ATHANASIUS
Nienawidził jakichkolwiek objawów braku kontroli. I nie
ograniczało się to do tak banalnych kwestii, jak przejęcie władzy nad całym
swoim otoczeniem. Nie lubił narzucać swojej woli, nie lubił nikomu objawiać się
jako jedyny pan i władca. To zwykle wzbudzało w ludziach gniew i poczucie
zniewolenia, co nigdy dobrze nie wpływało na wzajemne relacje. Dlatego dużo
bardziej wolał korzystać z subtelnych narzędzi uświadamiania ludziom, że to
właśnie on — Athanasius Tismaneanu — był ich opiekunem, wsparciem, niosącym
światło i nadzieję. W ten sposób gawiedź sama do niego lgnęła, a on w iście
naturalny sposób stawał się liderem.
Jednak
nienawidził poczucia, że nad czymś nie panuje, zwłaszcza gdy dotyczyło to sfery
emocjonalnej. Nie przywykł do niepewności i niezdecydowania, a jednak tak się
właśnie czuł, gdy obserwował, jak Aria go mijała i stawała w pobliżu
balustrady. Z największą łatwością, a nawet szczyptą przyjemności traktował ją
suchymi formułkami i sztucznymi uśmiechami, doskonale wiedząc, że właściwie odczyta
te gesty jako wciąż głęboko zakorzenioną niechęć. Dlaczego więc nadal nie
kończył tej rozmowy? Dlaczego nie odszedł, tylko niecierpliwie czekał na to, co
powie dalej?
Powód był prosty
— przywiązanie i sentyment. Powiedzieć, że Aria była dla niego ważna, to nic
nie powiedzieć. Nierzadko myślał o niej jako o całym swoim świecie, jako o
wszystkim, co miał. Jednak, wbrew temu, co myślała wtedy o tym Vasco,
Athanasius nie miał na myśli romantycznej strony ich relacji. Rzeczywiście,
niegdyś połączyło ich gorące uczucie, lecz ostatecznie nie miało ono nic
wspólnego z tym, jak teraz Athan postrzegał swoją byłą towarzyszkę.
Nie zależało mu
na Arii jako żonie. Zależało mu na Arii jako spadkobierczyni.
Aria była jedyną
osobą, której Athan ufał na tyle, by przekazać jej wszystko, co miał, co
osiągnął, czego się dowiedział. Chciał jej ofiarować cały swój świat właśnie po
to, by dziedzictwo przetrwało.
Jednak właśnie
ona — ta jedyna — to dziedzictwo odrzuciła. I tego Athanasius nigdy nie
potrafił jej wybaczyć.
Nie odpowiedział,
gdy Vasco wyrażała swój ból. Powinien ją jakkolwiek wesprzeć, lecz i tego nie
zamierzał czynić. Nie umiał. Albo nie chciał. A może jedno i drugie.
Mimo to mocno
zaskoczyło go pytanie, które nastąpiło chwilę później. Wprost nie mógł
powstrzymać kpiącego uśmieszku, choć zdawał sobie sprawę z tego, że to w złym
guście.
— Jakże mógłbym —
odpowiedział, choć wydawało mu się, że nie udało mu się całkowicie zetrzeć
złośliwego grymasu. — Wiem, jak bliski był ci Elijah i nie mam żadnego prawa
wymagać od ciebie szybszego wyjazdu. Oboje jesteśmy tu gośćmi i naszym zadaniem
jest ulżenie w bólu biednej wdowie po naszym przyjacielu.
Nie oczekiwał od
niej żadnej odpowiedzi, choć raz jeszcze go rozbawiła, gdy stanowczo oznajmiła,
że jednak zostanie dłużej. Nie zdołał powstrzymać myśli, że właśnie taką ją
zapamiętał: chorobliwie, niemal dziecinnie upartą. Zawsze uważał to za jej
zaletę i tak też było w tym przypadku, choć z trudem powstrzymał chichot i
swoje stare, dawno już zakurzone powiedzonko: „Ach, Ario, ty mała,
niezrównoważona wariatko”.
— W pełni się z
tobą zgadzam — odparł tym samym, opanowanym, przesadnie kulturalnym tonem. —
Marisa potrzebuje naszego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. Nie możemy jej
zawieść.
Sam również zamierzał zostać w posiadłości
jeszcze kilka dni. Wiedział, że w tej sytuacji pani domu nie uzna tego jako
narzucanie gościny, a upragnione wsparcie bliskich jej osób. I choć chciał jak
najszybciej się wyrwać, aby pomścić druha, wiedział, że musiał zostać dla
Marisy.
Nawet jeśli to
będzie oznaczało znoszenie Arii.
— Przejdźmy do
pokoju muzycznego — zasugerował uprzejmie, unosząc prawą rękę i wskazując na otwarte drzwi wspomnianej sali, tym samym sugerując, aby szła pierwsza.
— Nie pozwólmy Marisie czekać.
Nie ucieszył go
coraz głośniejszy gwar dobiegający z pomieszczenia. Wpierw pomyślał, że goście
poczuli się tak swobodnie, że zaczęli sobie plotkować, co byłoby wysoce
niestosowne i na co Athan z pewnością zwróciłby uwagę, dając łagodny upust
swojemu gniewowi. Jednak prędko się okazało, że powodem zamieszania była sama
Marisa, która jako jedyna stała. Spoglądając zmartwiałym wzrokiem na zebranych
gości, wyraźnie szukała odpowiednich słów, które nie mogły wypłynąć przez
ściśnięte gardło.
— Elijah został
znaleziony w lesie rosnącym na północno-wschodnich obrzeżach Londynu —
wyjaśniła chorobliwie słabym, cichym głosem. — Nie potrafię powiedzieć,
dlaczego akurat tam, ponieważ nie mamy tam żadnych przyjaciół… Elijah nigdy nie
zapuszczał się w tamte rejony, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo… Nie
znamy też przyczyny jego śmierci. Nasi lekarze podejrzewają jakąś truciznę, ale
nawet tego nie są pewni. Inni… — Kobieta zawahała się na moment, sprawiając
wrażenie, jakby to, co zamierzała powiedzieć, nie mogło jej przejść przez usta.
— Inni sugerują, że to mogło być samobójstwo. Ale przecież wszyscy go znamy —
zaznaczyła, ponosząc głos pełen swoistej nadziei — i wiemy, że to nieprawda!
Wypowiadając
ostatnie słowa, niemal drżała z wysiłku. Starając się nie rozpłakać, wzięła
kilka głębokich wdechów, a gdy ktoś bliżej Athanowi nieznany poprosił, by
usiadła, wampirzyca na wpół przytomnie na niego spojrzała, po czym kiwnęła
delikatnie głową i skorzystała z sugestii.
— Nie wiem też, kto mógł to zrobić —
kontynuowała, spuszczając wzrok. — Elijah od dawna nie interesował się nowymi
gniazdami, więc tym bardziej nie obchodziły go konflikty pobliskich klanów. Z
każdym starał się mieć co najmniej neutralne stosunki… Zresztą sami wiecie,
wszyscy przecież dobrze go znaliście…
Athanasius ze
smutkiem pokiwał głową, przyznając wdowie rację. Elijah był tym typem, który
wolał wszystkich namawiać do zgody. Lubował się za to w kontaktach z ludźmi i
szybko się wciągnął w londyńską politykę, co całkiem odcięło go od czysto
wampirzych spraw. Oczywiście niewykluczone, że w londyńskim rządzie były jacyś
wrogo nastawieni do niego krwiopijcy, lecz i w to Athan wątpił. Elijah był
prawdziwym przyjacielem śmiertelnych i szczerze chciał im pomagać. Kto więc
pragnąłby śmierci kogoś takiego?
W pokoju zawrzało
i co drugi zgromadzony wyrażał chęć odnalezienia mordercy. Marisa, cicho
łkając, dziękowała każdemu po kolei, by po chwili znowu zamilknąć. Jednak Athan
ani myślał dołączać się do tego rozemocjonowanego tłumu. Nie zamierzał nikomu
ogłaszać swojego szaleńczego poszukiwania zemsty, a już na pewno nie planował
dołączać do jakiejkolwiek ekipy — a tych z pewnością potworzy się kilka.
Athanasius gardził nimi wszystkimi, a zwłaszcza tym, że polowanie na mordercę
zdawało im się ekscytującym przeżyciem. Mało było w tym wszystkim żalu, bólu i
ślepej nienawiści po stracie przyjaciela, a więcej brawury i głupiego,
dziecięcego wigoru. I naiwności. Bardzo dużo naiwności. Ci głupcy najwyraźniej
myśleli, że poszukiwania mordercy zajmą im najwyżej tydzień. Zupełnie nie
pojęli, że ktokolwiek stał za śmiercią Elijaha, musiał znać się na rzeczy. A
zlikwidowanie tak doświadczonego wampira tylko podkreślało powagę sytuacji.
— Cieszę się, że
ci wszyscy idioci chociaż do tego się przydają — szepnął w stronę Arii, która
zasiadła kawałek dalej — że pocieszają Marisę swoimi równie idiotycznymi
planami. Banda ślepych głupców — dodał gorzko, spoglądając na nich z największą
pogardą.
Cokolwiek
zarzucał młodej wampirzycy — a było tego dużo — to jedno musiał jej przyznać:
była piekielnie inteligentna. Dlatego właśnie był pewien, że i ona nie
zamierzała porwać się temu ślepemu tłumowi i choć zapewne prędzej czy
później zamierzała ruszyć na poszukiwania, z pewnością porządnie zamierzała się do tego
przygotować. Tak samo jak on.
Mimo to na moment
odezwała się w nim stara ojcowska troska — coś, co niegdyś czuł bez ustanku w
stosunku do Arii — która kazała mu wyjaśnić swoje obawy.
— Nie pozwól, by
kierował tobą ślepy gniew — szepnął, starając się, by te słowa nie dotarły do
nikogo innego. — Wiem, że płoniesz żądzą zemsty. Każdy z nas chce odnaleźć tego
drania i sprezentować mu najgorszy koniec, jaki tylko jest w stanie wytworzyć
nasza brutalna, przesiąknięta krwią wyobraźnia. Ale ktokolwiek zabił Elijaha, z
pewnością właśnie na to czeka: na taką narwaną bandę głupców, która z ochotą
dobrowolnie wpadnie w pułapkę. Wierzę, że jesteś ponad to.
Wierzył. A wręcz
był tego pewien.
W końcu to
moja mała Aria, pomyślał z przytłaczającym smutkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz