ARIA
Atmosfera przy stole zdawała się rozluźniać, a zaproszeni
goście zasypywali się wzajemnie anegdotkami o zmarłym przyjacielu, wspominając
wspólnie spędzone chwile. Aria miała wiele do powiedzenia, ale nie znalazła w
sobie odwagi, aby to zrobić. Siedziała zatem i słuchała, śmiejąc się raz po raz
cicho, gdy ktoś wspomniał o czymś zabawnym i wprost nie mogła uwierzyć, że
jeden wampir potrafił tak zjednać sobie inne podobne mu istoty. Elijah był
wyjątkowy i potrafił, jak nikt inny, spajać wszystko ze sobą, co bez wątpienia
było jego największą zaletą. Pamięć o nim żyła w nich wszystkich, a Vasco miała
dziwne wrażenie, że mężczyzna wejdzie lada moment do jadalni, obdarzy
wszystkich uśmiechem i zażartuje, jak to zwykle czynił podczas takich spotkań.
Niegdyś często urządzał bale i wystawne kolacje, lubił, gdy inni dobrze się
bawili i czuli wyjątkowo. Aria zawsze miała nieodparte wrażenie, że mężczyzna
próbował zmazać swoje winy wobec kogoś zupełnie innego, jakby chciał odkupienia
w całej swojej sympatii do świata. Niewiele wiedziała o przeszłości Cavendisha,
ale być może nie zaczął swojej wieczności zbyt dobrze i próbował później
udowodnić, że wcale nie jest taki zły.
— Zbyt dawno. Kiedy
masz przed sobą tak wiele czasu, nieskończoność, to nie liczysz lat. Powinnam
przyjechać wcześniej — szepnęła, spoglądając na siedzącego obok wampira z
wyraźnie wymalowanym smutkiem na twarzy. Już nie miała siły go powstrzymywać i
pokazywać, jak bardzo jest silna i jak potrafi powściągnąć emocje. Wspomnienie
o Emmecie w taki sposób zbiło nieco kobietę z pantałyku, bo mogłaby przysiąc,
że wyczuła w głosie Athanasiusa nutkę zazdrości. Myśl ta miło połechtała jej
urażone wcześniej ego, a może tylko jej się zdawało, że dawny kochanek czuje do
niej coś jeszcze poza niechęcią.
— Wiedzie mu się
dobrze. Pracuje w amerykańskim Ministerstwie, ma swojego wychowanka. Marisa
musi być z niego bardzo dumna. Nie to, co ty, prawda? Ja przyniosłam ci hańbę,
bo chciałam zobaczyć coś więcej niż Londyn i przedmieścia. — szepnęła, unosząc
do ust kieliszek z krwią, którą chwilę temu wlano jej do naczynia. Przyjemny
smak rozlał jej się po języku i powoli spływał do gardła. Gęsta ciecz z
domieszką hiszpańskiego wina sprawiła, że Aria odzyskała pewność siebie i
postanowiła dalej ciągnąć rozmowę.
— Stworzyłeś kogoś
jeszcze? — zapytała nagle, bezczelnie spoglądając w oczy mężczyźnie, by sprawdzić,
czy mówi prawdę. Nigdy jej nie okłamał, ale nigdy też nie mówił jej całej
prawdy, zostawiając dla siebie większą część wiedzy, jakby się bał, że
dziewczyna zdoła go w jakiś sposób prześcignąć. To tyczyło się każdego aspektu
życia wampira, co odkryła nieco później, gdy mogła liczyć tylko na siebie.
Obserwowała, jak
Athanasius marszczy lekko brwi, co oznaczało, że ten temat nie do końca jest mu
na rękę. Dlaczego odczuwała tak wielką zazdrość o wszystko, co robił, gdy jej
nie było? Wkurzał ją fakt, że mógł przemienić kogoś jeszcze, że sypiał z innymi
kobietami. Przecież ona sama zrezygnowała z tego wszystkiego, a teraz wściekała
się na siebie, że on ruszył dalej i układa sobie życie. Nie wiedziała już, czy
złości się na siebie, czy na niego, że tak łatwo odpuścił i pozwolił jej
odejść.
— A więc Antony de
Clare jest z linii Elijaha, tak? Jakoś tak mi się on nie podoba — zmieniła
temat, zerkając na siedzącego u boku wdowy chłopaka, który szarogęsił się tak,
jakby to wszystko należało do niego. Aria i Athan potrafili porozumiewać się
niemal bez wypowiadania słów, jakby na pograniczu myśli przez co żaden inny
wampir nie zdołał ich usłyszeć, chyba że tego chcieli. Był to zapewne jeden z
aspektów szczególnej więzi, jaka łączyła Stwórcę i Stworzonego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz