ROZDZIAŁ 9

 ATHANASIUS

— Pan też kiedyś przeżywał swoją młodość. Pewnie pan pamięta, jak to było, kiedy miało się poczucie, że można wszystko — zagaił z uśmiechem jego rudowłosy towarzysz.

Athanasius zasępił się na moment, wysoce niezadowolony z tego, jaki tor obrała ta rozmowa. Nienawidził wspominać swojej przeszłości, a zwłaszcza lat szczenięcej młodości. Nienawidził myśleć o tym, jak wiele trudu włożył w ukształtowanie swojego obecnego charakteru, pozycji oraz zasad, które sam sobie wpoił, a które tak dawno z taką lubością łamał. Nienawidził przypominać sobie, kim był kiedyś, bo nawet jeśli Athanowi wydawało się, że już dawno pogrzebał tego zdegradowanego dzieciaka, od czasu do czasu rozbrzmiewała w nim nuta gorzkich wspomnień. Tak się stało również w czasie rozmowy z Antonym, który kazał mu sobie przypomnieć, jak to było za młodu.

— Tak — odparł cichym, nieco zamglonym głosem, patrząc w bok pustym spojrzeniem. — Pamiętam, jak to było.

Odchrząknął delikatnie, podnosząc głowę, by spojrzeć na Antony’ego z wyższością, tym samym przywracając się do porządku.

— Doskonale pamiętam, jak to jest kierować się porywami młodzieńczego serca. Właśnie dlatego wiem, że to rzadko kiedy kończy się dobrze — odparł stanowczo. — Niestety, rozsądek to ziarno, które kiełkuje w nas bardzo długo. Nasza nieśmiertelność ma w tym tę wadę i zaletę jednocześnie, że pozwala temu ziarnu wyrastać dużo spokojniej i wolniej, tym samym pozwalając młodzieży szaleć o dziesiątki lat dłużej, niż powinni. Cóż, jestem już chyba starcem, jeśli mnie to drażni — dodał, uśmiechając się przelotnie.

Gdy zdał sobie sprawę, że sam ciągnął niewygodny dla siebie temat, zmarszczył brwi, postanawiając, że czas zakończyć tę farsę. Zwłaszcza że miał kilka innych pytań.

— Jak długo pozostał pan ze swoim Stwórcą, a więc naszym drogim, nieodżałowanym Elijahem?

Rudowłosy mężczyzna wyraźnie się speszył, początkowo nie wiedząc, co powiedzieć. Zapewne uznał to pytanie za małą złośliwość dotyczącą wspomnianych niedawno porywów młodzieńczych serc. Athanasius jednak potrzebował odpowiedzi na to pytanie w zupełnie innym celu.

— Hm… niedługo… Pan Elijah przekazał mi potrzebną wiedzę, lecz po latach poznałem wiele innych wampirów… Oczywiście nigdy nie zapomniałem o panu Elijahu! — zaznaczył, wyraźnie wystraszony. — Proszę nie zrozumieć mnie źle… Kochałem go jak ojca, był dla mnie największym wparciem, moim mentorem… Ale chciałem poznawać świat na własną rękę…

— Rozumiem — uciął Athan, niezbyt ciekaw dalszej historii. I tak usłyszał już to, co interesowało go najbardziej. — A kiedy widział go pan po raz ostatni?

Tym razem zaszło coś, czego Athanasius mimo wszystko się nie spodziewał. Antony, dotąd dość niepewny i spłoszony, nagle się wycofał, wykrzywiając twarz w geście największej nieufności. Całym sobą dawał znać, że nie spodobało mu się to pytanie.

— Proszę mi wybaczyć — Tismaneanu pochylił głowę w przepraszającym geście. — Nie chciałem, by to zabrzmiało jak element przesłuchania. Jestem jedynie ciekaw, jak to możliwe, że się minęliśmy. Jeśli byliście panowie blisko, z pewnością pan o mnie słyszał. A jednak nie mieliśmy okazji się spotkać, aż do dziś i to w jakże nieszczęśliwych okolicznościach.

— Nie było nam po drodze — syknął wyraźnie urażony. — Przepraszam — mruknął na odchodne, mijając Athanasiusa i niezbyt ostrożnie przeciskając się przez zebrany w sali tłum.

Dziwny dzieciak, pomyślał wampir bez cienia żalu. Nie uważał za stosowne biec za nim i tłumaczyć się z nieszczęśliwie dobranych słów, zwłaszcza że reakcja chłopca zdawała się na wyrost. Jednak nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy dłużej, niż to było konieczne. Rozejrzawszy się po sali zauważył, że każdy z gości pogrążony był w jakiejś dyskusji i choć czuł na sobie ciekawskie spojrzenia, które niosły za sobą rychłe zaproszenie do rozmowy, Athan nie miał ochoty konfrontować się z nikim z tam obecnych. Zamiast tego zaklął w duchu, że gawiedź zebrała się akurat w pokoju muzycznym. Zwykle, gdy chciał zebrać myśli, zamykał się w pokoju i grał na pianinie. Na szczęście w tak dużej posiadłości stało kilka tych szlachetnych instrumentów, w związku z czym Athanasius czym prędzej ruszył w stronę najbliższego z nich.

Cisza i spokój uderzyły w niego z zaskakująco dużą siłą. Odetchnąwszy głęboko, zdarł z siebie wszystkie pozory i fałszerstwa, którymi częstował swoich rozmówców. Następnie usiadł na niskim, wyściełanym czerwoną tkaniną stołku i zaczął grać. Przymknąwszy na moment oczy, pozwolił swoim palcom samym płynąc po klawiaturze, jak gdyby na tę krótką chwilę posiadły własną świadomość i same wiedziały, co i jak zagrać. Czując, że dopiero teraz może się uspokoić i wyrzucić z siebie wszystkie kotłujące się w nim emocje, grał coraz szybciej, coraz intensywniej, aż wreszcie coraz agresywniej. Cała złość, żal, smutek, rozpacz, gniew i przytłaczające poczucie niesprawiedliwości wypływały z niego jednolitym strumieniem, a następnie były przekuwane w dźwięki. Tego właśnie potrzebował. Wytchnienia, odprężenia. Zrozumienia.

Nie miał pojęcia, ile trwała ta jego hipnotyczna sesja, lecz gdy wyszedł z sali, goście zaczęli kierować się w stronę jadalni. Najwyraźniej nastała pora wieczerzy, a gdy dostrzegł u dołu schodów Marsię, kiwnął jej jedynie głową na znak, że za chwile i on zasiądzie do stołu.

Nie miał wielkiej ochoty tam iść, ponieważ miejsce honorowe, które zajmował Elijah, miało tym razem ziać potworną pustką. Gdy więc wszedł do pomieszczenia, starał się nie patrzeć w tamtą stronę, nawet sobie nie wyobrażając, by ktokolwiek śmiał tam usiąść. Gdyby tak się stało, Athan w jednej chwili straciłby nad sobą panowanie. Na szczęście i nieszczęście, krzesło pozostało puste, a on sam po chwili zajął własne, zupełnie nie dbając o to, kogo miał mieć za sąsiada.

Co jakiś czas poszczególni goście próbowali podjąć z nim dialog. I choć Athanasius wszystkich ich znał i w większości darzył szacunkiem, nie miał żadnej ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Uważał, że nie powinno być w tym nic dziwnego i czuł wręcz delikatne nadgryzienia złości na myśl, że reszta zebranych tam osób zamiast wspominać utraconego przyjaciela, plotkowała sobie w najlepsze. Athan nie był gospodarzem i nie miał prawa zwracać komukolwiek uwagi. Nie zmieniało to jednak faktu, że podobne zachowania nadzwyczaj go drażniły.

Wplątany w jakąś niezbyt zajmującą dyskusję, kątem oka zauważył, jak miejsce po jego prawicy zajęła Aria. Uśmiechnął się pod nosem, uznając, że tego dnia był chyba na nią skazany. Bóstwa najwyraźniej stwierdziły, że w jednej wieczór musimy nadrobić całe dziesiątki lat braku kontaktu, zadrwił w myślach.

Drgnął zaskoczony, gdy usłyszał, że Aria jednak podjęła dialog. Przygotował się już na to, że będzie go zbywała milczeniem i ignorancją, lecz jak zwykle go czymś zadziwiła.

A jednak — wbrew temu, co zapewne panna Vasco sobie wyobrażała — Athanasius nie zaśmiał się po usłyszeniu tej drwiny. Mimo że w istocie była zabawna.

— Anna niedługo po twoim odejściu ruszyła na spotkanie z innymi przyjaciółmi — wyjaśnił uprzejmym tonem. — Niestety, stypa ma tę tragiczną zaletę, że spotykamy na niej dawno niewidzianych znajomych, którzy, podobnie jak my, nie śmieli odmówić ostatniego pożegnania naszego wspólnego przyjaciela. Ty też miałaś okazję spotkać się ze starym druhem, czyż nie? — spytał, spoglądając na nią znacząco. — Jak się miewa drogi Emmet? Mam nadzieję, że jest w pełnym zdrowiu.

Wbrew temu, co Aria mogła sobie pomyśleć, to pytanie nie było żadnego rodzaju uszczypliwością. Oboje byli dorośli i zdawali sobie sprawę, że nie mogli wiecznie cierpieć straty po sobie. Dlatego dziwiła go zazdrość Arii, lecz z drugiej strony nie zdziwiłby się wcale, gdyby między jego byłą podopieczną a tym milutkim wampirem Emmetem powstało jakieś uczucie. Wszak naturalnym było, że im bardziej rozciągała się ich wampirza nieśmiertelność, tym trudniej było znieść samotność. I choć Athanasius nie lubił korzystać ze swej charyzmy w celu uwodzenia dziesiątek kobiet na raz i traktowania ich jak przedmiot, też szukał kogoś, z kim mógłby spędzić choć ułamek swojego jakże długiego żywota. Anna Novak przez jakiś czas była na liście kandydatek, lecz wykreślenie jej stamtąd nie wpłynęło aż tak negatywnie na ich relacje. Czy Aria naprawdę zdawała się tego nie zauważać? Nie wiedział, ale nie zamierzał też o to pytać.

Jego rozmyślania przerwała Marisa, która zapowiedziała rychłe podanie do stołu. Wpierw jednak wyjaśniła, że pogrzeb ma się odbyć następnego dnia o godzinie dziesiątej wieczorem. Kilka osób pytało, dlaczego tak późno, co wdowa tłumaczyła jutrzejszym przybyciem pozostałych gości. Zresztą, większość była zmęczona długą podróżą, a tak ważną chwilę jak pogrzeb przyjaciela należało przeżywać w pełnym spokoju, niezmąconym choćby odrobiną zmęczenia.

— Pogrzeb jutro o dziesiątej — powtórzył cicho Athan. — Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę… Kiedy ostatnio widziałaś się z Elijahem? — spytał nagle, zwracając się do Arii. Wprost musiał o to spytać. Czuł, że musiał.

Czuł, że powoli pęka w nim rozpacz, którą dławił w sobie od tak dawna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^