ISHMAEL
Choć zupełnie się tego po sobie nie spodziewał —
przynajmniej teoretycznie — tak nazwanie go dzieciakiem mocno go uraziło.
Spoglądając na Jehanne krzywo, już chciał się odgryźć, że z ich dwójki to ona
bardziej zasługiwała na to miano, lecz gdy sobie przypomniał, ile wampirzyca
miała lat, jeszcze bardziej się naburmuszył. Jakimś cudem myśl o tym, że
Jehanne była od niego starsza, doprowadzała go do szału. Jako człowiek starej
daty uważał, że to mężczyzna powinien przewyższać kobietę wiekiem — i nie tylko
zresztą. Tymczasem Ish jedynie wyglądał na starszego, w rzeczywistości będąc
dla niej dosłownie gówniarzem.
Mimo to z ochotą skorzystał z przyspieszonego kursu picia
alkoholu. Dolewanie do niego krwi było powszechną praktyką, lecz Ish miał w tym
temacie kilka zasad, których się trzymał. Krew dolewał tylko do whisky,
rzadziej do wina, którego nie piał prawie wcale. Także bimbru na ogół nie
tykał, skupiając się na swoim ulubionym rumie.
Był zaskoczony, kiedy pokierował się wskazówkami Jehanne,
które rzeczywiście zadziałały. W istocie, samogon smakował zupełnie inaczej niż
ostatnio; jego smak był nadzwyczaj intensywny i to na tyle, że wampir był w
stanie rozpoznać każdą jedną nutę. Rozkoszując się tym doznaniem, z
przyjemnością poczuł, jak bimber rozgrzewa go od środka.
— No dobra — przyznał dość niechętnie — miałaś rację. To
dobry patent. Ale z rumem się tak nie da — wyjaśnił, robiąc poważną minę
poważnego znawcy. — Próbowałem, ale smakuje obrzydliwie. Rum pije się albo na
czysto, albo wcale; jest zbyt mocny, by go czymkolwiek jeszcze zabarwiać.
Dziwię się, że na bimber to nie działa — mruknął, z uwagą przyglądając się
pustemu już kieliszkowi. — Ile to ma procent? Z osiemdziesiąt? A z dodatkiem
krwi smakuje zupełnie inaczej. Bo wiesz — wyznał, spoglądając na Jehanne z
największą uwagą — normalnie bym się nie zniżył do picia byle bimbru.
Nagle zdziwił go fakt, że ze wszystkiego jej się tłumaczył.
Dziwił się, że nagle zrobił się taki rozmowny i że w towarzystwie tej rudej
wariatki czuł się tak swobodnie.
— Rany boskie — mruknął z udawaną trwogą — ale mi się przy
tobie język rozwiązuje. Jesteś jakiegoś rodzaju wiedźmą? — spytał, wpatrując
się w nią oczekująco. — O cokolwiek mnie spytasz, to ci powiem! To naprawdę
musi być jakiś rodzaj hipnozy.
Odetchnął cicho, a gdy chwycił za butelkę i nalał im po
kieliszku, natychmiast go opróżnili.
— Nie przystoi rozpijać damy — mruknął, spoglądając
krytycznie na stojący obok bimber. — No ale skoro dama sama tak chciała, to
trudno. Domek w górach brzmi miło — przyznał — zwłaszcza w mojej obecności —
dodał, chichocząc cicho. — Ale ja zamiast gór wolałbym jezioro. Takie otoczone
lasem, w jakiejś zupełnej głuszy odciętej od cywilizacji. I wiesz co? — podjął
nagle, patrząc na nią z zainteresowaniem. — Chciałbym nauczyć się wędkować. To
zupełnie nie pasuje do mojego stylu bycia, ale, cholera, od dawna mnie to
korci. Niewykluczone, że po pół godziny takiego ślęczenia z wędką szlag by mnie
trafił — uzupełnił, uśmiechając się krzywo — ale i tak chciałbym spróbować.
Na wspomnienie o pracy i zbliżającym się wyjeździe, aż się
wewnętrznie ucieszył. Nie ukrywał, że bardzo tęsknił za powrotem do swojego
normlanego trybu, którym czuł się najlepiej. Pod niego zwykle układał cały swój
dzień, łącznie ze wszelkimi spotkaniami czy rozrywkami. Ale właśnie wtedy,
siedząc razem z Jehanne, która układała sobie właśnie uda na jego nogach, Ish
pomyślał, że przez tę rudą wariatkę wszystko mogło się zmienić. Już teraz
spędzał z nią zaskakująco dużo czasu i — co jeszcze dziwniejsze — nie tylko mu
to nie przeszkadzało, ale wręcz sprawiało przyjemność. I tak oto stał między
młotem a kowadłem, ponieważ zarówno powrót do pracy, jak i towarzystwo Jehanne,
go odprężało, lecz przecież nie mógł tego łączyć. Choć być może powinien
spróbować.
— Nigdy nie byłaś w Japonii? — spytał. Taka… dojrzała
wampirzyca jak ty i Japonii nie widziała?, miał ochotę spytać, lecz
wiedział, że byłby w stanie urazić ją tak szczeniacką gadką. — Wyjątkowo piękny
kraj ociekający zewsząd klimatem i tradycją. Tylko że Japończycy to straszne
cholery i nienawidzą turystów — mruknął posępnie. O ile sam kraj uwielbiał, tak
za tamtejszymi ludźmi nie przepadał. — Jeśli nie znasz japońskiego, to lepiej
nie zachodź do lokalnych, małych sklepików, bo tam zawsze są dwa cenniki —
jeden, normalny, dla miejscowych, a drugi, znacznie droższy, dla turystów.
Japończycy są o tyle bezczelni, że potrafią przy tobie stać i nawijać po
japońsku, żeby temu frajerowi z zagranicy opchać towar po podwójnej stawce, bo
i tak nie zauważy. Nawet mu przez myśl nie przejdzie, że wspomniany frajer może
znać ich język. Ale uwielbiam takie momenty — zauważył ze złośliwą radością —
bo wtedy zawsze odpowiadam im po japońsku i obserwuję, jak baranieją. I wcale
mi nie zależy, że się narażam — bo oni takiego dyshonoru nie wybaczają. Nie
kupię tu, to kupię gdzie indziej, gdzie ceny są normalne dla wszystkich.
Chociaż trudno taki znaleźć — dodał z rozbawieniem.
Świadome i ostrożne picie samogonu rzeczywiście przynosiło
swoje rezultaty, bo samo doświadczenie było dużo milsze niż poprzednim razem.
Wreszcie czuł się tak, jakby w spokoju popijał rum w swoim gabinecie, wiedząc,
że pił nie po to, by się upić, a by się odprężyć. Z bimbrem wreszcie zaczęło to
działać podobnie, z czego Ish był bardzo zadowolony.
Dopiero jak Jehanne wypaliła ze swoim wstydliwym wyznaniem,
o mało co się nie zadławił. Kaszląc wściekle, próbował doprowadzić się do
porządku, ale aż się załzawił z tego wysiłku. Dopiero gdy Jehanne porządnie
grzmotnęła go w plecy, jakoś doszedł do siebie, próbując złapać oddech.
— Przepraszam — wydyszał, próbując chichotać, ale ciągle co
jakiś czas kaszlał — że co robiłaś?!
Aż wreszcie roześmiał się głośno, wprost nie mogąc uwierzyć
w to, co usłyszał. W życiu nie wpadłby na to, że ktokolwiek podglądał go na
siłowni, zwłaszcza że nie widział w tym zajęciu niczego ciekawego.
— Jeśli chciałaś pooglądać moje treningi, wystarczyło
zapytać! Cholera, no — westchnął z udawanym żalem — a ja cię nigdzie nie
podglądałem. I teraz tego żałuję! Ale nie gniewam się — dodał nieco
poważniejszym tonem, choć nadal z rozbawionym uśmiechem. — I następnym razem
zapraszam, drzwi stoją dla pani otworem! Będzie pani mogła mnie albo pooglądać,
albo nawet do mnie dołączyć. Wybór pozostawiam pani!
Odetchnął cicho, uzmysławiając sobie, że to może być naprawdę
miły wieczór. Pewnie zostanie tu do czasu, aż Jehanne zrobi się śpiąca — chyba
że to jego najpierw dopadnie senność. Tym bardziej, że skoro chciał lecieć do
Japonii, musiał z samego rana pozałatwiać kilka rzeczy odpowiednio się
przygotować do podróży, a do tego przyda mu się kilka godzinek snu.
— I porobię ci zdjęcia, porobię — odparł po chwili. —
Chociaż lepiej byłoby samemu wszystko zwiedzić, nie? Skoro już tu z nami
mieszkasz, to trzeba cię będzie zabrać na kilka wycieczek. Ale najpierw ja sam
pojadę, a potem teatr. Tak? — zerknął na nią znacząco, mając nadzieję, że się
nie rozmyśliła. — Kto wie, może się po tym teatrze okaże, że są we mnie jakieś
chociaż śladowe pokłady wrażliwości?
ATHANASUIS
Nagle coś pękło. Załamało się, urwało, rozstąpiło na pół. I
już nie potrafiło wrócić do poprzedniej formy.
Chociaż może to nie niepewność była tu tym niezapowiedzianym
gościem. Była nim radość. I dopiero gdy ten pozorny spokój minął, Athan, ku
swej udręce, pomyślał, że wszystko wróciło do normy.
Cieszył się na widok rozluźnionego Antony’ego i wesołej
Marisy. Ten dobry humor przyjaciółki radował go najbardziej, ponieważ właśnie
ona z nich wszystkich najbardziej zasługiwała na chwile wytchnienia. Ilekroć o
tym myślał, Athanasiusa dopadała dręcząca myśl, że ostatnimi wydarzeniami tylko
dokładał jej kłopotów i powodów do zmartwień. Miał się nią opiekować i sprawić,
aby stopniowo wybudzała się ze swojej płaczliwej żałoby, a wychodziło zupełnie
odwrotnie. Ale to ostatnio nie była żadna nowość.
Marisa, zamiast w ciszy opłakiwać męża, tylko się o nich
zamartwiała.
Jehanne tuż po tym, jak uznała go za swojego Stwórcę,
poczuła się przez niego porzucona.
Aria już dwukrotnie została porwana przez Blome’a — za
każdym razem, jak sam Athan ją wygnał.
Ta świadomość połączona z szokiem po ostatnich wydarzeniach
dokonała w nim pewnego rozłamu. Jeszcze niedawno miał ochotę spędzić czas z
najbliższymi i wspólnie z nimi cieszyć się, że wreszcie odzyskali choć odrobinę
spokoju. Szczerze nie mógł się doczekać wypadu do kasyna, był też zadowolony z
bliższego zaznajomienia się z Antonym. Jednym słowem — wszystko szło
znakomicie.
Wtem zupełnie nagle stres ścisnął mu brzuch i spiął mięśnie.
Nieobecny duchem, uśmiechał się i udawał, że słucha toczącej się wokół rozmowy.
W końcu jednak musiał wyjść, gdy poczuł, że nieznośnie ciepło uderzyło go w
czoło, a oddech znacznie przyspieszył, jakby nie mógł sobie poradzić z tą nagłą
gorączką. Przejęty dusznościami i irracjonalnym lękiem, musiał wydostać się z
tej pułapki, w którą dobrowolnie wpadł.
Chłód nocy tylko częściowo go uspokoił, a nikotyna
podziałała na jego strachy jak cienka, lepka osłonka. Prędzej czy później to
wszystko musiało puścić, ale korzystając z tego chwilowego, nieco toksycznego
odprężenia, poczuł rwącą potrzebę spotkania się z Arią. I choć siedział obok
niej cały wieczór, choć wciąż ją obejmował i tulił, miał wrażenie, jakby nie
widział jej od całych tygodni. To poczucie wyzwoliło w nim naturalne pokłady
tęsknoty.
Gdy znalazł ją w jej sypialni, nie miał ochoty na nic innego
poza przytuleniem jej do siebie, by poczuć jej ciepło, zapach, obecność.
Spoglądając na nią tęsknie, niemal nie słyszał, co do niego mówiła; liczyło się
tylko to, że tam była, że trzymała jego dłoń, że go pocałowała. I że sama
chciała to wszystko robić, a więc że i ona tęskniła za nim.
Nie odezwał się ani słowem. Nie miał siły odpowiadać na
żadne pytania, podejmować rozmowy, z czegokolwiek się tłumaczyć. Tym bardziej
więc nie protestował, gdy zaciągnęła go w stronę łóżka. Niespodziewanie
pomyślał, że może właśnie tego obije teraz potrzebowali: siebie, w pełni
znaczenia tego słowa. Uśmiechnął się, gdy Aria zdjęła szlafrok, odsłaniając mu
swoje ciało w pełnej okazałości. Rozpalony, stęskniony i zniecierpliwiony,
przygarnął ją do siebie jednym, dość gwałtownym ruchem, mocno do siebie
przyciskając. Westchnęła przeciągle, gdy zachłannie błądził palcami po jej
skórze. Nie musieli czekać długo, by dać upust swojemu pożądaniu; opadając na
łóżko, niemal zrywali z siebie ubrania. Ciężkie oddechy i wypełnione rozkoszą
jęki uciszali gorącymi, zachłannymi pocałunkami. Wiecznie sobą nienasyceni,
czuli się wspaniale wolni i robili wszystko, by tej wolności nie stracić.
Oddychał głęboko, wpatrzony niewidzącym wzrokiem w sufit.
Machinalnie, ostrożnie, powoli głaskał Arię po ramieniu; wtulona w jego tors,
nie drgnęła ani nie wypowiedziała ani jednego słowa, podobnie jak on
przeżywając tę spokojną radość w ciszy. Jednak w końcu musiał się odezwać:
nadal nie odpowiedział na żadne z zadanych wcześniej pytań. Na samą myśl o tym,
coś znowu mocno ścisnęło mu brzuch, a oddech nieco przyspieszył. Stres raz
jeszcze zawładnął jego ciałem, a myśli rozgonił i poplątał.
Znowu zaczął się bać. Lecz tym razem ten strach nie był
irracjonalny. Athan aż za dobrze wiedział, skąd się brał.
Nie wiedział, od czego zacząć. Próbował sobie przypomnieć, o
czym mówiła Aria, gdy tylko ją znalazł i automatycznie odrzucił od siebie
kwestię jej wybuchu. O tym będą mogli porozmawiać kiedy indziej, zwłaszcza że
Athan nie miał jej tego za złe i nie musiała go za nic przepraszać. Potem
pytała o to, co się mu stało i czy wciąż chciał, by tu została. Jedno wiązało
się z drugim i od tego musiał zacząć — choć na samą myśl o tym, jego
wnętrzności wiązały się w ciasny, bolesny supeł.
— Chcę, żebyś została — odparł stanowczym, nieco ponurym
tonem — i nie zmienię już zdania na ten temat. To, czy zechcesz zamieszkać
tutaj, ze mną, czy wyjechać gdziekolwiek i na ilekolwiek, od teraz zależy już
tylko od ciebie.
Choć początkowo miał takie plany, to wyznanie wcale nie
brzmiało tak czule i łagodnie, jak by tego chciał. Było szorstkie, twarde,
przywodzące na myśl rozkaz lub jakąś suchą formułkę. Athan powiedział to takim
tonem, jakby nie mówili o całej swojej przeszłości, a co najwyżej o miejscu, w
którym postawią nową szafę. Sam nie wiedział, co było tego przyczyną i na
moment zląkł się, że może przez to Aria uzna to wyznanie za nieszczere. Dlatego
musiał przejść do następnej części, zdecydowanie mniej przyjemnej.
— Przysięgam — westchnął, jak na znak lekko ją do siebie
przyciskając — że chciałbym, byś już zawsze przy mnie była. Nie wiem tylko, czy
jesteś w stanie w to uwierzyć — dodał ponuro — po tym wszystkim, co razem
przeszliśmy. Ale… powiedziałem, że od teraz to już zależy tylko od ciebie, bo…
Na moment odwrócił głowę, ponuro wpatrując się w okno.
Poczuł, jak i Aria zmienia pozycję, skupiając na nim swoje spojrzenie. Zapewne
bała się tego, co usłyszy: Athan zdążył ją przyzwyczaić do takich pełnych
napięcia wstępów, które ostatecznie nie prowadziły do niczego dobrego.
— Jutro chciałbym z tobą o czymś poważnie porozmawiać —
wyjaśnił cicho. — I wiem — uzupełnił z lekkim uśmiechem — że to brzmi strasznie
i zwykle takie „poważne rozmowy” oznaczały coś złego. Tylko że tym razem to nie
ja o tym zdecyduję. Tylko ty. Proszę cię tylko o to — szeptał, coraz silniej
przejęty strachem na samą myśl — byś mnie wysłuchała. Ja będę tylko opowiadał,
a na końcu pozostanie mi czekać na twój wyrok. Tym razem to nie ja zadecyduję
za nas oboje, jak robiłem to dotychczas — mruknął posępnie. — Tym razem to ty
podejmiesz wszystkie decyzje. A ja w pełni dostosuję się do tego, co
postanowisz.
Nie powiedział już więcej ani słowa. Nie wiedział, co
jeszcze mógłby dodać, poza tym gardło miał coraz mocniej ściśnięte. Myśl o tym,
co miał jej jutro wyznać, doprowadzała go do szału. Tylko resztkami silnej woli
nie wstał z łóżka i nie zaczął panicznie krążyć po sypialni, by choć spróbować
sobie to wszystko poukładać. Dziwił się sam sobie, że nagle nie zaczął się
gwałtownie trząść, że nie wpadł w istną paranoję, a zamiast tego cały czas
pozornie spokojnie leżał, tulił do siebie Arię i ostrożnie głaskał ją po
ramieniu. Tylko to go jakkolwiek uspokajało, choć jednocześnie i przerażało.
Panicznie bał się myśli, że następny dzień mógł być ich
ostatnim.
Nawet nie zauważył, gdy Aria zasnęła. On sam nie był w
stanie zmrużyć oka, więc wpatrywał się w sufit, tylko od czasu do czasu
zerkając na spokojnie śpiącą Arię. W trakcie tej nocnej, przerażającej ciszy,
próbował układać sobie w głowie jutrzejszą rozmowę. Brał pod uwagę wszystkie
możliwe reakcje jego ukochanej, próbował przewidzieć, jakie pytania będzie mu
zadawać i jak na nie odpowie. Powtarzał sobie cale formułki i niechętnie,
boleśnie wręcz wracał pamięcią do odległej przeszłości, zdając sobie sprawę, że
za niecałą dobę będzie musiał stanąć z nią twarzą w twarz.
Udało mu się zasnąć dopiero nad ranem, lecz zbudził się
ledwie po godzinie, gdy zaczynało świtać. Korzystając z tego, że Aria nadal
spała, wyślizgnął się cichutko z jej objęć, myśląc sobie, że śniadanie do łóżka
mogłoby ją zadowolić. Miał też nadzieję, że w ciągu tych kilkunastu minut jego
nieobecności Aria się nie zbudzi — chciałby leżeć tuż obok niej, gdy otworzy
oczy, tym samym będąc pierwszym, co ujrzy tego ranka.
Sam niespecjalnie znał się na gotowaniu — ta sztuka nigdy
ani mu nie wychodziła, ani nie sprawiała większej przyjemności — ale tym razem
postanowił zrobić choć częściowy wyjątek. Częściowy, ponieważ w dalszym ciągu
liczył na pomoc pani Adrianny, aby śniadanie nie okazało się przykrą, niezbyt
udaną niespodzianką. I choć ta zwykle zajmowała się ogólnymi porządkami w domu,
a w przypadku uczt wzywano kucharkę Melanię, był pewien, że z tak niewielkim
zadaniem sama pani Adrianna poradzi sobie znakomicie.
— Ej, ty, pan domu, stój, czekaj!
Drgnął zaskoczony, po czym odwrócił się, spoglądając z
ciekawością na zmierzającego ku niemu Ishmaela. Przystanął, czekając, aż
przyjaciel do niego podejdzie, zwłaszcza że sądząc po jego minie, miał mu coś
ważnego do powiedzenia.
— Wieczorem lecę wreszcie do tej Japonii — oznajmił,
spoglądając na Athana znacząco. — Jesteś na tyle stabilny psychicznie i
emocjonalnie, by zostać tu sam? I to z dwiema wariatkami?
Zaśmiał się cicho, nieco rozbawiony tym komentarzem. Nawet
mimo tego, że obawy Isha zapewne żartem nie były.
— Na to nigdy nie da się być odpowiednio przygotowanym —
odparł, wciąż lekko uśmiechnięty.
Ish pokiwał z uznaniem głową, wzruszając ramionami.
— Też fakt.
Przyjaciel, najwyraźniej nie mając nic innego do
powiedzenia, już zamierzał odchodzić, kiedy nagle Athanowi przyszło coś do
głowy. Cały czas uśmiechnięty od ucha do ucha, wpatrywał się w niego
przeszywająco.
— Jehanne ze sobą nie zabierasz?
Zachichotał, widząc mordercze spojrzenie Isha.
— Czy w tobie te wszystkie traumy ujawniły jakieś dotąd
nieznane pokłady złośliwości? — spytał pretensjonalnie, lustrując go
podejrzliwym spojrzeniem. — Spierdalaj — dodał na odchodne żartobliwym tonem.
Nieco pocieszony tą krótką rozmową, odnalazł panią Adriannę,
a gdy poprosił ją o pomoc, uśmiechnęła się lekko — zdaniem Athana nieco
pobłażliwie — i poprowadziła go do kuchni. Obserwując jej nieco chwiejny chód
pomyślał, że jego pokojówka zapewne nie miała nawet pojęcia, co się przez cały
ten czas działo. Brzydząca się wścibskością i szanująca cudzą prywatność,
pewnie nie miała nawet zamiaru pytać. Athan zawsze cenił w niej tę cechę,
jednak czuł, że należały się jej choćby szczątkowe wyjaśnienia.
— Wie pan, co chcemy przygotować? — spytała, gdy już stanęli
oboje w kuchni.
— Hmm… a czy mogę zdać się na pani gust? — spytał,
uśmiechając się z delikatnym rozbawieniem.
Pani Adrianna nie wyglądała na zaskoczoną tą prośbą i — nie
mówiąc mu nawet, czemu będzie to służyć — zaczęła wydawać mu polecenia. Te na
szczęście nie były zbyt skomplikowane, dzięki czemu istniało wyjątkowo małe
prawdopodobieństwo, że Athan coś zepsuje. Nałożenie masła na rozgrzaną patelnię
poszło mu nieźle, umycie i przygotowanie owoców też przebiegło bezwypadkowo.
Udało mu się nawet zmiksować truskawki z cukrem i to na tyle dobrze, że pani
Adrianna pokiwała z uznaniem głową na widok różowawego musu. A jako że jej
aprobata była dla Athanasiusa największym komplementem, wampir uśmiechnął się
dumnie, wyraźnie zadowolony z wykonanej pracy. Uznał bowiem, że dzięki temu z
czystym sumieniem będzie mógł powiedzieć Arii, że naprawdę przygotował jej
śniadanie — pomijając fakt, że tylko w jakichś pięciu procentach.
— Och, panie Athanie — westchnęła niespodziewanie pani
Adrianna, ubijając białka w pianę. — Co to się ostatnio tu działo… Z jednej
strony tęsknię za czasami, kiedy ten dom żył, bo czasami zapadała tu taka
cisza, że aż strach… Ale z drugiej strony widać po was, że każdy tu potrzebuje
trochę spokoju.
— Lepiej bym tego nie ujął — mruknął, uśmiechając się
smutno. — Należą się pani wyjaśnienia, a…
— Niee — zaprotestowała — nie trzeba. Dobrze już wszystko?
No to Bogu dziękować! A, właśnie — mruknęła, na chwilę przerywając ubijanie
piany. — Czy ta miła panienka Jehanne zostanie tutaj na dłużej?
— Tak, zamieszka z nami.
— Och — pani Adrianna uśmiechnęła się promiennie — to
cudownie! A panienka Aria?
Athan zamarł na moment, a dotąd wesoły uśmiech silnie
zadrżał. Z trudem się ocknął i ponownie założył maskę, sprawiając wrażenie
odprężonego.
— Tego niestety nie jestem pewien — wyznał zupełnie szczerze
— ale mam nadzieję, że też z nami zostanie.
— To się nam tu tłok zrobi! — zaćwierkała radośnie,
zbliżając się do patelni. — Ale tak duży dom powinien tętnić życiem!
— No właśnie… — Athan zamyślił się na moment. — Chyba znowu
musimy wrócić do rozmowy o…
— NIE.
Athanasius wybuchnął głośnym śmiechem, rozbawiony tym nagłym
buntem swojej gosposi. Pani Adrianna doskonale wiedziała, do czego pił, a i on
spodziewał się jej reakcji, ale musiał spróbować.
— Przyjdzie tu jeden z drugim — mamrotała, wylewając ciasto
na patelnię — i zacznie się panoszyć. Wszystko mi tu poprzestawia, co swoje, to
zepsuje i jeszcze pewnie będzie marudzić, że jest źle, a mogłoby być lepiej. I
po co to komu?
— Ale więcej osób to więcej pracy dla pani — próbował
tłumaczyć.
— Ależ ja sobie poradzę! — zakrzyknęła energicznie. — Niech
pan się o mnie nie martwi! No chyba że mi pan właśnie delikatnie sugeruje, że
chce mnie pan zwolnić.
— Pani Adrianno — Athan spojrzał na nią z udawanym
oburzeniem — jak pani może tak mówić?
— No to ja sobie poradzę!
Athan pokiwał z rozbawieniem głową, nie zamierzając więcej
poruszać tego tematu. Mimo to naprawdę się o nią martwił, zwłaszcza że była
słabego zdrowia. Pani Adrianna miała w sobie cechy zarówno człowieka, jak i
wampira, co niestety przysporzyło jej więcej problemów, niż korzyści.
— Cały czas mierzy sobie pani temperaturę?
— Tak, tak — odparła z uśmiechem, odwracając przyrumienione
omlety — i, dzięki Bogu, wszystko jest dobrze.
— A jak z przyjmowaniem pokarmów?
Pani Adrianna westchnęła ciężko, a Athanowi serce na moment
stanęło, bo to oznaczało, że działo się coś złego. Gdy gosposia upewniła się,
że omlety były bezpieczne, podeszła do jednej z szuflad, skąd wyjęła cienki
zeszycik. To tam zapisywała wszystko, co dotyczyło jej stanu zdrowia i właśnie
ten zeszycik Athan sprawdzał od czasu do czasu, upewniając się, że wszystko
grało, a w razie czego wdrażając odpowiednie leczenie.
— Przez ostatni miesiąc nie było problemu — mruknęła,
otwierając notes na odpowiedniej stronie i mu go wręczając. — Normalne jedzenie
w pełni mi wystarczało, chociaż wie pan, że wtedy trochę gorzej śpię. Ale
ostatnio zdarzało mi się kilka razy zwymiotować i mam takie dziwne wrażenie, że
jem papier.
— A poczucie utraty energii? — spytał, mocno zmartwiony tym,
co usłyszał.
— Właśnie nie! — zawołała, najwyraźniej również tym
zdziwiona. — Poza tym, że jem papier, wszystko dobrze! Jakby to jedzenie
dostarczało mi wszystkich składników, ale przestało smakować. Nie wiem —
jęknęła smętnie — jak to wytłumaczyć.
— Cukier?
— Dzięki Bogu, w normie.
— Niech pani go sobie monitoruje, chwilowo trzy razy
dziennie, godzinę po każdym posiłku — tłumaczył, patrząc na nią z niepokojem.
Rozglądając się dookoła, znalazł w jakiejś szufladzie długopis, notując w
zeszycie wszystkie swoje zalecenia. — W przypadku poczucia osłabienia i
ogólnego zmęczenia, niech mnie pani natychmiast powiadomi. I póki co, niech
pani do każdego swojego posiłku wstrzykuje kilka kropel krwi, dosłownie cztery
czy pięć. Na razie spróbujemy z tym. W razie gdyby zaczęła się pani czuć gorzej,
wrócimy do żywienia się wyłącznie krwią, ale tego wolałbym na dłuższą metę
unikać.
Pani Adrianna aż się wzdrygnęła na samą myśl o piciu krwi.
Wybitnie jej nie lubiła i przyjmowała ją tylko wtedy, gdy naprawdę musiała.
— Tyle tylko z niej dobrego — mruknęła, wykładając omlety i
przekrajając je na mniejsze kawałki — że po tym paskudztwie śpię jak aniołek.
— Rzadko ją pani przyjmuje — tłumaczył — a jako że nadal
jest pani w połowie wampirzycą, musi ją pani od czasu do czasu pić. Na
szczęście pani organizm preferuje ludzki pokarm, ale krew jest dla niego
dodatkowym zastrzykiem energii.
Pani Adrianna pokiwała nerwowo głową, wykańczając śniadanie
i zajmując się przygotowaniem kawy. Athan podszedł do stołu i z ciekawością
przyjrzał się gotowemu posiłkowi. Omlet cesarski przyozdobiony cukrem pudrem,
kawałkami truskawek i jagód, wraz z musem owocowym prezentował się znakomicie i
Athanasius na sam widok zrobił się głodny. Miał nadzieję, że Arii spodoba się
taka mała niespodzianka. Nie pamiętał, by była na którykolwiek ze składników
uczulona, więc chociaż pod tym względem nie powinno być problemów.
— Jest pani niezastąpiona — powiedział Athan, zbliżając się
do gosposi i całując ją w policzek. — Proszę o siebie dbać! I pamiętać o moich
zaleceniach.
Gdy wrócił do sypialni z tacą, Aria na szczęście nadal
spała. Odkładając śniadanie na stolik, ostrożnie ułożył się obok niej.
Wiedział, że zbyt długie spoglądanie na śpiącego może go zbudzić, ale nie mógł
sobie odmówić przyjemności zerkania na nią od czasu do czasu. Była taka
spokojna, odprężona, przepiękna. Mógłby patrzeć na nią godzinami i wciąż
pozostawać głodnym tego widoku. Nie mogąc się powstrzymać, ostrożnie przejechał
wierzchem dłoni po jej ramieniu, by po chwili położyć się obok w milczącym
oczekiwaniu, spoglądając przez okno na gęsto sypiący śnieg.
Kiedy wreszcie się zbudziła, Athan przywitał ją szerokim
uśmiechem, natychmiast się nad nią pochylając i składając długi, czuły
pocałunek. Nie protestował, gdy Aria zaplotła mu dłonie na karku i sugestywnie
do siebie przyciągnęła, z największą przyjemnością wydłużając tę małą
namiętność, niemal agresywnie wpijając się w jej usta. Ich mała zabawa,
wypełniona chichotami, westchnieniami i cichymi jękami, trwała jeszcze chwilę,
ale nie chcieli sobie niczego odmawiać. Oboje byli spragnieni swojej bliskości
i oboje z największym trudem się od siebie odsunęli, przez chwilę spoglądając
sobie głęboko w oczy. Skradłszy jej jeszcze kilka pocałunków, niemal z
niechęcią wrócił myślami do małej niespodzianki, którą dla niej przygotował.
— Zrobiłem nam małe śniadanie — pochwalił się z dumą,
sięgając po drewniany stolik śniadaniowy. — No, w pewnym sensie — dodał, czując
na sobie kpiące spojrzenie Arii. — Ale liczy się gest! Prawda?
Nie spodziewał się specjalnych pochwał, ale na szczęście
wizja wspólnego śniadania ucieszyła Arię. Zajadając się tym dość letnim
przysmakiem popijanym kawą, wylegiwali się w łóżku, przytuleni do siebie i ani
myślący o tym, aby się rozstawać. Athanowi aż trudno było uwierzyć w tę
sielankę: jeszcze niedawno działo się tyle złych rzeczy, a teraz tak po prostu
sobie leżeli i zajadali się omletami. Aż tak duża dawka szczęścia wyskoczyła
poza skalę Athana, bijąc na alarm i uzmysławiając mu, że to z pewnością nie
potrwa długo. Jednak na razie usilnie starał się o tym nie myśleć.
— Koniec lutego, a pada jak w bajce — stwierdził, ze
zdziwieniem obserwując, jak za oknem coraz bardziej sypało. Krajobraz, jeszcze
niedawno oszpecony chlapą, znowu się zabielił, zachęcając do wyjścia na
zewnątrz i skorzystania z tych ostatnich podrygów śniegu. — Może wyszlibyśmy na
spacer? Aż szkoda zmarnować taką okazję.
Sam chętnie rozprostowałby nogi, a myśl o swobodnej,
spokojnej przechadzce była dla niego równie miła, co przedziwna. Już dawno nie
miał na takie rozrywki ani czasu, ani ochoty, a dziś aż go rwało, by się
przejść — ale tylko w towarzystwie Arii.
Westchnął, widząc jej zdziwione spojrzenie i rozumiejąc, co
miała na myśli.
— Porozmawiamy wieczorem — odpowiedział na to nieme pytanie.
— Nie myśl o tym na razie i ja też się postaram. Po prostu się odprężmy. Oboje
tego potrzebujemy.
Po tych słowach raz jeszcze się nad nią pochylił, czule ją
całując. Nagle naszła go silna potrzeba wyznania jej wszystkiego, co do niej
czuł. Pragnął chwycić ją w ramiona, pocałować i opowiedzieć, jak bardzo ją
kochał, jak ważna dla niego była i jak bardzo nie umiał wyobrazić sobie życia
bez niej. Chciał ujrzeć, jak w jej oczach rozkwitała najszczersza,
najpiękniejsza radość i jak odpowiada mu na to wyznanie, mówiąc mu, że też go
kocha. Powstrzymał się resztkami silnej woli, choć sprawiło mu to więcej trudu
niż mógłby się spodziewać. Westchnął cicho, delikatnie całując ją w skroń.
Dziś wieczorem, pomyślał strapiony. Dziś wieczorem
ci to powiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz