ATHANASIUS
Nie musisz
mnie zmuszać do tego, bym cię kochał.
Ta jedna myśl
szalała w jego głowie. Wrzeszczała, krzyczała, rwała się, wierzgała.
Pozostawała nieznośna, dając Athnasasiusowi do zrozumienia, że chce zostać
wypowiedziana. A i on miał wielką ochotę wyznać to wszystko Arii. Wręcz pragnął
jej powiedzieć: „Ario, nie musisz mnie zmuszać do miłości, ponieważ kocham cię
od dziesiątek lat miłością niezmienną, niezłomną, stałą, nieśmiertelną, głęboką
i najprawdziwszą. Kocham cię, jak nigdy wcześniej nie kochałem nikogo i jak
nigdy nikogo nie pokocham…"
Lecz im bardziej
się pogrążał w wyobrażeniu tego wyznania, tym bardziej czuł, że coś było nie
tak. „Kocham cię jak nigdy wcześniej nikogo nie kochałem” — czyżby? Jakiś
piskliwy, złośliwy głosik rozbrzmiewający z tyłu głowy roześmiał się właśnie w
głos, ukazując w ten sposób swoją pogardę. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie
zaznał smaku miłości. Wiedział jednak, że nawet tak głębokie, wspaniałe uczucie
nie było w stanie poskromić trucizny, która płynęła w jego żyłach. Dlaczego z
Arią miałoby być inaczej? Dlaczego dla niej miałby się zmienić, być innym
człowiekiem, innym Athanasiusem? Nie był na tyle naiwny, by w to wierzyć —
dlatego ją od siebie odpychał.
To było nudne,
niezrozumiałe. Niezrozumiale nudne, nudnie niezrozumiałe. I być może głupie,
bardzo głupie. Z pewnością Aria nie uwierzyłaby, jakby jej powiedział, że gdyby
wyraził w pełni swoje uczucia, być może nie umiałby nad nimi zapanować. „Miłość
od nienawiści dzieli cienka, ledwie widoczna linia” — mawiają. Athanasius już
raz ją przekroczył, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Z Arią byłoby tak
samo. B ę d z i e tak samo.
Przymknął
powieki, wsłuchując się w jej salwę pytań. Bolało go, jak bardzo męczyła ją
jego nieodgadnięta przeszłość, ale panicznie się bał powiedzieć coś więcej.
— Tak —
wyszeptał, wciąż przymykając powieki — to ma związek z czymś, co zrobiłem dawno
temu.
Sam nie wiedział,
czy powinien na tym poprzestać, czy jednak winien powiedzieć coś więcej. Czuł,
że należały się jej jakiekolwiek wyjaśnienia, choć nie tak szczegółowe, jak
zapewne sama by tego chciała.
— I nie ma
żadnego związku z tobą — szepnął iście rozpaczliwie, jak na znak przyciskając ją
do siebie jeszcze bardziej. Drżał coraz silniej, wyraźnie czując, że wyznania,
które sobie właśnie czynili, były ostatnimi, jakie ich ze sobą łączyły. Ta nić
porozumienia, szczerości i wyraźnie okazywanej tęsknoty miała za chwilę pęknąć.
— Nigdy nie bierz za to winy na siebie. Myląc o naszej krzywdzie, oskarżaj
tylko mnie. Myśl o mnie jako o bezdusznym starcu o zwiędniętej duszy i oschłym
sercu, który, nawet jeśli kiedyś już kochał, to już dawno zapomniał smak tego
uczucia i boi się zaznać go po raz kolejny. Z nienawiścią — szepnął po chwili
ciszy — jest żyć łatwiej niż z tęsknotą. Zapamiętaj to sobie, moja mała, słodka
Ario.
Coś w nim pękło,
gdy usłyszał jej zapowiedź odejścia. Tak to się miało skończyć, tak właśnie
Athanasius zadecydował za nich obojga już lata temu. Dlaczego więc miał tak
wielką ochotę zacząć błagać, by tego nie robiła? Rozdarty na miliony
najmniejszych kawałków, krwawiący ranami z przeszłości oraz miłością do
kobiety, którą miał przed sobą, choć jednocześnie znajdowała się od niego aż
tak daleko, z największym trudem znosił to wyznanie. Znów miała odejść, znów
mieli się rozstać na kolejne dziesięciolecia, by każdego dnia usilnie tłumić w
sobie zakazane, przegnane dawno temu uczucia. Znów mieli wzgardzić wzajemnie
swoim szczęściem na rzecz bolesnej samotności. Lecz w imię czego?
W imię strachu.
Strachu tylko jednej połowy — Athanasiusa. I czy to już nie był egoizm?
Odrzucać i ranić swą ukochaną tylko ze względu na własne demony? Demony, które
zrodziły się tylko po to, by chronić Arię przed tęsknotą Athana.
Muzyka zmieniła
ton, jak gdyby podsłuchując się rozmowie tej pary i wczuwając się w jej klimat.
Przebijające się skrzypce wygrywała ciężką, ponurą melodię, zmuszając
tańczących do wtulenia się w siebie i kontemplowania w ciszy tak samo sztuki,
jak i swojej obecności. Athanasius miał potworne, ciążące mu na duszy poczucie,
że przepływające dookoła dźwięki dawały mu do zrozumienia, że miał ostatnią
szansę na przytulenie do siebie tej, która była mu w całym życiu najważniejsza.
Chłonąc jej zapach, przejmując jej emocje i napawając się jej obecnością, był
prawie gotów odejść; odsunąć się od niej, po raz ostatni spojrzeć na nią z
rozdzierającą szczerością, tęsknotą i bólem, a następnie zniknąć w tłumie, by
już po chwili odnaleźli się w nim nie jako kochankowie, a zupełnie sobie obcy,
obojętni ludzie.
I tak też się
stało wraz z ucięciem melodii. Cisza, która zapadła w sali, trwała tylko krótki
moment, lecz to wystarczyło. Odsuwając się od siebie, nie był w stanie oderwać
od Arii swojego spojrzenia. Czując, jak umiera w nim część siebie samego,
pozwolił lekkim kiwnięciem głowy, aby jakiś obcy mężczyzna poprosił Arię do
tańca, samemu usuwając się w cień. Nie zmierzał tańczyć z nikim więcej. Nie
zamierzał się bawić, radować, weselić, uśmiechać. Nie zamierzał udawać, że było
dobrze.
Bo nie było.
— Sama nie wiem!
Trochę się tym wszystkim stresuję… A jeśli wcale nie poszło tak dobrze, jak mi
się wydawało? To znaczy… słyszałam, za jakie sumy szły te wszystkie dzieła
sztuki i w pierwszej chwili byłam zachwycona, ale teraz… Sama nie wiem…
Athan wywrócił
oczami, uśmiechając się nieco pobłażliwie. Starając się, by Marisa dostrzegła
ten rozbawiony grymas, zawiesił na niej dłuższe spojrzenie, każąc jej zwrócić
na siebie całą swoją uwagę.
— Aukcja poszła
wyśmienicie — powtórzył po raz wtóry. — Przypuszczenia pana Marksona się
potwierdziły, co zresztą nie jest niczym nadzwyczajnym: w końcu to znawca,
wybitny specjalista w swojej dziedzinie.
Marisa pokiwała
nerwowo głową, skubiąc widelcem w swoją nadal nietkniętą potrawę. Reszcie
zasiadających przy stoliku również apetyt nie dopisywał, choć ze zgoła innych
powodów. Athan i Aria, siedzący naprzeciwko siebie, nie byli w stanie spoglądać
na siebie z pełną uwagą, tylko co jakiś czas rzucając sobie ukradkowe, lękliwe
spojrzenia. Pani Cavendish była z kolei zbyt przejęta wynikami aukcji. Tylko
Antony łakomie zajadał się wszelkimi potrawami, korzystając z dobrodziejstw
tutejszej kuchni. Pan Markson, również zasiadający przy ich stoliku, ulotnił
się na chwilę, przybliżając kupcom historię zakupionych przez nich dzieł.
— Rozmawiałem z
panem Marksonem tuż po zakończeniu aukcji — odezwał się Athanasius, upijając
uprzednio łyk szampana — i wyznał, że wszystko poszło znakomicie. Wprawdzie z
jego wstępnych wyliczeń wyszło mniej, niż przewidywał, ale to nadal ma być
około dziesięciu milionów. A ja będę mógł się już zastanawiać, gdzie powieszę
obrazy Sohlberga — dodał, uśmiechając się nieco szerzej. — Chociaż chwilowo
powierzę ten problem Ishmaelowi…
— A właśnie —
zagadnęła Marisa, nagle rozglądając się dookoła. — Gdzie Ishmael?
— Kazał przeprosić, zatrzymały go sprawy
służbowe. Prosił, aby podziękować za udany wieczór i wyrazić nadzieję, że jego
skromny wkład w aukcję przyczyni się do jej sukcesu.
— A ty, Ario —
zagadnął pogodnie Antony — mogłabyś swoimi zdobyczami ozdobić swoją posiadłość
w Positano. Oczywiście nie teraz — dodał pospiesznie — ale zapewne niedługo
będziesz chciała się tam udać. Nigdy tam nie byłem, ale w końcu to Włochy — z
pewnością jest tam wyjątkowo pięknie.
Zignorował
uczucie, jakby nagle coś mocno ścisnęło mu żebra, boleśnie pozbawiając oddechu.
Starając się opanować, próbował zachować swoją maskę, z uprzejmą obojętnością
przysłuchując się mowie Antony’ego. Bał się tylko odpowiedzi Arii; nie mogąc na
to patrzeć, przyjrzał się swojej nietkniętej potrawie.
Z jednej strony
chciałby, żeby Aria jak najszybciej tam pojechała. Ich rozłąka musiała być
nagła i szybka, niczym zerwanie plastra — tylko wtedy najmniej bolało. Poza
tym, gdyby zniknęła, znajdowałaby się z dala od poszukiwań mordercy Elijaha.
Ktokolwiek zabił ich przyjaciela, działał bardzo ostrożnie i profesjonalnie, co
mocno Athana niepokoiło. Wpakowując się w śledztwo, zwracali na siebie uwagę i
dobrowolnie ładowali się w niebezpieczeństwo, dlatego Athanasius wolałby, by
Aria trzymała się od tego jak najdalej. Niestety wiedział, że wampirzyca nie
odpuści, dopóki się nie dowie, kto i dlaczego zabił Cavendisha. Mając tę
świadomość, nie mógł spuszczać jej z oka, pilnując, troszcząc się i dbając, aby
choć włos nie spadł jej z głowy. To, zważywszy na ich relacje, zapowiadało się
arcytrudno, ale nie miał wyboru.
Pocieszało go
tylko jedno. Aria po ich ostatniej kłótni kazała mu dostarczać informacje o
postępie śledztwa wyłącznie telefonicznie. Nie chcąc spędzać więcej czasu z
Athanem sam na sam, nie zamierzała jeździć z nim po komisariatach i innych
kancelariach. Tym samym tylko Tismaneanu pozostawał w kontakcie z Mattem.
Uważał tę okoliczność za wyjątkowo sprzyjającą, tym samym nie zamierzając
zdradzać Arii, że niebawem chce wyruszyć na poszukiwania Blome’a.
Choć wiedział, że
gdy Vasco się dowie o tej małej tajemnicy, będzie źle. Bardzo źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz