ATHANASIUS
Odgłos odbijanych o posadzkę obcasów wybudził go ze
swoistego letargu.
Nauka zupełnie mu
nie szła i choć sądził, że chwila samotności wyjdzie mu na dobre, Athanasius
zupełnie nie mógł skupić się na notatkach. Nierzadko przyłapywał się na tym, że
kilkukrotnie czytał jedno zdanie, nie będąc w stanie pojąć jego sensu. Za
każdym razem, gdy przywoływał się do porządku, jego myśli po raz kolejny
odpływały w stronę Elijaha, w stronę jego zabójcy, w stronę Marisy oraz jej
ogromnego bólu…
Ale najczęściej
odpływały w stronę Arii.
Wściekał się na
siebie za to, jak łatwo dał się jej poddać. Był zły, że nie przygotował się
dostatecznie na spotkanie z nią i że zupełnie nie pomyślał o tym, że ujrzy ja
na stypie. W momencie, w którym dowiedział się o śmierci Eijaha, nic innego się
dla niego nie liczyło. Głupio więc postąpił, nie uświadamiając sobie, że na
miejscu ujrzy także niewidzianą od dziesiątek lat Arię. Dobrze mu się żyło bez
niej — a raczej ze świadomością, że gdziekolwiek się znajdowała jego Stworzona,
było jej lepiej bez niego. Uspokojony, mógł odetchnąć i upijać się tą jakże
cudowną, słodką myślą, że Aria była bezpieczna.
A potem wróciła.
Spotkali się, zaczęli rozmawiać, zbliżać się do siebie i ożywiać w sobie
wszystko, co zapłonęło w nich lata temu.
Ożywił wszystko,
czego się bał i czego żałował. I, co gorsza, nie wiedział, jak się z tego
wyplątać.
Dlatego niemal z
niepokojem rozejrzał się po salonie, obserwując wkraczającą do środka Marisę.
Wyraźnie zmęczona, opadła na fotel, odkładając torby na bok. Athan zmarszczył
brwi, rozglądając się po wnętrzu, lecz nigdzie nie dostrzegał tej, której się
tak bał. I to go bardzo mocno niepokoiło.
— A gdzie Aria? —
spytał, starając się ukryć swoją niepewność. — Coś się stało?
— Nie, nic się
nie stało. Aria dostała ważną wiadomość. Jakiś jej dawny przyjaciel do niej
zadzwonił i poprosił ją o spotkanie. Odwiozłam ją na miejsce, a sama wróciłam.
Starał się
zignorować nagłe uderzenie gorąca łącząca się w idealnej symfonii z
wybuchającym w nim gniewem. Usilnie próbując to wszystko stłumić, jak na
komendę zesztywniał, wyimaginowanym gestem pozaciskają sobie do twarzy swoją
maskę obojętności — w obawie, że zdoła opaść. Mimo to momentalnie zaczął
analizować tę krótką wiadomość. Gdzie Aria mogła pójść o tak późnej porze i kto
chciał się z nią widzieć akurat tu i teraz? Jeśli był to jakiś znajomy z
Londynu, to z pewnością był wampirem — Vasco od dłuższego czasu nie zapuszczała
się w te tereny. Chyba że bywała tu częściej, ale mnie omijała, pomyślał
z prawdziwą trwogą mocno ściskającą jego serce. Teraz już niczego nie był
pewien, lecz cokolwiek Aria robiła, bardzo mu się to nie podobało.
Chwila
przytomności, która objawiła mu się między wybuchami zazdrości, uświadomiła mu
pewien absurd.
Niby jej nie
chcesz, ale i tak ją chcesz. Niby ją odsuwasz, ale jesteś o nią zazdrosny i
chcesz ją do siebie przyciągnąć.
Pogrążony w tych
ponurych rozmyślaniach, próbował podtrzymywać rozmowę, starając sobie wmawiać,
że wspólne zakupy obu pań pozwoliły im obu odetchnąć. Zdziwił się więc, gdy
Marisa zarządziła poważną rozmowę. Jeszcze bardziej zdziwiło go jej oskarżenie.
Nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć i jak zareagować na tę zaczepkę, przyglądał
się przyjaciółce uważnie. Była czymś wyraźnie wzburzona, co go mocno zmartwiło
— w obecnej sytuacji należało jej oszczędzić wszelkich silniejszych przeżyć.
Dlatego milczał i czekał na rozwinięcie.
To przyszło
szybciej niż by się tego spodziewał. Kolejne oskarżenia padające z jej ust
coraz bardziej go porażały. Bolały go jej słowa, choć zdawał sobie sprawę, że z
całą pewnością zasługiwał na miano durnia. Jego nieodpowiedzialne zachowanie
nie tylko sprawiało ból jemu, ale przede wszystkim Arii. Nie mógł mieć do niej
żalu o to, że zwierzyła się Marisie, choć czuł wstyd na myśl o tym, jakie zdanie
wyrobiła sobie o nim pani Cavendish.
To
uwłaczające, że ta biedna dziewczyna nadal żebra o twoje uczucia.
Było coraz
gorzej, a on miał ochotę na to, by po prostu wstać, odejść i nie słuchać tego,
co Marisa miała mu do powiedzenia. Miał do siebie żal, że to wszystko było aż
tak widać i że Aria aż tak to przeżywała. A przede wszystkim żałował, że ta
dziewczyna wciąż miała w sobie tyle nadziei. Dotąd mógł się łudzić, że może
dostrzegała jego sygnały, że może sama zamierzała odejść, że może do tego
stopnia zniechęcił ją swoim odrzucaniem, że chciała się odciąć. Słowa
przyjaciółki momentalnie temu zaprzeczyły, uświadamiając mu, jak wiele błędów
popełnił… i co powinien zrobić.
W tym wszystkim
bardzo nie pasowało mu jedno imię. Nie miał pojęcia, co Ishmael miał do całej
sprawy, ale wcale mu się do nie podobało. Zdawało mu się, że Aria widziała się
z nim tylko przez chwilę. Ish miał ją jedynie oprowadzić po posiadłości, lecz
Athan nie miał czasu sprawdzić, czy rzeczywiście to zrobił. Jednak gdy usłyszał
o ich rozmowie, sam już nie wiedział, jak zareagować. Wstał gwałtownie, nerwowo
przechadzając się wokół niskiego stolika. Nie mógł uwierzyć, że Ishmael był aż
tak bezczelny, by powiedzieć to wszystko Arii… co nie zmieniało faktu, że miał
racje. To po raz kolejny uświadomiło mu, co tak naprawdę powinien zrobić.
Rozwiązanie, tak oczywiste i proste, spłynęło na niego trującą ulgą. Miło było
wreszcie odzyskać panowanie nad samym sobą, choć z tyłu głowy już czuł zalążki
obezwładniającego, niemal miażdżącego bólu, jaki sobie zada, realizując swoje
postanowienie.
— Ishmael nie
powinien mówić takich rzeczy — odparł chłodno, ze strachem słysząc, że jego głos
drżał pod wpływem targanych nim nerwów. — To dobry przyjaciel, który się o mnie
martwi. Jestem w stanie to zrozumieć, ale o swoich obawach powinien się
podzielić ze mną, zamiast obarczać poczuciem winy Arię. Wyjaśnię to z nim.
Gdy
odnajdziecie zabójcę mojego męża, Aria zniknie i nigdy nie wróci.
Panika wywołana
tym zdaniem brzmiała w nim zbyt długo, by jej nie zauważyć. Przyspieszony
oddech i nerwowe bicie serca to jedno, ale wyobraźnia wręcz zasypała go obrazami
swojej samotności bez Arii. Znowu byłoby tak jak wtedy, gdy odeszła. Znowu
byłoby jednocześnie dobrze i bardzo źle. Ale tak musiało być, myślał
ponuro. Tak musiało być.
Nie odpowiedział
jej na tłumaczenia, że byli dla siebie stworzeni. Nie odpowiedział na
oskarżenia o zazdrość. Nie odpowiedział na nic, milcząc bardzo długo.
Rozważając wszystkie za i przeciw, zastanawiał się, czy powinien powiedzieć o
swojej decyzji Marisie, czy zachować ją wyłącznie dla Arii. Naprawdę nie chciał
dokładać wdowie kolejnych zmartwień, lecz z drugiej strony nie miał ani siły,
ani ochoty, by znowu ją okłamywać.
— Masz rację —
odezwał się z wyraźnym wahaniem, jakby ostrożnie dobierał każde jedno słowo. —
To trwa już zbyt długo, a ja byłem naiwnym głupcem, tak to przeciągając. Gdy
tylko Aria wróci, wyjaśnię jej, że…
Coś skrytego
głęboko wewnątrz niego samego rwało się i wrzeszczało, by nie wypowiadać tych
tragicznych słów, lecz Athanasius był zbyt silny w swym postanowieniu, by się
tym głosom poddać.
— Wyjaśnię jej,
że to, co jest między nami, nie może się udać — dokończył, nie będąc w stanie
patrzeć na Marisę. — Nie chcę jej dłużej krzywdzić, choć pewnie teraz w to
wątpisz. I nie, moja droga przyjaciółko, mylisz się. Nie ma czegoś takiego jak
przeznaczenie. Swoje poznałem lata temu i albo mnie ominęło, albo niebawem
wróci i się o mnie upomni. Każda z tych dwóch możliwości skończy się tragicznie
nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla Arii.
Był zmęczony
powtarzaniem w kółko, że „to nie jest takie proste”. Nie było, owszem, lecz nie
widział sensu mówić o tym po raz kolejny. Zamiast tego miał palącą ochotę
opowiedzieć Marisie o swojej przeszłości. Chciał jej wszystko wyjaśnić,
przedstawić swoje prawdziwe oblicze i pozwolić Marisie zrozumieć. Wtedy sama by
pojęła, że jego związek z Arią był nie tyle niemożliwy, co niebezpieczny. Wtedy
sama by go znienawidziła, wygnała i wykrzyczała, że ma się do Arii nie zbliżać
choćby na krok.
Miał ochotę jej
wykrzyczeć, że Aria skończy tak samo jak Lakricia. Bo nie mogło być inaczej.
Nie zrobił tego.
Z trudem stłumił w sobie tę rozpacz, raz jeszcze nastawiając się na wyuczone
formułki. Wiedział, że Marisa nie spocznie i wciąż będzie go atakowała swoimi
radami i nakazami. Nie miał jej tego za złe, choć każde jedno słowo bolało
coraz bardziej.
— I to prawda —
wyznał niespodziewanie, zaskakując tym samym samego siebie — że nigdy nie
poznałem sensu miłości. Bo cóż z tego, skoro już kiedyś kochałem? Wynikło z
tego tak wiele złego, że nie tylko nie zdołałem pojąc sensu tego uczucia, co
zrozumiałem, że nie jestem do niego nawet zdolny. I może właśnie dlatego
zachowuję się jak ostatni dupek — dodał z gorzkim rozbawieniem — bo z jednej
strony odpycham od siebie Arię, a z drugiej zachowuję się jak mały dzieciak,
który wie, że mu czegoś nie wolno, ale i tak się tego podejmuje, naiwnie
sądząc, że konsekwencje wcale nie będą tak duże, jak go straszono.
Zaśmiał się
ponuro, wprost nie mogąc uwierzyć w głupotę, której się podejmował, ilekroć był
z Arią. Dlaczego ta kobieta tak fatalnie na niego wpływała?! Dlaczego wyłączała
w nim wszelki rozsądek i poczucie winy, pozostawiając jedynie to, co od lat
próbował w sobie pogrzebać?! Athanasius drżał na myśl, że któregoś dnia Arii
może się udać i wraz z wydobyciem z niego miłości do niej, uda jej się
wyciągnąć z niego także cały zestaw pozostałych uczuć i emocji. A to musiało
się skończyć katastrofą.
I właśnie tego
tak panicznie się bał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz