ROZDZIAŁ 149

 ISHMAEL

    Choć zupełnie się tego po sobie nie spodziewał — przynajmniej teoretycznie — tak nazwanie go dzieciakiem mocno go uraziło. Spoglądając na Jehanne krzywo, już chciał się odgryźć, że z ich dwójki to ona bardziej zasługiwała na to miano, lecz gdy sobie przypomniał, ile wampirzyca miała lat, jeszcze bardziej się naburmuszył. Jakimś cudem myśl o tym, że Jehanne była od niego starsza, doprowadzała go do szału. Jako człowiek starej daty uważał, że to mężczyzna powinien przewyższać kobietę wiekiem — i nie tylko zresztą. Tymczasem Ish jedynie wyglądał na starszego, w rzeczywistości będąc dla niej dosłownie gówniarzem.

    Mimo to z ochotą skorzystał z przyspieszonego kursu picia alkoholu. Dolewanie do niego krwi było powszechną praktyką, lecz Ish miał w tym temacie kilka zasad, których się trzymał. Krew dolewał tylko do whisky, rzadziej do wina, którego nie piał prawie wcale. Także bimbru na ogół nie tykał, skupiając się na swoim ulubionym rumie.

    Był zaskoczony, kiedy pokierował się wskazówkami Jehanne, które rzeczywiście zadziałały. W istocie, samogon smakował zupełnie inaczej niż ostatnio; jego smak był nadzwyczaj intensywny i to na tyle, że wampir był w stanie rozpoznać każdą jedną nutę. Rozkoszując się tym doznaniem, z przyjemnością poczuł, jak bimber rozgrzewa go od środka.

    — No dobra — przyznał dość niechętnie — miałaś rację. To dobry patent. Ale z rumem się tak nie da — wyjaśnił, robiąc poważną minę poważnego znawcy. — Próbowałem, ale smakuje obrzydliwie. Rum pije się albo na czysto, albo wcale; jest zbyt mocny, by go czymkolwiek jeszcze zabarwiać. Dziwię się, że na bimber to nie działa — mruknął, z uwagą przyglądając się pustemu już kieliszkowi. — Ile to ma procent? Z osiemdziesiąt? A z dodatkiem krwi smakuje zupełnie inaczej. Bo wiesz — wyznał, spoglądając na Jehanne z największą uwagą — normalnie bym się nie zniżył do picia byle bimbru. 

    Nagle zdziwił go fakt, że ze wszystkiego jej się tłumaczył. Dziwił się, że nagle zrobił się taki rozmowny i że w towarzystwie tej rudej wariatki czuł się tak swobodnie.

    — Rany boskie — mruknął z udawaną trwogą — ale mi się przy tobie język rozwiązuje. Jesteś jakiegoś rodzaju wiedźmą? — spytał, wpatrując się w nią oczekująco. — O cokolwiek mnie spytasz, to ci powiem! To naprawdę musi być jakiś rodzaj hipnozy.

    Odetchnął cicho, a gdy chwycił za butelkę i nalał im po kieliszku, natychmiast go opróżnili.

    — Nie przystoi rozpijać damy — mruknął, spoglądając krytycznie na stojący obok bimber. — No ale skoro dama sama tak chciała, to trudno. Domek w górach brzmi miło — przyznał — zwłaszcza w mojej obecności — dodał, chichocząc cicho. — Ale ja zamiast gór wolałbym jezioro. Takie otoczone lasem, w jakiejś zupełnej głuszy odciętej od cywilizacji. I wiesz co? — podjął nagle, patrząc na nią z zainteresowaniem. — Chciałbym nauczyć się wędkować. To zupełnie nie pasuje do mojego stylu bycia, ale, cholera, od dawna mnie to korci. Niewykluczone, że po pół godziny takiego ślęczenia z wędką szlag by mnie trafił — uzupełnił, uśmiechając się krzywo — ale i tak chciałbym spróbować.

    Na wspomnienie o pracy i zbliżającym się wyjeździe, aż się wewnętrznie ucieszył. Nie ukrywał, że bardzo tęsknił za powrotem do swojego normlanego trybu, którym czuł się najlepiej. Pod niego zwykle układał cały swój dzień, łącznie ze wszelkimi spotkaniami czy rozrywkami. Ale właśnie wtedy, siedząc razem z Jehanne, która układała sobie właśnie uda na jego nogach, Ish pomyślał, że przez tę rudą wariatkę wszystko mogło się zmienić. Już teraz spędzał z nią zaskakująco dużo czasu i — co jeszcze dziwniejsze — nie tylko mu to nie przeszkadzało, ale wręcz sprawiało przyjemność. I tak oto stał między młotem a kowadłem, ponieważ zarówno powrót do pracy, jak i towarzystwo Jehanne, go odprężało, lecz przecież nie mógł tego łączyć. Choć być może powinien spróbować.

    — Nigdy nie byłaś w Japonii? — spytał. Taka… dojrzała wampirzyca jak ty i Japonii nie widziała?, miał ochotę spytać, lecz wiedział, że byłby w stanie urazić ją tak szczeniacką gadką. — Wyjątkowo piękny kraj ociekający zewsząd klimatem i tradycją. Tylko że Japończycy to straszne cholery i nienawidzą turystów — mruknął posępnie. O ile sam kraj uwielbiał, tak za tamtejszymi ludźmi nie przepadał. — Jeśli nie znasz japońskiego, to lepiej nie zachodź do lokalnych, małych sklepików, bo tam zawsze są dwa cenniki — jeden, normalny, dla miejscowych, a drugi, znacznie droższy, dla turystów. Japończycy są o tyle bezczelni, że potrafią przy tobie stać i nawijać po japońsku, żeby temu frajerowi z zagranicy opchać towar po podwójnej stawce, bo i tak nie zauważy. Nawet mu przez myśl nie przejdzie, że wspomniany frajer może znać ich język. Ale uwielbiam takie momenty — zauważył ze złośliwą radością — bo wtedy zawsze odpowiadam im po japońsku i obserwuję, jak baranieją. I wcale mi nie zależy, że się narażam — bo oni takiego dyshonoru nie wybaczają. Nie kupię tu, to kupię gdzie indziej, gdzie ceny są normalne dla wszystkich. Chociaż trudno taki znaleźć — dodał z rozbawieniem.

    Świadome i ostrożne picie samogonu rzeczywiście przynosiło swoje rezultaty, bo samo doświadczenie było dużo milsze niż poprzednim razem. Wreszcie czuł się tak, jakby w spokoju popijał rum w swoim gabinecie, wiedząc, że pił nie po to, by się upić, a by się odprężyć. Z bimbrem wreszcie zaczęło to działać podobnie, z czego Ish był bardzo zadowolony.

    Dopiero jak Jehanne wypaliła ze swoim wstydliwym wyznaniem, o mało co się nie zadławił. Kaszląc wściekle, próbował doprowadzić się do porządku, ale aż się załzawił z tego wysiłku. Dopiero gdy Jehanne porządnie grzmotnęła go w plecy, jakoś doszedł do siebie, próbując złapać oddech.

    — Przepraszam — wydyszał, próbując chichotać, ale ciągle co jakiś czas kaszlał — że co robiłaś?!

    Aż wreszcie roześmiał się głośno, wprost nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. W życiu nie wpadłby na to, że ktokolwiek podglądał go na siłowni, zwłaszcza że nie widział w tym zajęciu niczego ciekawego.

    — Jeśli chciałaś pooglądać moje treningi, wystarczyło zapytać! Cholera, no — westchnął z udawanym żalem — a ja cię nigdzie nie podglądałem. I teraz tego żałuję! Ale nie gniewam się — dodał nieco poważniejszym tonem, choć nadal z rozbawionym uśmiechem. — I następnym razem zapraszam, drzwi stoją dla pani otworem! Będzie pani mogła mnie albo pooglądać, albo nawet do mnie dołączyć. Wybór pozostawiam pani!

    Odetchnął cicho, uzmysławiając sobie, że to może być naprawdę miły wieczór. Pewnie zostanie tu do czasu, aż Jehanne zrobi się śpiąca — chyba że to jego najpierw dopadnie senność. Tym bardziej, że skoro chciał lecieć do Japonii, musiał z samego rana pozałatwiać kilka rzeczy odpowiednio się przygotować do podróży, a do tego przyda mu się kilka godzinek snu.

    — I porobię ci zdjęcia, porobię — odparł po chwili. — Chociaż lepiej byłoby samemu wszystko zwiedzić, nie? Skoro już tu z nami mieszkasz, to trzeba cię będzie zabrać na kilka wycieczek. Ale najpierw ja sam pojadę, a potem teatr. Tak? — zerknął na nią znacząco, mając nadzieję, że się nie rozmyśliła. — Kto wie, może się po tym teatrze okaże, że są we mnie jakieś chociaż śladowe pokłady wrażliwości?


ATHANASUIS

    Nagle coś pękło. Załamało się, urwało, rozstąpiło na pół. I już nie potrafiło wrócić do poprzedniej formy.

    Chociaż może to nie niepewność była tu tym niezapowiedzianym gościem. Była nim radość. I dopiero gdy ten pozorny spokój minął, Athan, ku swej udręce, pomyślał, że wszystko wróciło do normy.

    Cieszył się na widok rozluźnionego Antony’ego i wesołej Marisy. Ten dobry humor przyjaciółki radował go najbardziej, ponieważ właśnie ona z nich wszystkich najbardziej zasługiwała na chwile wytchnienia. Ilekroć o tym myślał, Athanasiusa dopadała dręcząca myśl, że ostatnimi wydarzeniami tylko dokładał jej kłopotów i powodów do zmartwień. Miał się nią opiekować i sprawić, aby stopniowo wybudzała się ze swojej płaczliwej żałoby, a wychodziło zupełnie odwrotnie. Ale to ostatnio nie była żadna nowość.

    Marisa, zamiast w ciszy opłakiwać męża, tylko się o nich zamartwiała.

    Jehanne tuż po tym, jak uznała go za swojego Stwórcę, poczuła się przez niego porzucona.

    Aria już dwukrotnie została porwana przez Blome’a — za każdym razem, jak sam Athan ją wygnał.

    Ta świadomość połączona z szokiem po ostatnich wydarzeniach dokonała w nim pewnego rozłamu. Jeszcze niedawno miał ochotę spędzić czas z najbliższymi i wspólnie z nimi cieszyć się, że wreszcie odzyskali choć odrobinę spokoju. Szczerze nie mógł się doczekać wypadu do kasyna, był też zadowolony z bliższego zaznajomienia się z Antonym. Jednym słowem — wszystko szło znakomicie.

    Wtem zupełnie nagle stres ścisnął mu brzuch i spiął mięśnie. Nieobecny duchem, uśmiechał się i udawał, że słucha toczącej się wokół rozmowy. W końcu jednak musiał wyjść, gdy poczuł, że nieznośnie ciepło uderzyło go w czoło, a oddech znacznie przyspieszył, jakby nie mógł sobie poradzić z tą nagłą gorączką. Przejęty dusznościami i irracjonalnym lękiem, musiał wydostać się z tej pułapki, w którą dobrowolnie wpadł.

    Chłód nocy tylko częściowo go uspokoił, a nikotyna podziałała na jego strachy jak cienka, lepka osłonka. Prędzej czy później to wszystko musiało puścić, ale korzystając z tego chwilowego, nieco toksycznego odprężenia, poczuł rwącą potrzebę spotkania się z Arią. I choć siedział obok niej cały wieczór, choć wciąż ją obejmował i tulił, miał wrażenie, jakby nie widział jej od całych tygodni. To poczucie wyzwoliło w nim naturalne pokłady tęsknoty.

    Gdy znalazł ją w jej sypialni, nie miał ochoty na nic innego poza przytuleniem jej do siebie, by poczuć jej ciepło, zapach, obecność. Spoglądając na nią tęsknie, niemal nie słyszał, co do niego mówiła; liczyło się tylko to, że tam była, że trzymała jego dłoń, że go pocałowała. I że sama chciała to wszystko robić, a więc że i ona tęskniła za nim.

    Nie odezwał się ani słowem. Nie miał siły odpowiadać na żadne pytania, podejmować rozmowy, z czegokolwiek się tłumaczyć. Tym bardziej więc nie protestował, gdy zaciągnęła go w stronę łóżka. Niespodziewanie pomyślał, że może właśnie tego obije teraz potrzebowali: siebie, w pełni znaczenia tego słowa. Uśmiechnął się, gdy Aria zdjęła szlafrok, odsłaniając mu swoje ciało w pełnej okazałości. Rozpalony, stęskniony i zniecierpliwiony, przygarnął ją do siebie jednym, dość gwałtownym ruchem, mocno do siebie przyciskając. Westchnęła przeciągle, gdy zachłannie błądził palcami po jej skórze. Nie musieli czekać długo, by dać upust swojemu pożądaniu; opadając na łóżko, niemal zrywali z siebie ubrania. Ciężkie oddechy i wypełnione rozkoszą jęki uciszali gorącymi, zachłannymi pocałunkami. Wiecznie sobą nienasyceni, czuli się wspaniale wolni i robili wszystko, by tej wolności nie stracić.

 

    Oddychał głęboko, wpatrzony niewidzącym wzrokiem w sufit. Machinalnie, ostrożnie, powoli głaskał Arię po ramieniu; wtulona w jego tors, nie drgnęła ani nie wypowiedziała ani jednego słowa, podobnie jak on przeżywając tę spokojną radość w ciszy. Jednak w końcu musiał się odezwać: nadal nie odpowiedział na żadne z zadanych wcześniej pytań. Na samą myśl o tym, coś znowu mocno ścisnęło mu brzuch, a oddech nieco przyspieszył. Stres raz jeszcze zawładnął jego ciałem, a myśli rozgonił i poplątał.

    Znowu zaczął się bać. Lecz tym razem ten strach nie był irracjonalny. Athan aż za dobrze wiedział, skąd się brał.

    Nie wiedział, od czego zacząć. Próbował sobie przypomnieć, o czym mówiła Aria, gdy tylko ją znalazł i automatycznie odrzucił od siebie kwestię jej wybuchu. O tym będą mogli porozmawiać kiedy indziej, zwłaszcza że Athan nie miał jej tego za złe i nie musiała go za nic przepraszać. Potem pytała o to, co się mu stało i czy wciąż chciał, by tu została. Jedno wiązało się z drugim i od tego musiał zacząć — choć na samą myśl o tym, jego wnętrzności wiązały się w ciasny, bolesny supeł.

    — Chcę, żebyś została — odparł stanowczym, nieco ponurym tonem — i nie zmienię już zdania na ten temat. To, czy zechcesz zamieszkać tutaj, ze mną, czy wyjechać gdziekolwiek i na ilekolwiek, od teraz zależy już tylko od ciebie.

    Choć początkowo miał takie plany, to wyznanie wcale nie brzmiało tak czule i łagodnie, jak by tego chciał. Było szorstkie, twarde, przywodzące na myśl rozkaz lub jakąś suchą formułkę. Athan powiedział to takim tonem, jakby nie mówili o całej swojej przeszłości, a co najwyżej o miejscu, w którym postawią nową szafę. Sam nie wiedział, co było tego przyczyną i na moment zląkł się, że może przez to Aria uzna to wyznanie za nieszczere. Dlatego musiał przejść do następnej części, zdecydowanie mniej przyjemnej.

    — Przysięgam — westchnął, jak na znak lekko ją do siebie przyciskając — że chciałbym, byś już zawsze przy mnie była. Nie wiem tylko, czy jesteś w stanie w to uwierzyć — dodał ponuro — po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Ale… powiedziałem, że od teraz to już zależy tylko od ciebie, bo…

    Na moment odwrócił głowę, ponuro wpatrując się w okno. Poczuł, jak i Aria zmienia pozycję, skupiając na nim swoje spojrzenie. Zapewne bała się tego, co usłyszy: Athan zdążył ją przyzwyczaić do takich pełnych napięcia wstępów, które ostatecznie nie prowadziły do niczego dobrego.

    — Jutro chciałbym z tobą o czymś poważnie porozmawiać — wyjaśnił cicho. — I wiem — uzupełnił z lekkim uśmiechem — że to brzmi strasznie i zwykle takie „poważne rozmowy” oznaczały coś złego. Tylko że tym razem to nie ja o tym zdecyduję. Tylko ty. Proszę cię tylko o to — szeptał, coraz silniej przejęty strachem na samą myśl — byś mnie wysłuchała. Ja będę tylko opowiadał, a na końcu pozostanie mi czekać na twój wyrok. Tym razem to nie ja zadecyduję za nas oboje, jak robiłem to dotychczas — mruknął posępnie. — Tym razem to ty podejmiesz wszystkie decyzje. A ja w pełni dostosuję się do tego, co postanowisz.

    Nie powiedział już więcej ani słowa. Nie wiedział, co jeszcze mógłby dodać, poza tym gardło miał coraz mocniej ściśnięte. Myśl o tym, co miał jej jutro wyznać, doprowadzała go do szału. Tylko resztkami silnej woli nie wstał z łóżka i nie zaczął panicznie krążyć po sypialni, by choć spróbować sobie to wszystko poukładać. Dziwił się sam sobie, że nagle nie zaczął się gwałtownie trząść, że nie wpadł w istną paranoję, a zamiast tego cały czas pozornie spokojnie leżał, tulił do siebie Arię i ostrożnie głaskał ją po ramieniu. Tylko to go jakkolwiek uspokajało, choć jednocześnie i przerażało.

    Panicznie bał się myśli, że następny dzień mógł być ich ostatnim.

    Nawet nie zauważył, gdy Aria zasnęła. On sam nie był w stanie zmrużyć oka, więc wpatrywał się w sufit, tylko od czasu do czasu zerkając na spokojnie śpiącą Arię. W trakcie tej nocnej, przerażającej ciszy, próbował układać sobie w głowie jutrzejszą rozmowę. Brał pod uwagę wszystkie możliwe reakcje jego ukochanej, próbował przewidzieć, jakie pytania będzie mu zadawać i jak na nie odpowie. Powtarzał sobie cale formułki i niechętnie, boleśnie wręcz wracał pamięcią do odległej przeszłości, zdając sobie sprawę, że za niecałą dobę będzie musiał stanąć z nią twarzą w twarz.

    Udało mu się zasnąć dopiero nad ranem, lecz zbudził się ledwie po godzinie, gdy zaczynało świtać. Korzystając z tego, że Aria nadal spała, wyślizgnął się cichutko z jej objęć, myśląc sobie, że śniadanie do łóżka mogłoby ją zadowolić. Miał też nadzieję, że w ciągu tych kilkunastu minut jego nieobecności Aria się nie zbudzi — chciałby leżeć tuż obok niej, gdy otworzy oczy, tym samym będąc pierwszym, co ujrzy tego ranka.

    Sam niespecjalnie znał się na gotowaniu — ta sztuka nigdy ani mu nie wychodziła, ani nie sprawiała większej przyjemności — ale tym razem postanowił zrobić choć częściowy wyjątek. Częściowy, ponieważ w dalszym ciągu liczył na pomoc pani Adrianny, aby śniadanie nie okazało się przykrą, niezbyt udaną niespodzianką. I choć ta zwykle zajmowała się ogólnymi porządkami w domu, a w przypadku uczt wzywano kucharkę Melanię, był pewien, że z tak niewielkim zadaniem sama pani Adrianna poradzi sobie znakomicie.

    — Ej, ty, pan domu, stój, czekaj!

    Drgnął zaskoczony, po czym odwrócił się, spoglądając z ciekawością na zmierzającego ku niemu Ishmaela. Przystanął, czekając, aż przyjaciel do niego podejdzie, zwłaszcza że sądząc po jego minie, miał mu coś ważnego do powiedzenia.

    — Wieczorem lecę wreszcie do tej Japonii — oznajmił, spoglądając na Athana znacząco. — Jesteś na tyle stabilny psychicznie i emocjonalnie, by zostać tu sam? I to z dwiema wariatkami?

    Zaśmiał się cicho, nieco rozbawiony tym komentarzem. Nawet mimo tego, że obawy Isha zapewne żartem nie były.

    — Na to nigdy nie da się być odpowiednio przygotowanym — odparł, wciąż lekko uśmiechnięty.

    Ish pokiwał z uznaniem głową, wzruszając ramionami.

    — Też fakt.

    Przyjaciel, najwyraźniej nie mając nic innego do powiedzenia, już zamierzał odchodzić, kiedy nagle Athanowi przyszło coś do głowy. Cały czas uśmiechnięty od ucha do ucha, wpatrywał się w niego przeszywająco.

    — Jehanne ze sobą nie zabierasz?

    Zachichotał, widząc mordercze spojrzenie Isha.

    — Czy w tobie te wszystkie traumy ujawniły jakieś dotąd nieznane pokłady złośliwości? — spytał pretensjonalnie, lustrując go podejrzliwym spojrzeniem. — Spierdalaj — dodał na odchodne żartobliwym tonem.

    Nieco pocieszony tą krótką rozmową, odnalazł panią Adriannę, a gdy poprosił ją o pomoc, uśmiechnęła się lekko — zdaniem Athana nieco pobłażliwie — i poprowadziła go do kuchni. Obserwując jej nieco chwiejny chód pomyślał, że jego pokojówka zapewne nie miała nawet pojęcia, co się przez cały ten czas działo. Brzydząca się wścibskością i szanująca cudzą prywatność, pewnie nie miała nawet zamiaru pytać. Athan zawsze cenił w niej tę cechę, jednak czuł, że należały się jej choćby szczątkowe wyjaśnienia.

    — Wie pan, co chcemy przygotować? — spytała, gdy już stanęli oboje w kuchni.

    — Hmm… a czy mogę zdać się na pani gust? — spytał, uśmiechając się z delikatnym rozbawieniem.

    Pani Adrianna nie wyglądała na zaskoczoną tą prośbą i — nie mówiąc mu nawet, czemu będzie to służyć — zaczęła wydawać mu polecenia. Te na szczęście nie były zbyt skomplikowane, dzięki czemu istniało wyjątkowo małe prawdopodobieństwo, że Athan coś zepsuje. Nałożenie masła na rozgrzaną patelnię poszło mu nieźle, umycie i przygotowanie owoców też przebiegło bezwypadkowo. Udało mu się nawet zmiksować truskawki z cukrem i to na tyle dobrze, że pani Adrianna pokiwała z uznaniem głową na widok różowawego musu. A jako że jej aprobata była dla Athanasiusa największym komplementem, wampir uśmiechnął się dumnie, wyraźnie zadowolony z wykonanej pracy. Uznał bowiem, że dzięki temu z czystym sumieniem będzie mógł powiedzieć Arii, że naprawdę przygotował jej śniadanie — pomijając fakt, że tylko w jakichś pięciu procentach.

    — Och, panie Athanie — westchnęła niespodziewanie pani Adrianna, ubijając białka w pianę. — Co to się ostatnio tu działo… Z jednej strony tęsknię za czasami, kiedy ten dom żył, bo czasami zapadała tu taka cisza, że aż strach… Ale z drugiej strony widać po was, że każdy tu potrzebuje trochę spokoju.

    — Lepiej bym tego nie ujął — mruknął, uśmiechając się smutno. — Należą się pani wyjaśnienia, a…

    — Niee — zaprotestowała — nie trzeba. Dobrze już wszystko? No to Bogu dziękować! A, właśnie — mruknęła, na chwilę przerywając ubijanie piany. — Czy ta miła panienka Jehanne zostanie tutaj na dłużej?

    — Tak, zamieszka z nami.

    — Och — pani Adrianna uśmiechnęła się promiennie — to cudownie! A panienka Aria?

    Athan zamarł na moment, a dotąd wesoły uśmiech silnie zadrżał. Z trudem się ocknął i ponownie założył maskę, sprawiając wrażenie odprężonego.

    — Tego niestety nie jestem pewien — wyznał zupełnie szczerze — ale mam nadzieję, że też z nami zostanie.

    — To się nam tu tłok zrobi! — zaćwierkała radośnie, zbliżając się do patelni. — Ale tak duży dom powinien tętnić życiem!

    — No właśnie… — Athan zamyślił się na moment. — Chyba znowu musimy wrócić do rozmowy o…

    — NIE.

    Athanasius wybuchnął głośnym śmiechem, rozbawiony tym nagłym buntem swojej gosposi. Pani Adrianna doskonale wiedziała, do czego pił, a i on spodziewał się jej reakcji, ale musiał spróbować.

    — Przyjdzie tu jeden z drugim — mamrotała, wylewając ciasto na patelnię — i zacznie się panoszyć. Wszystko mi tu poprzestawia, co swoje, to zepsuje i jeszcze pewnie będzie marudzić, że jest źle, a mogłoby być lepiej. I po co to komu?

    — Ale więcej osób to więcej pracy dla pani — próbował tłumaczyć.

    — Ależ ja sobie poradzę! — zakrzyknęła energicznie. — Niech pan się o mnie nie martwi! No chyba że mi pan właśnie delikatnie sugeruje, że chce mnie pan zwolnić.

    — Pani Adrianno — Athan spojrzał na nią z udawanym oburzeniem — jak pani może tak mówić?

    — No to ja sobie poradzę!

    Athan pokiwał z rozbawieniem głową, nie zamierzając więcej poruszać tego tematu. Mimo to naprawdę się o nią martwił, zwłaszcza że była słabego zdrowia. Pani Adrianna miała w sobie cechy zarówno człowieka, jak i wampira, co niestety przysporzyło jej więcej problemów, niż korzyści.

    — Cały czas mierzy sobie pani temperaturę?

    — Tak, tak — odparła z uśmiechem, odwracając przyrumienione omlety — i, dzięki Bogu, wszystko jest dobrze.

    — A jak z przyjmowaniem pokarmów? 

    Pani Adrianna westchnęła ciężko, a Athanowi serce na moment stanęło, bo to oznaczało, że działo się coś złego. Gdy gosposia upewniła się, że omlety były bezpieczne, podeszła do jednej z szuflad, skąd wyjęła cienki zeszycik. To tam zapisywała wszystko, co dotyczyło jej stanu zdrowia i właśnie ten zeszycik Athan sprawdzał od czasu do czasu, upewniając się, że wszystko grało, a w razie czego wdrażając odpowiednie leczenie.

    — Przez ostatni miesiąc nie było problemu — mruknęła, otwierając notes na odpowiedniej stronie i mu go wręczając. — Normalne jedzenie w pełni mi wystarczało, chociaż wie pan, że wtedy trochę gorzej śpię. Ale ostatnio zdarzało mi się kilka razy zwymiotować i mam takie dziwne wrażenie, że jem papier.

    — A poczucie utraty energii? — spytał, mocno zmartwiony tym, co usłyszał.

    — Właśnie nie! — zawołała, najwyraźniej również tym zdziwiona. — Poza tym, że jem papier, wszystko dobrze! Jakby to jedzenie dostarczało mi wszystkich składników, ale przestało smakować. Nie wiem — jęknęła smętnie — jak to wytłumaczyć.

    — Cukier?

    — Dzięki Bogu, w normie.

    — Niech pani go sobie monitoruje, chwilowo trzy razy dziennie, godzinę po każdym posiłku — tłumaczył, patrząc na nią z niepokojem. Rozglądając się dookoła, znalazł w jakiejś szufladzie długopis, notując w zeszycie wszystkie swoje zalecenia. — W przypadku poczucia osłabienia i ogólnego zmęczenia, niech mnie pani natychmiast powiadomi. I póki co, niech pani do każdego swojego posiłku wstrzykuje kilka kropel krwi, dosłownie cztery czy pięć. Na razie spróbujemy z tym. W razie gdyby zaczęła się pani czuć gorzej, wrócimy do żywienia się wyłącznie krwią, ale tego wolałbym na dłuższą metę unikać.

    Pani Adrianna aż się wzdrygnęła na samą myśl o piciu krwi. Wybitnie jej nie lubiła i przyjmowała ją tylko wtedy, gdy naprawdę musiała.

    — Tyle tylko z niej dobrego — mruknęła, wykładając omlety i przekrajając je na mniejsze kawałki — że po tym paskudztwie śpię jak aniołek.

    — Rzadko ją pani przyjmuje — tłumaczył — a jako że nadal jest pani w połowie wampirzycą, musi ją pani od czasu do czasu pić. Na szczęście pani organizm preferuje ludzki pokarm, ale krew jest dla niego dodatkowym zastrzykiem energii.

    Pani Adrianna pokiwała nerwowo głową, wykańczając śniadanie i zajmując się przygotowaniem kawy. Athan podszedł do stołu i z ciekawością przyjrzał się gotowemu posiłkowi. Omlet cesarski przyozdobiony cukrem pudrem, kawałkami truskawek i jagód, wraz z musem owocowym prezentował się znakomicie i Athanasius na sam widok zrobił się głodny. Miał nadzieję, że Arii spodoba się taka mała niespodzianka. Nie pamiętał, by była na którykolwiek ze składników uczulona, więc chociaż pod tym względem nie powinno być problemów.

    — Jest pani niezastąpiona — powiedział Athan, zbliżając się do gosposi i całując ją w policzek. — Proszę o siebie dbać! I pamiętać o moich zaleceniach.

    Gdy wrócił do sypialni z tacą, Aria na szczęście nadal spała. Odkładając śniadanie na stolik, ostrożnie ułożył się obok niej. Wiedział, że zbyt długie spoglądanie na śpiącego może go zbudzić, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności zerkania na nią od czasu do czasu. Była taka spokojna, odprężona, przepiękna. Mógłby patrzeć na nią godzinami i wciąż pozostawać głodnym tego widoku. Nie mogąc się powstrzymać, ostrożnie przejechał wierzchem dłoni po jej ramieniu, by po chwili położyć się obok w milczącym oczekiwaniu, spoglądając przez okno na gęsto sypiący śnieg.

    Kiedy wreszcie się zbudziła, Athan przywitał ją szerokim uśmiechem, natychmiast się nad nią pochylając i składając długi, czuły pocałunek. Nie protestował, gdy Aria zaplotła mu dłonie na karku i sugestywnie do siebie przyciągnęła, z największą przyjemnością wydłużając tę małą namiętność, niemal agresywnie wpijając się w jej usta. Ich mała zabawa, wypełniona chichotami, westchnieniami i cichymi jękami, trwała jeszcze chwilę, ale nie chcieli sobie niczego odmawiać. Oboje byli spragnieni swojej bliskości i oboje z największym trudem się od siebie odsunęli, przez chwilę spoglądając sobie głęboko w oczy. Skradłszy jej jeszcze kilka pocałunków, niemal z niechęcią wrócił myślami do małej niespodzianki, którą dla niej przygotował.

    — Zrobiłem nam małe śniadanie — pochwalił się z dumą, sięgając po drewniany stolik śniadaniowy. — No, w pewnym sensie — dodał, czując na sobie kpiące spojrzenie Arii. — Ale liczy się gest! Prawda?

    Nie spodziewał się specjalnych pochwał, ale na szczęście wizja wspólnego śniadania ucieszyła Arię. Zajadając się tym dość letnim przysmakiem popijanym kawą, wylegiwali się w łóżku, przytuleni do siebie i ani myślący o tym, aby się rozstawać. Athanowi aż trudno było uwierzyć w tę sielankę: jeszcze niedawno działo się tyle złych rzeczy, a teraz tak po prostu sobie leżeli i zajadali się omletami. Aż tak duża dawka szczęścia wyskoczyła poza skalę Athana, bijąc na alarm i uzmysławiając mu, że to z pewnością nie potrwa długo. Jednak na razie usilnie starał się o tym nie myśleć.

    — Koniec lutego, a pada jak w bajce — stwierdził, ze zdziwieniem obserwując, jak za oknem coraz bardziej sypało. Krajobraz, jeszcze niedawno oszpecony chlapą, znowu się zabielił, zachęcając do wyjścia na zewnątrz i skorzystania z tych ostatnich podrygów śniegu. — Może wyszlibyśmy na spacer? Aż szkoda zmarnować taką okazję.

    Sam chętnie rozprostowałby nogi, a myśl o swobodnej, spokojnej przechadzce była dla niego równie miła, co przedziwna. Już dawno nie miał na takie rozrywki ani czasu, ani ochoty, a dziś aż go rwało, by się przejść — ale tylko w towarzystwie Arii.

    Westchnął, widząc jej zdziwione spojrzenie i rozumiejąc, co miała na myśli.

    — Porozmawiamy wieczorem — odpowiedział na to nieme pytanie. — Nie myśl o tym na razie i ja też się postaram. Po prostu się odprężmy. Oboje tego potrzebujemy.

    Po tych słowach raz jeszcze się nad nią pochylił, czule ją całując. Nagle naszła go silna potrzeba wyznania jej wszystkiego, co do niej czuł. Pragnął chwycić ją w ramiona, pocałować i opowiedzieć, jak bardzo ją kochał, jak ważna dla niego była i jak bardzo nie umiał wyobrazić sobie życia bez niej. Chciał ujrzeć, jak w jej oczach rozkwitała najszczersza, najpiękniejsza radość i jak odpowiada mu na to wyznanie, mówiąc mu, że też go kocha. Powstrzymał się resztkami silnej woli, choć sprawiło mu to więcej trudu niż mógłby się spodziewać. Westchnął cicho, delikatnie całując ją w skroń.

    Dziś wieczorem, pomyślał strapiony. Dziś wieczorem ci to powiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^