ROZDZIAŁ 10

 ARIA

Atmosfera przy stole zdawała się rozluźniać, a zaproszeni goście zasypywali się wzajemnie anegdotkami o zmarłym przyjacielu, wspominając wspólnie spędzone chwile. Aria miała wiele do powiedzenia, ale nie znalazła w sobie odwagi, aby to zrobić. Siedziała zatem i słuchała, śmiejąc się raz po raz cicho, gdy ktoś wspomniał o czymś zabawnym i wprost nie mogła uwierzyć, że jeden wampir potrafił tak zjednać sobie inne podobne mu istoty. Elijah był wyjątkowy i potrafił, jak nikt inny, spajać wszystko ze sobą, co bez wątpienia było jego największą zaletą. Pamięć o nim żyła w nich wszystkich, a Vasco miała dziwne wrażenie, że mężczyzna wejdzie lada moment do jadalni, obdarzy wszystkich uśmiechem i zażartuje, jak to zwykle czynił podczas takich spotkań. Niegdyś często urządzał bale i wystawne kolacje, lubił, gdy inni dobrze się bawili i czuli wyjątkowo. Aria zawsze miała nieodparte wrażenie, że mężczyzna próbował zmazać swoje winy wobec kogoś zupełnie innego, jakby chciał odkupienia w całej swojej sympatii do świata. Niewiele wiedziała o przeszłości Cavendisha, ale być może nie zaczął swojej wieczności zbyt dobrze i próbował później udowodnić, że wcale nie jest taki zły.

— Zbyt dawno. Kiedy masz przed sobą tak wiele czasu, nieskończoność, to nie liczysz lat. Powinnam przyjechać wcześniej — szepnęła, spoglądając na siedzącego obok wampira z wyraźnie wymalowanym smutkiem na twarzy. Już nie miała siły go powstrzymywać i pokazywać, jak bardzo jest silna i jak potrafi powściągnąć emocje. Wspomnienie o Emmecie w taki sposób zbiło nieco kobietę z pantałyku, bo mogłaby przysiąc, że wyczuła w głosie Athanasiusa nutkę zazdrości. Myśl ta miło połechtała jej urażone wcześniej ego, a może tylko jej się zdawało, że dawny kochanek czuje do niej coś jeszcze poza niechęcią.

— Wiedzie mu się dobrze. Pracuje w amerykańskim Ministerstwie, ma swojego wychowanka. Marisa musi być z niego bardzo dumna. Nie to, co ty, prawda? Ja przyniosłam ci hańbę, bo chciałam zobaczyć coś więcej niż Londyn i przedmieścia. — szepnęła, unosząc do ust kieliszek z krwią, którą chwilę temu wlano jej do naczynia. Przyjemny smak rozlał jej się po języku i powoli spływał do gardła. Gęsta ciecz z domieszką hiszpańskiego wina sprawiła, że Aria odzyskała pewność siebie i postanowiła dalej ciągnąć rozmowę.

— Stworzyłeś kogoś jeszcze? — zapytała nagle, bezczelnie spoglądając w oczy mężczyźnie, by sprawdzić, czy mówi prawdę. Nigdy jej nie okłamał, ale nigdy też nie mówił jej całej prawdy, zostawiając dla siebie większą część wiedzy, jakby się bał, że dziewczyna zdoła go w jakiś sposób prześcignąć. To tyczyło się każdego aspektu życia wampira, co odkryła nieco później, gdy mogła liczyć tylko na siebie.

Obserwowała, jak Athanasius marszczy lekko brwi, co oznaczało, że ten temat nie do końca jest mu na rękę. Dlaczego odczuwała tak wielką zazdrość o wszystko, co robił, gdy jej nie było? Wkurzał ją fakt, że mógł przemienić kogoś jeszcze, że sypiał z innymi kobietami. Przecież ona sama zrezygnowała z tego wszystkiego, a teraz wściekała się na siebie, że on ruszył dalej i układa sobie życie. Nie wiedziała już, czy złości się na siebie, czy na niego, że tak łatwo odpuścił i pozwolił jej odejść.

— A więc Antony de Clare jest z linii Elijaha, tak? Jakoś tak mi się on nie podoba — zmieniła temat, zerkając na siedzącego u boku wdowy chłopaka, który szarogęsił się tak, jakby to wszystko należało do niego. Aria i Athan potrafili porozumiewać się niemal bez wypowiadania słów, jakby na pograniczu myśli przez co żaden inny wampir nie zdołał ich usłyszeć, chyba że tego chcieli. Był to zapewne jeden z aspektów szczególnej więzi, jaka łączyła Stwórcę i Stworzonego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^