ATHANASIUS
Marisa o niczym nie wiedziała, Antony też o niczym nie
słyszał.
David widział ją
ostatnio kilka dni temu. „Pytała o ciebie, chyba chciała się czegoś o tobie
dowiedzieć. Wysłałem ją do Edynburga, ale od tego czasu się z nią nie
kontaktowałem”.
Matt próbował się
do niej dodzwonić, ale nie było zasięgu, a potem telefon całkiem przestał
odpowiadać. „Zgłoś zaginięcie, gdy upewnisz się, że nigdzie jej nie ma. Znasz
ją; wiesz, gdzie mogła się schować”.
Nie znał jej. Nie
wiedział, gdzie mogła się schować. Nie wiedział, do kogo jeszcze mogła zwrócić
się o pomoc. Nie wiedział o niej zupełnie nic.
Nie wiedział,
gdzie szukać. Nie wiedział, co robić.
Tylko adrenalina
szaleńczo buzująca w jego żyłach kazała mu się podnieść i chwycić telefon,
którym jeszcze niedawno rzucił o ścianę. Jego ekran pokrył się gęstą pajęczynką
pęknięć, lecz jakimś cudem wciąż funkcjonował, przez co Athan mógł wykonać
kilka połączeń. Desperacko pragnął, by ktoś mu powiedział, że tak, Aria jest po
prostu zła i smutna, ale bezpieczna i nic jej nie jest.
Nikt mu tego nie
powiedział. I czuł, że nikt nie powie.
Nie wiedział, co
robić. Nie wiedział, co czuć, jak się zachować, do kogo jeszcze zwrócić się do
pomoc. Może panikował? Może Aria po prostu od niego uciekła, skryła się gdzieś
daleko stąd i nie zamierzała wracać, dopóki nie zapomni o upokorzeniu, jakim po
raz kolejny splamił ją Athanasius? Przegnał ją stąd, setny raz dając do
zrozumienia, że nie była dla niego niczym poza nagrodą pocieszenia. Zawsze ją
tak traktował, a ona zawsze wracała: niby naiwne, stęsknione, do samej głębi
uzależnione dziewczę, które nie umiało zmierzyć się ze światem w samotności.
Aria umiała, Athan nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Więc… więc
może jednak była bezpieczna?
Nie była. Nie
chciał się do tego przyznać, lecz ziano wątpliwości zostało zasiane i
momentalnie wykiełkowało z niego porażające go poczucie, że jego Stworzona była
zagrożona.
Wyłącznie z jego
winy.
Nie pozwalając
sobie na to, by poświęcić swoim żalom choćby jedną myśl, żywił się jedynie
determinacją. Strach, panikę, odbierające dech poczucie winy i przytłaczającą
rozpacz upchnął gdzieś bardzo głęboko, zdając sobie sprawę, że w najmniej
spodziewanym momencie to wszystko w nim wybuchnie, pozbawiając go choćby jednej
pozytywnej myśli. Dlatego sam udawał naiwnego głupca, który trzymał się resztek
optymizmu niczym tonący ostrej brzytwy. W zakrwawionych, poranionych dłoniach
skrywał równie pokaleczoną wiarę, że wszystko jeszcze jakoś się ułoży i że
wszystko skończy się pomyślnie.
Dlatego jej
szukał. Szukał, póki ta głupia naiwność jeszcze w nim płonęła. Przygasła
momentalnie, gdy Athan odkrył, że Arii nie było w Crigh’s Path. Nie było jej w
ich małym, drewnianym domku, nie było jej też w okolicy: nikt tam nie widział
kogoś podobnego. Nie było jej w żadnym szpitalu, na żadnym posterunku o niej
nie słyszano.
Nie było jej. Nie
było, nie było. Nie było.
I choć
przeraźliwy strach wciąż w nim płonął, jeszcze nie wierzył. Nie wierzył, że to
mogłoby się skończyć aż tak źle.
Stella Plaza była
niewielkim barem skrytym w podziemiach. Podobnych do tego lokali było w
Londynie całe mnóstwo, ten zaś nie wyróżniał się zupełnie niczym, dlatego łatwo
było go przegapić. Przed wąskimi schodkami stała tylko rozkładana tablica, lecz
zapisane w niej oferty zmył padający w nocy deszcz.
Athan, schodząc
po schodach, wciąż nie był pewien, czy dobrze robił. Być może dobrowolnie pchał
się do paszczy lwa: w końcu Lena, kimkolwiek tak naprawdę była, z pewnością
miała jakiś związek ze śmiercią Elijaha. Gdyby się okazało, że kobieta mówiła
prawdę, dałoby się to prosto wytłumaczyć: szukając Blome’a, mimowolnie trafiła
na ślady śmierci Cavendisha. Jednak Athanasius nie zapominał, że Goodburg była
żoną tego zwyrodnialca. Czy naprawdę tak nagle postanowiła stanąć przeciwko
komuś, z kim niegdyś związała się tak blisko? W normalnych warunkach wampir
szczerze by w to wątpił. Ale to nie były normlane warunki, a on nie miał nic,
co mogłoby naprowadzić go na trop Arii.
Tym samym nie
miał już nic do stracenia.
Zgodnie z tym, co
powiedziała mu Lena przez telefon, ochroniarz nie chciał go wpuścić, nim nie
wyjaśnił, z kim się umówił. Wtem otworzył przed nim drzwi, wprowadzając go do
zaciemnionego pomieszczenia. Jednym źródłem światła były małe lampki zawieszone
nad barem. Wewnątrz nie było żywego ducha — także Leny. Gdy ochroniarz nakazał
mu przejść do następnej salki oddzielonej koralikową zasłoną, miał pewne opory,
ale ostatecznie się zgodził. Tam usiadł przy jednym ze stolików, oczekując na
spotkanie. Lena, wedle zapowiedzi, miała się pojawić już za chwilę, a ton, w
jakim strażnik o niej mówił wskazywał, że dobrze się znali. To go jeszcze
mocniej zaniepokoiło, bo potwierdzało
przypuszczenia, że dobrowolnie wszedł do legowiska żmij.
Gdy koraliki zabrzęczały,
Athan momentalnie podniósł głowę, obserwując, jak zbliżała się do niego jakaś
kobieta. Gdy zbliżyła się do światła rzucanego przez małą lampkę postawioną na
stoliku, Athanasius zauważył, że jej skóra miała barwę mlecznej czekolady.
Czarne, długie, falowane włosy były lekko potargane, opadając w estetycznym
nieładzie na ramiona i plecy. Miała szczupłą, delikatną twarz; pełne, łagodnie
skrojone usta teraz były zaciśnięte w krzywym grymasie. Nos miała drobny i
prosty, jak cięty od linijki, jednak najbardziej wyróżniały się oczy: duże,
bardzo jasnoniebieskie, niemal świecące w zaciemnionym pomieszczeniu. Jej
wygląd robił wrażenie, zwłaszcza że jej latynoskie rysy nadawały kobiecie
pewnej drapieżności.
Bez słowa
zasiadła po drugiej stronie, a wtem jej spojrzenie momentalnie złagodniało. Ta
reakcja nieco Athana zdziwiła, lecz on ani myślał bawić się w jakiekolwiek
uprzejmości. Poważny i spięty, wpatrywał się w Lenę niecierpliwie, licząc na
to, że poda mu jakiekolwiek informacje.
Choć miał nadzieję,
że nie usłyszy tych najgorszych.
— Sądząc po
twojej minie, Aria zniknęła…
Te słowa
niespodziewanie uderzyły w niego z przytłaczającą siłą. Zupełnie nie będąc na
nie przygotowany, wpatrywał się w kobietę z niedowierzaniem, mając ochotę wstać
i zacząć wrzeszczeć, by to sprostowała, by tak nie mówiła i by go nie straszyła
takimi okrucieństwami. Cały czas bowiem miał nadzieję, że Aria była bezpieczna
— gdzieś, może daleko, ukryta przed nim i krzywdą, którą jej wyrządził.
Zniknęła, to prawda, ale musiała być bezpieczna, po prostu musiała.
Jednak kolejne
słowa nie tylko nie przyniosły ulgi, ale obudziły skrytą głęboko panikę,
szarpiąc nim silnie. Próbował się uspokoić, ale to na nic: jego oddech
natychmiast przyspieszył, a wzrok lekko się zamazał, zupełnie jakby nagle
trafił do mdłego, ledwie wyraźnego snu. Tak się zresztą w tamtej chwili czuł:
jakby ktoś chwilowo pozbawił go przytomności, a po przebudzeniu nie wiedział,
gdzie się znajduje.
— Jak to… —
dyszał, przyglądając się Lenie z rozpaczliwym niedowierzaniem. — Jak to
„dopadł”? Kto? Blome? Przecież on nie ma nic wspólnego z Arią… czego miałby od
niej chcieć?
Athan nie widział
żadnego związku i nie chciał go widzieć. Jedynym połączeniem, które mu
pasowało, był Elijah: Aria pracowała nad śledztwem i to go mogło rozdrażnić.
Lecz nic poza tym! Owszem, według słów Matta, w Londynie mógł grasować łowca,
ale przecież Blome sam był wampirem. Po co jeden krwiopijca miałby ścigać
drugiego? Zwłaszcza że zamordowanie jednego wampira przez drugiego było karane
przez Baltimore’ów śmiercią. Niczego nie rozumiał i nic mu się nie składało.
Ten brak logiki paradoksalnie go pocieszał: Athanasius miał złudną nadzieję, że
jeśli wyjaśni Lenie, że Blome nie miał żadnych powodów, by porywać Arię, to
jego towarzyszka przyzna mu rację i oznajmi, że w takim razie pewnie Aria jest
bezpieczna.
Tylko tyle chciał
usłyszeć. Tylko tyle.
Przeląkł się, gdy
Goodburg wyjęła jakiś stary notes, z którego wnętrza wystawały wyblakłe
zakładki. Lena, spoglądając na niego z przytłaczającym współczuciem, chwyciła
za jedną z nich, aby otworzyć na właściwej stronie. Athan miał zapytać, co to
za notatniki, lecz głos całkiem ugrzązł mu w gardle. Czuł, że cokolwiek Lena
chciała mu przeczytać, bardzo mu się to nie spodoba.
I nie spodobało, zwłaszcza że wyobraźnia
natychmiast przypisała opisywane wydarzenia do Arii. Athan jednak usilnie
trzymał się rozsądku i zastanawiał, kogo dotyczył ten pierwszy fragment. Kogo
Blome porwał? Kogo nazywał byle obiektem, zbłąkaną owieczką? To, co odczytywała
Lena, było okropne, lecz Athanasius robił co mógł, by nie dopuścić do siebie
tego cichutkiego, spanikowanego głosiku, który oznajmiał mu tylko jedno: to
wszystko dotyczyło Arii.
Ale nie
dotyczyło!, krzyczał płaczliwie w myślach. Nie mogło jej dotyczyć!
Czytała dalej, a
Athan czuł, jak każdy mięsień napina się boleśnie, mimowolnie przygotowując się
na dawkę bólu, jaka już niedługo miała go zalać. Ciało to czuło, tylko umysł
uparcie wierzył, że kimkolwiek była ta ofiara, na pewno nie była nią Aria. Mimo
to Athan drżał coraz silniej, a serce łomotało z obłędną prędkością. Zaciskając
mocno palce na brzegu stolika, patrzył tępo w dół, pozwalając, aby każde
wypowiedziane słowo paliło go żywym ogniem.
A potem… potem…
— Personalia
osobowe: Aria Vasco…
Poczuł się tak,
jakby zeszło z niego całe powietrze. Gwałtownie zgiąwszy się w pół, schował
twarz w dłoniach, paznokcie boleśnie wbijając w czoło. Na przemian opadał na
oparcie krzesła i gwałtownie się prostował; na przemian ukrywał całą twarz otwartymi
dłońmi, by następnie boleśnie zacisnąć pięści i nimi skryć usta. Nie mogąc
powstrzymać drżenia, nagle uderzył obiema rękami w stolik, który zatrząsnął się
niebezpiecznie i zrzucił z siebie malutką lampkę. Dysząc coraz bardziej,
jeszcze chwilę walczył ze wzbierającą w nim falą szału, nienawiści i
rozdzierającej rozpaczy, nim mimowolnie pozwolił, by wszystkie roznoszące go
emocje wydobyły się na zewnątrz. Opadłszy bezładnie na oparcie, załkał cicho,
przegrywając walkę z własną naiwnością i pozwalając, by zalała go świadomość
tragedii, której opisu wysłuchiwał. Szarpany gwałtownymi spazmami, nie był w
stanie jasno myśleć. W głowie tłukła mu się tylko ta jedna myśl: Aria była
więziona przez Blome’a. Gniła niegdyś w jakiejś zaciemnionej norze zupełnie jak
Jehanne. Athan mimowolnie wyobraził sobie Arię leżącą w tej ziemiance, w której
znalazł rudowłosą młódkę. Wyobraził ją sobie wycieńczoną, obolałą, samotną,
pozbawioną jakiejkolwiek nadziei…
Przytłoczony tym,
co usłyszał, drżącymi dłońmi przejechał po bladym policzku i czole, łapiąc się
za głowę. Wplótłszy palce we włosy, czuł, jak wypływały z niego wszelkie siły
wraz z jakąkolwiek wolą walki. Prawie nie słyszał, co mówiła do niego Lena i
dopiero gdy z największym trudem i oporem na moment oprzytomniał, zrozumiał, że
kobieta chciała czytać dalej. Zamierzała przedstawić mu szczegóły tortur, jakim
poddawana była Aria, tym samym i jego torturując. Nie był w stanie tego
słuchać, ale nie śmiał też odmówić. Nie mógł zrobić już nic, zupełnie nic.
Dlatego czytała
dalej.
Mimowolnie
odwrócił głowę, gdy słuchał, co ten potwór z nią robił. Już nie ocierał
pojedynczo spływających łez, bo to nie miało żadnego sensu. Nie próbował
opanować drżenia, nie próbował się uspokoić i nie próbował sobie tłumaczyć, że wszystko
jakoś się ułoży. Nie po tym, co usłyszał.
Odczuł delikatną
ulgę, gdy Luna przestała czytać. Teraz bał się tylko jednego: że po chwili
znowu wznowi lekturę. Nie znał granic swojej wytrzymałości i bał się, że za
chwile zostanie przekroczona.
Gdy Lena przesunęła w jego stronę dziennik,
strach silnie szarpnął jego ciałem, jakby ujrzał przed sobą nie zeszyt, a
jakieś zabójcze stworzenie. Lękliwie po niego sięgnął, lecz dotyk niemal
parzył. Nie zamierzał tu tego czytać: nie był pewien, czy kiedykolwiek będzie w
stanie przebrnąć przez tę przerażającą lekturę. Była jednak jedna rzecz, która
masochistycznie go ciekawiła i musiał się tego jak najszybciej dowiedzieć.
Ostrożnie chwycił za odpowiednią zakładkę, przewijając kartki do samego
początku opisu przypadku Arii. Wystarczył mu jeden rzut okiem, by poznał
odpowiedź na dręczące go pytanie.
— Chryste… —
jęknął słabo, spoglądając na datę. Sierpień 1924 roku.
Blome uwięził ją
ledwie miesiąc po ich rozstaniu.
Blome uwięził ją
tylko dlatego, że się pokłócili. Znowu.
Blome uwięził ją
tylko dlatego, że jej nie dogonił. Nie zapragnął, by z nim została.
Blome uwięził ją,
ponieważ Athan ją odrzucił.
I wciąż robił
dokładnie to samo. Dlatego nie mógł odnaleźć Arii. Dlatego… Dlatego być może
Blome ją odnalazł.
— Cztery lata… —
wyszeptał, czując, jak robi mu się słabo. Z jednej strony nie mógł uwierzyć w
to wszystko, co słyszał, lecz z drugiej aż zbyt boleśnie zdawał sobie sprawę z
tego, że to wszystko to prawda. Nie dziwił się też wcale, dlaczego mu o tym nie
powiedziała. Dlaczego miałaby mówić? Dlaczego miałaby mu ufać, skoro on jej nie
ufał i nie zdradzał ani jednej tajemnicy? Dlaczego miałaby oczekiwać od niego
wsparcia, jeśli od tak dawna nie umiał się na nią zdobyć?
Nie mógł wytrzymać.
Zerwał się nagle z siedzenia, chwiejnym krokiem podchodząc do ściany i
opierając o nie dłonie. Spuszczając głowę, dławił w sobie nienawiść do samego
siebie. To on i tylko on wpędził ją w sidła Blome’a. Athan czuł się tak, jakby
wręczył mu Arię osobiście. Tak poniekąd było. Zimny, nieczuły, wciąż ją od
siebie odpychał i przeganiał. Egoistycznie nie chciał pozwolić, by zbliżyła się
do niego bardziej, niż tego chciał — wiedząc, że gdy zrobi o jeden krok za
dużo, Athan nie będzie w stanie się jej oprzeć. Bojąc się, że może ją
skrzywdzić, i tak ją krzywdził, lecz dotąd myślał, że była to tylko krzywda
psychiczna. Tymczasem odejmując jej swego schronienia, wpychał ją w ramiona
sadysty, który więził i torturował ją przez cztery lata.
Nagle uzmysłowił
sobie, że widział ją tak niedawno! Spędził z nią tyle czasu — i niczego nie
zauważył. Nie dostrzegł w jej oczach choćby cienia strachu. Widział tylko
smutek, upór, gniew. Widział to, co widział w jej oczach zawsze — nawet te
ponad sto lat temu, gdy ją do siebie przygarnął i wychował. Tym samym nie
dostrzegł w niej ani jednego śladu traumy, udowadniając swoją nadzwyczajną siłę
ducha. Tę siłę po chwili potwierdziła Luna, wyjaśniając, że Aria sama uciekła
swemu oprawcy.
Wyjaśniła też, że
Blome pragnął się zemścić. Na myśl, że mógł już tej zemsty dokonać, a on już
nigdy więcej nie ujrzy Arii, kolana się pod nim ucięły. Ledwie trzymając się na
nogach, nerwowym ruchem otarł łzy, spoglądając paranoicznie na Lenę.
— Jak chcesz go
znaleźć? — syknął chorobliwie słabym głosem. — Wiesz cokolwiek, co mogłoby nam
pomóc?
Nagle raz jeszcze
naiwność włamała się do jego umysłu i szepnęła coś, co tchnęło Athana choć
odrobiną energii. Jeśli Lena zwracała się do niego o pomoc i wspominała o Arii,
być może wiedziała, że sprawa nie była jeszcze aż tak beznadziejna. Być może
nie mówiłaby by mu o niczym, gdyby Arii nie dało się już uratować? Może
naprawdę wiedziała, jak ją uwolnić? Rozpaczliwie trzymając się tej małej
nadziei, zbliżył się do stolika, ponownie zajął swoje miejsce i pochylił się ku
Lenie, spoglądając na nią z desperacką nadzieją.
— Wiesz coś o
niej? Gdzie teraz jest? I co ten skurwysyn chce z nią zrobić? Muszę to wiedzieć —
szepnął — po prostu muszę!
Bał się
odpowiedzi, bo wiedział, że mogła go albo natchnąć choć odrobiną optymizmu,
albo zupełnie załamać.
— I dlaczego chcesz mi pomóc? — spytał, choć na chwilę
odzyskując zdrowy rozsądek. — Dlaczego chcesz go zabić? Naprawdę chcesz mi
wmówić, że dopadło cię poczucie sprawiedliwości i chcesz pomścić te wszystkie
kobiety, których nawet nie znasz?
Nie ufał jej,
nawet mimo tego, co mu zdradziła. Dlatego nie mógł jej powiedzieć o Jehanne: o
tym, że ją znalazł i przetrzymywał u siebie. Zadrżał na myśl, że Lena mogła już
o tym wiedzieć, lecz na szczęście w posiadłości — wciąż zamkniętej na cztery
spusty — znajdował się Ishmael. Ish miał prowadzić telefoniczne poszukiwania
Arii i dowiadywać się wszystkiego, co tylko mogło być przydatne, jednocześnie
opiekując się ich małą lokatorką. Teoretycznie więc Jehanne była bezpieczna,
lecz Athan nie wiedział, z kim współpracowała Lena i czy czasem w trakcie ich
rozmowy jej ludzie już nie działali, próbując się włamać do posiadłości w
Blickling.
Musiał się
dowiedzieć czegoś więcej. Możliwe, że znalazł w Lenie sojuszniczkę — jeśli tak,
to dobrze, Athan potrzebował jakiegokolwiek wsparcia. Lecz wpierw potrzebował
dowodu zaufania, a dzienniki nadal go nie stanowiły.
— Opowiedz mi
wszystko, co wiesz — odparł cichym, drżącym głosem, spoglądając na nią ponuro.
— Ja muszę ją znaleźć, rozumiesz? — warknął. — Muszę...
Musiał. I poza
tym nie liczyło się już zupełnie nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz