ROZDZIAŁ 83

 ATHANASIUS

[UWAGA: +18]

    Zupełnie o niczym nie myślał, pochłonięty pragnieniem i podnieceniem, jakie wzbudziła w nim Aria — nie tylko swoim ponętnym, tak rozkosznie odsłoniętym ciałem, ale emanującą od niej pewnością siebie, której z największą ochotą dał się porwać. Kobieta w jednej chwili zamieniła się w chciwego, żądnego ekstazy demona, który bezwiednie go opętał, każąc zdać się na jej łaskę i niełaskę. Zupełnie nie dbał o to, co się wydarzy, choć przecież to wiedział. Nie dbał o to, że to niewłaściwe i że właśnie przed tym uciekał tyle lat. Czując narastające podniecenie, w ostatnich przejawach świadomości dziwił się samemu sobie, dlaczego tak bał się zbliżenia z Arią — dlaczego, skoro tylko tego pragnął od tak dawna? Dlaczego, skoro od tak dawna pragnął wyłącznie jej?

    Wchłonięty przez rozkosz, którą ofiarowała mu Aria, pragnął tylko jednego: jak najszybciej się jej odwdzięczyć. Chwyciwszy ją delikatnie, przełożył ostrożnie na bok, układając na zakurzonej sofie, po czym pochylił się nad nią, przez co ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Doskonale wiedział, na co czekała Aria i zamierzał jej to dać… ale jeszcze nie teraz. Jednym zdecydowanym ruchem zdarł z niej skąpą bieliznę, bez skrępowania oglądając jej wspaniałe, nagie ciało. Niewiele myśląc, odnalazł jej usta, całując ją namiętnie, niecierpliwie, wręcz nachalnie. Czuł, jak się napinała pod wpływem jego gorącego dotyku, każdej pieszczoty i pocałunku; czuł, jak narasta w niej ekscytacja i głód nowych, jeszcze intensywniejszych wrażeń. 

    Właśnie wtedy niespodziewanie się od niej oderwał i odsunął, podnosząc się do siadu. Górując nad nią, spoglądał na leżącą Arię, prezentując sobie wzajemnie całe swoje ciało. Natychmiast zauważył połyskujący w jej oczach strach: przez ten ułamek sekundy sądziła, że Athan znów się wystraszył, że znów przebudził się w nim zdrowy rozsądek nakazujący odejście. W pewien okrutny sposób podniecał go ten lęk, dlatego po chwili nie mógł się powtrzymać, aby uśmiechnąć się złośliwie, wycofać jeszcze bardziej, a następnie zanurzyć głowę między jej udami. Niemal nabożnym ruchem zsuwając z niej ostatni fragment bielizny, przesunął opuszkami palców po jej brzuchu, kości biodrowej, aż wreszcie zjechał do wewnętrznej strony lewego uda, kierując się w stronę krocza. Zataczając palcami okręg, wyraźnie czuł, jak Aria napinała się pod wpływem tego dotyku, wciąż niecierpliwie oczekująca na więcej. Zanurzając głowę, zaczął delikatnie obcałowywać wewnętrzną stronę uda; lewą ręką chwytał udo, prawą zaś błądził wokół jej wnętrza, drażniąc swym dotykiem najwrażliwsze okolice. Pocałunki z ostrożnych i niewinnych, stawały się coraz bardziej zachłanne i agresywne, aż wreszcie coraz bardziej zbliżające się do najważniejszego punktu. 

    Wraz z pierwszym zachłannym pocałunku złożonym na jej łechtaczce, Aria jęknęła przeciągle, a jej ciałem wstrząsnął nagły dreszcz, wyprężając gwałtownie całe ciało. Zachęcony tą reakcją, całował z coraz większym zapałem, rozgorączkowanymi ruchami palców trącając okolice jej wejścia. Pochłonięty pocałunkami oraz żarem, który go rozpalał, oboje pragnęli jeszcze więcej. Niespiesznie błądząc językiem od łechtaczki, którą pieścił samym koniuszkiem, aż do jej wejścia, zanurzając się weń tak głęboko, jak tylko mógł, pozwalał, by ślepa ekscytacja i ogromna rozkosz całkiem przejęła nad nim kontrolę. Wsłuchując się w jej głośne, przyspieszone oddechy i podniecające jęki i nie rezygnując z tej jednej pieszczoty, postanowił zająć się drugą. Nie przerywając pocałunków, bardzo powoli wsunął jeden palec do jej wnętrza. Zaśmiał się cicho, słysząc jej głośny, nagły jęk. Rozkoszny dreszcz spłynął mu po plecach, gdy poczuł, jak Aria wplata swoje palce w jego głosy, mocno za nie szarpiąc. Nie każąc jej zbyt długo czekać, po chwili dołożył drugi palec. Posuwając je lekko do przodu i do tyłu, napawał się jej jękami wypełnionymi ekstazą. Uniosła delikatnie biodra, aby ułatwić mu zadanie, na co raz jeszcze cicho zachichotał. Tym samym zrealizował jej niemą prośbę, napierając palcami jeszcze głębiej, a ruchy wykonując stopniowo coraz szybciej. 

    Dyszała i jęczała, pochłonięta przyjemnością, jaką jej zaoferował; spoglądając na nią ukradkiem, pragnął zbliżyć się do niej, znowu odszukać jej usta i namiętnie pocałować, oferując to, czego pragnęła najbardziej. Nie przerywając pocałunków, zaczął piąć się ku górze, na dłużej zatrzymując się na piersiach. Przejechał kciukiem po stwardniałym sutku, uśmiechając się na widok coraz bardziej podnieconej Arii. Lekko go zassał, a następnie przygryzł, wsłuchując się w jej nagłe, głośne, przeciągle jęki. 

    Po chwili Athan ułożył się nad Arią, opierając się na zgiętych łokciach po bokach jej głowy. Znajdując się dokładnie nad nią, spoglądał głęboko w jej czarne oczy, tak wspaniale błyszczące, wypełnione wciąż narastającą ekscytacją i głodem. Składając na jej ustach jeszcze jeden namiętny pocałunek, uniósł lekko biodra, czubkiem penisa zawadiacko ocierając się o jej krocze. Aria momentalnie wygięła się w łuk, wypychając swoje biodra do przodu w geście ostatecznego zaproszenia. Wbijając paznokcie w obicie sofy, przerzuciła ramiona na jego plecy, mocno go do siebie przyciskając. Nie potrzebując żadnej innej zachęty, niecierpliwe odnalazł jej wejście, ostatecznie łącząc ich rozgrzane, stęsknione siebie ciała.

    Z jego gardła wydobył się mimowolny, chrapliwy jęk, gdy poczuł, jak wchodził w nią coraz głębiej. Jego myśli do cna wypaliło pożądanie; teraz liczyli się tylko oni i dźwięk ich jęków i przyspieszonych, dusznych oddechów. Początkowo się nie spiesząc, pragnął rozpieszczać ją każdym ostrożnym, zmysłowym ruchem swoich bioder. Jego serce waliło jak młotem, zwłaszcza na myśl, że mieli przed sobą całą noc, a on tym razem nie popełni tego błędu, nie odejdzie i nie opuści Arii. Płonąc coraz bardziej, czuł, jak z każdym kolejnym ruchem docierał coraz głębiej; także ona to wiedziała i im dalej go w sobie czuła, tym bardziej się wyginała, mocno wpijając swoje paznokcie w jego plecy. Ten ból spływający dreszczem po jego skórze był tak słodki, tak ekscytujący! Nie przerywając tego swoistego tańca, myślał tylko o bólu i o przyjemności, jaka zalewała go gorącymi falami. Wpijając się w usta Arii, pocałował ją namiętnie, zachłannie, tylko na moment uciszając jej rozkoszne jęki. Lewą ręką gładząc ją po twarzy, wprawił ich języki we wspólny tan. Jednak nie taki był jego cel i już po chwili zjechał ustami w okolicę jej szyi, obcałowując ją niecierpliwie. Wraz z każdym kolejnym pchnięciem, wgryzał się w jej żyłę, pozwalając, aby gorąca krew wypłynęła, spływając na barki, ramiona, piersi. Sunąc ustami za ściekającymi strużkami krwi, spijał ją całą, ku uwielbieniu i przyjemności Arii. Pod wpływem tej niespodziewanej, tak upragnionej dawki bólu, jeszcze mocniej wbiła się paznokciami w jego plecy, długo nie rozluźniając uścisku. Masochistycznie pragnąc poczuć go jeszcze więcej, zaczął przyspieszać. Ruchy Athana stały się krótsze, lecz coraz szybsze i mocniejsze. Walcząc o każdy jeden milimetr, ich ciała kołysały się w idealnej harmonii, mimowolnie wiedząc, co było dla nich najlepsze, zalewając ich coraz silniejszymi falami przyjemności. Oboje wiedzieli, że byli już blisko, lecz chcieli wykorzystać ten czas jak najintensywniej; jakby czując z tyłu głowy, że ta chwilowa utrata woli i rozsądku nie powtórzy się szybko, a oni już niebawem rozstaną się na długie, nieznośne lata.

    Im bliżej było końca, tym ich ruchy stały się bardziej niecierpliwe, oddechy cięższe, a syki i jęki głośniejsze. Wtem ostatnie pchnięcie doprowadziło ich obojga do ostatecznego spełnienia. Jego całym ciałem silnie szarpnął ognisty dreszcz, stanowiący najprzyjemniejszą rzecz, jaką Athanasius od dawna czuł. Na poły przytomny, pragnął pogrążać się w tej rozkoszy już zawsze – zawsze tylko z Arią. W ostatnim podrywie Aria objęła go niemal rozpaczliwie, napinając się mocno w gwałtownym orgazmie.

    Opadłszy na siebie, cudownie wykończeni, rozkosznie zmęczeni i napawający się swoimi obecnością i dotykiem, przez chwilę leżeli bez ruchu. Dopiero po chwili Athan chwycił ją delikatnie od tyłu, zamieniając się miejscami: teraz to ona leżała na nim, obejmując go za szyję, a głowę układając na nagim torsie. W ciemnym, ciasnym pokoiku jednym dźwiękiem były ich przyspieszone oddechy i szaleńcze bicie serc – i żadne z nich nie chciało tej swoistej ciszy przerwać. Nie odzywali się do siebie ani słowem, jakby w obawie, że jakiekolwiek inny, niepotrzebny dźwięk sprawi, że hipnotyzujący ich czar nagle pryśnie, a oni zdecydowanie zbyt szybko powrócą do ponurej, smutnej rzeczywistości, w której ranili się nawzajem.


     Nie wiedział, jak długo tak razem leżeli, ale im więcej czasu upływało, tym Athanasius bardziej odwracał od Arii wzrok. Wpatrzony w wiszący nad sobą sufit, nie mógł powstrzymać przeszywających jego ciało dreszczy, ilekroć uświadamiał sobie, że wciąż tulił do siebie zupełnie nagą Arię. Długo czekał, nim usnęła, aż najostrożniej, jak tylko potrafił, ześlizgnął się z sofy, delikatnie układając ją na posłaniu. Kobieta ani drgnęła, lecz Athan nie wiedział, czy naprawdę spała, czy tylko udawała. Wiedział, że nawet gdyby otworzyła oczy, nie próbowałaby go zatrzymać. Wiedziałaby, że by nie zdołała. Po cichu zebrał i założył swoje ubranie, po czym bezszelestnie wymknął się z pokoju, zostawiając Arię zupełnie samą.

     Wychodząc, momentalnie poczuł, jak coś uderza go w żebra, wyrywając z jego wnętrza mały kawałek siebie. Ten duży fragment, którego brak tak boleśnie odczuwał, został tam, w tej ciemnej graciarni.

     Został z Arią.

 

     Drugie zdanie czytał już czwarty raz. Za każdym razem, gdy otrząsał się z ponurych myśli, wzdychał i ponownie próbował zająć się odczytywaniem korespondencji. Jednak po kilku słowach jego wzrok znowu mętniał, a wspomnienia masochistycznie uciekały do poprzedniej nocy.

     Nie chciał o tym myśleć. Rozwodzenie się nad tym, że właśnie popełnił jeden z największych błędów ostatnich lat niczego by nie zmieniło. Koszmar, który się rozegrał ledwie kilka godzin wcześniej, był już nie do wymazania, czyniąc nieodwracalne szkody. Athan musiał się z tym pogodzić, choć na samą myśl zaciskał zęby, walcząc z ochotą, by czegoś nie zniszczyć, by czegoś nie uderzyć, by stamtąd nie uciec i już nigdy nie wracać.

     Po raz pierwszy tego ranka wybudził się dopiero w momencie, w którym ktoś do niego podszedł i wyszarpnął listy z ręki. Marszcząc brwi, Athanasius nie od razu zrozumiał, co się właściwie stało, gdy więc zobaczył stojącego obok Ishmaela, odetchnął ukradkiem. Przez moment bał się, że to Aria; nie widzieli się ze sobą od ostatniego razu, a Athan bał się tego spotkania jak ognia.

     — Sam się ty zajmę, ty się na razie do niczego nie nadajesz — mruknął, zajmując miejsce przed biurkiem.

     Athan odetchnął, nie domagając się zwrotu listów. Tego dni nie miał do niczego głowy, dlatego gdy tylko mógł, zamknął się w swoim gabinecie, z dala od kogokolwiek. Zdawał sobie sprawę z tego, jak głupie i nieodpowiedzialne było to zachowanie, zwłaszcza że na górze wciąż spała Jehanne. Miał nadzieję, że jej odpoczynek potrwa jeszcze kilka godzin, wydłużając to idiotyczne ukrywanie się przed Arią.

     Tylko Ishmael miał klucz do tego gabinetu, z którego najwyraźniej postanowił skorzystać.

     Milczeli przez chwilę, choć była to cisza ciężka i drażniąca. Ish ze znudzeniem przeglądał dokumenty, co jakiś czas zerkając na swojego przyjaciela. Athanasius z kolei całkiem zrezygnował z udawania, że czymkolwiek się zajmował. Ułożył łokcie na biurku, po chwili ukrywając twarz w dłoniach.

     — Powiesz mi, co cię stało, czy mam cię ciągnąć za język?

     Podniósł gwałtownie głowę, spoglądając na Ishmaela tak, jakby ujrzał go pierwszy raz w życiu.

     — A wiesz, że tego nie lubię — dodał, uważnie na niego spoglądając. — Stało się coś złego?

     — A stało się ostatnio coś dobrego?!

     Nie wytrzymał. Wbrew swoim nadziejom, ten jeden wrzask niczego nie naprawił, a Athanem cały czas targała niemożliwa do opanowania złość zmieszana z rozpaczą i bezsilnością. Krążąc nerwowo po pokoju, tarmosił się za włosy, daremnie próbując się uspokoić.

     — Elijah nie żyje — dyszał, szarpany morderczą mieszanką emocji — a my, zamiast szukać tego skurwiela, siedzimy tutaj i czekamy, kurwa, nie wiem na co! I jeszcze ta mała — wskazał ręką na drzwi — którą znalazłem w cholernej ziemiance! Jakbym miał mało kłopotów! Teraz muszę pogadać z Mattem, skołować dla Jehanne jakąś panią doktor, żeby zbadała krew… i nie wiem, co potem!

     Ishmael długo nie odrzekł ani słowa. Trudno było zareagować na to jakimkolwiek pocieszeniem, dlatego obaj przez chwilę milczeli, pogrążeni w niepokojach, jakie ich ogarniały.

     — Jak raz, zgadzam się z tą twoją Arią — odparł Ish, odkładając listy na bok i również wstając. — Na razie skup się na Jehanne. I tak nie masz co z nią zrobić, a skoro już ją tu zabrałeś, to doprowadź ją do względnego stanu i wypytaj. Na pewno coś wie. Poza tym, z innych opcji, to możesz ją teraz tylko wyrzucić na bruk. A oboje wiemy, że tego nie zrobisz.

     Silny dreszcz wstrząsnął jego ciałem na dźwięk tego jednego imienia. Przez nie słowa wypowiadane przez Ishmaela jakoś się rozmyły, stając się niezrozumiałe i pozbawione sensu. Z wielkim trudem odzyskał przytomność, spoglądając ponuro na swojego przyjaciela. Jego zmęczenie, żal, gniew i wstyd były aż nadto wyraźne, by Ish — który znał go tak dobrze — tego nie zauważył. Zauważył. I bezbłędnie rozpoznał przyczynę.

     — Ach — mruknął Ish, bacznie przyglądając się swojemu Stwórcy. — A więc Aria. Czasami mógłbyś mnie posłuchać. Zwłaszcza wtedy, jak ci mówiłem, że będą z nią problemy. Co się tym razem stało? — spytał z westchnieniem.

     Wraz z tym pytaniem Athan poczuł, jak wypływają z niego wszystkie siły. Zbliżając się wolnym krokiem do jednego z foteli, opadł na niego ciężko, długo milcząc. No właśnie, myślał strapiony, co się stało? Bał się nad tym zastanawiać, choć odpowiedź była w gruncie rzeczy dość prosta.

     — Wczoraj… — zaczął niepewnie i cicho. Zawahał się, czując, że nie jest w stanie dokończyć.

     — Co wczoraj? — dopytywał Ishmael. — Pokłóciliście się?

     — Dopiero się pokłócimy — szepnął drżącym głosem.

     Ish milczał przez chwilę, marszcząc brwi.

     — O co? Co się w końcu stało?

     — Wczoraj… wczoraj w nocy… my…

     — Przespałeś się z nią? — dokończył drwiąco Ish.

     W Athanie niespodziewanie zapłonęła złość, słysząc ten kpiący ton. Jego przyjaciela najwyraźniej cała ta sytuacja niezmiernie bawiła, choć nie powinna. Mimo to z trudem powstrzymał się od jakiejkolwiek reakcji, cały czas pustym wzrokiem spoglądając gdzieś w bok.

     Nie zamierzał odezwać się ani słowem; milczenie było dostatecznym potwierdzeniem przypuszczeń przyjaciela. Dlatego Ishmael go zaskoczył, mając najwyraźniej coś jeszcze do powiedzenia.

     — To chyba normalne, nie? — spytał obojętnie, wzruszając ramionami.

     Dopiero wtedy Athanasius podniósł głowę, patrząc na swojego Stworzonego bez zrozumienia.

     — No — zaczął Ish, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów — nie widzieliście się szmat czasu, a przecież kiedyś byliście parą. I cały czas coś do siebie czujecie. Ona jest narwana i widać, że cały czas zżera cię wzrokiem — mruknął pogardliwie — ale ty się wstrzymywałeś. I stąd to napięcie. A teraz przespaliście się ze sobą, czyli zrobiliście coś, co oboje chcieliście zrobić już od dawna. Ale może to dobrze. To ciśnienie teraz może z was zejdzie i będziecie mogli skupić się wreszcie na tym, co istotne. No chyba że jesteście aż tak niewyżyci i będzie wam mało. Co do niej, to bym się nawet nie zdziwił… ale ty chyba jesteś ponad to, co? Jeśli tak, to jej powiedz, że się przespaliście, dałeś jej to, co chciała i na tym koniec. Żeby sobie więcej nie wyobrażała. I obaj wiemy, Athan — odparł, nagle poważniejąc — że najlepiej by było, jakby Aria się stąd wyniosła. Nie funkcjonujesz przy niej. Rozprasza cię, a potem doprowadza do szału, tak jak choćby teraz. Nie jesteś ani głupi, ani ślepy i też to widzisz. Wiesz — dodał po chwili — czasami zastanawiam się… albo nie. Już dość powiedziałem.

     Zamyślił się nad tym, co powiedział Ishmael. Nie był pewien, czy to wszystko, co wisiało między nim a Arią ułoży się tak łatwo, jak zakładał to jego Stworzony. Nie sądził, by to napięcie z nich tak po prostu zeszło i by nie pragnęli więcej. Jak mogliby nie pragnąć? Jak mogliby przestać marzyć o sobie i stłumić w sobie głód swojej wzajemnej obecności? I tylko to jedno, o czym wspominał Ish, musiało pomóc — rozstanie. Coś, co Athan planował przecież od tak dawna; coś, co sprawdzało się niemal przez sto lat i coś, co zostało przerwane przez śmierć Elijaha. Niespodziewanie przyszła mu do głowy absurdalna myśl, jakoby jego zmarły druh cieszył się z zaświatów, że z jego śmierci może wyniknąć chociaż tyle dobrego, a więc zejście się Athana i Arii.

     Ale nie byłby tego taki pewien.

     — Mów — szepnął słabym, zmęczonym głosem. — Mów, co chciałeś powiedzieć.

     — Zastanawiam się — podjął nieco niepewnie — czy Arii faktycznie zależy na Elijahu i na znalezieniu jego mordercy. Czy może to tylko pretekst do tego, by być przy tobie.

     — Nie pleć — mruknął ponuro, opadając ciężko na oparcie fotela. — Elijah był bliski Arii tak samo jak mnie.

     — Pewnie, w ogóle tego nie neguję — zastrzegł, unosząc ręce w geście obrony. — Sądzę po prostu, że gdyby chodziło o kogoś innego niż ciebie, nie miałaby oporów przed samotnym śledztwem. Sam wiesz, że to narwana baba. Nie dziwi cię, że to sterczenie w miejscu jej nie niecierpliwi? Nie sądzisz, że gdyby tu nie chodziło wyłącznie o ciebie, to zerwałaby się do poszukiwań, mając w pogardzie jakąś tam znalezioną przybłędę — za którą chyba jakoś specjalnie nie przepada? Ja też nie przepadam za Arią, dobrze o tym wiesz — dodał — i może dlatego tak na nią teraz pluję. Ale zastanów się nad tym, co ci powiedziałem. Zastanów się, co jest ważniejsze: wasz niedoszły romans, czy Elijah?

     — Krótko mówiąc, każesz mi wybrać między Elijahem i Arią — stwierdził Athanasius, przymykając powieki i uśmiechając się ponuro pod nosem.

     — Teoretycznie — przyznał — choć w praktyce obaj wiemy, że już dawno temu tego wyboru dokonałeś. Więc może w ten sposób na to patrz, co? Choć przez chwilę. Aria cały czas ci tłucze, że jak tylko znajdziecie mordercę Elijaha, to stąd wyjedzie — sam mi o tym mówiłeś. A nie o to w tym wszystkim chodzi? O to, żeby znaleźć mordercę i żeby Aria zniknęła z twojego życia? O to…

     — Ona nigdy nie zniknie z mojego życia — przerwał cichym warknięciem.

     — Może i nie, w pewnym sensie. Ale dobrze wiesz, co mam na myśli. Aria i tak wyjedzie i to nie dlatego, że ją wygonisz — co w sumie od początku starasz się robić — tylko z własnej woli, więc na co te starania? A ten drań, który zabił Elijaha, cały czas łazi po ziemi. Więc co jest ważniejsze, Athan? Powiedz mi, co jest ważniejsze? Zabieganie o kogoś, o kogo i tak nie ma sensu walczyć, czy jednak skupienie się w pełni na czymś, od czego w ogóle zaczął się ten cały koszmar?

     Z trudem, ale musiał przyznać mu rację. Ishmael nigdy nie przebierał w słowach i jasno mówił, co myślał. Athan zawsze bardzo cenił w przyjacielu tę cechę i to dlatego ostatnimi laty zwierzał mu się z wielu problemów. Także teraz otrzymał od niego szczerą radę i Tismaneanu musiał przyznać, że spostrzeżenia Isha były słuszne. Najważniejszy był Elijah. Musieli znaleźć jego zabójcę i tylko to się liczyło. Związek z Arią i tak nie mógł się udać i nikt nie wiedział tego lepiej niż Athanasius. Bolało. To cholernie bolało — zwłaszcza po tym, co przeżyli w nocy. Wiedział, że żadne z nich tego nie zapomni. Wiedział, że Aria będzie mogła wykorzystać to jako argument, gdy Athan zaprzeczy, jakoby za nią tęsknił. Gdyby nie tęsknił, z łatwością by ją odrzucił. Nie skusiłoby go w nocy ni jej odsłonięte ciało, ni jej ponętne szepty. Aria już dawno podejrzewała, że pragnął jej tak samo, jak ona pragnęła jego. I teraz dostała ostateczne potwierdzenie.

     Westchnął, wyjmując telefon. Musiał skupić się na czymkolwiek innym, a i tak od dawna odkładał rozmowę z Mattem. Jego kumpel z pewnością się wścieknie, że o tak istotnej sprawie, jak znalezienie porwanej dziewczyny, opowiada mu po dwóch dniach, ale jakoś będzie musiał to znieść.

     — Athan? — odezwał się Matt, nim Tismaneanu zdążył się choćby odezwać. — Dobrze, że dzwonisz. Jest problem, a nawet kilka. Pierwszy: mamy kolejnego trupa. Wampir, Lestian Eckerson. Podobno to też jakiś znajomy Elijaha, niby był na pogrzebie? Kojarzysz go?

     Athanasius zastanowił się chwilę. Na stypie nie miał ochoty rozmawiać z nikim i choć gdzieś słyszał to nazwisko, nie potrafił go skojarzyć.

     — Nie bardzo — mruknął — ale zadzwonię do Marisy i spytam. Co o nim wiadomo?

     — W sumie wszystko. Właściciel okolicznego browaru. Żona, trójka dzieci. W papierach ma prawie czysto, tylko raz toczył się przeciwko niemu proces o zdefraudowanie funduszy. Ale nic nie znaleźli, więc wygrał. Mało interesujący typ, właściwie niczym się niewyróżniający. Z Elijahem łączyła go zwykła znajomość, z ostatnim trupem natomiast jeszcze nie znaleźliśmy żadnych powiązań. Ale oby jakieś były, bo jak nie, to oznacza, że mamy do czynienia z jakimś szaleńcem, który nie kieruje się żadnym motywem. Albo się kieruje, a my go jeszcze nie znamy.

     To, co powiedział Matthias, rzeczywiście brzmiało niepokojąco. Ktokolwiek zabił Elijaha, nadal mordował — o ile oczywiście chodziło o tę samą osobę.

     — Ale zaraz — zawołał Athanasius, ściągając brwi — też Oddech Diabła?

     — Też.

     Zaklął pod nosem. Czyli najpewniej za te śmierci odpowiadał morderca Elijaha. To był dobry moment, aby przejść do swoich wyjaśnień, ale Matt najwyraźniej miał coś jeszcze do powiedzenia.

     — Drugi problem dotyczy naszej tajemniczej Leny Goodburg. Panna dobrze zaciera za sobą ślady, ale nie posprzątała po sobie jednego trupa. Człowieka. Nawet go nie ruszyła, po prostu dźgnęła go w brzuch. Facet się wykrwawił i tyle o nim słyszeli. Ofiara to Erik Lindstrom, ale to sprzątacz w okolicznej szkole, nikt ciekawy. Żadnych powiązań z kimkolwiek, więc nie wiemy, do czego był jej potrzebny... albo i nie był. Poza tym, z nieoficjalnych doniesień wiem, że się o ciebie wypytywała.

     Athanasius poczuł, jak po ciele spływa mu lodowaty dreszcz.

     — O mnie?

     — Ano. Ciekawe, co?

     — Nawet bardzo — mruknął ponuro. — Słuchaj, Matt — zaczął powoli, nieco niepewnie — sprawdziłem ten trop... wiesz, adres Blome’a...

     — No? Znalazłeś coś?

     — Zamkniętą w ziemiance kobietę. Jest u mnie.

     — Ożeż kurwa!

     Athan pospiesznie wyjaśnił szczegóły tego znaleziska, dodając, że chwilowo tylko przy nim czuła się bezpieczna, dlatego jej nie wypuszczał. Zamierzał sam ją przesłuchać, ale dopiero jak wydobrzeje — teraz wydobywanie z niej jakichkolwiek informacji mijało się z celem.

     — To co — westchnął Matt — jesteś na razie zablokowany?

     — Aria nie jest — odparł twardo i zaskakująco łatwo. — Wyślę ją do ciebie. Albo sam się z nią skontaktuj, jak wolisz.

     — W porządku! — odpowiedział wyraźnie uradowany. — W takim miłym towarzystwie zawsze lepiej się pracuje!

     Athan zacisnął zęby, nie spodziewając się, że ten jeden niewinny żarcik aż tak wyprowadzi go z równowagi. Mimo to nie odezwał się ani słowem. Wysłuchał do końca Matta, obaj obiecali się informować o wszelkich nowościach, pożegnał się z nim, po czym niedbale odłożył telefon na biurko. Wprawdzie czekały go jeszcze dwie rozmowy, ale nie miał na to żadnych sił.

     Na mało co obecnie miał siły.

     Nagle wstał, nawet nie patrząc na bacznie obserwującego go Ishmaela. Miał poczucie, że się udusi, jeśli pozostanie w tym gabinecie choć chwilę dłużej. Jednocześnie miał świadomość, że opuszczając swój bezpieczny azyl, ryzykuje spotkaniem z Arią, którego panicznie się bał.

     Wymknął się bezszelestnie, idąc szerokim, acz krótkim korytarzem pokolorowanym wszelkimi odcieniami brązu. Na szczęście schody znajdowały się tuż po lewej stronie, więc oglądając się ukradkiem upewnił się, że nigdzie w okolicy nie ma Arii, po czym wszedł na piętro. Sypialnia Jehanne jak zawsze była otwarta, więc zajrzał przez szczelinę, sprawdzając, czy dziewczyna spała. Nie spała, a gdy tylko zobaczyła przemykający na korytarzu cień, lękliwie odrzuciła coś na bok, podkulając nogi pod brodę. Nie chcąc jej stresować zakradaniem, zapukał do drzwi, pytając o pozwolenie. Pokiwała lekko głową, więc wszedł do środka.

     Wciąż pamiętał jej nocny napad szału — który zresztą skończył się tak dobrze i niedobrze jednocześnie. Spał lekkim snem, dlatego zdołał usłyszeć rozpaczliwe, paniczne wrzaski i bez trudu zrozumiał, że należały do Jehanne. Początkowo nawet go nie poznała, wyrywając się, krzycząc i płacząc na przemian. Dopiero gdy opadła z sił, rozpoznała Athana i przytuliła się do niego ostrożnie, przyjmując jego uspokajające szepty. Gorące kakao przyniesione przez Arię też zrobiło swoje i wkrótce udało jej się usnąć. Ale Athanasius widział, że doskonale pamiętała wszystko, co widziała w nocnym koszmarze. Pamiętała i wciąż to przeżywała.

     — Jak się czujesz? — spytał cicho.

     Jehanne wzruszyła lekko ramionami, wciąż milcząc.

     — Wiesz, że nic ci tu nie grozi, prawda? — szepnął. — Nie pozwolę cię skrzywdzić.

     Dziewczyna długo na niego patrzyła, choć wciąż unikała spojrzenia w oczy. Odetchnął z ulgą, gdy na jej bladej twarzy wykwitł delikatny uśmiech.

     — Dziękuję — zachrypiała cichutko. — Dziękuję za opiekę i... i za to, co wczoraj...

     Athan odpowiedział jej ciepłym, szerokim uśmiechem. Cieszył się, że Jehanne naprawdę zaczynała mu ufać.

     — Posłuchaj... — zaczął niepewnie. — Powinienem cię zbadać... niepokoi mnie twój stan zdrowia, ale nie martw się — dodał pospiesznie — nie zamierzam zabierać cię do szpitala. Chciałbym tylko pobrać ci krew i...

     Reakcja była natychmiastowa. Jehanne zachłysnęła się zbyt gwałtownie wciągniętym powietrzem, czym prędzej wciskając się w sam kąt. W jej oczach błyszczała najczystsza panika, uzmysławiając Athanowi, że popełnił straszliwy błąd.

     — Dobrze, przepraszam — zawołał, podnosząc ręce. — Przepraszam, nie powinienem... Nie martw się, nie martw. Zapomnij o tym. Nie chciałem cię wystraszyć.

     Na korytarzu mignął cień czyjejś sylwetki. Serce Athana drgnęło lękliwie — jeszcze nim umysł zdołał pojąć, kto się zbliżał. Niedługo potem w progu pokoju stanęła Aria. Dostrzegając Athana, uśmiechnęła się ciepło i niepewnie, jakby nie była do końca pewna, czy ten gest był właściwy. Nie był i błyskawicznie dostrzegła to w jego pociemniałych, zimnych oczach. Gdy jej uśmiech momentalnie zrzedł, Athanasius odwrócił od niej głowę, bardzo wyraźnie dając jej w ten sposób znać, że nie chciał jej widzieć. Zdawał sobie sprawę, że zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak, który sam nie wiedział, czego chciał. Wiedział, jak bardzo ją tym ranił. Ale i ona miała świadomość tego, że ich wspólna noc nie mogła mieć dobrych następstw i z pewnością nie skończyłaby się dobrze. Była zbyt inteligentna, by się łudzić.

     — Odpoczywaj — szepnął, próbując się uśmiechnąć. Jednak stres, który go zjadał na myśl o konfrontacji z Arią, skutecznie mu to uniemożliwiał. — Później do ciebie zajrzę.

     Czując, jak jego mięśnie boleśnie się napinają, wyszedł z pokoju, wreszcie stając twarzą twarz z Arią. Nie mógł znieść jej spojrzenia, mając wielką ochotę odwrócić wzrok. Ale musiał się zmusić do tego gestu — jeszcze ten jeden, ostatni raz.

     — Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjedziesz — odparł lodowatym, boleśnie pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem. — Twój pobyt tutaj był złym pomysłem. Wróć do Marisy. Nie powinna być teraz sama. Skontaktuje się też z tobą Matt — dodał, odwracając wzrok — więc nie musisz się martwić tym, że znowu odsuwam cię od śledztwa. Ja zajmę się Blomem.

     Nie miał jej nic więcej do powiedzenia. Wymijając ją, ruszył w kierunku gabinetu, mając nadzieję, że Aria nie zechce go zatrzymać. Bo tego obawiał się najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^