ATHANASIUS
— Pan też kiedyś przeżywał swoją młodość. Pewnie pan
pamięta, jak to było, kiedy miało się poczucie, że można wszystko — zagaił z
uśmiechem jego rudowłosy towarzysz.
Athanasius
zasępił się na moment, wysoce niezadowolony z tego, jaki tor obrała ta rozmowa.
Nienawidził wspominać swojej przeszłości, a zwłaszcza lat szczenięcej młodości.
Nienawidził myśleć o tym, jak wiele trudu włożył w ukształtowanie swojego
obecnego charakteru, pozycji oraz zasad, które sam sobie wpoił, a które tak
dawno z taką lubością łamał. Nienawidził przypominać sobie, kim był kiedyś, bo
nawet jeśli Athanowi wydawało się, że już dawno pogrzebał tego zdegradowanego
dzieciaka, od czasu do czasu rozbrzmiewała w nim nuta gorzkich wspomnień. Tak
się stało również w czasie rozmowy z Antonym, który kazał mu sobie przypomnieć,
jak to było za młodu.
— Tak — odparł
cichym, nieco zamglonym głosem, patrząc w bok pustym spojrzeniem. — Pamiętam,
jak to było.
Odchrząknął
delikatnie, podnosząc głowę, by spojrzeć na Antony’ego z wyższością, tym samym
przywracając się do porządku.
— Doskonale
pamiętam, jak to jest kierować się porywami młodzieńczego serca. Właśnie
dlatego wiem, że to rzadko kiedy kończy się dobrze — odparł stanowczo. —
Niestety, rozsądek to ziarno, które kiełkuje w nas bardzo długo. Nasza
nieśmiertelność ma w tym tę wadę i zaletę jednocześnie, że pozwala temu ziarnu
wyrastać dużo spokojniej i wolniej, tym samym pozwalając młodzieży szaleć o
dziesiątki lat dłużej, niż powinni. Cóż, jestem już chyba starcem, jeśli mnie
to drażni — dodał, uśmiechając się przelotnie.
Gdy zdał sobie
sprawę, że sam ciągnął niewygodny dla siebie temat, zmarszczył brwi,
postanawiając, że czas zakończyć tę farsę. Zwłaszcza że miał kilka innych
pytań.
— Jak długo
pozostał pan ze swoim Stwórcą, a więc naszym drogim, nieodżałowanym Elijahem?
Rudowłosy
mężczyzna wyraźnie się speszył, początkowo nie wiedząc, co powiedzieć. Zapewne
uznał to pytanie za małą złośliwość dotyczącą wspomnianych niedawno porywów
młodzieńczych serc. Athanasius jednak potrzebował odpowiedzi na to pytanie w
zupełnie innym celu.
— Hm… niedługo…
Pan Elijah przekazał mi potrzebną wiedzę, lecz po latach poznałem wiele innych
wampirów… Oczywiście nigdy nie zapomniałem o panu Elijahu! — zaznaczył,
wyraźnie wystraszony. — Proszę nie zrozumieć mnie źle… Kochałem go jak ojca,
był dla mnie największym wparciem, moim mentorem… Ale chciałem poznawać świat
na własną rękę…
— Rozumiem —
uciął Athan, niezbyt ciekaw dalszej historii. I tak usłyszał już to, co
interesowało go najbardziej. — A kiedy widział go pan po raz ostatni?
Tym razem zaszło
coś, czego Athanasius mimo wszystko się nie spodziewał. Antony, dotąd dość
niepewny i spłoszony, nagle się wycofał, wykrzywiając twarz w geście
największej nieufności. Całym sobą dawał znać, że nie spodobało mu się to pytanie.
— Proszę mi
wybaczyć — Tismaneanu pochylił głowę w przepraszającym geście. — Nie chciałem,
by to zabrzmiało jak element przesłuchania. Jestem jedynie ciekaw, jak to
możliwe, że się minęliśmy. Jeśli byliście panowie blisko, z pewnością pan o mnie
słyszał. A jednak nie mieliśmy okazji się spotkać, aż do dziś i to w jakże
nieszczęśliwych okolicznościach.
— Nie było nam po
drodze — syknął wyraźnie urażony. — Przepraszam — mruknął na odchodne, mijając
Athanasiusa i niezbyt ostrożnie przeciskając się przez zebrany w sali tłum.
Dziwny
dzieciak, pomyślał wampir bez cienia żalu. Nie uważał za stosowne biec za
nim i tłumaczyć się z nieszczęśliwie dobranych słów, zwłaszcza że reakcja
chłopca zdawała się na wyrost. Jednak nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy
dłużej, niż to było konieczne. Rozejrzawszy się po sali zauważył, że każdy z
gości pogrążony był w jakiejś dyskusji i choć czuł na sobie ciekawskie
spojrzenia, które niosły za sobą rychłe zaproszenie do rozmowy, Athan nie miał
ochoty konfrontować się z nikim z tam obecnych. Zamiast tego zaklął w duchu, że
gawiedź zebrała się akurat w pokoju muzycznym. Zwykle, gdy chciał zebrać myśli,
zamykał się w pokoju i grał na pianinie. Na szczęście w tak dużej posiadłości
stało kilka tych szlachetnych instrumentów, w związku z czym Athanasius czym
prędzej ruszył w stronę najbliższego z nich.
Cisza i spokój
uderzyły w niego z zaskakująco dużą siłą. Odetchnąwszy głęboko, zdarł z siebie
wszystkie pozory i fałszerstwa, którymi częstował swoich rozmówców. Następnie
usiadł na niskim, wyściełanym czerwoną tkaniną stołku i zaczął grać.
Przymknąwszy na moment oczy, pozwolił swoim palcom samym płynąc po klawiaturze,
jak gdyby na tę krótką chwilę posiadły własną świadomość i same wiedziały, co i
jak zagrać. Czując, że dopiero teraz może się uspokoić i wyrzucić z siebie
wszystkie kotłujące się w nim emocje, grał coraz szybciej, coraz intensywniej,
aż wreszcie coraz agresywniej. Cała złość, żal, smutek, rozpacz, gniew i
przytłaczające poczucie niesprawiedliwości wypływały z niego jednolitym
strumieniem, a następnie były przekuwane w dźwięki. Tego właśnie potrzebował.
Wytchnienia, odprężenia. Zrozumienia.
Nie miał pojęcia,
ile trwała ta jego hipnotyczna sesja, lecz gdy wyszedł z sali, goście zaczęli
kierować się w stronę jadalni. Najwyraźniej nastała pora wieczerzy, a gdy
dostrzegł u dołu schodów Marsię, kiwnął jej jedynie głową na znak, że za chwile
i on zasiądzie do stołu.
Nie miał wielkiej
ochoty tam iść, ponieważ miejsce honorowe, które zajmował Elijah, miało tym
razem ziać potworną pustką. Gdy więc wszedł do pomieszczenia, starał się nie
patrzeć w tamtą stronę, nawet sobie nie wyobrażając, by ktokolwiek śmiał tam
usiąść. Gdyby tak się stało, Athan w jednej chwili straciłby nad sobą
panowanie. Na szczęście i nieszczęście, krzesło pozostało puste, a on sam po
chwili zajął własne, zupełnie nie dbając o to, kogo miał mieć za sąsiada.
Co jakiś czas
poszczególni goście próbowali podjąć z nim dialog. I choć Athanasius wszystkich
ich znał i w większości darzył szacunkiem, nie miał żadnej ochoty z kimkolwiek
rozmawiać. Uważał, że nie powinno być w tym nic dziwnego i czuł wręcz delikatne
nadgryzienia złości na myśl, że reszta zebranych tam osób zamiast wspominać
utraconego przyjaciela, plotkowała sobie w najlepsze. Athan nie był gospodarzem
i nie miał prawa zwracać komukolwiek uwagi. Nie zmieniało to jednak faktu, że
podobne zachowania nadzwyczaj go drażniły.
Wplątany w jakąś
niezbyt zajmującą dyskusję, kątem oka zauważył, jak miejsce po jego prawicy
zajęła Aria. Uśmiechnął się pod nosem, uznając, że tego dnia był chyba na nią
skazany. Bóstwa najwyraźniej stwierdziły, że w jednej wieczór musimy
nadrobić całe dziesiątki lat braku kontaktu, zadrwił w myślach.
Drgnął
zaskoczony, gdy usłyszał, że Aria jednak podjęła dialog. Przygotował się już na
to, że będzie go zbywała milczeniem i ignorancją, lecz jak zwykle go czymś
zadziwiła.
A jednak — wbrew
temu, co zapewne panna Vasco sobie wyobrażała — Athanasius nie zaśmiał się po
usłyszeniu tej drwiny. Mimo że w istocie była zabawna.
— Anna niedługo
po twoim odejściu ruszyła na spotkanie z innymi przyjaciółmi — wyjaśnił
uprzejmym tonem. — Niestety, stypa ma tę tragiczną zaletę, że spotykamy na niej
dawno niewidzianych znajomych, którzy, podobnie jak my, nie śmieli odmówić
ostatniego pożegnania naszego wspólnego przyjaciela. Ty też miałaś okazję
spotkać się ze starym druhem, czyż nie? — spytał, spoglądając na nią znacząco.
— Jak się miewa drogi Emmet? Mam nadzieję, że jest w pełnym zdrowiu.
Wbrew temu, co
Aria mogła sobie pomyśleć, to pytanie nie było żadnego rodzaju uszczypliwością.
Oboje byli dorośli i zdawali sobie sprawę, że nie mogli wiecznie cierpieć
straty po sobie. Dlatego dziwiła go zazdrość Arii, lecz z drugiej strony nie
zdziwiłby się wcale, gdyby między jego byłą podopieczną a tym milutkim wampirem
Emmetem powstało jakieś uczucie. Wszak naturalnym było, że im bardziej
rozciągała się ich wampirza nieśmiertelność, tym trudniej było znieść
samotność. I choć Athanasius nie lubił korzystać ze swej charyzmy w celu
uwodzenia dziesiątek kobiet na raz i traktowania ich jak przedmiot, też szukał
kogoś, z kim mógłby spędzić choć ułamek swojego jakże długiego żywota. Anna
Novak przez jakiś czas była na liście kandydatek, lecz wykreślenie jej stamtąd
nie wpłynęło aż tak negatywnie na ich relacje. Czy Aria naprawdę zdawała się
tego nie zauważać? Nie wiedział, ale nie zamierzał też o to pytać.
Jego rozmyślania
przerwała Marisa, która zapowiedziała rychłe podanie do stołu. Wpierw jednak
wyjaśniła, że pogrzeb ma się odbyć następnego dnia o godzinie dziesiątej
wieczorem. Kilka osób pytało, dlaczego tak późno, co wdowa tłumaczyła
jutrzejszym przybyciem pozostałych gości. Zresztą, większość była zmęczona
długą podróżą, a tak ważną chwilę jak pogrzeb przyjaciela należało przeżywać w
pełnym spokoju, niezmąconym choćby odrobiną zmęczenia.
— Pogrzeb jutro o
dziesiątej — powtórzył cicho Athan. — Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje
naprawdę… Kiedy ostatnio widziałaś się z Elijahem? — spytał nagle, zwracając
się do Arii. Wprost musiał o to spytać. Czuł, że musiał.
Czuł, że powoli
pęka w nim rozpacz, którą dławił w sobie od tak dawna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz