ATHANASIUS
Nieco zażenowany,
starał się ukryć swój brak poczucia humoru szerokimi uśmiechami. Nie za bardzo
wiedział, jak powinien reagować na kolejne żarty Arii i Antony’ego, jednak
bardziej zastanawiała go inna rzecz. Dziwił się, że Marisa nie dostrzegała nienawiści,
jaką jego Stworzona darzyła rudowłosego młodziana. Zastanawiał się, czy pani
Cavendish również stwarzała tylko pozory i udawała zachwyconą ich rzekomo
pozytywnymi relacjami, czy jednak naprawdę niczego nie widziała. Być może
wiązało się to z faktem, że Athanasius aż tak dobrze znał Arię i wiedział,
czego się po niej spodziewać — przynajmniej teoretycznie. Wiedział, że usilnie
starała się nad sobą panować, choć jednocześnie chciała Antony’emu przekazać,
jak bardzo nim gardziła. Athanasius przyglądał się uważnie wyrazowi twarzy
rudzielca. Sprawiał wrażenie zachwyconego tym humorem — oraz grą, w którą oboje
się bawili i której oboje byli świadomi. Jaki to miało cel? Nie wiedział, ale
nie był tego specjalnie ciekaw. Dużo bardziej wolał temat aukcji niż
przekomarzania się, kto pierwszy wykorzysta go seksualnie.
Ostatecznie
jednak nawet temat, choć marny, był lepszy niż niezręczna cisza, jaka mogła
między nimi zalec. Nie dość, że on i Aria nie mieliby sobie więcej nic do powiedzenia,
to i Marisa z pewnością czułaby się nieswojo, zasmucona napiętą atmosferą, jaka
wokół panowała. Choć i tak nie miała ostatnio specjalnie wielu okazji do
radości — nawet jeśli Marisa początkowo uwierzyła w ich udawany związek, przez
ostatnią kłótnię na pewno w niego wątpiła. Lecz z drugiej strony Athan, tańcząc
z Arią, czuł na sobie czujny wzrok przyjaciółki. Być może pomyślała, że do
siebie wrócili. A nawet jeśli, to Athanasius nie zamierzał jej wyprowadzać z
błędu.
Zwłaszcza że już
niedługo miał je opuścić. I Marisę, i Arię.
Bankiet trwał do
późnych godzin nocnych i choć Athan starał się sprawiać wrażenie dobrze bawiącego,
najczęściej uciekał na taras, wpatrując się w ciemne połacie nocy. Zajmując się
nieciekawymi rozmowami z mniej lub bardziej sobie znanymi osobistościami,
krążył jak duch, starając się pokazać Marisie, że czuje się świetnie, a
jednocześnie chcąc unikać Arii. Na szczęście i ona musiała przedsięwziąć taki
sam plan, ponieważ nawet gdy go dostrzegała, zaraz spuszczała wzrok i umykała
gdzieś na bok — jak gdyby czując, że oboje bali się swojej obecności.
To, co w tym wszystkim najbardziej pocieszało, to wyraźny sukces aukcji. Gdy na końcu rozliczał się z Marksonem, na papierze wszystko wyglądało wybitnie dobrze. Dopełnianie formalności, wysyłanie dzieł ich nowym właścicielom oraz odbieranie przelewanych kwot miało jeszcze trochę potrwać, ale Athanasius nie miał wątpliwości, że dzięki temu wydarzeniu konto fundacji znacznie się wzmocni, co choć trochę uszczęśliwi Marisę — a tego najbardziej potrzebowała.
— Szkoda, że nie
ma z tobą Arii. Zdążyłem ją polubić.
Brunet rozsiadł
się wygodnie przy stoliku. Wybór tej samej restauracji, w której spotkali się
ostatnio, nieco Athana zaskoczył, lecz ostatecznie uznał, że to nie taki zły
pomysł. Jadłodajnia mieściła się w mało uczęszczanej uliczce, a sam lokal
niespecjalnie rzucał się w oczy.
— Będziemy musieli
poradzić sobie sami — mruknął, siadając naprzeciw Matta. — Powiedz, co
znalazłeś.
Śledczy
odchrząknął, rozejrzał się dookoła, upewniwszy się, że nikt ich nie
podsłuchiwał, po czym pochylił się nieco nad dzielącym ich stolikiem.
— O samym Cavendishu
nie wiem jeszcze zbyt wiele — zaczął, spoglądając na Athana z największą
powagą. — Śledztwo trochę jeszcze potrwa, ale coś tam już znaleźliśmy. Pozwól,
że dostarczę ci tylko pewnych informacji, a niesprawdzone jeszcze poszlaki
zachowam dla siebie do ich pełnego wyjaśnienia. Nie chcę rzucać plotkami —
zaznaczył — które mogą nas naprowadzić na fałszywy trop. Jestem
profesjonalistą, sam rozumiesz.
— Rozumiem —
odparł Athan, mając nadzieję, że w jego głosie nie zabrzmiała nutka
zniecierpliwienia, które go powoli ogarniało. — A co w takim razie znalazłeś?
Matthias
westchnął cicho, chwilę się nad czymś zastanawiając.
— Dwie sprawy.
Wolisz tę mniej czy bardziej związaną z Cavendishem?
— Bardziej.
— Ta związana
bardziej jest taka — zaczął, prostując się w swoim siedzeniu — że wokół
wszystkich zgromadzonych dowodów często przewija się jedno nazwisko. A wiesz,
jak to się mówi: zwykle mordercy trzeba szukać w pierwszym tomie akt, bo tam są
spisywane zeznania pierwszych świadków. Krótko mówiąc, im bliżej ktoś jest
ofiary, tym bardziej wzrasta prawdopodobieństwo, że to może być morderca. A my
na takie zbiegi okoliczności zwracamy bardzo dużą uwagę.
Nie dodawszy nic
więcej, Matt odwrócił głowę i spojrzał na leżącą obok torbę, czegoś w niej
szukając. Gdy już to znalazł, raz jeszcze ukradkowo rozejrzał się wokół siebie,
po czym wyjął jakąś fotografię, którą przesunął w stronę Athanasiusa. Wampir
chwycił zdjęcie, uważnie mu się przyglądając. Przedstawiało szczupłą, młodą
kobietę o nieco trójkątnej twarzy okolonej gęstymi, kręconymi, brązowymi
włosami. Jednak tym, co zwracało największą uwagę, były jej oczy: duże, w
bardzo jasnym odcieniu błękitu.
Przez ułamek
sekundy Athan pomyślał, że gdzieś już widział tę kobietę. Wtem przypomniał sobie
pogrzeb Elijaha. Przypomniał sobie, że gdy już wyszedł z grobowca, w cieniu
drzew kryła się kobieta o burzy brązowych loków, której jasnoniebieskie oczy
zdawały się niemal lśnić w ciemności. Porażony tym odkryciem poczuł, jak po
jego ciele przebiega dreszczyk ekscytacji. To był bardzo konkretny trop, co raz
jeszcze pozwalało im ruszyć z miejsca.
— Lena Goodburg —
odezwał się Matt, spoglądając to na Athana, to na zdjęcie. — Wiadomo o niej
cholernie mało. Prawdopodobnie to nazwisko, które ci podałem, jest fałszywe;
cały czas pracujemy nad znalezieniem prawdziwego. Pod tym nazwiskiem jest
zameldowana w Manchesterze. Rocznik osiemdziesiąty pierwszy, ostatnie kilka lat
pracowała w jakiejś firmie transportowej jako sekretarka tamtejszego prezesa.
Widziano ją ostatnio w Londynie. Staramy się ją namierzyć i wezwać na spytki,
ale skubana chyba wie, co się święci, bo nagle stała się nieuchwytna. Kojarzysz
ją może?
Athanasius
wpatrywał się jak urzeczony w zdjęcie, do którego była przypięta żółta karteczka
z jej nazwiskiem. Spoglądając w te papierowe, jasnoniebieskie oczy, zastanawiał
się, ile wspólnego miała ze śmiercią Elijaha i czy to rzeczywiście ona mogła go
zabić.
— Kojarzę —
przyznał, czym wyraźnie zaskoczył Matta. — Widziałem ją na pogrzebie Elijaha.
Mogę się mylić, ale jestem prawie na sto procent pewien, że to była ona.
Zapamiętałem jej oczy, są bardzo charakterystyczne.
— Taa, to fakt —
mruknął Matthias, marszcząc brwi. — Z tak łatwo rozpoznawalną cechą trudno o
udaną karierę w kryminale. Ale wygląda na to, że się kobietka zna na rzeczy, bo
nam cały czas umyka. Będziemy jej szukać, a i ty w razie czego miej oczy
otwarte. Skoro była tak bezczelna, by pojawić się na pogrzebie Cavendisha, to
można założyć, że jest albo głupia, albo bardzo pewna siebie. Czuję w kościach,
że jednak chodzi o to drugie. A to niedobrze, Athan. Bardzo niedobrze.
Nie mając nic
bardziej treściwego do powiedzenia, Athan jedynie pokiwał ponuro głową, cały
czas wpatrując się w zdjęcie. Nie miał pojęcia, kim była ta kobieta, dlatego
nie chciał się od razu nastawiać na to, że właśnie ona zabiła. Jednak z drugiej
strony nie mógł wykluczyć tej możliwości, a gdy wyobrażał sobie, że to właśnie
ta jasnooka kobieta zamordowała jego najlepszego przyjaciela, miał szczerą ochotę
wyłupić jej te oczęta, a potem wyjątkowo okrutnie ukarać ją za grzech, którego
się dopuściła. Na moment zabrakło mu tchu, a całe ciało przejął gwałtowny,
gorący dreszcz. Wiedząc, że to niewłaściwe, nie mógł pozbyć się radości na
myśl, że już niebawem będzie mógł się odegrać na tym, kto zabił Elijaha.
Ułożył zdjęcie na
stoliku, ostrożnie je wygładzając i wyrównując. Gdy już leżało idealnie
wyprostowane, Athan przyłożył dwa palce w miejsce jasnoniebieskich oczu
kobiety, mocno nań nacierając. Jego knykcie aż zbielały pod wpływem naporu,
lecz Athanasius zupełnie się tym nie przejmował. Wpatrując się obłąkańczo w
fotografię, wyobrażał sobie, że to nie wydruk, a jej prawdziwa twarz.
— Masz coś
jeszcze? — spytał cichym, chrapliwym głosem, wciąż nie odwracając wzroku od
zdjęcia.
Matt, nieco zaniepokojony
tym nagłym zawieszeniem Athanasiusa, jeszcze jakiś czas przyglądał się mu spod
zmarszczonych brwi, zanim zabrał głos.
— Znaleźliśmy
kolejne ciało nieopodal Carlisle. Ciało naszego — zaznaczył, spoglądając na
Athana znacząco.
Mocno zaskoczony
tą informacją, wreszcie oderwał wzrok od Leny Goodburg, przyglądając się
Mattowi w osłupieniu. Czegoś takiego się nie spodziewał. Kolejny wampirzy trup?
Athanasius od razu pomyślał, że to nie brzmiało jak przypadek, co mocno go
zaniepokoiło.
— Zmarły to
Leslie Starset. Z tego, co nam wiadomo, to podróżnik, który ostatnie dwa lata
spędził w Egipcie, ale niedawno zacumował w Anglii. Jego zwłoki znaleziono w
centrum miasta, z czym było trochę problemu — mruknął Matt, krzywiąc się lekko
— bo znalazł go jakiś człowiek, dał znać policji, potem szpitalowi i nagle się
okazało, że mają u siebie mutanta. Trzeba było szybko sprawę wyciszać. Trochę
pamięci się pousuwało, trochę dowodów zabrało i teraz powinien być porządek.
Ale wiesz, Athan, ja się o tym dowiedziałem stosunkowo niedawno, chociaż do
morderstwa doszło kilka dni temu. Więc pytanie: ile jeszcze jest takich
morderstw na terenie Anglii, o których nie wiemy?
— Ale jaki to ma
związek z Elijahem? — spytał Athan, marszcząc brwi. — Morderstwo drugiego
wampira to spory kłopot, ale ja ani nie znam tego całego Lesliego, ani nie mogę
założyć, że te dwa mordy są ze sobą powiązane, a…
— Ale ja mogę —
przerwał mu Matt — bo Starset zgiął od Oddechu Diabła.
Wpatrując się w
Matta szeroko otwartymi oczami, przetwarzał w myślach to, co właśnie usłyszał.
Kolejny wampir, który zginął od trucizny Blome’a? Zaciskając pięści, pomyślał,
że czym prędzej musiał się udać na poszukiwania tego bydlaka. Bo ktokolwiek
zabił Elijaha — czy to on, czy to jasnooka kobieta — Blome uchodził za
psychopatę, którego należało jak najszybciej wyeliminować. A że najwyraźniej
miał bardzo wiele wspólnego ze śmiercią Cavendisha, Athan nie mógł mu odpuścić.
— Poszperałem
trochę o tym walniętym doktorku — odezwał się Matt, podsuwając mu małą
karteczkę z adresem. — Podobno tam ostatnio rezyduje. Problem w tym, że nikt go
od dawna tam nie widział, no ale dobre i to. Zajmij się tym, dobra? Sprawdź to
miejsce i spróbuj się czegokolwiek dowiedzieć. Ja będę szukał dalej i przy
okazji poszperam więcej o tej całej Goodburg.
Athanasius
pokiwał głową w milczeniu, przygarniając do siebie karteczkę z adresem. Zaklął
w duchu, gdy odczytał, że Blome był ostatnio widziany w Norwich.
— S######
pomieszkiwał sobie ledwie piętnaście mil ode mnie — wysyczał wzburzony Athan. —
Poza tym ciało Elijaha zostało znalezione w Londynie, ciało tego całego
Starseta w Carlisle, czyli całkiem na północ, a Blome mieszkał sobie w Norwich.
Nic tu nie pasuje!
— Pozornie —
odparł Matt. — Niewykluczone, że morderca nie działa w pojedynkę.
— Sądzisz, że to
jakiś łowca?
— Możliwe.
— Ale Blome jest
naszym, do cholery jasnej! — zauważył wzburzony Athan.
— No tak —
przyznał markotne Matt — ten fakt mocno burzy tę teorie. Ale właśnie dlatego masz
się o nim czegoś dowiedzieć — dodał, spoglądając na Athanasiusa spod
zmarszczonych brwi. — Informuj mnie o wszystkim, a ja będę informował ciebie. I
jakoś nam to pójdzie. A ten, słuchaj… — Matt podrapał się po karku,
zastanawiając się, co powiedzieć. — Arii ze sobą nie zabierasz?
Westchnął, nie
mając żadnej ochoty odpowiadać na to pytanie.
— Im mniej się w
to miesza, tym lepiej — mruknął cicho, nawet na Matta nie patrząc. — To
niebezpieczna gra. A jeśli twoja teoria się sprawdzi i to rzeczywiście łowca,
tym bardziej powinna trzymać się z daleka.
— Sprawiała
wrażenie twardej babki — zauważył Matt, spoglądając na niego krzywo. — No i
Elijah też był jej przyjacielem. Myślisz, że tak po prostu odpuści?
— Nie odpuści —
przyznał szczerze, markotniejąc na samą myśl o tym — ale coś wymyślę. Dzięki za
informacje — dodał, wstając od stolika. — Postaram się jak najszybciej wyjechać
do Norwich. Mam nadzieję, że coś tam znajdę i w razie czego dam ci znać.
Dziękuję — wyznał szczerze, ściskając dłoń Matta — za zaufanie i pomoc. Bardzo
do doceniam i wiedz, że jestem ci dłużnikiem.
— Jasne, jasne.
Po prostu dorwijmy już tego drania. Albo drani.
Wychodząc z
restauracji, uderzyło w niego świeże, mroźne powietrze. Napawając się tym
orzeźwieniem, odetchnął głęboko, przez chwilę smętnie rozglądając się dookoła.
Niespodziewanie poczuł żal na myśl o tym, że niebawem zostawi za sobą te
brzydkie, ciemne londyńskie uliczki, ten głośny codzienny gwar i całą
charakterystyczną otoczkę, w jaką ubrane było miasto. Czuł żal na myśl, że
będzie musiał zostawić Marisę, choć pocieszała go myśl, że miała przy sobie
jeszcze Antony’ego. Czuł żal, że nie będzie mógł pocieszać swojej przyjaciółki
jeszcze kilka chwil dłużej.
Lecz największy
ciężar czuł na myśl o tym, że zostawi tu Arię. Po tym wszystkim, co razem
przeszli: po pomyleniu pokoju, po szalonych opowieściach szalonego Davida, po
sklejaniu go w szpitalu i po udawaniu pary. Po nocy spędzonej Crigh’s Path, po
wielu szczerych, bolesnych rozmowach i głębokich wyznaniach. Athanasius czuł,
że przez te kilka dni zbliżyli się do siebie niebezpiecznie mocno, choć plan
był zgoła inny. Dlatego masochistycznie cieszył się z tego, że przerwie ten
ciąg swoim wyjazdem. Musieli od siebie odpocząć i zrozumieć, że rozstanie było
dla nich jedyną właściwą drogą. On już się z tym pogodził, teraz nastała kolej
Arii.
Nastała jej
kolej, by się poddała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz