ROZDZIAŁ 53

 MARISA

Uśmiechnij się do mnie, najmilsza. Uśmiechnij się, ponieważ nie masz żadnego powodu, by się smucić. Nigdy nie będziesz miała, bo zawsze powodów do uśmiechu będzie więcej niż powodów do smutku. Zawsze.

Elijah był czarodziejem. Nawet mimo tego, że znał tylko to jedno zaklęcie, jego magia działała za każdym razem. W efekcie twarz Marisy momentalnie rozświetlał radosny uśmiech, który zasłaniał grubą kurtyną wszystkie troski i zmartwienia, jakie zaplątały się w jej myślach. Uśmiechnięta, radosna i lekka, pragnęła obdarowywać swojego ukochanego tym prostym gestem jak najczęściej i jak najdłużej, wiedząc, że była to dla niego największa rozkosz i nagroda. Uśmiechała się, gdy go tylko widziała. Uśmiechała się, gdy z nim rozmawiała, gdy siedziała obok niego, gdy się do niego przytulała, gdy o nim myślała. Uśmiechała się, gdy sobie uświadamiała, jak bardzo kochała Elijaha i jak bardzo on kochał ją. Uśmiechała się wiedząc, że spędzą ze sobą całą wieczność, która w jego towarzystwie zdawała się nad wyraz ekscytująca i słodka.

 

Teraz jej uśmiech był wycięty nożem. Bolesny i krwawiący, cały czas drżał z wysiłku. Mimo to nie opadał — nie mógł. Zawsze powodów do uśmiechu będzie więcej niż powodów do smutku — Elijah, jako niepoprawny optymista, bardzo często wypowiadał te słowa i Marisa doskonale wiedziała, że w ich znaczeniu kryło się coś więcej, niż tylko puste pocieszenie. To niby proste zdanie miało w sobie całe pokłady nadziei i wiary, których wprost nie można było zignorować.

Elijah sam w sobie był nadzieją i wiarą.

Dlatego się uśmiechała, choć było coraz trudniej. Nie szczędziła sobie łez, nie próbowała leczyć podartego na strzępy serca, nie usiłowała też odganiać z myśli obrazu jej ukochanego męża. Lecz gdzieś obok rozszarpującego ją na części bólu, strachu i rozpaczy, było małe miejsce na tych kilka ważnych słów.

Zawsze powodów do uśmiechu będzie więcej niż powodów do smutku.

Znała go aż za dobrze, więc wiedziała, że serce by mu się krajało, gdyby ujrzał ją w tak złym stanie. Dlatego właśnie uśmiechała się dla niego — nawet po tym, gdy Elijah odszedł. Wiedział, że nawet mimo śmierci wciąż był obok niej, widział ją, obserwował i nad nią czuwał.

Dlatego się uśmiechała.

Jednak w tej małej uldze, atakowanej z każdej strony przez pineski paniki, niedowierzania i rozpaczy, było coś jeszcze. Wiedziała, że gdyby została sama, prędzej czy później zamknęłaby się w sypialni, płacząc całymi dniami i nocami. Gdy łzy już by się skończyły, a zmysły całkiem straciły swą moc, Marisa zaczęłaby marzyć o połączeniu się z miłością swojego życia. Nieczuła na swoich bliskich i krzywdę, jaką im wyrządzi swoją śmiercią, nie myślałaby już o niczym poza wiecznym połączeniem.

Lecz nie była sama. Otoczona najbliższymi, którzy na każdym kroku okazywali jej troskę i wsparcie, chwiejnym krokiem ruszała naprzód, wiedząc, że właśnie tego chciałby jej mąż. I choć tak często aż odbierało jej dech na myśl, że Elijah nie żyje i choć wciąż pozostawała cieniem samej siebie, robiła co mogła, by nie poddać się ślepej, pustej rozpaczy. Dlatego po czasie stwierdziła, że zorganizowanie balu dobroczynnego był dobrym pomysłem. Cieszyła się, że jej niespodziewaną odmowę dało się odkręcić, lecz najbardziej pomagał jej fakt, że nie była z tym sama.

Wychodząc poza dwór po raz pierwszy od dawna, poczuła się tak, jakby trafiła do jakiejś innej, obcej rzeczywistości. Od śmierci Elijaha świat zewnętrzny przestał dla niej istnieć, dlatego w pierwszej chwili niemal się zdziwiła, widząc jakichś obcych ludzi, tak różnych, tak wesołych, smutnych lub obojętnych. Dziwiła się, że oni wszyscy gonili za swoimi sprawami, zamiast zatrzymać się i załamywać nad swoimi problemami. Dziwiła ją nagła świadomość, że przecież każdy miał jakieś swoje bolączki, także ci wszyscy ludzie, których mijała na ulicy. Może temu młodemu chłopakowi na rowerze też ktoś niedawno zmarł? Może ta drobna blondynka szukająca czegoś w swojej torebce niedawno została zdradzona przez kogoś bliskiego? Może ten mężczyzna, który kupował gazetę w kiosku, stał na granicy bankructwa, a ktoś jeszcze inny dowiedział się o swojej chorobie? I choć było to okrutne, Marisę w pewien sposób pocieszał fakt, że nie została sama z nieszczęściami tego świata. Nie ona jedna cierpiała. I nie ona jedna się z tego podniesie.

Pierwszym krokiem — być może przedwczesnym, ale na pewno potrzebnym — były zakupy z Arią. Skoro już ustaliły, że zorganizują bal dobroczynny, należało wybrać nowe kreacje. Pojawienie się w sukni, którą miało się na sobie kiedykolwiek wcześniej, nie wchodziło w grę. I choć nie miało to wiele wspólnego z ekologią, o którą Marisa też lubiła dbać, tak nie miała też ochoty na żadne plotki ze strony brukowców, że śmiała wybrać tę samą kreację dwukrotnie.

Zaskoczyło ją ukłucie radości, gdy wraz z Arią weszły do jednego z lepszych butików w Londynie. Nieczęsto go odwiedzała, lecz zwłaszcza teraz choć chwilowe oderwanie się od swojego smutnego, jakże pustego dworu sprawiało jej chwilową i ulotną, lecz jednak prawdziwą ulgę.

Przebierając się w kolejne suknie, bawiła się zaskakująco dobrze. Automatycznie celowała w czernie, więc zmieszała się nieco, gdy Aria się temu wprost sprzeciwiła, sugerując czerwień. Prawdą było, że Elijah najbardziej lubił ten kolor, a gdy sprawiał jej prezenty w postaci odzieży — zwykle sukien lub bielizny — często celował właśnie w tę barwę. Obawiała się reakcji gości oraz krzywych spojrzeń, które by wyraźnie mówiły: „ledwo pochowała męża, a już zrzuciła żałobę”. Nie zrzuciła i wątpiła, by kiedykolwiek była w stanie to zrobić. Pomagała jej za to myśl, że im prędzej wróci do normalnego funkcjonowania, tym więcej osób na tym skorzysta, zwłaszcza z otoczenia fundacji. 

Gdy już wyszły z butiku, z zaskoczeniem sobie uświadomiły, że zastała je zupełna noc. Śmiejąc się ze swojego braku poczucia czasu, spakowały zakupy do samochodu, planując powoli wracać do posiadłości. Niespodziewanie Marisa, odprężona i zrelaksowana po tak udanych zakupach, przelękła się powrotu do domu. Bała się tego, że nie zastanie tam tego, na którego zawsze czekała. Bała się przekraczać próg ze świadomością, że nikogo tam nie zastanie.

Gdy obie wsiadły do limuzyny, Marisa ułożyła sobie torby na kolanach i zaczęła w nich buszować, raz jeszcze podziwiając swoje zdobycze. Gdy zaś natknęła się na kusy, seksowny komplecik bielizny, twarz Marisy momentalnie rozświetlił uśmiech. I choć przeżywała własną tragedię, na szczęście nie umiała się przestać radować szczęściem innych. W tym przypadku radość się podwajała, ponieważ chodziło o związek jej obojga przyjaciół.

Spodziewając się, że zakupiona bielizna dość szybko zostanie… zaprezentowana, zerknęła z największą ciekawością i ekscytacją na Arię, mając zamiar wypytać ją o wszystkie szczegóły, jakich nie miały dotąd czasu omówić. I choćby miały jeździć w kółko po mieście, albo zatrzymać się gdzieś na kawie, musiała usłyszeć więcej.

Jednak nagła zmiana nastroju Arii mocno ją zaniepokoiła. Gdy zaś przyjaciółka zaczęła wyjawiać swoje obawy i wątpliwości, Marisie już całkiem mina zrzedła. Pokręciła z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, jakim cudem w ciągu ledwie chwili ich relacje aż tak się skomplikowały. Owszem, zawsze były dość trudne, ale przez chwilę oboje wyglądali na szczęśliwą parę. Co więcej, Marisa zawsze miała poczucie, że to tylko kwestia czasu, nim ci dwoje się zejdą. Jednak kłopotem zawsze był Athanasius. Aria, tak szczera i otwarta, wychodziła do ludzi z sercem na dłoni. Odczytując ją jak otwartą księgę, bez trudu dostrzegało się w jej oczach niemal dziecięcą radość i determinację, która momentalnie oczarowywała każdego, kto ją spotkał. Athan z kolei sprawiał wrażenie, jakby był jednocześnie odporny i najbardziej wrażliwy na ten urok. Trudno było odczytać jego intencje i nie potrafił zrobić tego nikt poza Elijahem. Jej mąż jakimś cudem zawsze wiedział, co dolegało Athanasiusowi, choć ten zawsze ukazywał się im z tą samą kamienną twarzą. Jednak jak dotąd wydawało się Marisie, że ta maska była tylko pozorami, zwłaszcza że dla nich — dla Marisy i Elijaha — zawsze był wspaniałym przyjacielem.

— Może potrzebujecie dla siebie jeszcze trochę czasu — odparła cicho Marisa. — Od waszego ostatniego spotkania minęły dziesiątki lat. Tak jak sama przyznałaś, bardzo się przez ten czas zmieniłaś, co oboje musicie zaakceptować i jakoś się do siebie dotrzeć. Poza tym — uzupełniła nieco pewniejszym tonem — jesteście ze sobą dopiero od dwóch dni. Dajcie sobie więcej czasu.

Zdawało jej się, że ta rada była zbyt oczywista jak dla kogoś, kto niegdyś spędził ze swoim wybrankiem prawie sto lat. Dlatego wielce się przeraziła, gdy zobaczyła, że w kącikach oczu Arii połyskują łzy.

— Myślisz, że on coś w ogóle do mnie czuje? Może powrót tutaj był błędem, może powinnam wyjechać na dobre i nigdy nie wracać…

Ledwie przyjaciółka dokończyła to przerażające zdanie, gdy Marisa zbliżyła się do niej i mocno ją do siebie przytuliła. Cieszyła się, że tym razem to ona mogła okazać wsparcie, zamiast je odbierać.

— Czy coś do ciebie czuje? — powtórzyła z drobną nutką niedowierzania, jakby dla podkreślenia absurdu tego pytania. — Obie wiemy, że tak. Athanasius jest… — Marisa westchnęła — bardzo trudny. Już dawno temu wziął sobie za punkt honoru nie okazywać żadnych uczuć i jeśli robi to nadal, zwłaszcza przy tobie, to znak, że jest wybitnym idiotą. Trzeba go odblokować i tylko ty to potrafisz. Ale aby go odblokować — tłumaczyła z zapałem — trzeba nim solidnie wstrząsnąć; tak, żeby choć na chwilę przypomniał sobie, że uczucia są po to, by je okazywać. Mówisz, że nie jesteś małą, niewinną dziewczynką. Więc mu to pokaż! Pokaż mu, że skończyły się czasy jego opieki, że jesteś niezależna i sama decydujesz o tym, czego chcesz.

Nie była pewna, czy jej rada rzeczywiście miała prawo poskutkować, zwłaszcza że i Aria nie była zbyt przekonana. I właśnie to ją tak martwiło. Przecież gdy ogłaszała jej ich związek, była taka rozpromieniona! Jak to możliwe, że aż tak wiele zmieniło się w tak krótkim czasie?

— Najgorsze, co możesz zrobić sobie i jemu, to odejść — kontynuowała stanowczo. — Ale wiem, że Athan przez tę swoją skorupę jest odpychający. Sama się często zastanawiałam, czemu jest aż tak skryty, ale nigdy mi tego nie zdradził. Najbardziej się boję — mruknęła — że w końcu cię to zmęczy. Całkowicie bym to wtedy zrozumiała, ale mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Tak bardzo bym chciała, byście się znowu zeszli! — zaćwierkała rozmarzona. — Pamiętam, jak przyjeżdżaliście do nas już jako para. To były te rzadkie momenty, w których widziałam Athana tak prawdziwie, szczerze uśmiechniętego. Myślę — podjęła w zadumie — że on był wtedy naprawdę szczęśliwy. Bo że ty byłaś — zaśmiała się — to widział każdy, wprost nie umiałaś tego ukrywać! I właśnie dlatego wydaje mi się, że on czuje do ciebie to samo, co ty do niego. Tak po prostu mi się zdaje.

Czując drętwienie nóg, ułożyła je na długim siedzisku limuzyny, wyciągając się na nim wygodnie. Zleciła jeszcze szoferowi, aby nie wracał do posiadłości, tylko jeździł o Londynie, dopóki nie wydadzą mu innych dyspozycji, torby z zakupami odłożyła na bok, głowę zaś ułożyła na ramieniu Arii.

— Opowiedz mi dokładnie, co się zdarzyło między wami przez ten czas — szepnęła cichutko i delikatnie, zdając sobie sprawę, jak osobista była to prośba. Jednak wiedząc, że przyjaciółka się na nią otworzy, czekała spokojnie na rozpoczęcie opowieści.

Czuła, że obie potrzebowały tej rozmowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^