ROZDZIAŁ 48

ARIA

    Usłyszała pukanie do drzwi i spięła się cała myśląc, że to Athan przyszedł sprawdzić, jak się miewa. Nie chciała z nim teraz rozmawiać, nie w takim stanie. Obawiała się ich kolejnego spotkania, bo postawiła sobie za cel traktowania go z obojętnością, jednak była prawie pewna, iż nie da rady. Za bardzo go kochała, by pozwolić mu odejść, a jednak wiedziała, że to jedyne słuszne wyjście. Przypomniała sobie, że Marisa wspominała o ziołach, więc otworzyła drzwi i tak, jak się spodziewała, na progu stała służąca z dzbankiem i filiżanką. Aria podziękowała grzecznie i odebrała od niej tacę, wracając do łóżka. Nalała sobie odrobinę wywaru i lekko się krzywiąc, zaczęła sączyć go powoli licząc, że ukoi on również jej zszargane nerwy i połata złamane serce. Oprócz tego, że smakował, jak szczyny Likana, to prawdopodobnie nie miał innych zastosowań. Jakoś nie wierzyła w jego cudowną moc regeneracji. Kobieta opadła ponownie na poduszki z głośnym westchnięciem i zamknęła oczy, skupiając się na wspomnieniach związanych z Athanasiusem, gdyż tylko to jej pozostało. Nie będzie już nowych, wspólnie spędzonych momentów, nie będzie kolejnych wycieczek jachtem i obrazów w oranżerii, śniadań o północy i wylegiwania się całymi dniami w sypialni bez ubierania. To już przeminęło, a ona musi pogodzić się z faktem, że straciła Athana na zawsze, że całą p********* wieczność spędzi bez niego. Ból świadomości był tak ogromny, że w pewnym momencie nie mogła oddychać.

    Nie była pewna, ile czasu minęło od kiedy pozostała sama i nie chciała by Marisa musiała na nią dłużej czekać. Dwie, trzy godziny? Straciła rachubę dość szybko. Poprawiła pospiesznie makijaż, by zakryć nieco opuchnięte oczy i zaczęła kierować się do salonu, w którym pozostawiła przyjaciółkę. Już przy schodach słyszała podniesione głosy i szloch wdowy, co bardzo ją zaniepokoiło. Nie spodziewali się żadnych gości, chyba że powrócił Antony z jakimiś złymi wieściami, jednak miało go nie być kilka dni, więc ta ewentualność odpadała. Kiedy weszła do pokoju i zobaczyła Athanasiusa obejmującego Marisę, włos się jej zjeżył na głowie. Nie była w stanie poradzić sobie z tym widokiem i jego troską kierowaną w stronę przyjaciółki, bo ona sama musiała o nią walczyć. Nie potrafiła zrozumieć z jaką łatwością przychodziło mu okazywanie uczuć wobec Marisy, wobec kogokolwiek innego podczas gdy dla niej miał zaledwie ochłapy. Smutek zastąpił gniew. Gdy poczuła na sobie wzrok nieznajomej również spojrzała w jej kierunku, mając nieodparte wrażenie, że skądś kojarzy jej chłodny wyraz twarzy. Przysłuchiwała się ich rozmowie aż nagle dotarło do niej, kim jest kobieta.

     — Lidia? — odezwała się, przykuwając tym samym uwagę nie tylko samej wywołanej, ale również pozostałych person obecnych w salonie. Verterent zmrużyła oczy i taksowała ją rozeźlonym spojrzeniem, które z każdą kolejną chwilą łagodniało, jakby przypominała sobie, kim była dziewczyna. Od ich spotkania obie bardzo się zmieniły, dlatego nie od razu się rozpoznały.

  — Aria. Aria Vasco. — zaśmiała się cicho, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. Jej urzędniczy ton nagle zelżał, choć nadal pozostała czujna.

    — Dlaczego nie dziwi mnie to, że jesteś w samym sercu zamieszania? Co tutaj robisz? — zapytała z zaciekawieniem, przyglądając się bacznie znajomej. Aria pospieszyła z wyjaśnieniami, tłumacząc, iż Elijah i Marisa byli jej opiekunami, a ona przyjechała pożegnać przyjaciela i dotrzymać żonie zmarłego towarzystwa.

    — Jestem zrodzona z Athanasiusa Tismaneanu. Rodzina Cavendish dbała o mnie i wychowywała pod jego nieobecność. Dlaczego niepokoisz Marisę? — znajomość z Lidią była specyficzna i nie można było nazwać jej przyjaźnią, a raczej wzajemnym szacunkiem. Kilkanaście lat temu obie znalazły się w złym miejscu i o złym czasie, czego omal nie przypłaciły życiem. Aria uratowała kobietę i przez prawie dwa miesiące pielęgnowała jej rany, by mogła dojść do siebie. Nie miała pojęcia kim jest, a swojej pomocy udzieliła bezinteresownie, za co Lidia była jej wdzięczna i obiecała, iż kiedyś się jej odwdzięczy, gdy spotkają się ponownie. Czyżby teraz zaszła ku temu sposobność?

  — Wykonuję tylko swoją pracę, jestem tu z ramienia Baltimore. Prowadzę dochodzenie w sprawie śmierci pana Cavendisha, który był dla nas niezwykle drogi i pragniemy poznać okoliczności jego śmierci. Pan Tismaneanu zdradził już, że policja błędnie uznała to za samobójstwo — odezwała się kobieta, zasiadając ponownie na sofie. Spodziewała się, że nie prędko zdoła dostać się do dokumentów i czeka ją dłuższa rozmowa z Arią. Dziewczyna zerknęła w stronę Marisy wtulonej w pierś Athana i mimo, że cholernie jej ten widok przeszkadzał, posłała jej lekki uśmiech by dodać nieco otuchy. Na wampira spojrzała tylko przelotnie, choć ta chwila wystarczyła by zorientować się iż unika jej wzroku.

  — Owszem. Ludzka policja próbuje zatuszować sprawę, ale poprosiliśmy o pomoc Matthiasa Atkinsona. To bardzo oddany sprawie wampir, który przejął dochodzenie i pomoże nam odkryć prawdziwą przyczynę śmierci Elijaha. — Lidia postukała w tablet i zaczęła odczytywać informację o Atkinsonie, które były tak czyste i szlachetne, że aż zaskoczyły Arię. Nie spodziewała się, że mężczyzna rzeczywiście jest prawym, nieskorumpowanym policjantem. Verterent zamilkła na dłuższą chwilę, jakby analizowała wszystko, czego się dowiedziała. Spojrzała raz jeszcze na Marisę i Athanasiusa, po czym przeniosła spojrzenie na Arię. Ufała jej, bo nie miała powodów, by tego nie robić. Zawdzięczała jej swoje życie i nie zamierzała łamać danego przed laty słowa.

    — Głęboko wierzę, że mamy wspólny cel i liczę na to, iż nikt nie próbuje mnie zwieść. Mam u ciebie dług wdzięczności, który teraz spłacę ufając słowom twoich przyjaciół, ale jest jeden warunek. Chcę być poinformowana, jako pierwsza, o rezultacie tego dochodzenia i oczywiście otrzymać dowody to potwierdzające. Nie będę wchodziła wam w drogę i niepokoiła już wdowy. Pani Cavendish, źle odczytała pani moje zamiary, ale wiem, iż smutek i ból straty mogą przyćmić nieco osąd. Będziemy w kontakcie — wstała i ruszyła w stronę drzwi, zatrzymując się jeszcze u boku Arii. Spoglądała na nią w taki sposób, jakby doszukiwała się na jej twarzy choćby maleńkiej oznaki fałszu.

    — Jeśli coś przede mną zataisz lub choćby spróbujesz mnie okłamać, zabiję cię bez wahania — szepnęła, a Vasco wiedziała, że nie blefowała. Ich wspólna historia właśnie dobiegła końca. Przysługa za przysługę i nic poza tym.

    — Dziękuję. Masz moje słowo, że po wszystkim osobiście zdradzę ci każdy szczegół. — Lidia kiwnęła głową i opuściła salon, a następnie posiadłość Cavendishów. Aria odetchnęła z ulgą, opadając zaraz na sofę i nalewając sobie wody. Marisa odsunęła się wreszcie od Athana i spojrzała na nich z wyrzutem, ocierając z policzków łzy.

    — A teraz czekam na wyjaśnienia — mruknęła, spoglądając to na Arię, to na Athanasiusa. Oboje wiedzieli, iż muszą opowiedzieć wdowie o wszystkim, pomijając oczywiście kilka faktów, by zbytnio jej nie niepokoić lub nie dawać złudnych nadziei. Być może nigdy nie uda im się rozwiązać tej sprawy, dlatego też nie chcieli póki co wspominać jej o tym. Gdyby nie wizyta Verterent, to wszystko przebiegłoby tak, jak wcześniej założyli. Pojawiły się pewne komplikacje, ale wierzyła, iż Athan sobie zaraz z nimi poradził. Był przecież mistrzem manipulacji i półprawdy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^