ROZDZIAŁ 73

 ATHANASIUS

     Longdell Hills okazała się brudną, nieciekawą uliczką pełną hurtowni i magazynów. Ruch był tam spory, co z jednej strony utrudniało ukrycie szemranych interesów, ale z drugiej, bardzo temu pomagało. Jak wiadomo, najciemniej pod latarnią i łatwo potwierdzić tę zasadę właśnie w tak zapełnionych wszelkimi hangarami, firmami i stacjami miejscach. Zwykle podejrzanych siedzib szukało się gdzieś na odludziu, a tutaj łatwo się skryć pod płaszczykiem legalnego interesu.

     Problem w tym, że Athan wciąż nie wiedział, czego szukać. Drażnił go fakt, że nie umiał sobie poradzić bez czyjejś pomocy. Nie potrafił z marszu zabrać się za zbieranie śladów, które zaprowadziłyby go do czegoś więcej niż numer jakiegoś zamówienia. I tak musiał to sprawdzić, lecz było to śmiesznie mało.

     Teoretycznie powinien się cieszyć, że setki lat życia pozwoliły mu na zebranie wielu przydatnych znajomości, lecz Athanasius nadal wymagał od siebie samowystarczalności — której nadal, ku własnej irytacji, nie uzyskał.

     Wybierając numer Raya Marcusa, domyślał się, że ten pożal się boże przemytnik za chwilę zażąda od niego jakiejś wygórowanej ceny za swoje usługi, ale musiał przymknąć na to oko. Odczekał kilka sygnałów, a gdy usłyszał skrzeczący, nieco przyćpany głos, Athan odczuł niespodziewaną ulgę.

     — Znowu ty? — zapiszczał przeciągle.

     — Longdell Hills — powiedział Athan bez zbędnych wstępów, ignorując poprzednie pytanie. — Co wiesz o tej ulicy? Znajduje się tam coś mniej legalnego niż ustawa przewiduje?

     Wyjątkowo milczenie swojego rozmówcy go nie zirytowało, ponieważ wiedział, że Marcus właśnie myszkował w swoich wirtualnych notatkach. Athan często zastanawiał się, jak to możliwe, że zajmowało mu to tak niewiele czasu. Zwykle wyobrażał sobie Marcusa jako typowego hackera zamkniętego w swojej ciasnej, zaciemnionej dziupli, niemal przyklejony do szerokiego ekranu. Ile z tego było prawdy — nie wiedział i nijak go to nie interesowało.

     — Łatwiej powiedzieć, co tam działa legalnie — prychnął Ray. — Do wyboru, do koloru. A co chcesz znaleźć?

     Nie wiem, pomyślał ponuro.

     — Wymieniaj wszystko.

     — Lewe sprowadzenie ceramiki z Chin — zaczął wyliczać beznamiętnym tonem. — Mmm, jakieś pomylone faktury w hurtowni z artykułami papierniczymi… tylko tu nie wiem, co szmuglują, jakoś nie rzucali się w oczy, jakby serio tam działali legalnie i tylko czasami sobie coś odpalali… Hm, co tam jeszcze… szwalnia z podróbkami, ale to cię pewnie nie interesuje, hurtownia budowlana, która jest przykrywką dla tych szajbusów z Lindrestorm… podziemne ogrody działkowe, handel bronią nawet się gdzieś tam odwala, ale to bardziej ruchomy biznes, a poza tym…

     — Zaraz, zaraz — przerwał nagle, czując przypływ nadziei. — Podziemne ogrody działkowe?

     — No, tak jakby — mruknął ledwo wyraźnie. — Takie lewe, no wiesz, jak chcesz coś ukryć, to możesz do nich podbijać. Poza tym oferują też normalne ogrody — wiesz, teraz w miastach zbija się na tym gruby hajs, choć nie za bardzo to rozumiem — po cholerę mieszczuchy chcą grzebać w ziemi, żeby…

     — Zamilcz, Marcus — uciszył go szybko — i powiedz mi, co z tymi ogrodami może mieć wspólnego… mmm, moment, czekaj — wygrzebał karteczkę z wewnętrznej kieszeni marynarki, uważnie się jej przyglądając — Unlimited Acres?

     — No, no — mruknął Marcus z uznaniem — coś tam sam znalazłeś. Brawo. To właśnie oni się zajmują tymi podziemnymi działkami.

     — Dobra — mruknął — ale powiedz mi jeszcze, jak przebiega takie kupno. Znalazłem jakiś numer, chyba zamówienia...

     — No, to pewnie numer działki. To jakiś ichniejszy szyfr, zawierają tam chyba fragment współrzędnych i jakieś tam swoje numery, ale tego nie wiem. Pewnie cię nie zdziwię, jak ci powiem, że podziemia mają własną księgowość, tylko tutaj, kurde, nie wiem, jak to działa. Mogę popytać, ale to chwilę zajmie. Ale mogę ci już wysłać adres. Chcesz?

     — Czekaj, Marcus — zagadnął, przyglądając się karteczce. — Pracuje tam jakiś Fährmann?

     — A tego to nie wiem.

     — Dobra, dzięki.

     — Odezwę się do ciebie jakoś niedługo — dodał Marcus na odchodne. — Mam pewną sprawę, a ty mi już wisisz dwie małe przysługi, z czego dwie małe sumują się w jedną dużą.

     — Dobra, jasne, ale to później. Wyślij mi ten adres.

     Natychmiast się rozłączając, odczekał chwilę w aucie, aż nadeszła wiadomość. Wpisując ją w nawigację, powoli ruszył, rozglądając się dookoła. Pożałował, że nie spytał Marcusa o więcej szczegółów dotyczących tej firmy, ale będzie musiał zdać się na siebie — jak to powinien robić od początku i czego tak właściwie należało się wreszcie nauczyć.

     Odszukanie właściwej lokalizacji nie było trudne, mimo że niewielki, niski, mizerny budyneczek maźnięty żółtą, wyblakłą farbą skrywał się za kilkoma wyższymi budowlami, dzięki czemu łatwo było go pominąć. Za niskim ogrodzeniem okalającym teren nie czaiła się żadna ochrona, nigdzie też nie widział żadnych kamer. Przed wjazdem do garażu stał tylko jakiś duży, jasnoniebieski dostawczak, lecz był to jedyny ślad czyjejkolwiek obecności w tym miejscu.

     Athan zaparkował kawałek dalej, pogrążając się w myślach. Zastanawiał się, jak powinien to rozegrać: czaić się czy po prostu wejść i spróbować cokolwiek załatwić? Lecz jeśli się nie uda, to co wtedy? Nie miał żadnego doświadczenia w podobnych podchodach, co go potwornie drażniło. Ostatecznie westchnął, uznał, że co będzie, to będzie, po czym wysiadł z wozu i ruszył w stronę budynku.

     Wnętrze, wbrew wrażeniu, które potęgowała zewnętrzna fasada, było całkiem przyjemne. Choć pomieszczenie składało się głównie z recepcji, kilku krzeseł i roślinek, urządzono je w jasnych, ciepłych barwach — obecnie w przyjemny sposób kontrastujących z zimową szarugą. Siedząca za wysoką ladą szatynka przywitała się z nim uprzejmie pytając, w czym pomóc. Sam tego nie wiedział, ale musiał improwizować.

     Rozejrzawszy się ukradkiem, nigdzie nie dostrzegł żadnej kamery, ale był niemal pewien, że albo jakąś przeoczył, albo ją ukryto. Powinien się tym zmartwić, ale i tak nie umiałby się z tym właściwie obejść. Sprzyjającą okolicznością był fakt, że w hallu znajdowała się tylko ta recepcjonistka; za jej plecami znajdowały się jeszcze jedne drzwi, a w lewym kącie kolejne, lecz Athan liczył, że nikt teraz stamtąd nie wyjdzie.

     Podchodząc powoli do recepcjonistki, uśmiechnął się do niej ciepło, głuchy na wyuczone formułki, którymi go właśnie raczyła. Wykorzystując ten chwilowy brak czujności, przyłożył jej dłoń do czoła, przymykając powieki. Próbował się skupić na tym, by wprowadzić kobietę w stan hipnozy, lecz uporczywe szczypanie spływające po lewym ramieniu znacznie mu to utrudniało. Na szczęście po chwili jej brązowe oczy lekko się zamgliły, a twarz przybrała obojętny, senny wyraz.

     — Nienawidzę tego — mruknął do siebie pod nosem, wyjmując karteczkę z zapisanym numerem zamówienia i przesuwając ją w stronę recepcjonistki. — Znajdź mi to zamówienie i podaj wszystkie szczegóły.

     Kobieta natychmiast zabrała się do pracy, podczas gdy Athanasius wciąż niespokojnie oglądał się dookoła.

     — Nie ma takiego zamówienia.

     Athan wytrzeszczył oczy, patrząc na recepcjonistkę w osłupieniu. Ta zaś, nieczuła na jego morderczy wzrok, cały czas tępo spoglądała w ekran, oczekując na dalsze wytyczne.

     — Chodzi — dodał ciszej, pochylając się nad ladą — o podziemne zamówienia.

     — Nie zajmujemy się budowaniem piwnic — wyjaśniła spokojnie recepcjonistka. — Jesteśmy firmą oferującą...

     Nie słuchając jej dalszego oficjalnego biadolenia, zastanowił się panicznie, co powinien robić dalej. Wtem z drzwi po lewej wyłonił się jakiś łysy jegomość w wątpliwej jakości garniturze. Pospiesznie zapinając środkowy guzik, w pierwszej chwili nawet nie zwrócił na Athana uwagi.

     — Pani Dorothy, czy pan Elmett odwołał nasze spotkanie? Powinien się tu zjawić piętnaście minut temu, a...

     Dopiero wtedy zauważył, że jego recepcjonistka zamiast odpowiedzieć i zająć się sprawdzaniem terminarza, cały czas tępo wpatrywała się w monitor. Mężczyzna, marszcząc czoło, podszedł do pani Dorothy, machając jej dłonią przed oczyma. Nie widząc żadnej reakcji, spoglądał bez zrozumienia to na nią, to na Athana i dopiero wówczas, gdy skupił na nim swoją uwagę, przyjrzał mu się wrogo, jakby automatycznie doszukując się w nim winnego.

     — Co tu się dzieje?! To pana spra-

     W ledwie ułamku sekundy Athanasius znalazł się tuż za plecami mężczyzny, kładąc mu dłoń z boku czoła. Jednak coś poszło nie tak w trakcie hipnozy, i to z obu stron. Athan czuł, jak ręka zaczyna mu płonąć żywym ogniem; zaciskając zęby, starał się utrzymać przepływ hipnozy, ale także u mężczyzny musiała zajść jakaś nieprzewidziana reakcja, ponieważ zaczął głośno krzyczeć, wyraźnie rozdzierany bólem. Spanikowany wampir był bliski przerwania swojego prowizorycznego czarowania, gdy zupełnie nagle mężczyzna ucichł i znieruchomiał, wpatrując się tempo przed siebie.

     Niestety, ten chwilowy krzyk wystarczył, by rozbrzmieć w całym budynku. Z tego samego pomieszczenia, z którego wyłonił się poprzedni mężczyzna, wybiegł jakiś robotnik. Na moment zatrzymał się w progu, rozglądając się bez zrozumienia dookoła — zapewne spodziewał się ujrzenia prawdziwej jatki, tymczasem zastał dwoje wpatrzonych przed siebie pracowników, stojących sobie jak gdyby nic. Jednak robotnik musiał mieć więcej rozumu w głowie, bo dość prędko uznał ten krajobraz za anomalię, wyjmując broń i celując nią w Athana. O nie, tym razem nie dam się postrzelić, pomyślał złośliwie, rzucając się w stronę strażnika. Choć zdążył wystrzelić, wampir zdołał chwycić go za wyciągnięte ramię, mocno nim szarpnąć i wygiąć do tyłu. Wykorzystując tę chwilę, w której przeciwnik zajął się krzykiem, Athan chwycił go za głowę i mocno nią wykręcił. Strzyknęło głośno, by po chwili ciało mężczyzny zwiotczało i upadło.

     Odetchnąwszy głęboko, ostrożnie zajrzał do obu pomieszczeń, ale nikogo tam już nie znalazł. Nie martwił się zahipnotyzowanymi, bo wiedział, że ten efekt niedługo minie, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wprawdzie nadal czuł z tyłu głowy niepokój, gdy pomyślał, że hipnoza sprawiła tamtemu mężczyźnie ból, czego nie umiał wytłumaczyć. Nie miał jednak czasu się tym martwić; zamiast tego przysnął mu tę samą karteczkę pod nos, pytając o zamówienie i adres tej działki.

     Dopiero wtedy stało się coś, co naprawdę Athanem wstrząsnęło. Mężczyzna w garniturze otworzył usta, aby posłusznie odpowiedzieć, lecz — choć nimi poruszał — z jego gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk. Łysy, nieprzejęty tym dość istotnym problemem, wciąż starał się mówić, lecz nie przynosiło to żadnego efektu.

     Hipnoza sprawiała, że nie zdawał sobie z tego sprawy. A mimo to Athanasius mógłby przysiąc, że mężczyzna spojrzał na niego z najczystszą paniką lśniącą w zamglonych oczach.

     Unosząc swoją dłoń, Athan przyjrzał się jej uważnie, czując, jak duża gula rosła mu w gardle. Czy to możliwe, że to hipnoza w jakiś sposób uszkodziła jakoś jego narząd mowy? Bardziej prawdopodobny byłby uraz psychiczny, który uniemożliwiał mu wydawanie dźwięków, lecz i to nie było pocieszające. Z trudem przywołał się do porządku, otrząsając z tego niepokoju.

     — Rozumiesz mnie? — spytał, przyglądając się mężczyźnie. Ulżyło mu, gdy zahipnotyzowany posłusznie pokiwał głową. — Dobrze. Wiesz, gdzie znajduje się ta działka?

     Łysy zaprzeczył, ze spokojem obserwując swojego pana. Athan zaklął w myślach, zastanawiając się nad rozwiązaniem.

     — Działka należy do Kurta Blome’a... lub Edgara Hollanda — dodał, przypominając sobie, że Aria podała też to nazwisko. — Sprawdź to.

     Mężczyzna posłusznie zbliżył się do komputera dotychczas obsługiwanego przez recepcjonistkę. Szukanie właściwych informacji zajęło mu tylko chwilę, ponieważ niedługo potem wyprostował się, spoglądając Athanowi w oczy.

     — Znasz adres? — Łysy w milczeniu pokiwał głową. — To zbierz broń — wskazał na gnata opuszczonego przez nieprzytomnego strażnika — i chodź, jedziemy na wycieczkę.

 

     Athan sam nie wiedział, czego powinien się spodziewać: faktycznych ogrodów działkowych czy może czegoś na zupełnym poboczu, z dala od ciekawskich oczu. Prawda leżała gdzieś pomiędzy, ponieważ teren, który wskazał mu wciąż zahipnotyzowany pracownik Unlimited Acres, teoretycznie graniczył z ogrodami, ale znajdował się nieco na uboczu, na granicy z młodym, rzadkim laskiem. Dzięki tej scenerii niewielki kawałek ziemi był nieźle ukryty i sprawiał wrażenie jakiejś byle porzuconej gęstwiny. Na środku działki stał niewielki drewniany domek, jakich wokół było całkiem sporo, a gdzieś z tyłu majaczyła niewielka, prowizoryczna szklarnia.

     Zima ułatwiała przeszukiwanie terenu: wokół nie było ani żywej duszy i tylko kilka osób spacerowało zabłoconymi alejkami, a gdzieś z oddali słychać było odgłosy wiercenia, być może przy renowacji swojej kanciapy. Athan liczył, że w pobliżu ich miejsca docelowego nikogo nie znajdą, dzięki czemu wampir będzie mógł się skupić na przeszukiwaniu. Zastanawiał się, czy coś tam znajdzie, jednak z jakiegoś powodu ta działka należała do nielegalnej, inaczej zabezpieczanej siatki. Wprawdzie dotarcie do niej było całkiem łatwe, ale nie bez pomocy, co też było warte podkreślenia. Gdyby Athan został bez pomocy Matta i Marcusa, nie miałby pojęcia, gdzie szukać Blome’a oraz śladów, które mogłyby do niego doprowadzić.

     Zahipnotyzowany mężczyzna dzielnie parł naprzód, jednak Athan poczuł nagle silny opór, by tam wejść. Niepokój spłynął lodowatym dreszczem po całym ciele, gdy zdał sobie sprawę, że gdzieś w okolicy kręcił się jakiś wampir. To znacznie utrudniało sytuację: Athanasius nie mógł zahipnotyzować innego krwiopijcy, a już na pewno nie mógł go zabić. W walce jako takiej też nie był najlepszy, dlatego zdawał sobie sprawę, że lada moment wpakuje się w poważne tarapaty. Ale nie miał wyjścia, dlatego szedł dalej, choć coraz bardziej niechętnie.

     Gdy łysy się zatrzymał, tym samym oznajmiając koniec wędrówki, Athanasius już w oddali zauważył innego wampira. Stał kilkanaście metrów dalej, odziany w grubą, czarną kurtkę i opadającą na oczy wełnianą czapkę. Jego jasnoruda, gęsta broda zasłaniała niemal całą twarz; z tej gęstwiny wyłaniały się tylko czarne jak węgle oczy, teraz podejrzliwie zmrużone. W dłoniach dzierżył wiadro wypełnione pociemniałą ziemią, które ostrożnie odłożył, gdy dostrzegł intruza.

     — Czego tu? — warknął. — To teren prywatny.

     Gdzieś po prawej stronie Athanasiusa zaszczebiotało jakieś dziecko. Wampir zerknął w tamtą stronę kątem oka i dostrzegł kręcącą się obok szklarni kilkuletnią dziewczynkę. Malutka, odziana w czerwone buciki, czerwoną kurteczkę i równie czerwoną czapkę, z której spływały kruczoczarne, falowane włosy, targała swojego rudego, wyjątkowo grubego kota, pokazując mu swoją małą budowlę ułożoną z kamieni. Dziewczynka, zaalarmowana podniesionym głosem swojego opiekuna, zerknęła przelotnie na niego i nowo przybyłych, po czym wróciła do zabawy.

     — Szukam niejakiego Kurta Blome’a — odparł Athan, uważnie obserwując obcego wampira.

     — Nie znam takiego — mruknął mężczyzna tonem, który wskazywał, że z całą pewnością znał Blome’a, lecz nawet się nie starał ukrywać tego kłamstwa.

     — Mhm — Athan w geście zastanowienia pogłaskał się po brodzie. — Edgara Hollanda pewnie też nie kojarzysz, co?

     — W życiu o człowieku nie słyszałem. A teraz wynocha, zajęty jestem.

     Jego arogancki ton zaczynał doprowadzać Athana do szału. Zupełnie nagle wstąpił w niego gniew, a wątłe pokłady cierpliwości wyparowały.

     — Jednak trochę ci poprzeszkadzamy — warknął, coraz bardziej poirytowany — ponieważ obaj wiemy, że znasz Blome’a. Nie lepiej wymienić się informacjami i sobie wzajemnie pomóc? — spytał, przechylając głowę lekko w bok.

     Najwyraźniej brodaty uznał, że nie, ponieważ nie fatygował się z odpowiedzią. Zamiast tego natychmiast natarł na Athana, tym samym mocno go tym zaskakując. Tismaneanu przechylił się do tyłu, z trudem utrzymując równowagę. Brodacz wyszczerzył kły i zasyczał groźnie, by następnie zamachnąć się i uderzyć Athanasiusa zaciśniętą pięścią w szczękę. Tismaneanu zachwiał się i syknął przeciągle, próbując oddać cios, ale błyskawicznie został sparowany. Brodacz szarpnął go za koszulę i odchylił nieco, szykując się do oddania kolejnego uderzenia, lecz Athan zdołał chwycić go za opadającą już rękę, odciągając ją od swojej twarzy. Siłując się z nią przez chwilę, zdołał umknąć przed ciosem, delikatnie wykręcając ramię. Brodacz syknął z bólu, lecz wciąż był gotów do działania. Czając się na siebie przez chwilę, tym razem to Athan pierwszy zaatakował, uderzając od prawej. Brodaty wprawdzie obronił ten cios, ale mimowolnie stanął do niego bokiem, co Athanasius spróbował wykorzystać, niemal się na niego rzucając i wpijając kłami w szyję. Ugryzienie trwało tylko chwilę, ale na moment oszołomiło rywala. Korzystając z tej chwilowej przewagi, Athan z trudem wyjął zza pasa wąski sztylet, który zawsze przy sobie nosił. Zdążył go chwycić i się zamachnąć, lecz wtem jakimś cudem brodaczowi udało się powstrzymać rękę Athana, hamując lot ostrza. To zatrzymało się ledwie centymetry od twarzy rudobrodego, lecz nie zdołało się bardziej zbliżyć. Zaciskając zęby, Athanasius z całych sił starał się przełamać obronę rudego, lecz prędko zrozumiał, że nie da rady. Gwałtownie się wycofując, chwilo wtrącił brodacza z równowagi, ale tylko tyle wystarczyło: raz jeszcze się zamachnąwszy, wbił mu nóż w oko, by następnie wyjąć ostrze i błyskawicznie odskoczyć do tyłu.

     Głośny, wściekły wrzask przeszył mroźne powietrze. Athanasius nie wątpił, że tak groźna rana nic nie zrobi nieśmiertelnemu wampirowi, lecz chwilowo znacznie go spowolni — a tylko o to mu chodziło, bo zupełnie nagle pojął, co powinien zrobić. Z upajającą przyjemnością zdał sobie sprawę, że obojętna jest mu moralność, zasady i to, czego nienawidził w sobie najbardziej — opanowanie. Kierując się tylko wyrywającymi się z niego instynktami, uśmiechnął się szeroko na myśl o tym, co za chwilę zrobi.

     Wykorzystując tę chwilę słabości rywala, podbiegł do domku, za którym skryła się przerażona dziewczynka, gwałtownie szarpnął ją za kurtkę, podniósł i przycisnął do piersi jedną ręką. W drugiej dzierżył zakrwawiony nóż, który przyłożył do szyi trzęsącej się ze strachu małolaty.

     — Wyceluj w niego bronią — wykrzyczał wściekle Athan w stronę swojego zahipnotyzowanego sojusznika. — Celuj w głowę! To co, chuju, teraz porozmawiamy?!

     Jakże go ucieszyło nieme przerażenie na poranionej, blado-czerwonej twarzy brodacza, który w jednej chwili znieruchomiał, porażony tym, co się właśnie działo. Uwielbiał poczucie dominowania nad rywalem; uwielbiał poczucie, że wykorzystywał przeciw niemu wszystkie najmocniejsze karty, doszczętnie go przy tym niszcząc. Athanasius natychmiast zrozumiał, że to on teraz dominował; aby to podkreślić, poprawił chwyt, którym ściskał dziewczynkę, cały czas delikatnie, choć stanowczo napierając ostrzem na jej drobniutką, wątłą szyjkę.

     — Ani piśnij, ptaszyno — szepnął wściekle wprost do jej ucha — bo zrobię ci krzywdę.

     — To tylko dziecko… — jęknął porażony szokiem brodacz. — Czego chcesz… powiem… t-tylko ją…

     — Córeczka? — wysyczał kpiąco Athan. Niesamowicie bawiła go scena, którą właśnie rozgrywali. Bawiło go, jak role momentalnie się odwróciły i jak brodacz z pewnego siebie idioty stał się roztrzęsioną osiką. Napawając się tą ulotną i niewiele wartą, ale jednak wygraną, wpatrywał się morderczo w rudego, sycąc się jego paniką. — Czy jakieś wzięte z ulicy? Co?

     — Zostaw ją — błagał przez zaciśnięte zęby.

     — PYTAM! — ryknął, mimowolnie mocniej przykładając nóż. Dziecko pisnęło z bólu, a Athan poczuł, jak pod jego palcami zbiera się odrobina krwi. Zaklął w duchu, lecz nie cofnął ostrza. — Odpowiedz na pytanie — syknął, siląc się na spokój — a potem pogadajmy. Powiedz mi, co chcę wiedzieć i się rozstaniemy. Ale współpracuj! — dodał, wprost nie mogąc się powstrzymać od zaciśnięcia zębów.

     Najchętniej cisnąłby tego bachora na bok i natychmiast rzucił się z zębami na brodacza: ten, zupełnie sparaliżowany strachem, byłby zbyt otępiały, by zareagować w porę. Był w szachu, bo czegokolwiek by nie zrobił, i tak by przegrał. Dla Athana zaś nie miało już żadnego znaczenia, czy brodacz miał jakieś istotne informacje, czy wiedział, gdzie znaleźć Blome’a. Nie miało znaczenia, czy cokolwiek wiedział. Nic już nie miało znaczenia poza rozpalającą go od środka wściekłością, która buzowała mu w żyłach i wręcz boleśnie napinała mięśnie, wprawiając całe ciało w silne drżenie. Wypełniony tą doskonale sobie znaną, toksyczną lekkością, miał poczucie, że może wszystko i nikt ani nic nie jest w stanie go powstrzymać.

     — To moja siostrzenica — wyszeptał brodacz chorobliwie słabym głosem.

     — Siostrzenica — powtórzył kpiąco, czując, jak coraz silniej drżał pod wpływem zalewającej go ekscytacji. — Urocze dzieciątko. Pewnie musisz być z niej dumny, co?

     Athanasius pojrzał z szerokim uśmiechem na zapłakaną dziewuszkę, zastanawiając się, co zrobiłby jego rywal, gdyby przypadkiem omsknęła mu się ręka i zbyt mocno nacisnęła nożem na szyję tej malutkiej. Rudy zapewne wpadłby w szał i chciał za wszelką cenę pomścić dziecko, dlatego Athan odrzucił od siebie tę myśl — wolał wygrywać.

     — Blome — warknął Athan — co o nim wiesz?

     — To jego działka — odparł natychmiast brodacz. — Zwykle zwozi tu jakieś substancje, nad którymi pracuje, chowa je tam — wskazał głową na szklarnię. — Jest tam mała ziemianka. Ale dawno go tu nie było, dlatego nie wiem, czy cokolwiek tam znajdziesz!

     — A ty tu sobie tak siedzisz, plewisz ogródek i pilnujesz włości, tak? — zakpił, poprawiając co rusz wyślizgującą mu się z objęć dziewczynkę.

     Nie odpowiedział od razu, nie wiedząc, czy traktować to jako żart czy poważne pytanie. Zaraz jednak przeląkł się ewentualnego napadu agresji, dlatego kiwnął niemrawo głową.

     — Co jeszcze tutaj jest?

     — O niczym mi nie wiadomo… Tylko te specyfiki, tylko po nie tu przyjeżdżał, ale nic więcej nie wiem…

     Nie wierzył mu, za diabła mu nie wierzył. Athan dziwił się szczerze, że brodacz chciał z nim jeszcze pogrywać, choć znajdował się w tak kiepskiej sytuacji. Czuł, jak coś rozrywa go od środka, zniecierpliwione, wściekłe i głodne wrażeń.

     — Kurwa! — wrzasnął, wybuchając nagle głośnym, pozbawionym jakiejkolwiek wesołości śmiechem. — To naprawdę ładna dziewczynka! — ryknął wściekle, podnosząc ją jeszcze wyżej, poprawiając trzymany w dłoni nóż. — Więc lepiej raz jeszcze zastanów się nad odpowiedzią! DRUGIEJ SZANSY NIE BĘDZIE!

     — Przysięgam — jęknął błagalnie. — Nic innego tu nie ma, naprawdę...

     — Gdzie on teraz jest?

     — Szuka kogoś — odparł błyskawicznie, uszczęśliwiony, że jest w stanie podać jakąś informację, która mogłaby być odpowiednią ceną za życie jego siostrzenicy. — Jakiejś kobiety… Ale nie wiem, jakiej i gdzie jest teraz. Kilka dni temu był w Londynie… Nie oddali się — dodał pospiesznie — bo kogokolwiek szuka, ten ktoś na pewno jest tutaj, w Anglii.

     — Czemu jej szuka? — warknął, choć nieco ciszej i spokojniej niż poprzednio.

     — Z zemsty — wyznał drżącym głosem. — Ale nie wiem za co. Wiem tylko, że chce ją zabić. I że ktoś mu w tym pomaga, ale ja naprawdę nie wiem, kto — wyszeptał rozpaczliwym tonem.

     — Kto wie coś więcej?

     Brodacz zastanowił się chwilę; wyraźnie było widać, że nerwowo starał się odnaleźć jakikolwiek przydatny kontakt.

     — Może… może ta cała Lena… Lena Goodburg…

     Athanasius wytrzeszczył oczy, zupełnie nie spodziewając się usłyszeć tego nazwiska. Niedawno wspominał o nim Matt, odkrywając, że ta kobieta często się przewijała w materiale dowodowym dotyczącym śmierci Elijaha.

     — Dlaczego akurat ona?

     — To jego była żona — odparł. — Rozstali się dawno temu, ona potem wyjechała z Anglii, ale wiem, że niedawno wróciła. Nie wiem, czy się kontaktowali, ale się o niego rozpytywała.

     Wprost nie mógł uwierzyć w ten podejrzany zbieg okoliczności. Obie postaci, które chciał znaleźć, miały niewątpliwy związek ze śmiercią Elijaha — a teraz jeszcze się okazało, że kiedyś ze sobą romansowały. To wszystko zdawało się tak absurdalne, że Athanasius miał wielką ochotę tak po prostu się roześmiać.

     Powstrzymał się, a zamiast tego spojrzał na zniewolonego hipnozą łysego, który cały czas posłusznie celował w brodacza bronią. Niestety broń nie miała tłumika, ale musiał zaryzykować.

     — Zastrzel go — syknął Athan — tylko celuj w głowę.

     Natychmiast rozległ się głośny huk, który z pewnością zaalarmuje nielicznych spacerowiczy z okolicy. Athan wątpił jednak, by ktokolwiek był na tyle prawy i odważny, by zechciał sprawdzić, co się tu wydarzyło — to po pierwsze. Po drugie, ukrycie nieprzytomnego brodacza mogło załatwić sprawę. Jasnym bowiem było, że wampir wciąż żył, lecz strzał w głowę choć chwilowo go zamroczył. To Athanasiusowi wystarczyło.

     — Zanieś ciało do tej szopy, zetrzyj krew — rozkazał, stawiając zesztywniałą ze strachu dziewczynkę.

     Wciąż mocno ściskając ją za ramiona, klęknął tuż przy niej, uważnie się jej przyglądając. Biała jak papier, zapłakana, z szeroko otwartymi oczami, w których lśniła najszczersza, obłąkańcza panika, obserwowała bacznie Athana. Wyraźnie ze sobą walczyła, by nie zacząć krzyczeć, lecz jakimś cudem musiała zdawać sobie sprawę, że popełniłaby wtedy wielki błąd. Athanasius bardzo ostrożnie podniósł jedną rękę i odgarnął z jej twarzy przyklejony do wilgotnych policzków kosmyk włosów. Pod wpływem tego krótkiego kontaktu, dziewczynka silnie zadrżała, jakby ten dotyk palił ją żywym ogniem. Athan wiedział, że była na skraju wytrzymałości.

     Zastanawiał się, co powinien z nią zrobić. Była świadkiem wyjątkowo traumatycznych rzeczy, lecz z drugiej strony była już na tyle dużym dzieckiem, by zrozumieć to, co widziała i opowiedzieć o tym swoim rodzicom. Tego wolałby uniknąć, dlatego natychmiast przyszło mu do głowy zastrzelenie również i tego dziecka. Gdy zahipnotyzowany mężczyzna wyszedł z kanciapy, Athan zwrócił się w jego stronę, by wydać jeszcze jeden, ostatni rozkaz. Tak byłoby najprościej i najwygodniej.

     Jednak nie mogło mu to przejść przez gardło.

     Nie czuł żalu w stosunku do tej dziewczynki, choć z pewnością zrujnował jej psychikę na długie lata. Jednak uznał, że ta śmierć byłaby niepotrzebna, problematyczna i ciążąca mu na sumieniu. Dlatego zamiast wydawać na nią wyrok, przyłożył jej dłoń do czoła i tym razem z łatwością wprowadził ją w stan hipnozy. Maleńka od razu się uspokoiła i zasępiła.

     — No — szepnął, raz jeszcze odgarniając włosy z jej załzawionej twarzyczki — tak lepiej. Zapomnij o tym, co widziałaś, malutka. Nie martw się niczym, wszystko będzie dobrze. Zaprowadź ją — powiedział, spoglądając na swojego zahipnotyzowanego towarzysza — do jej rodziny. Masz ją tam bezpiecznie dostarczyć.

     Zastanawiał się, jak długo jeszcze wytrzyma hipnoza tego mężczyzny. Niewykluczone, że w trakcie drogi się przebudzi, nie mając pojęcia, co robi w środku miasta z obcą dziewczynką pod ręką. Uznał jednak, że jakoś sobie oboje poradzą i właśnie z tą myślą ich zostawił. Jeszcze przez chwilę obserwował, jak odchodzili, by następnie szybkim krokiem ruszyć w stronę wspominanej szklarni.

     Potworna duchota zmieszana z zapachem ziemi i chemicznych środków do uprawy warzyw sprawiła, że od razu zmarszczył nos, niezadowolony z otoczenia, w którym się znalazł. Rozglądając się dookoła uznał, że na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało wkurzająco zwyczajnie: ot, po prawej wiło się kilka grządek z rzodkiewkami, lewa zaś zajęta była najróżniejszego rodzaju kwiatami. Po obu dłuższych ściankach szklarni zamocowane były wąskie półki, a których leżały potrzebne do pracy szpargały, na których Athan zupełnie się nie znał. Tuż przy wejściu zawieszone były grabie, haczki i łopaty, po ziemi walały się dwie pary lateksowych rękawiczek. Na szczęście teren do przekopania nie był duży, dlatego Athanasius chwycił za łopatę i zabrał się do roboty.

     Wściekł się, gdy po pierwszym, płytszym przekopaniu całej szklarni niczego nie znalazł. Nawet uderzanie ostrym kantem łopaty o podłoże niczego nie dawało, bo nigdzie nie wywoływało żadnego tępego dźwięku wskazującego na to, że pod spodem mogło się coś znajdować. Zastanawiał się, czy rudy mógł go okłamać. Przygwożdżony do ściany, nie miał specjalnego pola do manewru. Poza tym nadal żył i w razie czego Athanasius raz jeszcze mógłby go wykorzystać, tym razem otwarcie grożąc mu śmiercią. Choć akurat z tej ostatniej opcji wolałby nie korzystać — wampir mordujący swych braci z krwi uchodził za kreaturę niegodną żadnego szacunku. Z tego samego założenia wychodził ród Baltimore który — choć teoretycznie nie sprawował żadnej władzy — surowo karał za wampirobójstwo.

     Zwykle najsurowiej.

     Wciąż się nie poddając, lecz coraz szybciej tracąc cierpliwość, kopał dalej, aż wreszcie uderzył w coś metalowego. Ów przedmiotem okazała się stara, zardzewiała kołatka skryta pod grządkami sztucznej marchwi. Od razu mocno nią szarpnął, ale klapa była jeszcze zbyt mocno zasypana ziemią, by odpuścić. Coraz bardziej rozwścieczony Athan zazgrzytał zębami, ale zabrał się do odkopywania przejścia.

     Gdy po kilku minutach je odsłonił i z niemałą ekscytacją otworzył właz, natychmiast uderzył w niego okropny smród stęchlizny i odchodów. Zaskoczony tym jakże nagłym doznaniem, odkaszlnął, zasłaniając nos dłonią. Athan natychmiast pomyślał, że na dole musiał leżeć czyiś trup, co z jednej strony wcale go nie zdziwiło, a z drugiej strony zdziwiło — i to bardzo. Kiedy zdołał oswoić się z tym paskudnym odorem, zerknął na dół, spoglądając na wąskie, niskie schodki. Zaintrygowany i uradowany pierwszym od dawna sukcesem, ostrożnie zaczął schodzić, pogrążając się w lepkiej, wilgotnej ciemności.

     Schodki po chwili zaczęły ostro skręcać, wijąc się niczym podstępny wąż. Bacznie rozglądając się dookoła, długo nie widział nic poza kamiennymi, oblepionymi ziemią ścianami. Dopiero gdy dotarł na dół, jego oczom ukazało się ziejące naprzeciwko przejście. Obejrzawszy się dookoła, nie znalazł niczego innego godnego uwagi, dlatego po chwili ostrożnie ruszył w stronę kolejnego pomieszczenia. To z niego wydobywał się ten okropny odór i to tam Athan spodziewał się odkryć czyjeś zwłoki.

     Nie pomylił się. W kącie maleńkiej salki znajdowało coś, co niegdyś było młodą kobietą. Leżała bezwładnie na ziemi z twarzą skierowaną ku ziemi, jednak poza jej ciałem pomieszczenie było zupełnie puste. Żadnych szafek, żadnych stołów alchemicznych — nic, co mogłoby wskazywać na przechowywanie Oddechu Diabła. Początkowy gniew Athanasius stłumił myślą, że być może coś przegapił i należało się lepiej przyjrzeć całemu miejscu — ale dopiero po obejrzeniu zwłok. Ostrożnie podszedł do dziewczyny i przy niej ukucnął, delikatnie odwracając ją na plecy. Dłonie lepiły się do przylegającej do jej skóry warstwy brudu.

     Drgnął zaskoczony, gdy zrozumiał, że kobieta żyła. Czując nagły przypływ paniki zmieszanej z adrenaliną, machinalnie zbadał jej funkcje życiowe, odkrywając, że dziewczyna była wampirzycą. Ledwie żywa, okrutnie wychudzona i wycieńczona, spoglądała na niego z obojętnym wyrazem twarzy. Jej powieki co chwila otwierały się leciutko, by za moment ponownie opaść, jakby w pragnieniu pogrążenia się w wiecznym śnie. Athan, przerażony tym widokiem, odgarnął z jej twarzy zlepione brudem włosy — teraz brązowawe, lecz niegdyś prawdopodobnie płomiennorude — aby uważniej się jej przyjrzeć. Jej cera była przeraźliwie blada i cienka jak papier. Złote, załzawione oczy zasnuwała gęsta mgła, usta zaś umalowane zostały zaschniętą krwią. Athan przyjrzał się temu i zrozumiał, że dziewczyna nieustannie przygryzała wargę, zwłaszcza po lewej stronie, zapewne ze strachu i stresu. Na odsłoniętych fragmentach ciała nie znalazł żadnych blizn, lecz obie ręce po wewnętrznej stronie nosiły ślady licznych wkłuć. Ujmując delikatnie jej przeguby, próbował sobie wyobrazić, co robił z nią Blome, doprowadzając ją do tak skrajnego stanu. Czując, jak zalewa go fala nienawiści, miał ochotę wybiec z tej piwnicy, natychmiast odszukać tego psychopatę i zabić go gołymi rękami.

     Ale to później, pomyślał nerwowo. Najpierw musiał pomóc tej dziewczynie. I to jak najszybciej.

     Bez namysłu delikatnie oparł ją o ścianę, po czym nagryzł swój nadgarstek. Tak jak się tego spodziewał, zapach krwi natychmiast ją ocucił: wpatrując się w Athana z szaleństwem w złotych oczach, rzuciła się z kłami na jego rękę, ostro się w nią wpijając. Athanasius zmarszczył brwi, próbując się przyzwyczaić do tego niezbyt przyjemnego wrażenia: czuł, jak coś ciągnie go wewnątrz ramienia, rozchodząc się kłującym bólem. Po około minucie ręka zaczęła mu sztywnieć, dlatego delikatnie starał się odsunąć od siebie wygłodniałą dziewczynę. Tego się nieco obawiał — choć nie miała sił, mogła dać się pokierować dzikim łaknięciem krwi, rzucając się na Athana i wysuszając go co do jednej kropli. Na szczęście młódka bardzo się przestraszyła tej dość stanowczej reakcji Athanasiusa, natychmiast lękliwie umykając pod ścianę. Wciąż była wycieńczona, ale Tismaneanu widział, że mgła zalegająca w jej oczach powoli się rozrzedzała.

     — Panienka idzie ze mną — szepnął, ostrożnie ją podnosząc. Wiedział, że nie będzie krzyczeć ani protestować — na żadną z tych czynności nie miała sił.

     Czym prędzej ją wynosząc na zewnątrz, w ogóle nie przejmował się wyrządzonym w szklarni bałaganem. Jedyne, co zrobił przed wyjazdem, to przeniósł ciało brodacza i wrzucił je do piwnicy, zatrzaskując za nim klapę. Jak się ocknie, pewnie nie będzie miał większego problemu z wydostaniem się na zewnątrz, ale Athan wolał nie ryzykować. Tylko pobieżnie przysypał właz ziemią i poprawił kilka kwiatków, po czym skupił się na ledwie żywej dziewczynie, jak najszybciej przenosząc ją do samochodu.

     Ruszając z piskiem opon, dziękował w duchu, że jego posiadłość znajdowała się ledwie pół godziny drogi stąd.

 

     — Już wróci... ATHAN! Coś ty znowu… co jest?!

     Ishmael wpatrywał się szeroko otwartymi oczami we wbiegającego do środka Athanasiusa. Nie przejmując się tymi wrzaskami, skierował się w stronę salonu, przemierzając olbrzymi hol. Dopiero gdy minął ozdobną półściankę, skręcił na prawo, gdzie pod ogromnym oknem stała niewielka sofa. To właśnie tam ostrożnie ułożył ledwie przytomną dziewczynę.

     — Ish — zawołał silnie drżącym głosem — krew, daj dużo krwi! I zamknij nas na cztery spusty. Nikogo nie wpuszczaj. Masz pilnować, by nikt się tu nie kręcił! ROZUMIESZ?!

     Nie chciał krzyczeć na przyjaciela, ale zupełnie nad sobą nie panował. W głębi ducha sam nie rozumiał, dlaczego był aż tak przejęty, jednak stan, w jakim znalazł dziewczynę oraz okoliczności jej więzienia mocno nim wstrząsnęły. Na szczęście Ishmael nie znał go od wczoraj, dlatego nie odezwał się ani słowem i natychmiast odszedł, by zrealizować wszystkie nerwowe prośby Athana.

     — Kolejna Stworzona? — spytał Ishmael z zarzutem, gdy już przyniósł pokarm. — Nie dość masz problemów z Arią? Jedne kłopoty chcesz przysłonić drugimi?

     — Zamilcz — mruknął, przelewając krew z worka do leżącej nieopodal szklanki. Natychmiast podał ją dziewczynie, która wypiła ją łakomie, rozglądając się za kolejnym napojem. — Zostanie tutaj z nami, muszę ją wyleczyć — tłumaczył cicho, podając dziewczynie napełnioną ponownie szklankę. — Posiadłość zabezpieczona? To zawołaj Adriannę. Niech znajdzie dla niej sypialnię, czyste ubrania, mogą być po Arii, zostawiła ich trochę. I niech przygotuje kąpiel.

     Napojone dziewczę ponownie opadło na poduszki, z bezbrzeżnym lękiem rozglądając się dookoła. Nie śmiała wykonać choćby jednego gwałtownego ruchu, zapewne w obawie, że zostanie za niego ukarana i ponownie umieszczona w ciemnym, ciasnym pokoiku. Athan usiadł na ziemi, uważnie przyglądając się dziewczynie. Niewątpliwie była ofiarą Blome’a, lecz w jakim celu ją trzymał? Co chciał sprawdzić i osiągnąć? I czy ta dziewczyna była jedyna?

     Athanasius westchnął. Niespodziewanie poczuł olbrzymie zmęczenie wszystkim, co działo się dookoła. Zbyt wielu rzeczy nie rozumiał, jeszcze więcej nie wiedział. A, co najgorsze, był w tym sam. Z tą myślą nagle zatęsknił za Arią, a jego sercem szarpnęło rozpaczliwe pragnienie ujrzenia jej choćby na chwilę. Przez moment czuł potrzebę wyjęcia telefonu i zadzwonienia do niej. Nawet się z nią nie pożegnał, gdy wyjeżdżał od Marisy. Wtedy sądził, że tak będzie lepiej, ale teraz bardzo tego żałował.

     Żałował naprawdę wielu rzeczy. Lecz krzywdy wyrządzone Arii bolały go najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^