Nie znajdę jej — wyszeptał, czując, że na moment traci dech. Powoli układając łokcie na blacie stolika, chwycił się za głowę, wplatając palce we włosy, niemal je wyrywając. Nie zważając na kłujący ból, wpatrywał się tępo w przestrzeń, coraz chętniej pozwalając, by trująca panika coraz mocnej zaciskała się na jego gardle. — Nie znajdę jej… Boże — dyszał, coraz ciężej oddychając — co ja narobiłem… co ja narobiłem…

     Nie słuchał Leny, gdy mówiła o znalezieniu w sobie siły. Athan nie miał już żadnych i dobrowolnie poddawał się bezradności, która brutalnie przygniatała go do ziemi. Nie zadręczaj się, powiedziała, a Athanasius, gdyby miał choć odrobinę więcej energii, poderwałby się gwałtownie i zaśmiał jej w twarz.

     — Czy kiedykolwiek — wysyczał ostatkami sił, starając się na nią nie patrzeć — doprowadziłaś do tego, że osoba, którą tak cholernie kochasz, wyłącznie z twojej winy zapadła się pod ziemię? Czy powiesz mi, że i ty zabiłaś kogoś swoimi tajemnicami i zaniedbaniem?

     Nie był w stanie wytrzymać w tym miejscu ani chwili dłużej. Zrywając się nagle, niemal biegiem ruszył w stronę wyjścia, mając wrażenie, że jeszcze chwila, a się udusi. Koralikowa zasłona zabrzęczała upiornie, a wszechobecna ciemność zdawała się chwytać Athana i wciągać do środka, uniemożliwiając wydostanie się z tej przerażającej pułapki.

     Mylił się sądząc, że na świeżym powietrzu poczuje się lepiej. Choć chłód zimowego poranka przez moment podziałał na niego kojąco, Athan momentalnie poczuł, jak zalewała go fala dławiącego gorąca. Chwiejnym krokiem podszedł do poręczy, chwycił ją mocno, spuszczając głowę. Musiał odetchnąć, zastanowić się, uspokoić. Wciąż ciężko oddychał, niby po przebiegniętym maratonie, ale nijak nie potrafił się ani opanować, ani powstrzymać niemal bolesnych dreszczy spływających po całym jego ciele. Gdy po dłuższej chwili zdołał podnieść głowę, rozejrzał się nieprzytomnie dookoła. Widział przemykających obok przechodniów, widział pędzące samochody i wyrastające z ziemi budynki. Widział to tętniące życiem miasto, tak wielkie, tak przeludnione i zdawał sobie sprawę, że nawet tam, w Londynie, który teoretycznie dobrze znał, trudno byłoby mu znaleźć Arię. Co miałby robić? Chodzić po ulicach i pokazywać każdemu napotkanemu człowiekowi zdjęcie Arii? Miał zaglądać do każdego lokalu, każdej piwnicy, każdego parku i lasu? Ile zajęłoby mu to czasu? Tygodnie? Miesiące? Lata? Tymczasem ona wciąż byłaby tam, gdzieś, dokądkolwiek została zabrana. Co się z nią działo? Jak ją traktowano? Jak bardzo się bała? I czy…

     Czy wciąż żyła?

     Nie żyła, szeptał mu cichutki, wątły głos gdzieś z tyłu głowy. Nie żyje, ponieważ zabiłeś ją już dawno temu. Nie odnajdziesz jej: to jak szukanie igły w stogu siana. Nie odnajdziesz jej, więc nawet nie próbuj. To przegrana walka, oddałeś ją walkowerem. Poddaj się i odziej w żałobę, bo tylko myśl o tym, że ostatecznie ją straciłeś, pozwoli ci ruszyć dalej.

     Był zbyt słaby, by walczyć z tym obezwładniającym zniechęceniem, zwątpieniem i rozpaczą, że to on wepchnął Arię w ramiona Blome’a. I choć niczego nie pragnął bardziej, niż ją odnaleźć i ocalić, wiedział, po prostu wiedział, że czas bohaterstwa się skończył, a on nie jest w stanie dokonać niemożliwego.

     Chciał po prostu wrócić do domu. Chciał tam wpaść i zdemolować wszystko, co spotkałby na drodze. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć i ryczeć, roniąc krokodyle łzy. Chciał robić wszystko poza jednym — poza poszukiwaniem jej.

     Za bardzo się bał, że nie podoła. Że po raz kolejny ją zawiedzie. Bo tylko w tym był dobry.

     Niczym zombie wyjął z kieszeni telefon. Popękany ekran jeszcze długo pozostawał zaciemniony, nim Athan go odblokował, wybierając jedyny numer, jaki w tym momencie przyszedł mu do głowy. Z każdym kolejnym sygnałem coraz bardziej się bał, że przyjaciel nie odbierze, dlatego gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszał znajomy głos, pierwszy raz tego dnia poczuł chwilową, ledwie wyraźną ulgę.

     — Athanasius! — przywitał się radośnie David. Jego wesoły ton niespodziewanie przyprawił Athana o mdłości. Raz jeszcze spuściwszy głowę, oddychał głęboko, z trudem przełykając ślinę. Nie panował już nie tylko nad swoimi emocjami, ale i nad ciałem, które zdawało się skręcać w rozpaczy, która je ogarniała. — Ostatnio nasze ścieżki stykają się zaskakująco często. I co, znalazłeś Arię? Wczoraj o nią pytałeś. Protegowana ci mocniej zabalowała, żeś ją zgubił? — zażartował, chichocząc cicho.

     To jedno pytanie dosłownie zwaliło go z nóg. Bezwładnie opadając na schody, usiadł chwiejnie na jednym ze stopni, opierając się o chłodną, metalową poręcz. Raz jeszcze coś silnie ścisnęło jego żebra; raz jeszcze wezbrała w nim panika, pod wpływem której Athan miał ochotę zacząć wrzeszczeć. Raz jeszcze nie zdołał powstrzymać spływających po policzkach łez i raz jeszcze nie umiał opanować przyspieszonego oddechu. Ledwo radząc sobie z samym sobą, dopiero po dłuższej chwili zerknął na wciąż trzymany w dłoni telefon, z którego dobiegało go nawoływanie Davida.

     — …słyszysz mnie, Athan? Co się dzieje? Halo!

       Jonathan Ride — wyszeptał słabo. — Znasz takiego?

     — Ale o co…

     — Znasz? — spytał niecierpliwie, zaciskając zęby.

     Niespodziewanie rozdrażniło go milczenie, jakie nagle między nimi zaległo.

     — Pamiętam, że był kiedyś taki — odparł po chwili David. — Leczył z nami kiedyś, ale chyba się minęliście. To spec od chorób zakaźnych. Ostatnie, co o nim wiem, to że kilkanaście lat temu pracował w Royal Brompton. Mogę popytać, znam tam kilku takich, co wiszą mi przysługę. A do czego ci on potrzebny?

     — Znajdź go jak najszybciej — wydyszał ciężko. Słyszał, jak drzwi do baru lekko się uchylają i kątem oka zauważył, że z wejścia wyłoniła się Lena. Nie odezwała się ani słowem; zamiast tego stała w progu, niepewnie obserwując Athanasiusa. — To bardzo ważne. Błagam.

     — Boże, Athan… — szepnął ze zgrozą wybrzmiewającą w głosie — nie mów mi, że coś z Arią… Że coś…

     — Dowiedz się wszystkiego, co możesz. Muszę z nim porozmawiać. Jak najszybciej.

     Nie dodawszy ani słowa więcej, natychmiast się rozłączył. Długo obracał telefon w dłoniach, nie będąc w stanie choćby zerknąć na wciąż czającą się w progu Lenę. Gdzieś głęboko pod strachem i rozpaczą Athan dziwił się samemu sobie, że zamiast czuć narastającą motywację do wszczęcia poszukiwań, jemu w zastraszającym tempie ubywało sił, nadziei i wiary. Powinno być na odwrót. Powinien płonąć wolą walki. Powinno być zupełnie inaczej. Wszystko miało być zupełnie inaczej.

     — Myślisz, że on nie wie? — spytał cicho, nawet na nią nie patrząc. — Myślisz, że nie wie, że będziemy go szukać? Myślisz, że nie wie, co mnie łączy z Arią? Że ostatnimi czasy była widywana ze mną? Myślisz — kontynuował coraz głośniej — że nie wie o tym, że go szukasz? Myślisz, że się nie domyśla, że się ze mną skontaktujesz? Wyglądasz na zdeterminowaną. Ale czy masz w ogóle pojęcie, jak z nim grać? Jak go podejść?

     Ostrożnie wstał, wciąż kurczowo trzymając się metalowej barierki. Dopiero wtedy zdołał spojrzeć na Lenę, a było to spojrzenie jednocześnie twarde i wątłe, pewne i lękliwe, lodowate i pełne nadziei.

     — Bo ja nie — szepnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^