ATHANASIUS
Westchnął ze zmęczeniem, czując na sobie palące spojrzenie
Marisy. Wspominając przy niej o swoich wątpliwościach dotyczących rzetelności
śledztwa, liczył się z tym, że będzie musiał się tłumaczyć. Sprawa była jednak
o tyle trudna, że wraz z Arią zdążyli ustalić całkiem sporo jak na ledwie dwa
dni. Niemówienie wdowie o wynikach swoich małych poszukiwań było jasne ze
względu na jej kruchy stan psychiczny, lecz teraz należało jakoś delikatnie z
tego wybrnąć.
A Athan nie widział innej możliwości, jak wyznanie jej
prawdy… a przynajmniej części.
— Usiądźmy — zwrócił się łagodnie do Marisy. Aria już chwilę
wcześniej opadła na jeden z foteli, dlatego dopiero gdy wszyscy zajęli miejsca,
Athanasius zastanowił się, od czego zacząć. — Mariso — zaczął delikatnie,
składając dłonie ułożone na kolanach — wybacz, że o niczym ci nie
wspominaliśmy, ale nie chcieliśmy cię martwić…
— O czym nie chcieliście mi powiedzieć? — przerwała mu
ponuro Marisa. — Nie chcieliście mi powiedzieć, jak naprawdę zginął mój mąż?
Wyraźnie czuł, że jej ton stężał, jakby gotowy do
podniesienia krzyku. Denerwowała się i Athan sam nie był pewien, czy targał nią
stres, czy gniew.
— Nie — pokiwał przecząco głową, przechodząc do wyjaśnień
jeszcze zanim Marisa zdążyła choćby otworzyć usta. — Ale nikt z nas nie wierzy,
że to samobójstwo. U kryminalnych robi mój dawny znajomy, Matt. Też jest
wampirem i jego też zaniepokoiła śmierć Elijaha. Starał się przejąć tę sprawę,
ale nie było na to większych szans. Uruchomiłem kilka znajomości, by to
zmienić, a teraz czekam na werdykt. To wszystko, co udało nam się ustalić. Nie
zamierzamy — podkreślił — szukać mordercy na własną rękę, ale nie zostawimy tak
tej sprawy. I zrobię wszystko, co mogę, by sprawa śmierci Elijaha trafiła we
właściwe ręce i została właściwie poprowadzona. Tylko w ten sposób dotrzemy do
sprawcy.
Nie okłamał Marisy w żadnym aspekcie, jednocześnie nie
wspominając jej o zbędnych i bardziej niepokojących szczegółach. Właśnie tego
chciał uniknąć: zamartwiania przyjaciółki w tak trudnym dla niej czasie. Mimo
to miał świadomość, że im więcej przed nią ukrywał, tym gorzej będzie się
później z tego wytłumaczyć. Marisa nie miała pojęcia o morderstwie Billy’ego
Nelsona oraz o próbie kradzieży wina. Nie wiedziała, że za morderstwem Elijaha
być może stał jakiś psychopatyczny naukowiec, a pomagał mu ktoś z samej góry
politycznego świadka. Nie wiedziała też — co przerażało go najbardziej — że
związek z Arią był udawany. Zwłaszcza że teraz tym trudniej będzie im odgrywać
role szczęśliwej pary.
Bał się, co pomyśli o nim Marisa, gdy odkryje wszystkie te mistyfikacje.
Jednak w tamtej chwili postanowił dalej w to brnąć, naiwnie mając nadzieję, że
wszystko jakoś samo się ułoży.
Zerknął przelotnie na Arię, zastanawiając się, czy będzie
chciała coś jeszcze dodać. I tak musiał z nią porozmawiać, ale chwilowo
ważniejsza była Marisa.
— Powiedziałeś — odezwała się cicho — że śledztwo wcześniej
mocno zaniedbano. Co to znaczy?
Milczał przez chwilę, zastanawiając się, co powinien
powiedzieć, a co zachować dla siebie.
— Sam fakt, że uznano tę śmierć za samobójstwo jest sporym
niedopatrzeniem — odparł. — Matt wspominał o jakichś śladach mogących
potwierdzić tę tezę, ale do tego potrzebuje dostępu do pełnej dokumentacji i
miejsca zbrodni. Wtedy będziemy mogli powiedzieć więcej.
— Czy ten Matt ma już jakieś podejrzenia?
— Za wcześnie jeszcze na to — powiedział cicho, posyłając
jej delikatny, uspokajający uśmiech. — Ale liczę na to, że to tylko kwestia
czasu.
Miał nadzieję, że to zakończy ten niełatwy temat, ponieważ
im dłużej rozmawiał z Marisą, tym trudniej było ją okłamywać. I nawet jeśli w
teorii nie karmił jej kłamstwami, tak półprawdy również zaliczano do kategorii
łgarstw.
A w tych był prawdziwym mistrzem.
Przyjrzawszy się uważnie pani Cavendish, jasnym było, że
biła się z myślami. Nie wiedziała, czy powinna drążyć temat, czy zaufać
przyjaciołom. Ostatecznie jednak odetchnęła cicho i opadła na oparcie sofy,
ponuro spoglądając w stronę wyjścia. To tam niedawno zniknęła Lidia Verterent,
którą prawdziwym cudem udało się odwieźć od przetrząśnięcia gabinetu Elijaha.
Wprawdzie Athanasius był więcej niż pewien, że urzędniczka nie znalazłaby tam
nic podejrzanego, lecz nie podobał mu się sam fakt, że ktoś obcy by tam
grzebał.
— Skąd ją znasz? — spytał powoli, spoglądając z powagą na
Arię.
Skupienie na niej swojego wzroku było jeszcze trudniejsze
niż mu się dotąd wydawało. Na nic było postanowienie, że powinien jak
najszybciej zapomnieć o ostatnich dwóch dniach, które spędzili niemal w całości
razem. Na nic tłumaczenie sobie, że popełnił w stosunku do niej zbyt wiele
błędów. Na nic też były próby pozbycia się ze swojej wyobraźni scen ze stawu.
Dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy przypomniał sobie ten rozkoszny kontrast
chłodu wody z ciepłem jej dotyku.
Dlatego usilnie i uparcie próbował dokonać resetu swoich
wspomnień i uczuć, marząc jedynie o tym, by znowu postrzegał Arię tak, jak to
robił w chwili ich pierwszego spotkania w tej posiadłości. Przerażało go, że ta
uraza i rozczarowanie, jakie odczuwał względem niej, odpłynęły w zapomnienie
wraz z jej pierwszym czułym dotykiem. Nagle nieważnym się stało, że to ona od
niego odeszła. Nieważne było, że wzgardziła jego dziedzictwem i że przez te
prawie sto lat rozłąki zdążył sobie wytłumaczyć, że może i był w niej przez
chwilę zakochany, ale to nie była prawdziwa miłość, ponieważ zależało mu na
niej nie jako na żonie, a swym następcy.
Uświadomienie sobie, że przez tyle lat okłamywał samego siebie,
przygniatało go bardziej, niż się tego spodziewał.
— Twoja znajomość z Lidią bardzo tu pomogła — kontynuował,
robiąc co mógł, by zachować neutralny, skupiony wyraz twarzy — ale to nie
sprawi, że się jej pozbędziemy. To, że Baltimorowie interesują się Elijahem to
duży problem. Ci ludzie są bardzo wścibscy i obsesyjnie dokładni.
Nie chciał dać po sobie znać, że sam obawiał się tego rodu
wampirów. Teoretycznie nie miał już żadnego powodu do strachu: czysty był już
od setek lat, a jeśli Baltimorowie nie zainteresowali się nim wtedy, teraz tym
bardziej nie mieli motywu. Jednak urzędniczka w ledwie chwilę dała mu wyraźnie
do zrozumienia, jak wiele o nim wiedziała, co samo w sobie włączało swoisty
alarm nakazujący zachowanie szczególnej ostrożności.
Zwłaszcza po tym, co Lidia powiedziała do Arii. „Jeśli coś
przede mną zataisz lub choćby spróbujesz mnie okłamać, zabiję cię bez wahania”
Coraz silniej zaniepokojony Athan nie miał wątpliwości, że urzędniczka nie
kłamała. I o ile w normlanych warunkach po takich słowach wpadłby w szał,
nikomu nie pozwalając ruszyć Arii choćby palcem, tak w tym wypadku jedyne, na
co się zdobył, to narastający strach.
— Miałeś z nimi już jakiś kontakt? — spytała Marisa.
— Nie — mruknął posępnie — i nigdy nie chciałbym mieć. Ale słyszałem
o nich zbyt wiele, by to zbagatelizować.
— A twój Stwórca? Ta cała Lidia wspominała o nim…
— Nie wiem — uciął błyskawicznie nieco agresywnym tonem. —
Nie interesowało mnie życie mojego Stwórcy i nadal nie interesuje. Jedyne,
czego żałuję w stosunku do niego, to fakt, że mam z nim cokolwiek wspólnego.
Ario — zwrócił się nagle do swojej Stworzonej, z dwóch drażliwych tematów wybierając
właśnie ją — jesteś pewna, że możesz jej zaufać?
— I czy wiesz o nich coś więcej, skoro znasz Lidię? — dodała
Maria, wychylając się lekko do przodu, wyraźnie ciekawa odpowiedzi.
Musiał przyznać, że znajomość Arii z Lidią była swoistą
pomocą, a jednak i tak by wolał, by jego Stworzona trzymała się od tej rodziny
z daleka. Wbrew temu, że sama Verterent uznała to za żart, powiedzenie mówiące o
tym, że im więcej ród Baltimore o kimś wiedział, tym krócej on żył, jakoś
podejrzanie często się sprawdzało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz