ROZDZIAŁ 65

 ATHANASIUS

     Przez całe dziesięciolecia ich znajomości nie zadał jej pytania, nad którym zastanawiał się od tak dawna. Pilnie go strzegąc gdzieś na samym dnie swego rozchwianego, przedzielonego na pół jestestwa, ukrywał je przed całym światem, przez sobą, a przede wszystkim przed Arią. Wiedział, że kiedyś będzie musiał to pytanie zadać, lecz z lubością odkładał ten dzień o kolejne tygodnie, miesiące i lata. Robił to wszystko ze zwykłego, paranoicznego strachu przed odpowiedzią; odpowiedzią, która w gruncie rzeczy o niczym nie przesądzała.

     Niemal zatkało go to szczere, wręcz dziecięce zdumienie, jakie wymalowało się na jej pięknej, delikatnej twarzy. Athanasiusowi skojarzyło się z małym dzieckiem, które właśnie odkryło nową tajemnicę tego wciąż za dużego dla siebie świata; tajemnicę, która pozwoliła mu znacznie poszerzyć swój horyzont. Właśnie dlatego Athan, ku swej największej, choć wciąż wątłej uldze, wierzył, że Aria mówiła szczerze. Nie bała się mnie, szepnął w myślach, napawając się słodyczą tych słów.

     I tylko z tyłu głowy jakiś cichy głos wzniósł okrzyk — niby stłumiony, cichy, niewyraźny, ale odbijający się długim, przerażającym echem. Okrzyk w słowie jeszcze.

     Zmusił się do rozbawionego uśmiechu, gdy Aria wspomniała o swoim gadulstwie.

     — Tak, to jedno często mnie przerażało — odpowiedział, chcąc choć trochę rozluźnić atmosferę. — No i momenty, w których się na mnie gniewałaś i krzyczałaś na wszystko i wszystkich dookoła. Nikt nie miał wtedy śmiałości do ciebie podejść, nawet ja — w obawie, że oberwę torebką albo czymkolwiek, co miałaś akurat pod ręką.

     Nie zamierzał tego przyznawać, ale zwykle bawił się przednio, obserwując tak rozsierdzoną Arię. Rozśmieszała go, gdy krzyczała i narzekała dosłownie na wszystko: wyglądała wtedy jak stereotypowa kobieta wyjęta żywcem z jakiejś typowej komedii. On z kolei lubił wtedy udawać klasycznego, zmęczonego humorkami swojej kobiety męża, który obchodził się z nią jak z tykającą bombą. Wtedy było zabawnie, bo Athan miał pewność, że ta nagła burza równie nagle minie.

     Najgorzej było wtedy, gdy milczała. Całymi godzinami i dniami, snując się po posiadłości jak duch, nie zaszczyciwszy Athanasiusa choćby spojrzeniem. Jej smutek i rozczarowanie doprowadzały go do rozpaczliwego szału, wiedząc, że konflikt, który się między nimi rozgrywał, był bardzo poważny. Nie znosił myśli, że to on uczynił ją tak podupadłą na duchu, tak nieszczęśliwą i ponurą, jednocześnie wiedząc, że tylko on jeden był w stanie to naprawić.

     — Jedyny strach, jaki czułam i jaki był związany z tobą, to obawa, że cię stracę.

     To jedno zdanie sprawiło, że momentalnie uleciał z nich dobry humor, każąc wrócić do pełnej powagi oraz świadomości problemu, z jakim się mierzyli. Nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć, ale nawet nie zdążył, gdy po chwili zdarzyła się rzecz jednocześnie nieoczekiwana i tak bardzo spodziewana.

     Gdy Aria złożyła na jego ustach delikatny, czuły pocałunek, nie wahał się ani chwili. Uzależniony od obezwładniającego go gorąca, od ekscytacji, dogłębnej rozkoszy, desperackiego szczęścia i rozdzierającej tęsknoty, odwzajemnił go łapczywie, chciwie, jakby w strachu, że ten cudowny moment za chwile pryśnie. Z największą przyjemnością zapomniał, że ta mała chwila zapomnienia mogła się źle skończyć. I im więcej wątpliwości go nachodziło, tym intensywniej ją całował, czując coraz większy głód jej bliskości, jej ust, jej pocałunków… jej.

     Gdy po tych jakże długich i pięknych, ale ledwie sekundach odsunęli się od siebie, zauważył, że Aria spuściła ze wstydem głowę, świadoma tego, że popełniła błąd. Athanasius wiedział, że wampirzyca nerwowo oczekiwała, aż ją zgani, aż wyprowadzi z błędu, aż powie, że postąpili źle. Nie zamierzał nic takiego mówić, lecz Aria błędnie zinterpretowała to milczenie, chcąc delikatnie, ale czym prędzej, się od niego oddalić.

     Zupełnie zapominając o wszelkim rozsądku, pozwolił, aby panika na myśl o odejściu Arii przejęła całe jego ciało. Nie myśląc, tylko czyniąc, przytrzymał ją nieco bardziej stanowczo, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie chciał, by od niego odeszła. Nie chciał, nie chciał, nie chciał. Pragnął tylko tego, by wciąż z nim tańczyła — bo wiedział, że gdy ten taniec się skończy, odsuną się od siebie, odejdą i już więcej do siebie nie wrócą. Athan to wiedział, bo sam zamierzał tego dopilnować.

     — Zostań — szeptał, mając wrażenie, że przemawiał za niego ktoś, kogo wcześniej nie znał; jakaś cząstka samego siebie, która kpiła sobie z rozsądku, a karmiła się jedynie tęsknotą, z którą nie umiała sobie dłużej poradzić. — Zostań jeszcze choć chwilę, nim to wszystko po raz kolejny runie.

     Jego silnie drżący głos zupełnie rujnował efekt, jaki miały przynieść te słowa. Jednak desperacja, nerwowość i wręcz wybrzmiewająca świadomość, że te piękne chwile niebawem miały się skończyć, wisiały nad nimi niczym fatum.

     Ta mieszanka emocji tak zabójczo na niego działała, ponieważ coraz bardziej się łamał. Nigdy nie sądził, że do tego dojdzie, ponieważ po odejściu Arii zdążył się z tym nie tylko pogodzić, ale uznać tę rozłąkę za dar niebios, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie tylko on sam wolał trzymać to dziewczę z daleka od siebie, ale i siły wyższe, jeśli jakiekolwiek istniały, też były tego zdania. Aria i Athanasius mieli się już nigdy nie spotkać. Ona miała sobie ułożyć życie z kimś innym, z czasem zacierając w sobie wspomnienia o swoim Stwórcy. On zaś, nigdy o niej nie zapominając, upajałby się jej szczęściem, dobrowolnie i niemal z przyjemnością rezygnując z własnego.

     Lecz jednak się spotkali, a uczucia, jakimi darzył Arię, nie tylko się w nim obudziły, ale urosły do potęgi, która go przygniatała. Nie umiał sobie poradzić z tym, co do niej czuł, tym samym nie umiejąc pogodzić tego z tym, co postanowił sobie tak dawno temu. Wiedział, po prostu wiedział, że Aria nie będzie przy nim szczęśliwa — a przynajmniej nie w stałym związku, którego wampirzyca zawsze pragnęła, a którego on nie umiał jej dać. Dlatego należało ją od siebie odsunąć, raz jeszcze zranić, lecz tym razem dogłębnie, aby nie tylko odeszła, ale nigdy nie chciała wracać.

     Więc dlaczego tego nie robił? Bo się łamał. Czuł, że coraz bardziej jej pragnie i coraz częściej rozważa pewną absurdalną opcję. Opcję ofiarowania sobie i jej drugiej szansy.

     Zawsze mógł wrócić do niepisanego układu, który zawarli lata temu, gdy podjęli decyzję o zostaniu parą. Ich związek zrodził się z jednej strony niespodziewanie, ale z drugiej — naturalnie. Spędzali ze sobą całe dnie, znali się na wylot, przyzwyczaili się do swojej obecności, gdy zaś brakowało tej drugiej osoby, odczuwali przedziwną pustkę i poczucie, że nie potrafią odnaleźć się w tej obcej, dawno już zapomnianej samotności. Ich związek — według wielu — był tylko kwestią czasu, dlatego Aria i Athanasius wkrótce spełnili oczekiwania swoich przyjaciół. Nawet jeśli ta więź nie miała żadnych solidnych podstaw, żadnych obietnic, deklaracji… ani przyszłości. Athan modlił się w duchu, by Aria nigdy nie upomniała się o nic więcej, bo dopóki ich relacja opierała się na rozmowach, czułościach, prezentach i seksie, wszystko było w porządku. Dogadywali się, uzupełniali, kochali. To ostatnie stanowiło dla Athanasiusa największy problem, ponieważ w oczywisty sposób wymuszał na nich zacieśnienie ich związku. Tego samego z czasem coraz bardziej oczekiwała Aria, a im bardziej mu to okazywała, tym bardziej Athan się wycofywał. Nie potrafiła tego zrozumieć, tymczasem on postępował wręcz naturalnie, w pełnej zgodzie ze sobą.

     Wieki temu, gdy wreszcie pogodził się ze swoim losem, gdy zaczął się wyciszać, powoli grzebać roznoszące go od środka gniew i nienawiść, zrozumiał, że jedynym sposobem na utrzymanie w sobie tej swoistej wolności, była samotność. Na początku myślał, że potrzebował jej w sensie dosłownym — żyjąc niby mnich odseparowany od kogokolwiek. Jednak wraz z kolejnymi poznanymi życzliwymi ludźmi oraz zawieranymi przyjaźniami pojął, że nie musiał stronić od towarzystwa, lecz nie wolno mu było się w nic angażować, a już zwłaszcza kogokolwiek od siebie uzależniać. Dlatego żadne poważne związki nie wchodziły w grę — choć wówczas Athanasius się o to nie martwił, będąc przekonany, że nie jest w stanie kochać. Wciąż boleśnie porażony tym, co uczynił Lakricii i jak zakpił z uczucia, którym niegdyś w istocie ją darzył, nie widział siebie w roli chłopaka, narzeczonego, męża.

     Potem pojawiła się Aria, która kazała nałożyć na wszystkie te postanowienia poważne poprawki. Poprawki, których Athan nałożyć nie potrafił.

     Dlatego wiedział, że tym razem to nie zadziała. Nie mógł tak po prostu raz jeszcze zacząć jej całować — przy wszystkich, na środku sali bankietowej, otoczeni mniej lub bardziej sobie znanymi sobie ludźmi. Nie mógł jej wyznać, jak bardzo za nią tęsknił i jak bardzo by chciał, by wrócili do tego, co było wcześniej. Był pewien, że Aria by przystała na ten układ — identyczny, jak ten sprzed ponad stu lat. Znowu spędzaliby ze sobą całe dnie, znowu byliby szczęśliwi i znowu Athanasius nigdy nie byłby w stanie jej powiedzieć, że ją kochał. Znowu ukrywałby przed nią swoje największe tajemnice, znowu by ją od siebie odsuwał i znowu dawałby jej do zrozumienia, że byli po prostu parą. Tylko parą i niczym więcej.

     Ten numer już by nie zadziałał.

     — Zostańmy — szeptał — tańczmy i rozmawiajmy o rzeczach przyjemnych. Zostańmy — mimowolnie nieco mocniej przycisnął do siebie Arię, jakby w obawie, że zechce mu się wyrwać — i choć na moment bądźmy nierozsądni. Zostańmy i przypomnijmy sobie o tym naszym nierozsądku. Przypomnijmy sobie nasze nocne spacery po plaży. Pamiętasz je? — spytał z nerwowym uśmiechem. — Pamiętasz, jak namawiałaś mnie na jakieś nadmorskie kurorty, a ja narzekałem, że nie cierpię morza i plaży, że nie cierpię tych ogromnych tłumów, że nie podoba mi się widok morza i jego zapach? Ja narzekałem na wyjazd, a ty narzekałaś na mnie — dodał, śmiejąc się krótko. — A potem kazałaś mi poczekać i nauczyłaś mnie uwielbiać morze nocą. Takie spokojne, łagodne i groźne zarazem. Pamiętasz to wszystko? — pytał niby lękliwie, panicznie, jakby bojąc się, że Aria jednak nie zdołała zapamiętać tych drobnych, zwyczajnych scen, które dla niego były tak ważne. — Pamiętasz, jak wielu rzeczy mnie nauczyłaś? Jak wiele rzeczy pokazałaś mi od nowa, odsłaniając mi dotąd nieznaną perspektywę? Jak na moich oczach zdzierałaś ze świata tę brudną, nijaką, znaną wszystkim otoczkę, by pokazać mi coś znacznie więcej? Pamiętasz, jak uczyłaś mnie uwielbiać rzeczy, którymi dotąd tak bardzo gardziłem? To zabawne — zaśmiał się cicho — że to ja jestem twoim Stwórcą i to ja powinienem uczyć tego wszystkiego ciebie. Pokazałem ci, jak korzystać ze swojego wampiryzmu, pokazałem ci świat na nowo, namalowany granatem nocy i czerwienią krwi. Odsłoniłem przed tobą nową wersję ciebie, a jednak to ty przez dziesiątki lat byłaś moją nauczycielką, ucząc mnie od nowa świata… ale nie tego wampirzego, tylko tego, który nas stale otaczał. I nagle się okazało, że role się odwróciły i to Stworzona uczy swego Stwórcę, jak powinno się żyć…

     Zamilkł na moment, układając delikatnie swoje czoło na czubku jej głowy. Wciąż kiwając się lekko w rytm melodii, która nie miała żadnego znaczenia, modlił się, by ten taniec trwał jak najdłużej.

     — Przypomnij sobie o tym wszystkim. Choć na chwilę. Tylko na ten jeden moment, zanim to wszystko pryśnie jak bańka mydlana. Przypomnij sobie, moja miła.

     Przypomnij, byś już niedługo zmuszała się do tego, by zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^