ATHANASIUS
Nie umiał opanować przyspieszonego bicia swojego serca. Nie
umiał zapanować nad nerwami, które mu towarzyszyły, ilekroć był w pobliżu Arii.
Dlatego robił, co mógł, aby ukryć swój stres pod tak dobrze przez lata
dopasowaną masą obojętności. Chociaż nawet to przychodziło mu z trudem.
Paradoksalnie dość dobrym pomysłem na rozwiązanie tego
problemu było skupienie się nie na Arii, a na historii, którą opowiadała. Nie
miał pojęcia, jak to możliwe, że ona i Lidia się znały i nieco niepokoił go
fakt, że Vasco wahała się chwilę, zanim podjęła rozmowę. Co chciała przed nimi
ukryć, że podjęcie decyzji wymagało tego chwilowego przemyślenia?
Gdy zaczęła mówić, Athanasius zmarszczył brwi. Zastanawiał
się, dlaczego nie przechodziła od razu do rzeczy, tylko rozwodziła się nad tym,
co mogła tam zwiedzić. Dopiero gdy jej twarz rozświetlił zachwyt nad
wspominanymi miejscami, Athan niespodziewanie poczuł ukłucie bólu, gniewu i
zazdrości. Z jakiegoś niezrozumiałego nawet dla siebie powodu musiał odwrócić
wzrok, aby nie patrzeć na ten zachwyt. Nienawidził myśli, że głód poznawania
świata był przyczyną jej odejścia. Nienawidził świadomości, że wybrała podróże
zamiast niego.
I byłoby w tej zazdrości coś czystego i naturalnego. Byłoby
to zazdrość naturalna, podobnie jak gniew nią wywołany. Nie byłoby w tym
wszystkim ani śladu hipokryzji… gdyby nie jeden szczegół.
Athanasius nigdy nie chciał zatrzymać przy sobie Arii.
Pragnął, by odeszła, by zostawiła go samego, by już nigdy do niego nie
wróciła i o nim zapomniała. Jednak długo naiwnie sądził, że decyzja będzie
należała wyłącznie do niego. Tymczasem Aria wspaniałomyślnie go ubiegła, dając
do zrozumienia, że w niczym nie potrzebuje jego pomocy.
Ta jawna sprzeczność potwornie go drażniła, ale nic nie mógł
na to poradzić. Aria już dawno zawładnęła jego myślami. Miała nad nim całkowitą
kontrolę, lecz — na jego szczęście — wampirzyca najwyraźniej nie zdawała sobie
z tego sprawy.
Prędko mu przeszło zamartwianie się nad swoimi uczuciami
względem Arii, gdy coraz bardziej wsłuchiwał się w opowieść. Szarpnięty nagłym
niepokojem i złością, miał ochotę zerwać się z fotela i… sam nie wiedział, co
dalej. Miał na nią wrzasnąć, że łażąc po jakichś niezbadanych sarkofagach jedynie
podejmowała niepotrzebne ryzyko? Że tylko tyle warte są te jej światowe
tułaczki? Że jak mogła dać się złapać?! Miał ochotę się wściekać, że przecież o
mało tam nie zginęła, że to było nieodpowiedzialne i wyjątkowo głupie.
Był wściekły jak diabli. Jednak zbyt często odczuwał ten rodzaj gniewu, by nie wiedzieć, że złość była tylko delikatną podszewką,
pod którą czaiły się całe pokłady strachu. Bo choć gdzieś bardzo głęboko zdawał
sobie sprawę, że Aria była dorosłą, odpowiedzialną i piekielnie inteligentną
kobietą, nawet po niemal dwustu latach i tak burzliwych relacjach, nie umiał
się wyzbyć poczucia opieki i troski.
Nagle zdał sobie sprawę, że przecież właśnie tak musiały
wyglądać jej podróże. Podczas jej nieobecności, zwykle nie zastanawiał się nad
tym jakoś specjalnie, niejasno zdając sobie sprawę, że Aria po prostu jeździła
po świecie i oglądała zabytki. Lecz przecież Aria była nieustępliwą
poszukiwaczką mocnych wrażeń. Ryzyko traktowała jak zabawę, za nic mając
poczucie zagrożenia. Wobec tego jasnym było, że tak właśnie musiały wyglądać
jej wszystkie dalekie wypady. Będąc w Japonii, naraziła się jednemu z
najstarszych klanów. Zwiedzając Egipt, została uwięziona. Co jeszcze jej się
przytrafiło? Nie wiedział i bał się pytać. Nie pocieszał go nawet fakt, że Aria
dostała się tu w jednym kawałku; zamiast tego szarpnęła nim nagła myśl, by wszelkimi
sposobami zabronić jej jakichkolwiek wyjazdów, aby już nigdy nie musiała się
narażać niebezpieczeństwo.
To dość przyjemne postanowienie szybko wypierzchło mu z
głowy, gdy tylko sobie przypomniał, że przecież tu chodziło o Arię Vasco. Jej
się nie dało niczym powstrzymać i choćby zamknął ją małym, opancerzonym
pokoiku, przykuł łańcuchami i zalał betonem, i tak znalazłaby sposób na
wyjście.
— Żadnym Baltimorom nie można ufać — syknął, szczerze
niezadowolony z pewności, z jaką Aria wypowiadała się o Lidii. — Wystarczyło
posłuchać, jak ci groziła. Przysługa to jedno, ale możesz nawet nie zauważyć,
kiedy Verterent uzna, że spłaciła już swój dług. Wtedy zostanie już tylko
lojalność. Lojalność względem Baltimore’ów, a nie ciebie, Ario.
Zdawał sobie sprawę, że zabrzmiało to zbyt surowo, a jednak
myśl o tym, że tak ważny ród wplątał się w sprawę Elijaha, bardzo go
niepokoiła. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że z tego wyniknie jakieś
nieszczęście, choć teoretycznie nie miał żadnych podstaw, by tak sądzić. Mimo
to wolał, by wykrycie mordercy Elijaha spoczęło tylko na barkach jego i Matta.
Arię też wolałby od tego odsunąć, choć niestety nie widział na to większych
szans. Lecz ktokolwiek znajdował się w tej swoistej drużynie, na pewno nie
chciał w niej Baltimore’ów.
— Niemniej to dobrze, że przynajmniej chwilowo mamy ją po
swojej stronie — mruknął, chcąc choć odrobinę uspokoić nastroje. — I w
porządku, informuj ją na bieżąco… ale możliwie jak najogólniej. Jeśli nie
będzie pytała o szczegóły, to jej ich nie podawaj. Naprawdę, im mniej o nas
wiedzą, tym lepiej.
Prawdopodobnie tylko on miał aż tyle zastrzeżeń do tego
rodu. Marisa, zbyt niepewna i zrozpaczona, zdawała się oglądać tę rozmowę
gdzieś z boku, jakby wcale w niej nie uczestnicząc. Aria najwyraźniej nie miała
żadnych obaw, a jeśli już, to było ich niewiele. Tylko Athanasius był wściekły
na fakt, że ktoś z zewnątrz chciał się mieszać w ich prywatne sprawy, wchodząc
w tę prywatność w ubłoconych butach.
Nie spodziewał się, że odnalezienie mordercy Elijaha
przyjdzie im łatwo. Nie sądził jednak, że sprawi im to aż tyle dodatkowych i
niespodziewanych kłopotów.
Gdy napięcie choć trochę opadło, Marisa wraz z Arią
postanowiły zrealizować swój pomysł o zakupach. Vasco czuła się już lepiej, a
wdowa bardzo potrzebowała świeżego powietrza, dlatego cała trójka wyszła z
założenia, że te zakupy tylko wyjdą paniom na dobre. Athanasius z kolei zabrał
z biblioteki kilka książek medycznych, wziął swojego laptopa i usadowił się z
tym wszystkim w salonie, chcąc skupić się trochę na nadrabianiu swoich
medycznych zaległości. Już od lat myślał o powrocie do zawodu, a
niepraktykowanie prawie żadnego leczenia od dwustu lat sprawiło, że miał
ogromne luki w wiedzy. Wprawdzie teorię starał się poznawać na bieżąco — tak
jak to zamierzał zrobić w tej chwili wolnego czasu — lecz o praktyce nie miał
zielonego pojęcia. Wiedział, że chcąc wrócić do leczenia, musiał udać się na
studia, gdzie raz jeszcze przetworzyłby cały potrzebny materiał. Być może nawet
zdecydowałby się na inną specjalizację — mimo tego, że bardzo lubił
anestezjologię. Tak czy inaczej, prawdziwie leczyć by mógł dopiero za kilka
lat. Ta wizja delikatnie go zniechęcała, lecz Athan czuł, że ta przeszkoda z
czasem coraz bardziej malała i już wkrótce miała być możliwa do pokonania.
Zagłębiony w notatki, co jakiś czas zerkał na telefon,
pamiętając o Harrisie. Prokurator wspominał, że zadzwoni do niego koło
wieczora, lecz niestety nie sprecyzował godziny, pozostawiając Athanasiusa w
stresującej niepewności. Najbardziej bał się tego, że zostanie oszukany lub
Harris jakimś cudem nie zdoła załatwić Mattowi przejęcia sprawy. Wprawdzie ta
druga obawa nie stanowiłaby końca świata — z wampirem w policji i tak mogliby
zdziałać dużo. Lecz gdyby to on się zajmował całością, ich możliwości znacznie
by wzrosły.
To nerwowe oczekiwanie trwało około półtorej godziny, gdy
wreszcie telefon zadzwonił.
— Słucham?
— Pan Drawson nie był zbyt sympatyczny — odezwał się Harris
z nutką sztucznej pretensji. — Rozpoczynając współpracę, spodziewałem się po
nim trochę więcej entuzjazmu.
Już na wstępie prześmiewczy ton prokuratora mocno go
zirytował, lecz nie zamierzał dać tego po sobie poznać.
— Ishmael lubi porządny rum, zapach lilii wodnych i
kryminały Agathy Christie. Jak się chciałeś zaprzyjaźnić, trzeba było od tego
zacząć — odparł równie kąśliwym tonem.
W słuchawce dało się usłyszeć stłumiony i króciutki chichot.
— Będę na przyszłość pamiętał — odparł, nagle poważniejąc —
ale przejdźmy do konkretów. Rad jestem, że obie strony dotrzymały warunków
umowy i liczę na to, że będzie trwał jak najdłużej. Nie wiem, panie Tismaneanu,
czy zdaje sobie pan z tego sprawę, lecz ta transakcja jest bardziej wiążąca niż
się panu wydaje…
Wiedziałem, że coś wymyśli, pomyślał z narastającym
niepokojem. Mimo to nie odezwał się ani słowem, pozwalając Harrisowi rozwinąć
się w swojej myśli.
— Prośba, którą mi pan powierzył — kontynuował prokurator —
jest o tyle lekka, łatwa do zrealizowania i… hm, stała, że panu Ishmaelowi słusznie
się zdawało, że cena za taką usługę jest co najmniej nieadekwatna. Co więcej,
podejrzewam, że i pan tak myśli. Z kolei miejsce w zarządzie nie jest aż tak
stałe. Łatwo zgarnąć stołek, ale łatwo go spod tyłka sprzątnąć.
— Do czego zmierzasz? — nie wytrzymał Athanasius, nie mając
ochoty słuchać dalszego filozofowania. — Myślałem, że znasz mnie lepiej.
Brzydzę się niedotrzymanymi obietnicami. Poza tym nie zwracałbym się do ciebie,
gdybym nie wiedział, jakie są twoje możliwości. Tak samo łatwo możesz pomóc,
jak i zaszkodzić. Zysk i ryzyko ważą u ciebie tyle samo, więc zechciej przejść
już do tego aneksu, o którym tak dookoła krążysz.
Usłyszał ciche westchnięcie i szelest przerzucanych
papierów. Harris nucił pod nosem jakąś melodyjkę, najwyraźniej czegoś szukając w
dokumentach.
— Pan Ishmael podpisał z moim bratankiem dość szeroką umowę.
Jest w niej szereg zabezpieczeń chroniących go przed utratą stanowiska, lecz
żaden z nas nie jest głupcem, panie Tismaneanu, i obaj wiemy, że nie ma takich
murów, których nie da się zburzyć. Obaj również jesteśmy ludźmi honoru, dlatego
chcę pana uczciwie ostrzec, panie Tismaneanu, że pan Matthias Atkinson już
wkrótce zostanie wyznaczony do poprowadzenia sprawy śmierci Elijaha Cavendisha.
Jednak w trosce o własne interesy, będę się temu pobieżnie przyglądał. W razie
jakichkolwiek nieścisłości ze strony The Drawson Company, odsunięcie pana
Matthiasa od sprawy będzie tylko jedną z konsekwencji tego błędu.
— Subtelna groźba — zadrwił Athan, będąc pod niemałym
wrażeniem tej przemowy.
— Równie subtelna jak sprawy, których dotyczy — odparł
Harris swobodnym tonem — będąca bardziej nikomu niepotrzebnym dopowiedzeniem
oczywistości.
— Jak długo to postanowienie będzie wchodziło w życie? —
spytał, zupełnie nieczuły na tę zabawę w pogróżki.
— Nie jestem w stanie tego dokładnie określić, lecz nie
będzie pan długo czekał, mogę pana zapewnić.
— Dziękuję.
— Do usług, panie Tismaneanu.
Odrzucając telefon na bok, zamyślił się na moment. Nie
potrafił sobie nawet wyobrazić, ile upokorzeń musiał znosić Ishmael podczas
podpisywania tej umowy. Był pewien, że przyjaciel nigdy mu tego nie zapomni,
lecz jednocześnie nie miał wątpliwości, że Drawson automatycznie mu wybaczył tę
małą podłość. Ish, choć z dość wrednym usposobieniem, był wyposażony w ogromne
pokłady wyrozumiałości i nawet jeśli nie lubił tego po sobie okazywać, to z
pewnością jemu też zależało na pomocy w znalezieniu mordercy Elijaha.
Wszelkimi kombinacjami i zabezpieczeniami, którymi Harris
uraczył go po fakcie, też nie był specjalnie zaskoczony. Nie miał wątpliwości,
że prokurator będzie robił co mógł, by utrzymać swoje wpływy w konkurencji, a
zgadzając się na pomoc Athanowi, miał go w szachu. Tismaneanu musiał przełknąć
tę gorzką pigułkę, lecz był na to gotowy.
Po chwili tępego wpatrywania się w ścianę, raz jeszcze
chwycił telefon i napisał wiadomość do Matta.
„Sprawy w toku. Spodziewaj się rychłej rozmowy i bądź gotowy
do działania. Zadzwoń, jak już wszystko zaklepiesz. Ustalimy resztę”.
Opadłszy ciężko na kanapę, zerknął tęsknię w stronę okna.
Wieczór oczernił już całe otoczenie, wywołując w Athanie przyjemny, odprężający
dreszcz. Nocą zawsze czuł się najlepiej, a teraz, gdy wokół działo się tak źle,
bardzo mocno potrzebował odpoczynku i wyciszenia.
I zupełnego resetu myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz