ROZDZIAŁ 57

 ATHANASIUS

    Odgłos odbijanych o posadzkę obcasów wybudził go ze swoistego letargu.

     Nauka zupełnie mu nie szła i choć sądził, że chwila samotności wyjdzie mu na dobre, Athanasius zupełnie nie mógł skupić się na notatkach. Nierzadko przyłapywał się na tym, że kilkukrotnie czytał jedno zdanie, nie będąc w stanie pojąć jego sensu. Za każdym razem, gdy przywoływał się do porządku, jego myśli po raz kolejny odpływały w stronę Elijaha, w stronę jego zabójcy, w stronę Marisy oraz jej ogromnego bólu…

     Ale najczęściej odpływały w stronę Arii.

     Wściekał się na siebie za to, jak łatwo dał się jej poddać. Był zły, że nie przygotował się dostatecznie na spotkanie z nią i że zupełnie nie pomyślał o tym, że ujrzy ja na stypie. W momencie, w którym dowiedział się o śmierci Eijaha, nic innego się dla niego nie liczyło. Głupio więc postąpił, nie uświadamiając sobie, że na miejscu ujrzy także niewidzianą od dziesiątek lat Arię. Dobrze mu się żyło bez niej — a raczej ze świadomością, że gdziekolwiek się znajdowała jego Stworzona, było jej lepiej bez niego. Uspokojony, mógł odetchnąć i upijać się tą jakże cudowną, słodką myślą, że Aria była bezpieczna.

     A potem wróciła. Spotkali się, zaczęli rozmawiać, zbliżać się do siebie i ożywiać w sobie wszystko, co zapłonęło w nich lata temu.

     Ożywił wszystko, czego się bał i czego żałował. I, co gorsza, nie wiedział, jak się z tego wyplątać.

     Dlatego niemal z niepokojem rozejrzał się po salonie, obserwując wkraczającą do środka Marisę. Wyraźnie zmęczona, opadła na fotel, odkładając torby na bok. Athan zmarszczył brwi, rozglądając się po wnętrzu, lecz nigdzie nie dostrzegał tej, której się tak bał. I to go bardzo mocno niepokoiło.

     — A gdzie Aria? — spytał, starając się ukryć swoją niepewność. — Coś się stało?

     — Nie, nic się nie stało. Aria dostała ważną wiadomość. Jakiś jej dawny przyjaciel do niej zadzwonił i poprosił ją o spotkanie. Odwiozłam ją na miejsce, a sama wróciłam.

     Starał się zignorować nagłe uderzenie gorąca łącząca się w idealnej symfonii z wybuchającym w nim gniewem. Usilnie próbując to wszystko stłumić, jak na komendę zesztywniał, wyimaginowanym gestem pozaciskają sobie do twarzy swoją maskę obojętności — w obawie, że zdoła opaść. Mimo to momentalnie zaczął analizować tę krótką wiadomość. Gdzie Aria mogła pójść o tak późnej porze i kto chciał się z nią widzieć akurat tu i teraz? Jeśli był to jakiś znajomy z Londynu, to z pewnością był wampirem — Vasco od dłuższego czasu nie zapuszczała się w te tereny. Chyba że bywała tu częściej, ale mnie omijała, pomyślał z prawdziwą trwogą mocno ściskającą jego serce. Teraz już niczego nie był pewien, lecz cokolwiek Aria robiła, bardzo mu się to nie podobało.

     Chwila przytomności, która objawiła mu się między wybuchami zazdrości, uświadomiła mu pewien absurd.

     Niby jej nie chcesz, ale i tak ją chcesz. Niby ją odsuwasz, ale jesteś o nią zazdrosny i chcesz ją do siebie przyciągnąć.

     Pogrążony w tych ponurych rozmyślaniach, próbował podtrzymywać rozmowę, starając sobie wmawiać, że wspólne zakupy obu pań pozwoliły im obu odetchnąć. Zdziwił się więc, gdy Marisa zarządziła poważną rozmowę. Jeszcze bardziej zdziwiło go jej oskarżenie. Nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć i jak zareagować na tę zaczepkę, przyglądał się przyjaciółce uważnie. Była czymś wyraźnie wzburzona, co go mocno zmartwiło — w obecnej sytuacji należało jej oszczędzić wszelkich silniejszych przeżyć. Dlatego milczał i czekał na rozwinięcie.

     To przyszło szybciej niż by się tego spodziewał. Kolejne oskarżenia padające z jej ust coraz bardziej go porażały. Bolały go jej słowa, choć zdawał sobie sprawę, że z całą pewnością zasługiwał na miano durnia. Jego nieodpowiedzialne zachowanie nie tylko sprawiało ból jemu, ale przede wszystkim Arii. Nie mógł mieć do niej żalu o to, że zwierzyła się Marisie, choć czuł wstyd na myśl o tym, jakie zdanie wyrobiła sobie o nim pani Cavendish.

     To uwłaczające, że ta biedna dziewczyna nadal żebra o twoje uczucia.

     Było coraz gorzej, a on miał ochotę na to, by po prostu wstać, odejść i nie słuchać tego, co Marisa miała mu do powiedzenia. Miał do siebie żal, że to wszystko było aż tak widać i że Aria aż tak to przeżywała. A przede wszystkim żałował, że ta dziewczyna wciąż miała w sobie tyle nadziei. Dotąd mógł się łudzić, że może dostrzegała jego sygnały, że może sama zamierzała odejść, że może do tego stopnia zniechęcił ją swoim odrzucaniem, że chciała się odciąć. Słowa przyjaciółki momentalnie temu zaprzeczyły, uświadamiając mu, jak wiele błędów popełnił… i co powinien zrobić.

     W tym wszystkim bardzo nie pasowało mu jedno imię. Nie miał pojęcia, co Ishmael miał do całej sprawy, ale wcale mu się do nie podobało. Zdawało mu się, że Aria widziała się z nim tylko przez chwilę. Ish miał ją jedynie oprowadzić po posiadłości, lecz Athan nie miał czasu sprawdzić, czy rzeczywiście to zrobił. Jednak gdy usłyszał o ich rozmowie, sam już nie wiedział, jak zareagować. Wstał gwałtownie, nerwowo przechadzając się wokół niskiego stolika. Nie mógł uwierzyć, że Ishmael był aż tak bezczelny, by powiedzieć to wszystko Arii… co nie zmieniało faktu, że miał racje. To po raz kolejny uświadomiło mu, co tak naprawdę powinien zrobić. Rozwiązanie, tak oczywiste i proste, spłynęło na niego trującą ulgą. Miło było wreszcie odzyskać panowanie nad samym sobą, choć z tyłu głowy już czuł zalążki obezwładniającego, niemal miażdżącego bólu, jaki sobie zada, realizując swoje postanowienie.

     — Ishmael nie powinien mówić takich rzeczy — odparł chłodno, ze strachem słysząc, że jego głos drżał pod wpływem targanych nim nerwów. — To dobry przyjaciel, który się o mnie martwi. Jestem w stanie to zrozumieć, ale o swoich obawach powinien się podzielić ze mną, zamiast obarczać poczuciem winy Arię. Wyjaśnię to z nim.

     Gdy odnajdziecie zabójcę mojego męża, Aria zniknie i nigdy nie wróci.

     Panika wywołana tym zdaniem brzmiała w nim zbyt długo, by jej nie zauważyć. Przyspieszony oddech i nerwowe bicie serca to jedno, ale wyobraźnia wręcz zasypała go obrazami swojej samotności bez Arii. Znowu byłoby tak jak wtedy, gdy odeszła. Znowu byłoby jednocześnie dobrze i bardzo źle. Ale tak musiało być, myślał ponuro. Tak musiało być.

     Nie odpowiedział jej na tłumaczenia, że byli dla siebie stworzeni. Nie odpowiedział na oskarżenia o zazdrość. Nie odpowiedział na nic, milcząc bardzo długo. Rozważając wszystkie za i przeciw, zastanawiał się, czy powinien powiedzieć o swojej decyzji Marisie, czy zachować ją wyłącznie dla Arii. Naprawdę nie chciał dokładać wdowie kolejnych zmartwień, lecz z drugiej strony nie miał ani siły, ani ochoty, by znowu ją okłamywać.

     — Masz rację — odezwał się z wyraźnym wahaniem, jakby ostrożnie dobierał każde jedno słowo. — To trwa już zbyt długo, a ja byłem naiwnym głupcem, tak to przeciągając. Gdy tylko Aria wróci, wyjaśnię jej, że…

     Coś skrytego głęboko wewnątrz niego samego rwało się i wrzeszczało, by nie wypowiadać tych tragicznych słów, lecz Athanasius był zbyt silny w swym postanowieniu, by się tym głosom poddać.

     — Wyjaśnię jej, że to, co jest między nami, nie może się udać — dokończył, nie będąc w stanie patrzeć na Marisę. — Nie chcę jej dłużej krzywdzić, choć pewnie teraz w to wątpisz. I nie, moja droga przyjaciółko, mylisz się. Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Swoje poznałem lata temu i albo mnie ominęło, albo niebawem wróci i się o mnie upomni. Każda z tych dwóch możliwości skończy się tragicznie nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla Arii.

     Był zmęczony powtarzaniem w kółko, że „to nie jest takie proste”. Nie było, owszem, lecz nie widział sensu mówić o tym po raz kolejny. Zamiast tego miał palącą ochotę opowiedzieć Marisie o swojej przeszłości. Chciał jej wszystko wyjaśnić, przedstawić swoje prawdziwe oblicze i pozwolić Marisie zrozumieć. Wtedy sama by pojęła, że jego związek z Arią był nie tyle niemożliwy, co niebezpieczny. Wtedy sama by go znienawidziła, wygnała i wykrzyczała, że ma się do Arii nie zbliżać choćby na krok.

     Miał ochotę jej wykrzyczeć, że Aria skończy tak samo jak Lakricia. Bo nie mogło być inaczej.

     Nie zrobił tego. Z trudem stłumił w sobie tę rozpacz, raz jeszcze nastawiając się na wyuczone formułki. Wiedział, że Marisa nie spocznie i wciąż będzie go atakowała swoimi radami i nakazami. Nie miał jej tego za złe, choć każde jedno słowo bolało coraz bardziej.

     — I to prawda — wyznał niespodziewanie, zaskakując tym samym samego siebie — że nigdy nie poznałem sensu miłości. Bo cóż z tego, skoro już kiedyś kochałem? Wynikło z tego tak wiele złego, że nie tylko nie zdołałem pojąc sensu tego uczucia, co zrozumiałem, że nie jestem do niego nawet zdolny. I może właśnie dlatego zachowuję się jak ostatni dupek — dodał z gorzkim rozbawieniem — bo z jednej strony odpycham od siebie Arię, a z drugiej zachowuję się jak mały dzieciak, który wie, że mu czegoś nie wolno, ale i tak się tego podejmuje, naiwnie sądząc, że konsekwencje wcale nie będą tak duże, jak go straszono.

     Zaśmiał się ponuro, wprost nie mogąc uwierzyć w głupotę, której się podejmował, ilekroć był z Arią. Dlaczego ta kobieta tak fatalnie na niego wpływała?! Dlaczego wyłączała w nim wszelki rozsądek i poczucie winy, pozostawiając jedynie to, co od lat próbował w sobie pogrzebać?! Athanasius drżał na myśl, że któregoś dnia Arii może się udać i wraz z wydobyciem z niego miłości do niej, uda jej się wyciągnąć z niego także cały zestaw pozostałych uczuć i emocji. A to musiało się skończyć katastrofą.

     I właśnie tego tak panicznie się bał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^