ATHANASIUS
Gdy Marisa
oddaliła się od niego, witając pierwszych nadchodzących gości, Athan został w
tyle, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. To jego przyjaciółka
pełniła funkcję gospodarza bankietu, dlatego jej rolą było zapraszanie na salę
nowoprzybyłych. Mimo to wampir nie spuszczał z niej oka; wiedział, w jakim
stanie wciąż pozostawała Marisa i obawiał się, że prędzej czy później otaczający
ich wesoły nastrój może ją nieco przytłoczyć. Dlatego chciał być w pobliżu,
żeby w razie czego mógł zareagować. Poza tym obiecał jej, że pomoże przy
organizacji, dlatego tak czy inaczej musiał nad wszystkim czuwać.
Podchodząc do stolika z przystawkami,
przyjrzał się im krytycznie, zastanawiając się, czy ma na którąś ochotę. Zaraz
jednak zrezygnował z tego pomysłu, gdy kątem oka dostrzegł Ishmaela. Jak zawsze
elegancki i przesadnie poważny, szedł w jego stronę z kieliszkiem szampana w
dłoni.
— Mam nadzieję,
że zamierzasz wziąć udział w licytacji — zagadnął przyjaciela Athanasius, nawet
na niego nie patrząc. Zamiast tego przyglądał się napływającemu do środka
tłumowi. Między obcymi sylwetkami dojrzał znajomą twarz okoloną rudą czupryną.
Dopiero wtedy przypomniał sobie o niejakim Antonym de Clare oraz o tym, że
musiał z nim raz jeszcze porozmawiać. — W tym roku ta aukcja jest dla Marisy
podwójnie ważna.
— Zamierzam —
odparł zdawkowo. — Może nawet naprawdę coś wpadnie mi w oko. A jeśli nie, to i
tak coś tam kupię. Dla samego szczytnego celu.
Zamilkli oboje,
wpatrując się niewidzącym wzrokiem gdzieś przed siebie.
— Ale właśnie —
odezwał się nagle Ishmael — gdzie twoja towarzyszka? Bo, jak mniemam, przyszedłeś
tutaj z Arią, prawda?
Na dźwięk tego
imienia poczuł się tak, jakby rozpalona do czerwoności dłoń chwyciła go za
gardło i mocno ścisnęła. Nienaturalnie spięty i zestresowany, na ledwie sekundę
zerknął na Ishmaela, któremu poruszenie tego tematu wyraźnie sprawiało złośliwą
przyjemność.
— Lepiej się do
niej nie zbliżaj — odparł, ignorując zadane pytanie. I choć mogło to zabrzmieć
jak groźba, obaj wiedzieli, że była to jedynie niezobowiązująca do niczego
prośba. — Wyraziłem już swoje zdanie na temat waszej ostatniej rozmowy i
wytłumaczyłem ci, że następnego tak niestosownego zachowania nie zaakceptuję.
Wiedział, że
Ishmael nie wystraszy się tych słów. Co więcej, Athan nie miał tego na celu.
To, że jego przyjaciel za jego plecami odstraszał Arię, bardzo mu się nie spodobało,
o czym zresztą wprost powiedział Drawsonowi. Athan nie miał wątpliwości, że
jego Stworzony nie popełni więcej tego błędu, co nieco go uspokajało. Ale nie
satysfakcjonowało.
— Dlaczego jesteś
wobec niej aż tak wrogo nastawiony? — spytał, wreszcie odwracając głowę w
stronę Ishmaela. Naprawdę był ciekaw odpowiedzi na to pytanie, dlatego miał
nadzieję, że Drawson nie zechce go okłamać.
Siwowłosy wampir
prychnął, prostując się z godnością. Zanim zabrał głos, upił łyk szampana,
pokiwał z uznaniem głową, po czym zastanowił się chwilę.
— Niewiele o niej
mówiłeś — odparł, z zainteresowaniem przyglądając się wchodzącym do sali
gościom. — Gdyby nie była dla ciebie aż tak ważna, nie miałbyś oporów przed
opowiedzeniem mi o tym, kim tak właściwie jest dla ciebie Aria. Ale skoro to
ukrywałeś, to jasnym pozostawało, że coś było na rzeczy. Nie chciałem cię
ciągnąć za język — wzruszył obojętnie ramionami — zwłaszcza że nie wyglądałeś
przez ten czas na jakoś specjalnie załamanego jej odejściem. Łatwo było
zauważyć, że wasze rozstanie ci… hm, pomogło, choć na pewno nie było łatwe.
Athan — Ishmael spojrzał mu w oczy — dobrze wiesz, że jesteś mi najlepszym
przyjacielem, opiekunem, bratem. Nie chciałbym, by stała ci się jakakolwiek krzywda.
Ale widzę, ile kosztuję cię każde spotkanie z tą kobietą. Widzę tę różnicę,
kiedy jesteś sam, a kiedy Aria jest w pobliżu. Cokolwiek się między wami
działo, ona działa na ciebie jak trucizna, którą dobrowolnie spijasz. Potem to
dziewczę odejdzie, a ty być może tym razem nie podniesiesz się z tego tak
łatwo. Nie chciałbym tego dla ciebie. I ta Aria, o ile faktycznie cię kocha,
też nie powinna.
Milczał bardzo
długo, raz za razem odtwarzając tę rozmowę w swoich wspomnieniach. Analizując
każde słowo, masochistycznie chłonął ich sens, jednocześnie próbując się wczuć
punkt widzenia swojego przyjaciela. Naprawdę rozumiał Ishmaela i doceniał, że
tak bardzo się o niego martwił. Co więcej, w wielu kwestiach miał rację, co
czyniło jego niepokoje uzasadnionymi.
Tylko w jednym się
pomylił.
— Nie
powiedziałbym, by nasze rozstanie mi pomogło — mruknął cichym, zamyślonym
głosem. — To rozstanie miało pomóc wyłącznie jej. Ale — dodał głośniej, jakby
wracając myślami do bankietu i Ishmaela — naprawdę doceniam twoją troskę.
Dziękuję.
Ish nie odezwał
się ani słowem. Zamiast tego kiwnął lekko głową, upił kolejny łyk szampana, po
czym odwrócił się do stołu z przekąskami, racząc się jedną z krewetek. Także
Athanasius nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę, zwłaszcza że do sali spłynęło
już mnóstwo ludzi, przez co Athan stracił z oczu Marisę. Rozglądając się nieco
nerwowo, dostrzegł ją rozmawiającą z Antonym. Tismaneanu nie uważał, by
dołączenie do dyskusji było jakiegoś rodzaju nietaktem, więc zbliżył się do
nich śmiałym krokiem. Tak jak można było się tego spodziewać, Marisa bardzo się
ucieszyła na jego widok, Antony natomiast był dość mocno zaskoczony.
— Pan Tismaneanu!
— zawołał, wyciągając w jego stronę otwartą dłoń. — Miło znowu pana widzieć.
— Ciebie również
miło zobaczyć, Antony — odparł, uśmiechając się delikatnie. — Mam nadzieję, że
podróż przebiegła pomyślnie. Szkocja to piękny kraj, wart odwiedzenia i
zatrzymania się w nim na choćby kilka dni, by docenić jego piękno i historię.
— Zgadzam się —
Antony gorliwie pokiwał głową. — Na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie,
ale i tak niedługo będę musiał tam wrócić…
— Rozumiem. Z
interesami już tak jest, że nie pozwalają się nam zatrzymać choćby na chwilę.
Na tym polega ich przekleństwo, ale i urok. Ale dobrze, że zdążyłeś na bankiet.
Przeczuwam, że aukcja może się skończyć ogromnym sukcesem.
— Och —
westchnęła Marisa, unosząc wzrok ku górze — mam taką nadzieję! Na razie goście
wydają się zainteresowani wystawionymi dziełami. Może rzeczywiście większość
zostanie sprzedana… Chciałabym uwierzyć, że nie popełniłam błędu, organizując
ten bankiet w trakcie żałoby…
— Z pewnością nie
popełniłaś! Poza tym ten prowadzący jest naprawdę niezły! — Antony wskazał na
mężczyznę stojącego na sali, który zagadywał publiczność, zapowiadając rychłe
wprowadzenie zespołu muzycznego i zapraszając wszystkich do dobierania się w
pary.
Athan pokiwał
uprzejmie głową, mimowolnie rozglądając się po sali. Nie spodziewał się tam
ujrzeć nikogo znajomego, choć jednocześnie podskórnie pragnął ujrzeć tam tę
jedną jedyną — choć z drugiej strony wciąż miał naiwną nadzieję, że się na nią
nie natknie.
Nie był
przygotowany na ten widok. Zaskoczony, zszokowany i przerażony czuł, jak wpierw
zalewa go lodowaty strach, by następnie uderzyła w niego obezwładniająca fala
gorąca, która spłynęła po całym jego ciele, na moment zatrzymując się w
okolicach podbrzusza, by następnie zejść jeszcze niżej. Z największym trudem
się opanował, aby w żaden sposób nie zdradzić swojego zachwytu nad postacią,
która szła właśnie w ich stronę. Wyglądała doskonale, przepięknie, cudownie. I
choć Athanasius zawsze uważał Arię za kobietę niezwykłej urody, to nie
pamiętał, kiedy wzbudziła w nim aż taki zachwyt. Czarna suknia leżała na niej w
taki sposób, jakby była szyta na miarę, doskonale opinając jej kobiecą sylwetkę
i podkreślając jej atuty. Wysokie szpilki, poza tym, że dodawały kobiecie kilku
centymetrów, znakomicie uwydatniały jej szczupłe, długie nogi, które zmysłowo
odsłaniało wysokie rozcięcie sukni.
Jednak największe
wrażenie robiła jej twarz. Rozświetlona doskonale dopasowanym makijażem,
charakterystycznym błyskiem w oku, ale przede wszystkim swobodnym uśmiechem,
którego Athan nie widział już od tak dawna i za którym bardzo tęsknił. Przez
moment wampir rozpływał się nad tym uśmiechem, nim z bólem uzmysłowił sobie, że
najpewniej był sztuczny. Po zdjęciu tej pięknej maski, Athanasius zastałby
zaczerwione, załzawione policzki i usta wykrzywione przeraźliwie w wyrazie
goryczy, złości i upokorzenia. A temu wszystkiemu winien był tylko on.
Panicznie bał się
momentu, w którym Aria do nich podejdzie i rozpocznie rozmowę, dlatego coraz
więcej wysiłku kosztowało go udawanie tego chłodnego, wyniosłego, zawsze
opanowanego Athanasiusa, którego znał każdy. Nawet Aria widziała go wyłączne w
tym wydaniu, co niespodziewanie go zasmuciło. Wszak właśnie dla niej zamknął
się w sobie, robiąc co mógł, by nie pokazać jej swojej dawnej, prawdziwej
odsłony. Lecz Athan bardzo tego żałował; żałował, że nigdy nie będzie w stanie
się jej do tego wszystkiego przyznać i że nigdy nie będzie mógł przestać udawać
przed nią kogoś innego.
Nie chciał jej
oszukiwać, choć jednocześnie robił to właśnie dla niej.
Wstrzymał oddech,
gdy Aria znajdowała się już na wyciągnięcie ręki. Radośnie przywitała się z
Marisą, zainteresowała się podróżami Antony’ego, a potem…
— Panie
Tismaneanu, czy widział pan już wystawione na aukcję obrazy?
Choć dalej mówiła
coś jeszcze, Athan z trudem to wyłapywał. Chwilowo zaciął się na zwrocie per
pan, którego użyła w stosunku do niego Aria. Sam nie wiedział, jak na to
zareagować, choć pierwszym, co poczuł, był delikatny zwód. Athanasius zdawał
sobie sprawę, że tym oficjalnym tonem wampirzyca chciała się całkowicie od niego
odciąć i nie mógł mieć jej tego za złe. Mimo to, ten zwrot mocno nim
wstrząsnął; dużo mocniej niż by się tego spodziewał.
— Bal w Moulin de
la Galette to w istocie wybitne dzieło — odpowiedział, nie chcąc podejmować
zabawy z oficjalnymi zwrotami — choć swego czasu dość niedoceniane. Dzisiejsza
sztuka tak mocno odbiegła od dawnych nurtów, że na moment wszyscy się
pogubiliśmy w tym, co warte jest obejrzenia, a co stworzono jedynie dla
głodnych jakiegokolwiek maźnięcia pędzlem mas. Ale właśnie dzięki temu nagłemu
przyspieszeniu, zorientowano się, że należy się wreszcie zatrzymać i nie tylko
rozejrzeć dookoła, ale spojrzeć wstecz. Wówczas tego rodzaju dzieła zyskiwały
na wartości, całkowicie zasłużenie.
Athan mimowolnie
spojrzał w kierunku podwyższenia, po którym przechadzali się ciekawi sztuki goście.
Sam nie wiedział, czemu to zrobił: ponieważ naprawdę go to interesowało, czy po
prostu chciał choć na chwilę oderwać od Arii wzrok?
— Może być na
niego wielu kupców — zauważył spokojnym tonem, sam się sobie dziwiąc, że głos
mu nie drżał — więc mam nadzieję, że uda ci się go zdobyć.
Nie spojrzał na
nią, choć był ciekaw, jak zareaguje na to jawne przerwanie zabawy w oficjalne
tytułowanie. Zwłaszcza że w tym wszystkim nie chodziło o szacunek, a o wbijanie
małych szpileczek, którymi oboje byli pokaleczeni aż nadto.
— Mnie z kolei
najbardziej interesują dzieła Sohlberga — wznowił rozmowę, tym razem odwracając
się w stronę swoich rozmówców. — Choć niegdyś sądziłem, że coś podobnego mi się
podoba, tak neoromantyzm jest czymś, co zaskakująco łatwo do mnie trafia.
Harald Sohlberg był wybitnym malarzem i cieszę się, że mogę oglądać jego dzieła
z tak bliska. A może nawet trafią do mojej kolekcji. Zobaczymy.
— Jest ich tutaj
chyba ze cztery… — dodała nieco nieśmiało Marisa.
— Więc kupię je
wszystkie. Raczej nie będziesz miała niczego przeciwko? — zażartował,
uśmiechając się wesoło.
— Ze względu na
starą znajomość łaskawie ci pozwolę.
Trudno było mu się oswobodzić i zaśmiać z tego
małego żartu Marisy. Powinien, zwłaszcza że dopisujący wampirzycy humor było
czymś tak niespotykanym, że należało zrobić wszystko, aby go jak najdłużej
podtrzymać. Lecz nastrój Athanasiusa na to nie pozwalał, a przynajmniej mocno
mu w tym przeszkadzał.
Tę nieco
niezręczną rozmowę o sztuce przerwały im rozbrzmiewające w sali dźwięki muzyki.
Zespół zabrał się do roboty, przygrywając dość wesołą, skoczną melodyjkę.
Radosny nastrój szybko udzielił się pierwszym gościom, który zaczęli się
kierować w stronę tanecznego parkietu. Prowadzący galę tylko podgrzewał
atmosferę, motywując kolejnych do zabawy i trudno było oprzeć się jego
optymizmowi.
Nie podołał temu
Antony, który najwyraźniej miał wielką ochotę pohulać na parkiecie. Athan czuł,
jak atakuje go gniew na myśl, że ten rudzielec zechce poprosić Arię do tańca.
Na nic było tłumaczenie samemu sobie, że każdy miał do tego takie samo prawo
jak on — a może nawet większe. Jednak Antony zrobił coś, co go zaskoczyło, a
jednocześnie pocieszyło: zwrócił się do Marisy i poprosił ją do tańca. Jednak
zamiast natychmiast poprowadzić ją w stronę parkietu, popatrzył na Arię i
Athanasiusa z szerokim, oczekującym uśmiechem.
— Nie wypada
ruszyć w tany, zostawiając swoich towarzyszy — wyjaśnił uprzejmie. — Poza tym w
moich stronach istnieje taka mała tradycja, że taniec muszą rozpocząć
małżeństwa, czy też ogólnie pary. Niesparowani partnerzy nie mogą wyjść na
parkiet przed nimi. Dlatego — Antony wskazał uprzejmym gestem na Arię i Athana,
zerkając znacząco na parkiet — państwo przodem, my za wami.
Osłupiały tym
zupełnie niespodziewanym zwrotem akcji, nie był w stanie ukryć szoku i paniki,
jaką wywołał w nim Antony. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że na
ten krótki moment odsłonił swoje emocje, czego nienawidził robić. Miał
nadzieję, że nikt tego nie zauważył, choć szczerze w to wątpił.
Wciąż nieco
lękliwie, zerknął na Arię, zastanawiając się, jak ona zareagowała na tę
rewelację. Również wyglądała na zaskoczoną, ale, co ważniejsze, nie sprawiała
wrażenia niezadowolonej. Gdyby chciała zaprotestować, zrobiłaby to natychmiast,
a mimo to milczała. Athanasius westchnął ukradkiem, myśląc, że może byłoby
lepiej, gdyby rzeczywiście odmówiła tego tańca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz