ROZDZIAŁ 80

 ARIA

  Obserwowała mężczyznę i czuła, jak z każdym kolejnym słowem spina się coraz bardziej. Był niepewny, jakby sam do końca nie wiedział czy chciał mieć ją blisko siebie, czy powinienem ją odprawić z kwitkiem. Miała nadzieję, że nabrał wątpliwości od ich poprzedniej rozmowy i jednak chciałby dać im szanse. Aria dostrzegała pewne gesty i ukradkowe spojrzenia, którymi obdarzał ją raz po raz, gdy myślał, że nie widzi. Czy i on tak strasznie za nią tęsknił, jak ona za nim? Chciała w to wierzyć i wiara ta popychała ją jeszcze bardziej w stronę rozwiązania zagadki o jego przeszłości. Podejrzewała, że dużą rolę odegrała w tym wszystkim jego sytuacja rodzinna, o której wspominał Whitloov. Od najmłodszych lat to właśnie rodzice kształcą osobowość dziecka, a jeśli w przypadku Athana coś spartolili, to zapewne teraz rzutowało to na jego całe dorosłe życie. Nie mogła wprost zapytać go o to wszystko, bo dowiedziałby się, że pojechała do Edynburga i niepokoiła jego dawnego znajomego pytaniami o niego. Mógłby być zły i Vasco wcale by to nie zdziwiło.

  Kiedy Athanasius odszedł, by sprawdzić co u Jehenne, Aria postanowiła udać się do swojego dawnego pokoju. Zaskoczyło ją to, że w sypialni nic się nie zmieniło. Meble i szpargały były na swoich miejscach, a nawet rzeczy, których nie zabrała, gdy odeszła. Książka "Wywiad z Wampirem", którą dostała od Emmeta tuż po swej przemianie nadal spoczywała otwarta na stronie 57 na łóżku. Mimo upływu lat w całym pokoju nie było nawet odrobiny kurzu. Athan nakazał go sprzątać, ale niczego nie ruszać. Czy spędzał czas w tych czterech ścianach i nie daj Bóg, obwiniał się o ich rozstanie? Nie chciała, by myślał o sobie, jak o jedynym winowajcy. Usiadła na łóżko z cichym westchnięciem, przypominając sobie spędzone tu chwile i omal się nie rozpłakała. Powstrzymał ją tylko fakt, że Athan z pewnością by to zauważył i po raz kolejny obwiniał siebie. Pokój opuściła po kilku dłuższych minutach i skierowała się w stronę tego, który zajmowała nowa podopieczna Athana. Nie chciała im przeszkadzać, ale mężczyzna ją zauważył i zaprosił do środka. Zawahała się, ale weszła niepewnie i zajęła miejsce u boku mężczyzny. Czuła bijące od niego ciepło i jedyne, o czym myślała to by przytulić się do niego i zostać tak na zawsze.

    Wampir był niezwykle uroczy, gdy otaczał troską dziewczynę i starał się, jak mógł, by nie myślała o złych rzeczach, które miały niedawno miejsce. Starał się zająć ją rozmową i ku zaskoczeniu Arii, wciągnął w to również i ją. Nie do końca miała nastrój na zabawianie rudowłosej opowieściami, ale przypomniała sobie wtedy, że gdy sama była w łapskach doktora, marzyła o rozmowie z kimkolwiek. Te cztery lata spędzone w jego ciemnej, zimnej i wilgotnej piwnicy upływały jej w samotności. Gdy zjawiał się Blome musiała wysłuchiwać jego gadaniny, która przyprawiała ją o nudnościami. Nie mogła się ruszać samodzielnie i tylko leżała bez ruchu podczas gdy on podawał jej kolejne specyfiki i obserwował jak na nią działają.

  — Nie wiem, co mogłabym powiedzieć o sobie. Nie było mnie długo w Londynie, podróżowałam — zaczęła z uśmiechem, zastanawiając się o czym sama chciałaby posłuchać, gdy była na miejscu Jehanne.

  — Przez pewien czas mieszkałam z plemieniem Banuków, którzy słynęli z niesamowitych legend. Uwielbiałam siedzieć z nimi przy ognisku i słuchać opowieści. Mogę opowiedzieć ci jedną z nich, moja ulubioną — powiedziała, poprawiają się nieco. Poczekała aż dziewczyna kiwnie głową, co zaraz uczyniła. Aria dostrzegła w jej zlęknionych oczach cień zainteresowania, co sprawiło, że odczuła ulgę i tym przyjemniej było jej mówić. Sama nie wiedziała, dlaczego właśnie to przyszło jej do głowy, dlaczego akurat zdecydowała się wspomnieć o czasach spędzonych w Idaho nad rzeką Snake.

  — Kiedyś, dawno temu, kiedy ptaki i ludzie żyli obok siebie, a wilki pytano o zdanie, do szamana przyszła pewna para. Był świt, a chmury dopiero podnosiły się z ziemi, kiedy weszli się na szczyt góry. Wokół była cisza, ale tylko dla tych, którzy nie potrafią słuchać. Oni słyszeli. Świat wokół żył tak mocno jak tylko potrafił, a góra śpiewała swoją pieśń. Pieśń o miłości do życia, o obfitości i szczęściu, bo oto wstał kolejny dzień; pieśń złożoną z brzęczenia dzikich pszczół, śpiewu ptaków i szumu liści muskanych przez poranny wiatr. Nie było piękniejszej melodii. Przyszli tu pełni nadziei, ale i obaw, bo sprawa, która ich tu przywiodła była z rodzaju tych, które stanowią o życiu i śmierci, a trwoga, że ktoś może im odebrać to co przynieśli, była jak lepiąca i gorąca lawa. Niby nad nią panowali, ale wystarczyła szczelina, a lawa wydobywała się na powierzchnię i parzyła ręce. Kapała do stóp i przypominała o tym, czego tak bardzo się bali. Było ich dwoje. Kobieta i mężczyzna. Trzymali się za ręce, a muśnięcia ich dłoni zdradzały wielką czułość.

    Na górze tej mieszkał szaman. Pustelnik, stary tak, że jeszcze ich dziadkowie pamiętali o tym, że jest tam od zawsze. Przyszli do niego, ponieważ podobno nie było mądrzejszego człowieka na całej ziemi, a góra, chociaż wysoka, nie była przeszkodą nie do zdobycia. Przyszli do niego ze swoją miłości i ze swoją trwogą o to, że ona kiedyś minie. Szaman popatrzył na nich i powiedział:

    — Pójdźcie na górę — tam gdzie szczyt dotyka chmur. Niech każde idzie samo. Weźcie ze sobą tylko sieć, nie wolno Wam używać żadnej broni.  Ty złap orła, a ty sokoła. Jeśli Wam się uda, przyjdźcie do mnie na trzeci dzień po pełni księżyca. Przynieście ptaki do mnie i niech ni jedno pióro nie spadnie im z głowy. Para wyruszyła. Rozdzielili się i tak jak kazał szaman, poszli przed siebie, niosąc puste ręce i sieć. Kiedy dziewczyna usiadła na szczycie góry, zaczęła śpiewać pieśń o wolności. O bezkresnym niebie i o drzewach tak wysokich, że ich czubki łagodnie łaskotały brzuchy chmur. Kiedy noc zaczęła zapadać przyleciał do niej sokół. Usiadł nieopodal i kiedy zasłuchany w pieśń patrzył w niebo, ona zarzuciła sieć. Obiecała ptakowi, że zwróci mu wolność.

    On poczekał aż orzeł usiądzie na szczycie góry i z całą swą delikatnością, zarzucił sieć w momencie, gdy ptak, miał zerwać się do lotu. Orzeł szarpał się w sieci i poranił mu ręce. Ale mężczyzna był tak zdeterminowany, że nic nie mogło go powstrzymać przed powrotem do szamana.

    Gdy stanęli znów przed obliczem szamana, ich spojrzenia były pełne tęsknoty i miłości, ale mieszkała w nich też nadzieja.

    — Co teraz, zapytali? Czy potrzebujesz ptasich piór, aby przygotować dla nas eliksir albo rzucić zaklęcie? Czy przemienisz nas w ptaki, tak abyśmy już zawsze mogli latać ze sobą i żaden człowiek nie mógł nas zranić, dotknąć, ani stanąć między nami?

    — Nie — odpowiedział szaman — Weźcie ptaki i zwiążcie im nogi. A potem wypuśćcie je wolno.

    Kiedy zrobili, jak szaman kazał, ptaki zwabione obietnicą wolności najpierw próbowały odlecieć — a kiedy dotarło do nich, że to niemożliwe, zaczęły dziobać jedno drugie, słusznie uważając, że to ono trzyma je przy ziemi. Para patrzyła na to zdumiona, a szaman uwolnił ptaki i powiedział:

    — To jest recepta i zaklęcie, o które prosiliście. — Pamiętajcie o tym, co tu zobaczyliście. Jesteście jak ten orzeł i sokół. Jeśli chcecie być razem, bądźcie w imię miłości, ale nie czyńcie z własnej miłości więzienia.  Więcej troski oddawajcie sobie wzajemnie niż własnym obawom. Nie dajcie się ranić podejrzliwością. Nie pętajcie sobie nawzajem ani nóg, ani skrzydeł. Bądźcie ze sobą, ale nigdy nie traktujcie drugiego jak swojej własności. Niech Was nie martwi to, kto stanie między Wami, ale mury, które sami możecie między sobą postawić. A nade wszystko baczcie na to, by nie zacząć się wzajemnie ranić, tak jak te ptaki. Cierpienie i lęk mogą zniszczyć wszystko. Ale wasza miłość wie, co robić. Kiedy będzie Wam trudno, przypomnijcie sobie tę lekcję i spójrzcie na siebie z czułością, którą będziecie mieć dla własnych dzieci. To jest wasze zaklęcie.

    Młodzi odeszli, trzymając się za ręce i ponoć dożyli swoich dni razem w miłości i zrozumieniu.  Uczucie ich nie opuściło, a czułość, która zaprowadziła ich do szamana, pozostała z nimi na zawsze. A ptaki?  Ptaki jak to ptaki, latały wysoko i uczyły ludzi o tym, że chociaż miłość jest ważna, to bez wolności, staje się klatką, z której pewnego dnia każdy chce uciec.

    Góra stała jak zwykle i śpiewała swoje pieśni. Jeśli masz wprawne ucho i potrafisz słuchać, pójdź tam kiedyś i sprawdź, co Ci powie. Starego szamana już nie ma, ale jego mądrość została w brzęczeniu pszczół, w szumie strumyka i w opowieści drzew. Jeśli tylko zechcesz, usłyszysz — zakończyła, nie mogąc powstrzymać się od tego, by nie spojrzeć na Athanasiusa. Stara indiańska opowiastka idealnie do nich pasowała. Dłoń Arii mimowolnie dotknęła tej należącej do Athana i delikatnie ją ścisnęła, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że jej miłość do niego nadal jest silna i nigdy nie umrze. Mogą zapaść się pod ziemie wszystkie góry, mogą odejść wszyscy szamani i mogą przeminąć tysiące lat. Ona nigdy się go nie wyrzeknie nawet jeśli on będzie ciągle ją odpychał i starał się trzymać na dystans.

  — Piękne, prawda? Banukowie mieli niezwykły dar obierania w barwne słowa wszystkich przyziemnych spraw. — wyjaśniła spoglądając to na dziewczynę to na Athana. Nagle mężczyzna zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewała. Pochylił się nieco w jej stronę i zaczesał za ucho kilka opadających na twarz kosmyków włosów. Aria poczuła, jak jego chłodne palce muskają delikatnie skórę na jej policzku i płatek ucha. Zrobiło jej się gorąco. Dotyk był tak subtelny niczym muśnięcie motylich skrzydeł, ale sprawił, że kobieta zadrżała, a na jej twarzy pojawił się rumieniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^