ATHANASIUS
Longdell Hills
okazała się brudną, nieciekawą uliczką pełną hurtowni i magazynów. Ruch był tam
spory, co z jednej strony utrudniało ukrycie szemranych interesów, ale z
drugiej, bardzo temu pomagało. Jak wiadomo, najciemniej pod latarnią i łatwo
potwierdzić tę zasadę właśnie w tak zapełnionych wszelkimi hangarami, firmami i
stacjami miejscach. Zwykle podejrzanych siedzib szukało się gdzieś na odludziu,
a tutaj łatwo się skryć pod płaszczykiem legalnego interesu.
Problem w tym, że
Athan wciąż nie wiedział, czego szukać. Drażnił go fakt, że nie umiał sobie
poradzić bez czyjejś pomocy. Nie potrafił z marszu zabrać się za zbieranie
śladów, które zaprowadziłyby go do czegoś więcej niż numer jakiegoś zamówienia.
I tak musiał to sprawdzić, lecz było to śmiesznie mało.
Teoretycznie powinien się cieszyć, że setki
lat życia pozwoliły mu na zebranie wielu przydatnych znajomości, lecz
Athanasius nadal wymagał od siebie samowystarczalności — której nadal, ku
własnej irytacji, nie uzyskał.
Wybierając numer
Raya Marcusa, domyślał się, że ten pożal się boże przemytnik za chwilę zażąda
od niego jakiejś wygórowanej ceny za swoje usługi, ale musiał przymknąć na to
oko. Odczekał kilka sygnałów, a gdy usłyszał skrzeczący, nieco przyćpany głos,
Athan odczuł niespodziewaną ulgę.
— Znowu ty? —
zapiszczał przeciągle.
— Longdell Hills
— powiedział Athan bez zbędnych wstępów, ignorując poprzednie pytanie. — Co
wiesz o tej ulicy? Znajduje się tam coś mniej legalnego niż ustawa przewiduje?
Wyjątkowo
milczenie swojego rozmówcy go nie zirytowało, ponieważ wiedział, że Marcus
właśnie myszkował w swoich wirtualnych notatkach. Athan często zastanawiał się,
jak to możliwe, że zajmowało mu to tak niewiele czasu. Zwykle wyobrażał sobie
Marcusa jako typowego hackera zamkniętego w swojej ciasnej, zaciemnionej
dziupli, niemal przyklejony do szerokiego ekranu. Ile z tego było prawdy — nie
wiedział i nijak go to nie interesowało.
— Łatwiej
powiedzieć, co tam działa legalnie — prychnął Ray. — Do wyboru, do koloru. A co
chcesz znaleźć?
Nie wiem,
pomyślał ponuro.
— Wymieniaj
wszystko.
— Lewe
sprowadzenie ceramiki z Chin — zaczął wyliczać beznamiętnym tonem. — Mmm,
jakieś pomylone faktury w hurtowni z artykułami papierniczymi… tylko tu nie
wiem, co szmuglują, jakoś nie rzucali się w oczy, jakby serio tam działali
legalnie i tylko czasami sobie coś odpalali… Hm, co tam jeszcze… szwalnia z
podróbkami, ale to cię pewnie nie interesuje, hurtownia budowlana, która jest
przykrywką dla tych szajbusów z Lindrestorm… podziemne ogrody działkowe, handel
bronią nawet się gdzieś tam odwala, ale to bardziej ruchomy biznes, a poza tym…
— Zaraz, zaraz —
przerwał nagle, czując przypływ nadziei. — Podziemne ogrody działkowe?
— No, tak jakby —
mruknął ledwo wyraźnie. — Takie lewe, no wiesz, jak chcesz coś ukryć, to możesz
do nich podbijać. Poza tym oferują też normalne ogrody — wiesz, teraz w
miastach zbija się na tym gruby hajs, choć nie za bardzo to rozumiem — po
cholerę mieszczuchy chcą grzebać w ziemi, żeby…
— Zamilcz, Marcus
— uciszył go szybko — i powiedz mi, co z tymi ogrodami może mieć wspólnego…
mmm, moment, czekaj — wygrzebał karteczkę z wewnętrznej kieszeni marynarki,
uważnie się jej przyglądając — Unlimited Acres?
— No, no —
mruknął Marcus z uznaniem — coś tam sam znalazłeś. Brawo. To właśnie oni się
zajmują tymi podziemnymi działkami.
— Dobra — mruknął
— ale powiedz mi jeszcze, jak przebiega takie kupno. Znalazłem jakiś numer,
chyba zamówienia...
— No, to pewnie
numer działki. To jakiś ichniejszy szyfr, zawierają tam chyba fragment
współrzędnych i jakieś tam swoje numery, ale tego nie wiem. Pewnie cię nie
zdziwię, jak ci powiem, że podziemia mają własną księgowość, tylko tutaj, kurde,
nie wiem, jak to działa. Mogę popytać, ale to chwilę zajmie. Ale mogę ci już
wysłać adres. Chcesz?
— Czekaj, Marcus
— zagadnął, przyglądając się karteczce. — Pracuje tam jakiś Fährmann?
— A tego to nie
wiem.
— Dobra, dzięki.
— Odezwę się do
ciebie jakoś niedługo — dodał Marcus na odchodne. — Mam pewną sprawę, a ty mi
już wisisz dwie małe przysługi, z czego dwie małe sumują się w jedną dużą.
— Dobra, jasne,
ale to później. Wyślij mi ten adres.
Natychmiast się
rozłączając, odczekał chwilę w aucie, aż nadeszła wiadomość. Wpisując ją w
nawigację, powoli ruszył, rozglądając się dookoła. Pożałował, że nie spytał Marcusa
o więcej szczegółów dotyczących tej firmy, ale będzie musiał zdać się na siebie
— jak to powinien robić od początku i czego tak właściwie należało się wreszcie
nauczyć.
Odszukanie
właściwej lokalizacji nie było trudne, mimo że niewielki, niski, mizerny
budyneczek maźnięty żółtą, wyblakłą farbą skrywał się za kilkoma wyższymi
budowlami, dzięki czemu łatwo było go pominąć. Za niskim ogrodzeniem okalającym
teren nie czaiła się żadna ochrona, nigdzie też nie widział żadnych kamer.
Przed wjazdem do garażu stał tylko jakiś duży, jasnoniebieski dostawczak, lecz
był to jedyny ślad czyjejkolwiek obecności w tym miejscu.
Athan zaparkował kawałek dalej, pogrążając
się w myślach. Zastanawiał się, jak powinien to rozegrać: czaić się czy po
prostu wejść i spróbować cokolwiek załatwić? Lecz jeśli się nie uda, to co
wtedy? Nie miał żadnego doświadczenia w podobnych podchodach, co go potwornie
drażniło. Ostatecznie westchnął, uznał, że co będzie, to będzie, po czym
wysiadł z wozu i ruszył w stronę budynku.
Wnętrze, wbrew wrażeniu, które potęgowała
zewnętrzna fasada, było całkiem przyjemne. Choć pomieszczenie składało się
głównie z recepcji, kilku krzeseł i roślinek, urządzono je w jasnych, ciepłych
barwach — obecnie w przyjemny sposób kontrastujących z zimową szarugą. Siedząca
za wysoką ladą szatynka przywitała się z nim uprzejmie pytając, w czym pomóc.
Sam tego nie wiedział, ale musiał improwizować.
Rozejrzawszy się
ukradkiem, nigdzie nie dostrzegł żadnej kamery, ale był niemal pewien, że albo
jakąś przeoczył, albo ją ukryto. Powinien się tym zmartwić, ale i tak nie
umiałby się z tym właściwie obejść. Sprzyjającą okolicznością był fakt, że w
hallu znajdowała się tylko ta recepcjonistka; za jej plecami znajdowały się
jeszcze jedne drzwi, a w lewym kącie kolejne, lecz Athan liczył, że nikt teraz
stamtąd nie wyjdzie.
Podchodząc powoli
do recepcjonistki, uśmiechnął się do niej ciepło, głuchy na wyuczone formułki,
którymi go właśnie raczyła. Wykorzystując ten chwilowy brak czujności,
przyłożył jej dłoń do czoła, przymykając powieki. Próbował się skupić na tym,
by wprowadzić kobietę w stan hipnozy, lecz uporczywe szczypanie spływające po
lewym ramieniu znacznie mu to utrudniało. Na szczęście po chwili jej brązowe
oczy lekko się zamgliły, a twarz przybrała obojętny, senny wyraz.
— Nienawidzę tego
— mruknął do siebie pod nosem, wyjmując karteczkę z zapisanym numerem
zamówienia i przesuwając ją w stronę recepcjonistki. — Znajdź mi to zamówienie
i podaj wszystkie szczegóły.
Kobieta
natychmiast zabrała się do pracy, podczas gdy Athanasius wciąż niespokojnie
oglądał się dookoła.
— Nie ma takiego
zamówienia.
Athan
wytrzeszczył oczy, patrząc na recepcjonistkę w osłupieniu. Ta zaś, nieczuła na
jego morderczy wzrok, cały czas tępo spoglądała w ekran, oczekując na dalsze
wytyczne.
— Chodzi — dodał
ciszej, pochylając się nad ladą — o podziemne zamówienia.
— Nie zajmujemy
się budowaniem piwnic — wyjaśniła spokojnie recepcjonistka. — Jesteśmy firmą
oferującą...
Nie słuchając jej
dalszego oficjalnego biadolenia, zastanowił się panicznie, co powinien robić
dalej. Wtem z drzwi po lewej wyłonił się jakiś łysy jegomość w wątpliwej
jakości garniturze. Pospiesznie zapinając środkowy guzik, w pierwszej chwili
nawet nie zwrócił na Athana uwagi.
— Pani Dorothy,
czy pan Elmett odwołał nasze spotkanie? Powinien się tu zjawić piętnaście minut
temu, a...
Dopiero wtedy
zauważył, że jego recepcjonistka zamiast odpowiedzieć i zająć się sprawdzaniem
terminarza, cały czas tępo wpatrywała się w monitor. Mężczyzna, marszcząc
czoło, podszedł do pani Dorothy, machając jej dłonią przed oczyma. Nie widząc
żadnej reakcji, spoglądał bez zrozumienia to na nią, to na Athana i dopiero
wówczas, gdy skupił na nim swoją uwagę, przyjrzał mu się wrogo, jakby
automatycznie doszukując się w nim winnego.
— Co tu się
dzieje?! To pana spra-
W ledwie ułamku
sekundy Athanasius znalazł się tuż za plecami mężczyzny, kładąc mu dłoń z boku
czoła. Jednak coś poszło nie tak w trakcie hipnozy, i to z obu stron. Athan
czuł, jak ręka zaczyna mu płonąć żywym ogniem; zaciskając zęby, starał się
utrzymać przepływ hipnozy, ale także u mężczyzny musiała zajść jakaś
nieprzewidziana reakcja, ponieważ zaczął głośno krzyczeć, wyraźnie rozdzierany
bólem. Spanikowany wampir był bliski przerwania swojego prowizorycznego
czarowania, gdy zupełnie nagle mężczyzna ucichł i znieruchomiał, wpatrując się
tempo przed siebie.
Niestety, ten
chwilowy krzyk wystarczył, by rozbrzmieć w całym budynku. Z tego samego
pomieszczenia, z którego wyłonił się poprzedni mężczyzna, wybiegł jakiś
robotnik. Na moment zatrzymał się w progu, rozglądając się bez zrozumienia
dookoła — zapewne spodziewał się ujrzenia prawdziwej jatki, tymczasem zastał
dwoje wpatrzonych przed siebie pracowników, stojących sobie jak gdyby nic.
Jednak robotnik musiał mieć więcej rozumu w głowie, bo dość prędko uznał ten
krajobraz za anomalię, wyjmując broń i celując nią w Athana. O nie, tym
razem nie dam się postrzelić, pomyślał złośliwie, rzucając się w stronę
strażnika. Choć zdążył wystrzelić, wampir zdołał chwycić go za wyciągnięte
ramię, mocno nim szarpnąć i wygiąć do tyłu. Wykorzystując tę chwilę, w której
przeciwnik zajął się krzykiem, Athan chwycił go za głowę i mocno nią wykręcił.
Strzyknęło głośno, by po chwili ciało mężczyzny zwiotczało i upadło.
Odetchnąwszy
głęboko, ostrożnie zajrzał do obu pomieszczeń, ale nikogo tam już nie znalazł.
Nie martwił się zahipnotyzowanymi, bo wiedział, że ten efekt niedługo minie,
nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wprawdzie nadal czuł z tyłu głowy
niepokój, gdy pomyślał, że hipnoza sprawiła tamtemu mężczyźnie ból, czego nie
umiał wytłumaczyć. Nie miał jednak czasu się tym martwić; zamiast tego przysnął
mu tę samą karteczkę pod nos, pytając o zamówienie i adres tej działki.
Dopiero wtedy
stało się coś, co naprawdę Athanem wstrząsnęło. Mężczyzna w garniturze otworzył
usta, aby posłusznie odpowiedzieć, lecz — choć nimi poruszał — z jego gardła
nie wydobył się ani jeden dźwięk. Łysy, nieprzejęty tym dość istotnym
problemem, wciąż starał się mówić, lecz nie przynosiło to żadnego efektu.
Hipnoza
sprawiała, że nie zdawał sobie z tego sprawy. A mimo to Athanasius mógłby
przysiąc, że mężczyzna spojrzał na niego z najczystszą paniką lśniącą w
zamglonych oczach.
Unosząc swoją
dłoń, Athan przyjrzał się jej uważnie, czując, jak duża gula rosła mu w gardle.
Czy to możliwe, że to hipnoza w jakiś sposób uszkodziła jakoś jego narząd mowy?
Bardziej prawdopodobny byłby uraz psychiczny, który uniemożliwiał mu wydawanie
dźwięków, lecz i to nie było pocieszające. Z trudem przywołał się do porządku,
otrząsając z tego niepokoju.
— Rozumiesz mnie?
— spytał, przyglądając się mężczyźnie. Ulżyło mu, gdy zahipnotyzowany
posłusznie pokiwał głową. — Dobrze. Wiesz, gdzie znajduje się ta działka?
Łysy zaprzeczył,
ze spokojem obserwując swojego pana. Athan zaklął w myślach, zastanawiając się
nad rozwiązaniem.
— Działka należy
do Kurta Blome’a... lub Edgara Hollanda — dodał, przypominając sobie, że Aria
podała też to nazwisko. — Sprawdź to.
Mężczyzna
posłusznie zbliżył się do komputera dotychczas obsługiwanego przez
recepcjonistkę. Szukanie właściwych informacji zajęło mu tylko chwilę, ponieważ
niedługo potem wyprostował się, spoglądając Athanowi w oczy.
— Znasz adres? —
Łysy w milczeniu pokiwał głową. — To zbierz broń — wskazał na gnata
opuszczonego przez nieprzytomnego strażnika — i chodź, jedziemy na wycieczkę.
Athan sam nie
wiedział, czego powinien się spodziewać: faktycznych ogrodów działkowych czy
może czegoś na zupełnym poboczu, z dala od ciekawskich oczu. Prawda leżała
gdzieś pomiędzy, ponieważ teren, który wskazał mu wciąż zahipnotyzowany
pracownik Unlimited Acres, teoretycznie graniczył z ogrodami, ale znajdował się
nieco na uboczu, na granicy z młodym, rzadkim laskiem. Dzięki tej scenerii
niewielki kawałek ziemi był nieźle ukryty i sprawiał wrażenie jakiejś byle
porzuconej gęstwiny. Na środku działki stał niewielki drewniany domek, jakich
wokół było całkiem sporo, a gdzieś z tyłu majaczyła niewielka, prowizoryczna
szklarnia.
Zima ułatwiała
przeszukiwanie terenu: wokół nie było ani żywej duszy i tylko kilka osób spacerowało
zabłoconymi alejkami, a gdzieś z oddali słychać było odgłosy wiercenia, być
może przy renowacji swojej kanciapy. Athan liczył, że w pobliżu ich miejsca
docelowego nikogo nie znajdą, dzięki czemu wampir będzie mógł się skupić na
przeszukiwaniu. Zastanawiał się, czy coś tam znajdzie, jednak z jakiegoś powodu
ta działka należała do nielegalnej, inaczej zabezpieczanej siatki. Wprawdzie
dotarcie do niej było całkiem łatwe, ale nie bez pomocy, co też było warte
podkreślenia. Gdyby Athan został bez pomocy Matta i Marcusa, nie miałby
pojęcia, gdzie szukać Blome’a oraz śladów, które mogłyby do niego doprowadzić.
Zahipnotyzowany
mężczyzna dzielnie parł naprzód, jednak Athan poczuł nagle silny opór, by tam
wejść. Niepokój spłynął lodowatym dreszczem po całym ciele, gdy zdał sobie
sprawę, że gdzieś w okolicy kręcił się jakiś wampir. To znacznie utrudniało
sytuację: Athanasius nie mógł zahipnotyzować innego krwiopijcy, a już na pewno
nie mógł go zabić. W walce jako takiej też nie był najlepszy, dlatego zdawał
sobie sprawę, że lada moment wpakuje się w poważne tarapaty. Ale nie miał
wyjścia, dlatego szedł dalej, choć coraz bardziej niechętnie.
Gdy łysy się
zatrzymał, tym samym oznajmiając koniec wędrówki, Athanasius już w oddali
zauważył innego wampira. Stał kilkanaście metrów dalej, odziany w grubą, czarną
kurtkę i opadającą na oczy wełnianą czapkę. Jego jasnoruda, gęsta broda
zasłaniała niemal całą twarz; z tej gęstwiny wyłaniały się tylko czarne jak
węgle oczy, teraz podejrzliwie zmrużone. W dłoniach dzierżył wiadro wypełnione
pociemniałą ziemią, które ostrożnie odłożył, gdy dostrzegł intruza.
— Czego tu? —
warknął. — To teren prywatny.
Gdzieś po prawej
stronie Athanasiusa zaszczebiotało jakieś dziecko. Wampir zerknął w tamtą
stronę kątem oka i dostrzegł kręcącą się obok szklarni kilkuletnią dziewczynkę.
Malutka, odziana w czerwone buciki, czerwoną kurteczkę i równie czerwoną
czapkę, z której spływały kruczoczarne, falowane włosy, targała swojego rudego,
wyjątkowo grubego kota, pokazując mu swoją małą budowlę ułożoną z kamieni.
Dziewczynka, zaalarmowana podniesionym głosem swojego opiekuna, zerknęła
przelotnie na niego i nowo przybyłych, po czym wróciła do zabawy.
— Szukam
niejakiego Kurta Blome’a — odparł Athan, uważnie obserwując obcego wampira.
— Nie znam takiego — mruknął mężczyzna
tonem, który wskazywał, że z całą pewnością znał Blome’a, lecz nawet się nie
starał ukrywać tego kłamstwa.
— Mhm — Athan w
geście zastanowienia pogłaskał się po brodzie. — Edgara Hollanda pewnie też nie
kojarzysz, co?
— W życiu o
człowieku nie słyszałem. A teraz wynocha, zajęty jestem.
Jego arogancki
ton zaczynał doprowadzać Athana do szału. Zupełnie nagle wstąpił w niego gniew,
a wątłe pokłady cierpliwości wyparowały.
— Jednak trochę
ci poprzeszkadzamy — warknął, coraz bardziej poirytowany — ponieważ obaj wiemy,
że znasz Blome’a. Nie lepiej wymienić się informacjami i sobie wzajemnie pomóc?
— spytał, przechylając głowę lekko w bok.
Najwyraźniej
brodaty uznał, że nie, ponieważ nie fatygował się z odpowiedzią. Zamiast tego
natychmiast natarł na Athana, tym samym mocno go tym zaskakując. Tismaneanu
przechylił się do tyłu, z trudem utrzymując równowagę. Brodacz wyszczerzył kły
i zasyczał groźnie, by następnie zamachnąć się i uderzyć Athanasiusa zaciśniętą
pięścią w szczękę. Tismaneanu zachwiał się i syknął przeciągle, próbując oddać
cios, ale błyskawicznie został sparowany. Brodacz szarpnął go za koszulę i
odchylił nieco, szykując się do oddania kolejnego uderzenia, lecz Athan zdołał
chwycić go za opadającą już rękę, odciągając ją od swojej twarzy. Siłując się z
nią przez chwilę, zdołał umknąć przed ciosem, delikatnie wykręcając ramię.
Brodacz syknął z bólu, lecz wciąż był gotów do działania. Czając się na siebie
przez chwilę, tym razem to Athan pierwszy zaatakował, uderzając od prawej.
Brodaty wprawdzie obronił ten cios, ale mimowolnie stanął do niego bokiem, co
Athanasius spróbował wykorzystać, niemal się na niego rzucając i wpijając kłami
w szyję. Ugryzienie trwało tylko chwilę, ale na moment oszołomiło rywala.
Korzystając z tej chwilowej przewagi, Athan z trudem wyjął zza pasa wąski
sztylet, który zawsze przy sobie nosił. Zdążył go chwycić i się zamachnąć, lecz
wtem jakimś cudem brodaczowi udało się powstrzymać rękę Athana, hamując lot ostrza.
To zatrzymało się ledwie centymetry od twarzy rudobrodego, lecz nie zdołało się
bardziej zbliżyć. Zaciskając zęby, Athanasius z całych sił starał się przełamać
obronę rudego, lecz prędko zrozumiał, że nie da rady. Gwałtownie się wycofując,
chwilo wtrącił brodacza z równowagi, ale tylko tyle wystarczyło: raz jeszcze
się zamachnąwszy, wbił mu nóż w oko, by następnie wyjąć ostrze i błyskawicznie
odskoczyć do tyłu.
Głośny, wściekły
wrzask przeszył mroźne powietrze. Athanasius nie wątpił, że tak groźna rana nic
nie zrobi nieśmiertelnemu wampirowi, lecz chwilowo znacznie go spowolni — a
tylko o to mu chodziło, bo zupełnie nagle pojął, co powinien zrobić. Z upajającą
przyjemnością zdał sobie sprawę, że obojętna jest mu moralność, zasady i to,
czego nienawidził w sobie najbardziej — opanowanie. Kierując się tylko
wyrywającymi się z niego instynktami, uśmiechnął się szeroko na myśl o tym, co
za chwilę zrobi.
Wykorzystując tę
chwilę słabości rywala, podbiegł do domku, za którym skryła się przerażona dziewczynka,
gwałtownie szarpnął ją za kurtkę, podniósł i przycisnął do piersi jedną ręką. W
drugiej dzierżył zakrwawiony nóż, który przyłożył do szyi trzęsącej się ze strachu
małolaty.
— Wyceluj w niego
bronią — wykrzyczał wściekle Athan w stronę swojego zahipnotyzowanego
sojusznika. — Celuj w głowę! To co, chuju, teraz porozmawiamy?!
Jakże go
ucieszyło nieme przerażenie na poranionej, blado-czerwonej twarzy brodacza,
który w jednej chwili znieruchomiał, porażony tym, co się właśnie działo.
Uwielbiał poczucie dominowania nad rywalem; uwielbiał poczucie, że
wykorzystywał przeciw niemu wszystkie najmocniejsze karty, doszczętnie go przy
tym niszcząc. Athanasius natychmiast zrozumiał, że to on teraz dominował; aby
to podkreślić, poprawił chwyt, którym ściskał dziewczynkę, cały czas
delikatnie, choć stanowczo napierając ostrzem na jej drobniutką, wątłą szyjkę.
— Ani piśnij,
ptaszyno — szepnął wściekle wprost do jej ucha — bo zrobię ci krzywdę.
— To tylko
dziecko… — jęknął porażony szokiem brodacz. — Czego chcesz… powiem… t-tylko ją…
— Córeczka? —
wysyczał kpiąco Athan. Niesamowicie bawiła go scena, którą właśnie rozgrywali.
Bawiło go, jak role momentalnie się odwróciły i jak brodacz z pewnego siebie
idioty stał się roztrzęsioną osiką. Napawając się tą ulotną i niewiele wartą,
ale jednak wygraną, wpatrywał się morderczo w rudego, sycąc się jego paniką. —
Czy jakieś wzięte z ulicy? Co?
— Zostaw ją —
błagał przez zaciśnięte zęby.
— PYTAM! —
ryknął, mimowolnie mocniej przykładając nóż. Dziecko pisnęło z bólu, a Athan
poczuł, jak pod jego palcami zbiera się odrobina krwi. Zaklął w duchu, lecz nie
cofnął ostrza. — Odpowiedz na pytanie — syknął, siląc się na spokój — a potem
pogadajmy. Powiedz mi, co chcę wiedzieć i się rozstaniemy. Ale współpracuj! —
dodał, wprost nie mogąc się powstrzymać od zaciśnięcia zębów.
Najchętniej
cisnąłby tego bachora na bok i natychmiast rzucił się z zębami na brodacza:
ten, zupełnie sparaliżowany strachem, byłby zbyt otępiały, by zareagować w
porę. Był w szachu, bo czegokolwiek by nie zrobił, i tak by przegrał. Dla
Athana zaś nie miało już żadnego znaczenia, czy brodacz miał jakieś istotne
informacje, czy wiedział, gdzie znaleźć Blome’a. Nie miało znaczenia, czy
cokolwiek wiedział. Nic już nie miało znaczenia poza rozpalającą go od środka
wściekłością, która buzowała mu w żyłach i wręcz boleśnie napinała mięśnie,
wprawiając całe ciało w silne drżenie. Wypełniony tą doskonale sobie znaną,
toksyczną lekkością, miał poczucie, że może wszystko i nikt ani nic nie jest w
stanie go powstrzymać.
— To moja
siostrzenica — wyszeptał brodacz chorobliwie słabym głosem.
— Siostrzenica —
powtórzył kpiąco, czując, jak coraz silniej drżał pod wpływem zalewającej go
ekscytacji. — Urocze dzieciątko. Pewnie musisz być z niej dumny, co?
Athanasius
pojrzał z szerokim uśmiechem na zapłakaną dziewuszkę, zastanawiając się, co
zrobiłby jego rywal, gdyby przypadkiem omsknęła mu się ręka i zbyt mocno
nacisnęła nożem na szyję tej malutkiej. Rudy zapewne wpadłby w szał i chciał za
wszelką cenę pomścić dziecko, dlatego Athan odrzucił od siebie tę myśl — wolał
wygrywać.
— Blome — warknął
Athan — co o nim wiesz?
— To jego działka
— odparł natychmiast brodacz. — Zwykle zwozi tu jakieś substancje, nad którymi
pracuje, chowa je tam — wskazał głową na szklarnię. — Jest tam mała ziemianka.
Ale dawno go tu nie było, dlatego nie wiem, czy cokolwiek tam znajdziesz!
— A ty tu sobie tak
siedzisz, plewisz ogródek i pilnujesz włości, tak? — zakpił, poprawiając co
rusz wyślizgującą mu się z objęć dziewczynkę.
Nie odpowiedział
od razu, nie wiedząc, czy traktować to jako żart czy poważne pytanie. Zaraz
jednak przeląkł się ewentualnego napadu agresji, dlatego kiwnął niemrawo głową.
— Co jeszcze
tutaj jest?
— O niczym mi nie
wiadomo… Tylko te specyfiki, tylko po nie tu przyjeżdżał, ale nic więcej nie
wiem…
Nie wierzył mu,
za diabła mu nie wierzył. Athan dziwił się szczerze, że brodacz chciał z nim
jeszcze pogrywać, choć znajdował się w tak kiepskiej sytuacji. Czuł, jak coś
rozrywa go od środka, zniecierpliwione, wściekłe i głodne wrażeń.
— Kurwa! —
wrzasnął, wybuchając nagle głośnym, pozbawionym jakiejkolwiek wesołości
śmiechem. — To naprawdę ładna dziewczynka! — ryknął wściekle, podnosząc ją
jeszcze wyżej, poprawiając trzymany w dłoni nóż. — Więc lepiej raz jeszcze
zastanów się nad odpowiedzią! DRUGIEJ SZANSY NIE BĘDZIE!
— Przysięgam —
jęknął błagalnie. — Nic innego tu nie ma, naprawdę...
— Gdzie on teraz
jest?
— Szuka kogoś —
odparł błyskawicznie, uszczęśliwiony, że jest w stanie podać jakąś informację,
która mogłaby być odpowiednią ceną za życie jego siostrzenicy. — Jakiejś
kobiety… Ale nie wiem, jakiej i gdzie jest teraz. Kilka dni temu był w
Londynie… Nie oddali się — dodał pospiesznie — bo kogokolwiek szuka, ten ktoś
na pewno jest tutaj, w Anglii.
— Czemu jej
szuka? — warknął, choć nieco ciszej i spokojniej niż poprzednio.
— Z zemsty —
wyznał drżącym głosem. — Ale nie wiem za co. Wiem tylko, że chce ją zabić. I że
ktoś mu w tym pomaga, ale ja naprawdę nie wiem, kto — wyszeptał rozpaczliwym
tonem.
— Kto wie coś
więcej?
Brodacz
zastanowił się chwilę; wyraźnie było widać, że nerwowo starał się odnaleźć
jakikolwiek przydatny kontakt.
— Może… może ta
cała Lena… Lena Goodburg…
Athanasius
wytrzeszczył oczy, zupełnie nie spodziewając się usłyszeć tego nazwiska.
Niedawno wspominał o nim Matt, odkrywając, że ta kobieta często się przewijała
w materiale dowodowym dotyczącym śmierci Elijaha.
— Dlaczego akurat
ona?
— To jego była żona — odparł. — Rozstali się
dawno temu, ona potem wyjechała z Anglii, ale wiem, że niedawno wróciła. Nie
wiem, czy się kontaktowali, ale się o niego rozpytywała.
Wprost nie mógł
uwierzyć w ten podejrzany zbieg okoliczności. Obie postaci, które chciał
znaleźć, miały niewątpliwy związek ze śmiercią Elijaha — a teraz jeszcze się
okazało, że kiedyś ze sobą romansowały. To wszystko zdawało się tak absurdalne,
że Athanasius miał wielką ochotę tak po prostu się roześmiać.
Powstrzymał się,
a zamiast tego spojrzał na zniewolonego hipnozą łysego, który cały czas
posłusznie celował w brodacza bronią. Niestety broń nie miała tłumika, ale
musiał zaryzykować.
— Zastrzel go —
syknął Athan — tylko celuj w głowę.
Natychmiast
rozległ się głośny huk, który z pewnością zaalarmuje nielicznych spacerowiczy z
okolicy. Athan wątpił jednak, by ktokolwiek był na tyle prawy i odważny, by
zechciał sprawdzić, co się tu wydarzyło — to po pierwsze. Po drugie, ukrycie
nieprzytomnego brodacza mogło załatwić sprawę. Jasnym bowiem było, że wampir
wciąż żył, lecz strzał w głowę choć chwilowo go zamroczył. To Athanasiusowi
wystarczyło.
— Zanieś ciało do
tej szopy, zetrzyj krew — rozkazał, stawiając zesztywniałą ze strachu
dziewczynkę.
Wciąż mocno ściskając
ją za ramiona, klęknął tuż przy niej, uważnie się jej przyglądając. Biała jak
papier, zapłakana, z szeroko otwartymi oczami, w których lśniła najszczersza,
obłąkańcza panika, obserwowała bacznie Athana. Wyraźnie ze sobą walczyła, by
nie zacząć krzyczeć, lecz jakimś cudem musiała zdawać sobie sprawę, że
popełniłaby wtedy wielki błąd. Athanasius bardzo ostrożnie podniósł jedną rękę
i odgarnął z jej twarzy przyklejony do wilgotnych policzków kosmyk włosów. Pod
wpływem tego krótkiego kontaktu, dziewczynka silnie zadrżała, jakby ten dotyk
palił ją żywym ogniem. Athan wiedział, że była na skraju wytrzymałości.
Zastanawiał się,
co powinien z nią zrobić. Była świadkiem wyjątkowo traumatycznych rzeczy, lecz
z drugiej strony była już na tyle dużym dzieckiem, by zrozumieć to, co widziała
i opowiedzieć o tym swoim rodzicom. Tego wolałby uniknąć, dlatego natychmiast
przyszło mu do głowy zastrzelenie również i tego dziecka. Gdy zahipnotyzowany
mężczyzna wyszedł z kanciapy, Athan zwrócił się w jego stronę, by wydać jeszcze
jeden, ostatni rozkaz. Tak byłoby najprościej i najwygodniej.
Jednak nie mogło
mu to przejść przez gardło.
Nie czuł żalu w
stosunku do tej dziewczynki, choć z pewnością zrujnował jej psychikę na długie
lata. Jednak uznał, że ta śmierć byłaby niepotrzebna, problematyczna i ciążąca
mu na sumieniu. Dlatego zamiast wydawać na nią wyrok, przyłożył jej dłoń do
czoła i tym razem z łatwością wprowadził ją w stan hipnozy. Maleńka od razu się
uspokoiła i zasępiła.
— No — szepnął,
raz jeszcze odgarniając włosy z jej załzawionej twarzyczki — tak lepiej.
Zapomnij o tym, co widziałaś, malutka. Nie martw się niczym, wszystko będzie
dobrze. Zaprowadź ją — powiedział, spoglądając na swojego zahipnotyzowanego
towarzysza — do jej rodziny. Masz ją tam bezpiecznie dostarczyć.
Zastanawiał się,
jak długo jeszcze wytrzyma hipnoza tego mężczyzny. Niewykluczone, że w trakcie
drogi się przebudzi, nie mając pojęcia, co robi w środku miasta z obcą
dziewczynką pod ręką. Uznał jednak, że jakoś sobie oboje poradzą i właśnie z tą
myślą ich zostawił. Jeszcze przez chwilę obserwował, jak odchodzili, by
następnie szybkim krokiem ruszyć w stronę wspominanej szklarni.
Potworna duchota
zmieszana z zapachem ziemi i chemicznych środków do uprawy warzyw sprawiła, że
od razu zmarszczył nos, niezadowolony z otoczenia, w którym się znalazł.
Rozglądając się dookoła uznał, że na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało
wkurzająco zwyczajnie: ot, po prawej wiło się kilka grządek z rzodkiewkami,
lewa zaś zajęta była najróżniejszego rodzaju kwiatami. Po obu dłuższych
ściankach szklarni zamocowane były wąskie półki, a których leżały potrzebne do
pracy szpargały, na których Athan zupełnie się nie znał. Tuż przy wejściu
zawieszone były grabie, haczki i łopaty, po ziemi walały się dwie pary
lateksowych rękawiczek. Na szczęście teren do przekopania nie był duży, dlatego
Athanasius chwycił za łopatę i zabrał się do roboty.
Wściekł się, gdy
po pierwszym, płytszym przekopaniu całej szklarni niczego nie znalazł. Nawet
uderzanie ostrym kantem łopaty o podłoże niczego nie dawało, bo nigdzie nie
wywoływało żadnego tępego dźwięku wskazującego na to, że pod spodem mogło się
coś znajdować. Zastanawiał się, czy rudy mógł go okłamać. Przygwożdżony do
ściany, nie miał specjalnego pola do manewru. Poza tym nadal żył i w razie
czego Athanasius raz jeszcze mógłby go wykorzystać, tym razem otwarcie grożąc
mu śmiercią. Choć akurat z tej ostatniej opcji wolałby nie korzystać — wampir
mordujący swych braci z krwi uchodził za kreaturę niegodną żadnego szacunku. Z
tego samego założenia wychodził ród Baltimore który — choć teoretycznie nie
sprawował żadnej władzy — surowo karał za wampirobójstwo.
Zwykle
najsurowiej.
Wciąż się nie
poddając, lecz coraz szybciej tracąc cierpliwość, kopał dalej, aż wreszcie
uderzył w coś metalowego. Ów przedmiotem okazała się stara, zardzewiała kołatka
skryta pod grządkami sztucznej marchwi. Od razu mocno nią szarpnął, ale klapa
była jeszcze zbyt mocno zasypana ziemią, by odpuścić. Coraz bardziej
rozwścieczony Athan zazgrzytał zębami, ale zabrał się do odkopywania przejścia.
Gdy po kilku
minutach je odsłonił i z niemałą ekscytacją otworzył właz, natychmiast uderzył
w niego okropny smród stęchlizny i odchodów. Zaskoczony tym jakże nagłym
doznaniem, odkaszlnął, zasłaniając nos dłonią. Athan natychmiast pomyślał, że
na dole musiał leżeć czyiś trup, co z jednej strony wcale go nie zdziwiło, a z
drugiej strony zdziwiło — i to bardzo. Kiedy zdołał oswoić się z tym paskudnym
odorem, zerknął na dół, spoglądając na wąskie, niskie schodki. Zaintrygowany i
uradowany pierwszym od dawna sukcesem, ostrożnie zaczął schodzić, pogrążając
się w lepkiej, wilgotnej ciemności.
Schodki po chwili
zaczęły ostro skręcać, wijąc się niczym podstępny wąż. Bacznie rozglądając się
dookoła, długo nie widział nic poza kamiennymi, oblepionymi ziemią ścianami.
Dopiero gdy dotarł na dół, jego oczom ukazało się ziejące naprzeciwko
przejście. Obejrzawszy się dookoła, nie znalazł niczego innego godnego uwagi,
dlatego po chwili ostrożnie ruszył w stronę kolejnego pomieszczenia. To z niego
wydobywał się ten okropny odór i to tam Athan spodziewał się odkryć czyjeś
zwłoki.
Nie pomylił się.
W kącie maleńkiej salki znajdowało coś, co niegdyś było młodą kobietą. Leżała
bezwładnie na ziemi z twarzą skierowaną ku ziemi, jednak poza jej ciałem
pomieszczenie było zupełnie puste. Żadnych szafek, żadnych stołów alchemicznych
— nic, co mogłoby wskazywać na przechowywanie Oddechu Diabła. Początkowy gniew
Athanasius stłumił myślą, że być może coś przegapił i należało się lepiej
przyjrzeć całemu miejscu — ale dopiero po obejrzeniu zwłok. Ostrożnie podszedł
do dziewczyny i przy niej ukucnął, delikatnie odwracając ją na plecy. Dłonie
lepiły się do przylegającej do jej skóry warstwy brudu.
Drgnął
zaskoczony, gdy zrozumiał, że kobieta żyła. Czując nagły przypływ paniki
zmieszanej z adrenaliną, machinalnie zbadał jej funkcje życiowe, odkrywając, że
dziewczyna była wampirzycą. Ledwie żywa, okrutnie wychudzona i wycieńczona,
spoglądała na niego z obojętnym wyrazem twarzy. Jej powieki co chwila otwierały
się leciutko, by za moment ponownie opaść, jakby w pragnieniu pogrążenia się w
wiecznym śnie. Athan, przerażony tym widokiem, odgarnął z jej twarzy zlepione
brudem włosy — teraz brązowawe, lecz niegdyś prawdopodobnie płomiennorude — aby
uważniej się jej przyjrzeć. Jej cera była przeraźliwie blada i cienka jak
papier. Złote, załzawione oczy zasnuwała gęsta mgła, usta zaś umalowane zostały
zaschniętą krwią. Athan przyjrzał się temu i zrozumiał, że dziewczyna nieustannie
przygryzała wargę, zwłaszcza po lewej stronie, zapewne ze strachu i stresu. Na
odsłoniętych fragmentach ciała nie znalazł żadnych blizn, lecz obie ręce po
wewnętrznej stronie nosiły ślady licznych wkłuć. Ujmując delikatnie jej
przeguby, próbował sobie wyobrazić, co robił z nią Blome, doprowadzając ją do
tak skrajnego stanu. Czując, jak zalewa go fala nienawiści, miał ochotę wybiec
z tej piwnicy, natychmiast odszukać tego psychopatę i zabić go gołymi rękami.
Ale to później,
pomyślał nerwowo. Najpierw musiał pomóc tej dziewczynie. I to jak najszybciej.
Bez namysłu
delikatnie oparł ją o ścianę, po czym nagryzł swój nadgarstek. Tak jak się tego
spodziewał, zapach krwi natychmiast ją ocucił: wpatrując się w Athana z szaleństwem
w złotych oczach, rzuciła się z kłami na jego rękę, ostro się w nią wpijając.
Athanasius zmarszczył brwi, próbując się przyzwyczaić do tego niezbyt
przyjemnego wrażenia: czuł, jak coś ciągnie go wewnątrz ramienia, rozchodząc
się kłującym bólem. Po około minucie ręka zaczęła mu sztywnieć, dlatego
delikatnie starał się odsunąć od siebie wygłodniałą dziewczynę. Tego się nieco
obawiał — choć nie miała sił, mogła dać się pokierować dzikim łaknięciem krwi,
rzucając się na Athana i wysuszając go co do jednej kropli. Na szczęście młódka
bardzo się przestraszyła tej dość stanowczej reakcji Athanasiusa, natychmiast
lękliwie umykając pod ścianę. Wciąż była wycieńczona, ale Tismaneanu widział,
że mgła zalegająca w jej oczach powoli się rozrzedzała.
— Panienka idzie
ze mną — szepnął, ostrożnie ją podnosząc. Wiedział, że nie będzie krzyczeć ani
protestować — na żadną z tych czynności nie miała sił.
Czym prędzej ją
wynosząc na zewnątrz, w ogóle nie przejmował się wyrządzonym w szklarni bałaganem.
Jedyne, co zrobił przed wyjazdem, to przeniósł ciało brodacza i wrzucił je do
piwnicy, zatrzaskując za nim klapę. Jak się ocknie, pewnie nie będzie miał
większego problemu z wydostaniem się na zewnątrz, ale Athan wolał nie
ryzykować. Tylko pobieżnie przysypał właz ziemią i poprawił kilka kwiatków, po
czym skupił się na ledwie żywej dziewczynie, jak najszybciej przenosząc ją do
samochodu.
Ruszając z
piskiem opon, dziękował w duchu, że jego posiadłość znajdowała się ledwie pół
godziny drogi stąd.
— Już wróci... ATHAN! Coś ty znowu… co
jest?!
Ishmael wpatrywał się szeroko otwartymi
oczami we wbiegającego do środka Athanasiusa. Nie przejmując się tymi
wrzaskami, skierował się w stronę salonu, przemierzając olbrzymi hol. Dopiero
gdy minął ozdobną półściankę, skręcił na prawo, gdzie pod ogromnym oknem stała
niewielka sofa. To właśnie tam ostrożnie ułożył ledwie przytomną dziewczynę.
— Ish — zawołał
silnie drżącym głosem — krew, daj dużo krwi! I zamknij nas na cztery spusty.
Nikogo nie wpuszczaj. Masz pilnować, by nikt się tu nie kręcił! ROZUMIESZ?!
Nie chciał
krzyczeć na przyjaciela, ale zupełnie nad sobą nie panował. W głębi ducha sam
nie rozumiał, dlaczego był aż tak przejęty, jednak stan, w jakim znalazł
dziewczynę oraz okoliczności jej więzienia mocno nim wstrząsnęły. Na szczęście
Ishmael nie znał go od wczoraj, dlatego nie odezwał się ani słowem i
natychmiast odszedł, by zrealizować wszystkie nerwowe prośby Athana.
— Kolejna
Stworzona? — spytał Ishmael z zarzutem, gdy już przyniósł pokarm. — Nie dość
masz problemów z Arią? Jedne kłopoty chcesz przysłonić drugimi?
— Zamilcz —
mruknął, przelewając krew z worka do leżącej nieopodal szklanki. Natychmiast
podał ją dziewczynie, która wypiła ją łakomie, rozglądając się za kolejnym
napojem. — Zostanie tutaj z nami, muszę ją wyleczyć — tłumaczył cicho, podając
dziewczynie napełnioną ponownie szklankę. — Posiadłość zabezpieczona? To
zawołaj Adriannę. Niech znajdzie dla niej sypialnię, czyste ubrania, mogą być
po Arii, zostawiła ich trochę. I niech przygotuje kąpiel.
Napojone dziewczę
ponownie opadło na poduszki, z bezbrzeżnym lękiem rozglądając się dookoła. Nie
śmiała wykonać choćby jednego gwałtownego ruchu, zapewne w obawie, że zostanie
za niego ukarana i ponownie umieszczona w ciemnym, ciasnym pokoiku. Athan
usiadł na ziemi, uważnie przyglądając się dziewczynie. Niewątpliwie była ofiarą
Blome’a, lecz w jakim celu ją trzymał? Co chciał sprawdzić i osiągnąć? I czy ta
dziewczyna była jedyna?
Athanasius
westchnął. Niespodziewanie poczuł olbrzymie zmęczenie wszystkim, co działo się
dookoła. Zbyt wielu rzeczy nie rozumiał, jeszcze więcej nie wiedział. A, co
najgorsze, był w tym sam. Z tą myślą nagle zatęsknił za Arią, a jego sercem
szarpnęło rozpaczliwe pragnienie ujrzenia jej choćby na chwilę. Przez moment
czuł potrzebę wyjęcia telefonu i zadzwonienia do niej. Nawet się z nią nie
pożegnał, gdy wyjeżdżał od Marisy. Wtedy sądził, że tak będzie lepiej, ale
teraz bardzo tego żałował.
Żałował naprawdę
wielu rzeczy. Lecz krzywdy wyrządzone Arii bolały go najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz